Strony

poniedziałek, 30 stycznia 2006

Pierwsza polska prasa w Cork

W ubieglym tygodniu w Cork ukazal sie lokalna gazeta "The Local Weekly" - w ktorym to numerze po raz pierwszy ukazala sie jedna strona - calkowicie po polsku. Jest to bez watpienia historyczny moment w krotkiej historii Polonii w irlandzkim Cork.

Nie bez dumy chcialem tez dodac, ze na ww. stronie znalazl sie moj tekst "Dorozka po Killarney", ba - jest tam nawet moje zdjecie :-)

Ponizej - okladka historycznego juz wydania ww. 2-tygodnika:


Poniżej: mój tekst w ww. tytule:


Warto dodać, ze to czlonkowie "MyCork" swoimi staraniami doprowadzili m.in. do uruchomienia tego pierwszego w irlandzkim Cork polskojezycznego dodatku do lokalnej gazety. Po blizsze szczegoly odnosnie dzialanosci "MyCork" zapraszam na internetowa witryne Stowarzyszenia, tj: http://www.mycork.org

czwartek, 26 stycznia 2006

I Wizyta w Polsce

Wlot.

No i jestem w Polsce. W Krakowie. Przylecialem 12 b.m., wylece (mam nadzieje) - 25 b.m. Pierwsze wrazenia po poltora roku nieobecnosci w Kraju? Lekki szok... Nie tylko termiczny...

Wylatuje rano z Cork. Odprawa przebiega sprawnie, obok mnie kolejka Rodakow lecaca bezposrednim lotem z Cork do Warszawy. Ja lece z przesiadka: z Cork do Londynu i z Londynu do Krakowa. W zasadzie nie ma o czym pisac: w Londynie jestesmy po o.k. 40 minutach, zmieniam lotnisko, 2 godziny czekam, 2 godziny lotu do Krakowa.

Zaskoczeniem jest dla mnie prawie zupelny brak Rodakow w samolocie z Londynu do Krakowa (bo ze nie bylo ich z Cork - do Londynu, jest dla mnie zrozumiale, woleli leciec bezposrednio do stolicy) - za to leci sporo Brytyjczykow...

No ale: z wiecznie zielonej Irlandii lecimy sobie do cieplego i slonecznego Londynu, nastepnie lecimy sobie ponad chmurami - i w pewnym momencie - wchodzimy w chmury. No fajnie, ale... ciagle jestemy w chmurach. Po blizszej obserwacji z przykroscia stwierdzam, ze to nie chmury - to jakas sniezna zawierucha... Niebo gwaltownie pociemnialo... Jestesmy nad Polska...

Nastapila chwila zgrzytu, kiedy angielska stewardesa przed ladowaniem powitala nas w... Warszawie :-( Pomylka szybko sie wyjasnila. No coz, zapewne dla niej Warszawa czy Krakow - to w zasadzie niewielka roznica...

Dalej juz nie bylo tak zabawnie. Przynajmniej dla mnie.

Najpierw trafilismy do budynka lotniska w krakowskich Balicach. Dodam, ze w porownaniu z lotniskami w Londynie czy nawet malutkim lotniskiem w Cork - nasze krakowskie lotnisko robi (przynajmniej w nocy) przygnebiajace wrazenie. Jest wyraznie niedoswietlone - i jakies takie... szarobure. Ale - "najlepsze" bylo dopiero przede mna.

W Cork, miescie w wiecznie zielonej Irlandii witaly mnie - i zegnaly usmiechniete dziewczeta :-) Podobnie w slonecznym Londynie (pomijam juz fakt, ze nikt nie kontrolowal mnie po przylocie do Londynu - zrobiono to przeciez w Cork...). A w Polsce? Mojej Ojczyznie? W Polsce "przywitali" mnie uzbrojeni funkcjonariusze w zielonych mundurach. Dodam, ze przylatujac z kraju, w ktorym nawet funkcjonariusze policji chodza po ulicy bez broni (a nawet palek), widok czlowieka z bronia przy pasie budzi mieszane uczucia...

Skierowano nas w kolejki do kilku w pol oszklonych "wartowniczych" budek, gdzie wasaci funkcjonariusze z bronia przy boku skruptulatnie sprawdzali w komputerach dane kazdego przybysza.

