Kiedy je zobaczylem po raz pierwszy, od razu pomyslalem o Krakowie. I zastanowilem sie - jak dlugo wisialyby takie kola nad Wisla? Jedna noc? Moze dwie? No ale - zycie potoczylo sie dalej, mialem na glowie inne sprawy niz rzeke Lee wraz z jej ratunkowymi kolami :-)
Jednak - gdzies po 2 miesiacach pobytu na Zielonej Wyspie zostalem zaproszony na urodziny do jednego z nowo poznanych polskich znajomych. Co dostal w prezencie od swoich wspolokatorow? Kolo ratunkowe - chylkiem sciagniete znad rzeki Lee. O.k., pierwszy raz to moze i bylo zabawne...
Jednak niedawno bylem w domu u kolejnego znajomego Polaka. Jego wspolmieszkancy udekorowali sobie livingroom... tak, takim samym ratunkowym kolem.
Ba, nastepny moj znajomy wracajacy do Polski zapragnal przywiezc jakas niebanalna pamiatke z Cork. Na co padl jego wybor? Oczywiscie na wiszace na nabrzezu kolo ratunkowe... Z trudem udalo mi sie mu to wyperswadowac... Takich przypadkow jest z pewnoscia wiecej...
/Na zdjatku powyzej stoje przy jednym z opisywanych ratunkowych kol rozmieszczonych co kilkadziesiat metrow wzdluz rzeki Lee w irlandzkim Cork.../
Tak na marginesie: z drugiej strony, faktycznie trudno jest kupic oryginalna pamiatke z Cork. Sam po poltora roku wybieram sie do Kraju (juz w najblizszy czwartek - ale na 2 tygodnie tylko :-) i obszedlem wszystkie "pamiatkarskie" sklepy. I - klapa. W najlepszym razie: koszulki i czapeczki, ewentualnie cork-owskie flagi. Za to nie ma problemu z pamiatkami z Irlandii - jako takiej, totez mam tego cala torbe :-)
Wracajac do przerwanego watku :-): skad sie bierze u czesci naszych Rodakow taka niepohamowana sklonnosc do "wchodzenia w posiadanie droga zaboru" ratunkowych kol z Cork? Z glupoty - czy braku wyobrazni?
Na szczescie nad rzeka Wisla nie ma tego problemu, co nad rzeka Lee. Tam w ogole kol nie ma - i jest spokoj.
A wszyscy Polacy - to przeciez swietni plywacy :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz