Wczoraj obejrzałem gratkę dla miłośników starego dobrego kina klasy B: dwa współczesne filmy stylizowane na lata 60-te ub.w. Plus film, który miał być tylko fikcyjnym trailerem pomiędzy nimi.
Jak pisałem w notce "Kino klasy B", w USA w połowie ub.w. bardzo popularne były podwójne seanse filmowe, gdzie za cenę jednego biletu można było obejrzeć dwa filmy. W 2007 r. Quentin Tarantino i Robert Rodríguez w swoistym hołdzie produkcjom klasy B zrealizowali projekt "Grindhouse", czyli nakręcili filmową dylogię składającą się z "Planet Terror" (reż. Robert Rodríguez) i "Death Proof" (reż. Quentin Tarantino). Dodatkowo, projekcję obydwu filmów przedzielały trailery zapowiadające inne - fikcyjne - obrazy, również utrzymane w tym klimacie, tj.: Machete, Werewolf Women Of The SS, Don't i Thanksgiving, a pomiędzy tymi trailerami rzekomych filmów - umieszczono nawet reklamę fikcyjnej restauracji ;-)
Niestety, tak było tylko w kinach amerykańskich, w pozostałych - w tym i w Polsce, "Planet Terror" i "Death Proof" wyświetlono jako dwa oddzielne obrazy (w dodatku - w odwrotnej kolejności) rujnując tym samym zamysł twórców projektu "Grindhouse". Taką decyzję podjęto rzekomo z tego powodu, że poza USA widzowie nie przyzwyczajeni są do podwójnych seansów kinowych, ale inni twierdzą że lepiej jest sprzedać dwa bilety do kina - niż jeden...
Z ciekawostek: fikcyjny początkowo trailer filmu "Machete" tak się spodobał reżyserowi (ponownie Robert Rodríguez), że postanowił jednak go zrealizować w całości. "Machete" (polski tytuł: "Maczeta") to opowieść o meksykańskim emigrancie w USA, byłym policjancie, który wszedł w konflikt z senatorem oraz z szefem mafii narkotykowej i jak łatwo się domyśleć, swoje problemy rozwiąże tytułową maczetą.
"Planet Terror" to kolejna, ale udana wariacja na temat zombie a "Death Proof" to opowieść o kaskaderze - psychopacie mordującym swoje ofiary za pomocą odpowiednio wzmocnionego auta. Akcja obydwu filmów składających się na cykl "Grindhouse" dzieje się współcześnie, ale zostały stylizowane tak, żeby przypominały filmy wyświetlane w kinie w latach 60-tych ub.w. Mamy więc pozory skaczącego czasami obrazu, zarysowania i zabrudzenia filmowej taśmy a nawet zerwania rolki z filmem (oczywiście - w scenie seksu ;-). I mnóstwo odwołań do innych amerykańskich filmów z połowy ub.w.
Wg mnie - "Grindhouse" to projekt bardzo udany, zrealizowany przez utalentowanych reżyserów i aktorów, a dla fanów kina klasy B - to wręcz lektura obowiązkowa ;-)
Widziałem, ale nie wiedziałem co oglądam. Dzięki za info :)
OdpowiedzUsuń6.03? U mnie jest 14.03 :)
OdpowiedzUsuńBlog jest na blogspocie należącym do google, więc pewnie czas jest wg tego w Kalifornii. Ale nie wiem na pewno, zgaduję tylko.
OdpowiedzUsuń