Stojac w ogonku i czekajac na swoja kolej plulem sobie w brode, ze calkowicie odpuscilem sobie sprawdzanie wiesci z Polski. Polmrok, szarobure betonowe otoczenie i uzbrojeni wasaci funkcjonariusze - powodowaly w mojej wyobrazni najgorsze skojarzenia... Moze ponownie wprowadzono stan wojenny (zdarzylo sie raz, moglo zdarzyc sie i po raz wtory)? Moze byl przewrot i wladze objela wojskowa junta? Moze... W myslach robie rachunek sumienia...

Nadeszla moja kolejka. Podaje paszport. Wasaty funkcjonariusz z bronia przy pasie spode lba spoglada mi w oczy. Zachowuje twarz pokerzysty... Spojrzenie na mnie, w paszport, w komputer i znowu na mnie. Ta chwila trwa wiecznosc. W koncu... paszport zostaje popchniety w moja strone. Moge isc.

Jestem w Ojczyznie...

Ceny

Polska jest juz w UE. Przynajmniej pod wzgledem cen. Natomiast pod wzgledem plac znacznie blizej nam np. do Ukrainy lub wrecz Bialorusi...

Tak jak wiekszosc przyjezdzajacych do Irlandii Polakow poczatkowo (a niekorzy - caly czas...) przelicza ceny na zlotowki (i wychodzi im - ze w Irlandii jest drogo), tak ja zaczalem przeliczac ceny w stosunku do przecietnych plac w Polsce, i ciagle mi wychodzi - ze to w naszym Kraju jest baaardzo drogo... Ceny wiekszosci produktow przemyslowych (a czesto takze i zywnosciowych) w Polsce praktycznie nie odbiegaja od cen w Irlandii. W niektorych przypadkach ceny w Irlandii sa nawet znaczaco nizsze (przy kilkakrotnie wyzszych zarobkach). Za przecietna stawke za godzine pracy w Irlandii mozna nabyc znacznie wiecej towarow i uslug niz za przecietna stawke godzinowa - w Polsce.

Czasami roznice te sa drastyczne. Ot, wezmy przyklad "pamiatek" z tych dwoch krajow. Wyjezdzajac z Irlandii, przywiozlem do Polski cala torbe pamiatek z Irlandii. Wracajac do Irlandii - mialem zamiar przywiezc z kolei sporo pamiatek z Polski do porozdawania wsrod znajomych Ajriszy. Ale patrzac na ceny poczulem sie naprawde dziwnie... Wezmy przyklad talii kart go gry z widokami najpiekniejszych miejsc w Irlandii. Kosztowala ona 2,5 euro - w specjalnym sklepie dla turystow (czyli jest tam raczej drogo). Za podobna talie kart - z widoczkami z Polski w krakowskich Sukiennicach (czyli - tez specjalnym "sklepie" dla turystow) zazyczono sobie... 28,0 zl. Reasumujac: irlandzka talia pamiatkowych kart do gry jest 3 razy tansza niz polska, przy jednoczesnie kilakokrotnie wiekszych przecietnych zarobkach. Za godzine pracy w Irlandii mozna sobie kupic 4 takie talie. Ile godzin trzeba przepracowac w Polsce - na 1 taka - polska - talie kart?

Jest to tylko przyklad pierwszy z brzegu. Nie chce Was zanudzac kolejnymi przeliczaniami cen upominkow tu - i tam, jednak aktualnie - ze wzgledu na wzgledy - jest to temat bardzo mi bliski.

Czy jest cos, co oplaca sie przywiezc z Polski? Na pewno, ale nie chodzi tu o "oplacalnosc" czysto finansowa. Np. ja na razie kupilem kolejny podrecznik z plytami cd do nauki angielskiego + kultowe polskie filmy na dvd (ale nie dlatego, ze np. filmy sa tu tansze, ale dlatego - ze tych filmow nie kupie w Irlandii). Sa jednak rzeczy zdecydowanie tansze w Polsce - niz w Irlandii. To alkohol i papierosy. Ale nie o to chyba chodzi...

