Pierwszy tydzien pobytu w Polsce - juz za mna... Odczucia? Jak zwykle - mieszane...
Zaczne od zmian na "moim" osiedlu. W Krakowie mieszkam w nowej czesci osiedla Ruczaj - jesli mozna to tak nazwac. Poprzednio, za siermieznej komuny, osiedla budowano tak, zeby oprocz blokow znalazlo sie w nich miejsce na plac zabaw dla dzieci, alejki i skwerki dla mieszkancow, nie wspominajac juz o tak oczywistych rzeczach jak przedszkole, szkola, poczta - i sklepy. Na obecnie budowanych osiedlach jest w zasadzie miejsce tylko dla tych ostatnich. Teraz bloki stawia sie gesto, jeden tuz obok drugiego, bo kazdy metr kwadratowy jest cenny - wiec nikt nie bedzie sobie zawracal glowy tworzeniem placu zabaw dla dzieci, itp. Tak tez sie dzieje w mojej nowej czesci osiedla: wyraznie "zagestnialo".
Za to pozamykaly sie osiedlowe sklepiki - chociaz prosta logika wskazywalaby, ze powinno byc odwrotnie. Pierwszy padl sklepik warzywniczy. Prowadzil go moj sasiad, wiec jestem w miare na biezaco.. Człowiek bardzo się starał: zrywal sie w srodku nocy i jechal na plac targowy gdzie rolnicy sprzedawali swoje plody rolne, dzieki czemu towar mial zawsze swiezy, etc, sam pracowal dodatkowo na etacie, dzieki czemu ZUS nie doil od niego tak wysokiego haraczu, itp. Ciagle wierzyl, ze sie uda. Przestal, kiedy go zwolnili z pracy, i trzeba bylo samemu ZUS placic, a tymczasem zyski ze sklepiku z trudem pokrywaly koszta czynszu za lokal. W koncu dal sobie spokoj - i wyjechal, gdzieś za Ocean...
Nastepnie zbankrutowala kwiaciarnia, co mnie zreszta wcale nie zdziwilo... W jej slady poszla pizzernia - i minimarket spozywczy. Ten ostatni zostal co prawda niedawno reanimowany (po raz trzeci zreszta). Podziala pewnie tak dlugo, jak dlugo kolejnemu wlascicielowi bedzie sie podobalo dokladanie do interesu. Dlaczego tak sie dzieje? Wg mnie po trosze dlatego, ze 3 przystanki autobusowe wczesniej - jest duze, calodobowe Tesco... Ale przede wszystkim dlatego, ze polscy drobni przedsiebiorcy oprocz hipermarketowej konkurencji - musza takze walczyc z wlasnymi urzedami, szkodliwymi przepisami i coraz wiekszymi haraczami nakladanymi im przez panstwo - ktore jednoczesnie stosuje wiele ulg podatkowych w stosunku do handlowych molochow...
Wybralem sie tez na spacer do centrum: czesc Rynku nadal jest placem budowy, "zabrano" sie rowniez za remont ulicy Florianskiej. Przy tejze najbardziej znanej, zabytkowej, itp, itd, dochodzacej do Rynku uliczce - przy ktorej swoj dom mial m.in. Jan Matejko - miesci sie McDonald. Swego czasu odbyla sie w prasie dyskusja, czy ten amerykanski fast-food powinien sie miescic przy tej ulicy, no ale, jak wiadomo - pieniadz otwiera kazde drzwi...
Poniewaz bylo goraco, wstapilem tam po cos do picia, a przy okazji zajrzalem do toalety. I przy tej toalecie zobaczylem po raz pierwszy w McDonaldzie... babcie klozetowa :-) Powaznie.
- "Pan za zlotowke czy na paragon?" - zapytala
Jak widac, kierownictwo McDonald'a przy ulicy Florianskiej w Krakowie mialo dosc przechodniow siusiajacych za darmo w ich "restauracji" (cudzyslow jak najbardziej na miejscu, naprawde nie rozumiem dlaczego McDonald z uporem godnym lepszej sprawy nazywa swoje punkty w ktorych sprzedaje buly z miesem i frytkami: "restauracjami") - i wprowadzilo oplaty za korzystanie z toalety. Na szczescie: klient McDonalda przy ul. Florianskiej moze jeszcze korzystac z "restauracyjnej" toalety za darmo - oczywiscie pod warunkiem okazania waznego paragonu... Ciekawe: to pomysl akurat tej "restauracji" - czy to ogolnopolska akcja? Czy jest tak tez w innych krajach, czy to na razie polski eksperyment?