Jak zyja ludzie w Polsce? Wg mnie - nie najlepiej... Wg informacji PAP-u, ktore cytowalo MPiPS, obecnie bezrobocie w Polsce wzrasta szybciej niz przewidywal to GUS. Nie pociesza fakt, ze bezrobocie jest mniejsze o 5% w stosunku do tego samego okresu roku ubieglego, bo wiemy - dlaczego tak sie stalo: z Polski wyjechalo, wylecialo lub wyplynelo co najmniej kilkaset tysiecy ludzi...

I zdecydowana wiekszosc z tej wielotysiecznej rzeszy regularnie wysyla swoim rodzinom w Polsce pieniadze, co pozwala im w miare normalnie zyc i odsunac widmo biedy. Ale to nie sa pieniadze wypracowane w Polsce! Spora rzeka pieniedzy plynaca w ten sposob do Polski nie pozostaje bez wplywu na kursy walut. Ale nie ma co liczyc, ze te pieniadza napedza koniunkture w Polsce. Sa one wydawane na biezaca konsumpcje - zreszta z reguly importowanych towarow (bo polskich odpowiednikow po prostu - nie ma, lub sa one znacznie drozsze).

Problem stosunku cen do plac w Polsce wymagalby znacznie obszerniejszego omowienia - niz taka notka w internetowym blogu pisana niejako "na kolanie".

Reasumujac: ceny w Polsce mamy europejskie. Czasami nawet bardziej - niz europejskie. Jednak przecietne place - to jakies nieporozumienie...

Pogoda

Wczoraj temperatura spadla do - 16. Dzisiaj siarczysty mroz odpuscil, za to od rana sypie gesty snieg.

Im blizej centrum miasta, tym bardziej snieg zmienia swa barwe z bialo - puchowej na szaro - blotnista breje rozjezdzana przez samochody i rozdeptywana przez przechodniow. Nie ukrywam, ze szaro - blotnisty krajobraz dziala na mnie przygnebiajaco... Przyjazd w zimie nie byl chyba dobrym pomyslem...

Humoru nie poprawia mi nawet wyprawa na Rynek Glowny, ktory obecnie przypomina bardziej plac budowy niz jeden z najwiekszych i napiekniejszych placow w Europie. Jego znaczna czesc, od strony Bazyliki Mariackiej, jest obecnie ogrodzona i prowadzone sa w tym miejscu "wykopy" archeologiczne.

Na zdjęciu powyżej: moja (nie)skromna osoba na krakowskim osiedlu Ruczaj. Jak widac, zima w pelni... Temperatury spadaly nawet do ponad - 20 stopni C. Juz ponad setka osob w Polsce zamarzla (z czego polowe to bezdomni)...

A Irlandia jest taka zielona...

Wylot.

Wczoraj pol godziny przed polnoca wrocilem do Cork :-)

W zasadzie bez wiekszych ekscesow :-) No, moze poza tym, ze na lotnisku w krakowskich Balicach do kontroli musialem sciagac buty i - pasek od spodni. Totez przez kontrolna bramke zostalem "puszczony w skarpetkach" i z opadajacymi spodniami :-( Jakby to powiedzial Wojciech Trojanowski, legendarny komentator radiowy: "Szkoda ze Panstwo tego nie widza..." Na szczescie nie bylem sam - takich "delikwentow" bylo wiecej :-)

Dalej juz bylo normalnie. Na odprawie w Londynie moje buty i pasek pozostaly na swoim miejscu :-)

niedziela, 8 stycznia 2006

Tonacy chwyci sie... brzytwy?

Przez sam srodek Cork plynie rzeka o wdziecznej nazwie Lee :-) Wzdluz nabrzezy co kilkadziesiat metrow sa rozmieszczone kola ratunkowe.

Kiedy je zobaczylem po raz pierwszy, od razu pomyslalem o Krakowie. I zastanowilem sie - jak dlugo wisialyby takie kola nad Wisla? Jedna noc? Moze dwie? No ale - zycie potoczylo sie dalej, mialem na glowie inne sprawy niz rzeke Lee wraz z jej ratunkowymi kolami :-)

Jednak - gdzies po 2 miesiacach pobytu na Zielonej Wyspie zostalem zaproszony na urodziny do jednego z nowo poznanych polskich znajomych. Co dostal w prezencie od swoich wspolokatorow? Kolo ratunkowe - chylkiem sciagniete znad rzeki Lee. O.k., pierwszy raz to moze i bylo zabawne...

Jednak niedawno bylem w domu u kolejnego znajomego Polaka. Jego wspolmieszkancy udekorowali sobie livingroom... tak, takim samym ratunkowym kolem.

Ba, nastepny moj znajomy wracajacy do Polski zapragnal przywiezc jakas niebanalna pamiatke z Cork. Na co padl jego wybor? Oczywiscie na wiszace na nabrzezu kolo ratunkowe... Z trudem udalo mi sie mu to wyperswadowac... Takich przypadkow jest z pewnoscia wiecej...

/Na zdjatku powyzej stoje przy jednym z opisywanych ratunkowych kol rozmieszczonych co kilkadziesiat metrow wzdluz rzeki Lee w irlandzkim Cork.../

Tak na marginesie: z drugiej strony, faktycznie trudno jest kupic oryginalna pamiatke z Cork. Sam po poltora roku wybieram sie do Kraju (juz w najblizszy czwartek - ale na 2 tygodnie tylko :-) i obszedlem wszystkie "pamiatkarskie" sklepy. I - klapa. W najlepszym razie: koszulki i czapeczki, ewentualnie cork-owskie flagi. Za to nie ma problemu z pamiatkami z Irlandii - jako takiej, totez mam tego cala torbe :-)

Wracajac do przerwanego watku :-): skad sie bierze u czesci naszych Rodakow taka niepohamowana sklonnosc do "wchodzenia w posiadanie droga zaboru" ratunkowych kol z Cork? Z glupoty - czy braku wyobrazni?

Na szczescie nad rzeka Wisla nie ma tego problemu, co nad rzeka Lee. Tam w ogole kol nie ma - i jest spokoj.

A wszyscy Polacy - to przeciez swietni plywacy :-)

środa, 4 stycznia 2006

Cork: Back in the USSR (1)

Niespelna miesiac temu powstal w irlandzkim Cork trzeci z kolei "ruski" sklep :-) o wdziecznej nazwie "Back in the USSR"- tyle ze nastawiony przede wszystkim na obsluge polskich klientow.

Ba, nawet na malym szyldzie zawieszonym zaraz przed szyldem "glownym" napisano wrecz: "Polski Sklep" (ten mniejszy szyld zaznaczylem na zdjeciu bialym kolkiem - niestety, jest on prawie nieczytelny).
No, polski to on jeszcze nie jest. Obsluga jest - podobnie jak w dwoch poprzednich - rosyjskojezyczna :-) ale - juz znaczna czesc towarow znajdujacym sie w nim jest importowana z Polski. Natomiast jest to pierwszy w Cork sklep, ktorego wlasciciele chcac przyciagnac sporo potencjalnych klientow - Polakow, posluzyli sie haslem: "Polski Sklep"...


/Na zdjęciu powyzej stoje przed kolejnym sklepikiem otwartym w Cork z mysla o polskich klientach :-) /

Sklep znajduje sie przy Academy Street, jednej z przecznic od Patrick Street - glownej ulicy w Cork.

niedziela, 1 stycznia 2006

Nowy Rok. 2006

No i mamy Nowy Rok :-) Przywitalem go w gronie znajomych. 

Na glownej ulicy w Cork miala byc jakas impreza, ale pogoda sie nagle zrobila baaardzo irlandzka (czyli spadl obfity deszcz) - i nic z tego nie wyszlo. Przemoczone grupki ludzi czekaly jedyni na sztuczne ognie, ktore pojawily sie - ale w bardzo skromnej ilosci.

Tak na marginesie: w Irlandii jest zakaz sprzedazy fajerwerkow. Piszac szczerze - podoba mi sie to. W Polsce mialem juz serdecznie dosc odglosow "eksplozji" wywolywanych na moim osiedlu przez kilkunastoletnich (choc nie tylko) mlodych ludzi. Pol biedy, gdyby te zabawy trwaly tylko w noc sylwestrowa, ale rozochocona mlodziez rozpoczynala je pare dni przed, a konczyla pare dni po tej dacie... Tutaj tego nie ma :-)

/Powyżej: wraz z przyjaciółmi witamy Nowy Rok ;-)/