Pozniej poszedlem nad Wisle. Akurat trafilem na moment i miejsce z ktorego odplywal w godzinny rejs malenki "stateczek", wiec postanowilem skorzystac z tej atrakcji (za oplata, rzecz jasna). I na tym "stateczku" o wdziecznej nazwie "Piotrus Pan" :-) po raz pierwszy - w Polsce, oczywiscie - wykorzystalem moja bardzo jeszcze koslawa znajomosc j. angielskiego, ktora to jednak pozwolila mi wdac sie w konwersacje z dwiema niemieckimi turystkami. Na szczescie ich angielski byl chyba jeszcze gorszy niz moj, wiec mam nadzieje - ze wstydu Wam nie przynioslem :-)
A w domu - probowalem ogladac telewizje. "Probowalem" - to dobre slowo. Kolega ktory tuz przed moim wyjazdem wrocil z Ojczyzny co prawda ostrzegal mnie, zebym telewizor obchodzil raczej z daleka, bo moge niechcacy trafic na jedna z licznych politycznych debat, co moze zepsuc mi nastroj do konca pobytu... Jednak juz pobiezna lektura programu tv spowodowala, ze dalem sobie spokoj z wlaczaniem telewizora, coby nie obnizac swojego i tak niewysokich lotow potencjalu intelektualnego.
Siegnalem po gazete - poniedzialkowa "Wyborcza" wraz z dodatkiem "Praca" i "Duzy Format". Ogloszen o pracy sporo, ale szukaja przede wszystkim akwizytorow (poniewaz slowo "akwizytor" ma raczej negatywny wydzwiek, wiec teraz sie poszukuje "konsultantow ds. sprzedazy z oferowanym wynagrodzeniem prowizyjnym adekwatnym do osiagnietych wynikow"). A jesli nawet nie akwizytorow - to wymagania jakie potencjalny pracodawca stawia sa zupelnie nieadekwatne do stanowska, a i zapewne - placy. Zapewne - poniewaz o wysokosci placy z reguly nie ma ani slowa. Czyli - bez zmian. Nowoscia (dla mnie) jest rubryka: "praca za granica". Ofert sporo, glownie z Anglii, Holandii, Niemiec. Z Irlandii - prawie wcale. Nic dziwnego...
Zaglebiam sie w lekture "DF", no i od razu trafiam, a jakze, na reportaz o pracy w angielskim Tesco, ktorego autor opisuje swoje wlasne doswiadczenia. Zaczyna sie od opisu gry angielskich nastolatkow zwanej "Podraznij Polaka":
"Idz do Tesco, znajdz Polaka i mow bardzo szybko. Nie rozumie? Wolaj menedzera, rob awanture. Kto to widzial, zeby obsluga nie mowila po angielsku! O co chodzi? O gre. Graja w nia angielscy gowniarze. Nazywa sie "tease a Pole", czyli "podraznij Polaka". Jej przedmiotem jest Polak (punkt za wlasciwe wytypowanie), ktory pracuje w Tesco. Dlaczego?
Bo zabiera prace miejscowym.
Bo ma smieszny akcent i pochodzi z jakiegos pieprzonego, zacofanego kraju.
Bo pracuje za grosze.
Bo sie czerwieni, jak nie rozumie.
Kto zmusi menedzera, by przeprosil za polskiego pracownika - wygrywa. Menedzer bedzie sie wil jak piskorz. Ale w koncu przeprosi. Klient nasz pan."
(powyzszy fragment pochodzi z tekstu "Fajna masz, corcia, prace" autorstwa Witolda Szablowskiego, zamieszczonego w "DF" - dodatku do "Gazety Wyborczej" z 22 maja b.r.
No ale - bez obaw, powyzszy tekst w "Wyborczej" nikogo nie odstraszy od wyjazdu na obczyzne. Bo w koncu - co jest gorsze: ryzyko zostania ponizonym w obcym kraju, ktore to ryzyko jest jednak dosc dobrze oplacane, czy pewnosc zostania ponizonym - we wlasnej Ojczyznie? Bo wynagrodzenia i warunki pracy oferowane obecnie wiekszosci Polakom - w Polsce - sa, nie ukrywajmy, ponizajace...
Oczywiscie przy zalozeniu - ze sie w ogole dostanie prace...