Dzisiaj jest rocznica uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Dodajmy - pierwszej w Europie. W Polsce swieto, tutaj oczywiscie - normalny dzien pracy. Regula wzajemnosci w tym wypadku nie obowiazuje: my, owszem, obchodzimy w Polsce irlandzki Dzien Swietego Patryka, co nie oznacza - ze oni obchodza nasz polski 3 Maja czy 11 Listopada.
Oczywiscie, nie mozna w zadnym wypadku miec o to pretensji do Irlandczykow - a jezeli juz - to do siebie tylko. Byc moze za czas jakis, kiedy "nowa emigracja" okrzepnie na tyle, ze zacznie sie dla niej liczyc cos wiecej, niz "trzepanie euro", zaczniemy i w Irlandii obchodzic wlasne, narodowe swieta - tak jak to robi np. Polonia w USA. Zaplecze juz mamy: ulice w irlandzkim Cork sa pelne Polakow. Mam juz powazne watpliwosci, kto jest najwieksza mniejszoscia narodowa w Cork: my - czy Irlandczycy?... I wychodzi mi na to, ze juz chyba Irlandczycy. W innych miastach wkrotce bedzie pewnie tak samo. To troche dziwnie byc mniejszoscia narodowa we wlasnym kraju, prawda?
Prawde piszac - obawiam sie tego... Nie, nie chodzi mi o "konkurencje na rynku pracy". Kazda konkurencja - o ile jest uczciwa - jest zdrowa. Obawiam sie zmiany metod "zarzadzania zasobami ludzkimi" (kto wymyslil taki termin?!). Dopoki my, Polacy, pracujemy fizycznie na budowach, w fabrykach, przy myciu garow, itp. - jest dobrze. Obawiam sie tylko chwili - kiedy zaczniemy awansowac na wyzsze stanowiska...
Dlaczego? Bo mozemy miec powtorke historii z naszego wlasnego Kraju: kiedy na poczatku lat 90-tych ub. stulecia (jak to brzmi) do Polski zaczely wchodzic olbrzymie sieci handlowe tudziez inni swiatowi giganci, poczatkowo zaszczepiali na naszym skazonym komunistycznym gruncie swoje wlasne - cywilizowane - metody pracy. Poniewaz kazdy Polak mowiacy po angielsku (co bylo niezbedne do werbalnego kontaktu z kierownictwem) byl wtedy na wage zlota, wiec jezyk i tylko jezyk byl kryterium awansu. Kierownikami poczyniono mlodych ludzi, bez zadnego doswiadczenia zawodowego - za to ze znajomoscia jezyka. Wydawalo sie to idealnym rozwiazaniem: mlody Polak, z jezykiem, swiezo po szkole - czyli nieskazony komunistycznymi metodami pracy - odpowiednio przeszkolony, powinien byc swietnym przelozonym. Tymczasem - wyszla nasza narodowa mentalnosc: zaczelismy dokrecac sruby sami sobie. Bo nieprawda jest, ze "za pysk" wzieli nas zagraniczni pracodawcy - mysmy to zrobili wlasnymi rekami... Po co? Po to, zeby sie wykazac przed zagranicznym boss-em... I teraz mamy w Polsce to, co mamy...
Mialem ta watpliwa przyjemnosc pracowac przez 3 miesiace w krakowskiej centrali jednej z duzych niemieckich sieci handlowych. Pod wzgledem samopoczucia w pracy - wspominam te 3 miesiace najgorzej z calej mojej dotychczasowej zawodowej kariery... Teoretycznie, pelna kultura: do pracy pod krawatem, praca przy komputerku, klimatyzacja, drzwi otwierane karta magnetyczna, darmowa kawka i herbatka. W praktyce: w dziale pracowalo nas 10 osob, w tym dwoch Niemcow. I, paradoksalnie, to ci Niemcy byli najbardziej w porzadku. Polacy jawnie podkladali sobie swinie, a przewodzil im w tym jakis studencina z Kielc. Szczeka mi opadla, kiedy to zobaczylem... Dlaczego tak robili? Z tych samych powodow: zeby sie przypodobac tym potomkom Krzyzakow... Na szczescie - nie przedluzyli mi umowy (zastepowalem po prostu pania, ktora w trakcie mojej tam pracy - urodzila dziecko, i do pracy wracala). I dzieki Bogu.
Czy ta chec "wykazania sie przed boss-em" i "wziecie za pysk" wlasnych Rodakow bedzie miala powtorke w Irlandii? Pozyjemy, zobaczymy. Na razie ciagle jeszcze zajmujemy podrzedne stanowiska, choc rosnaca w postepie arytmetycznym liczba naszych Rodakow pozwala sadzic - ze wkrotce przejdziemy do tego etapu...
Kim jest nowa "sol tej ziemi"? Nie ma co ukrywac, ze przekroj polskiego spoleczenstwa na emigracji (chocby i zarobkowej) - nie odpowiada tak dokladnie obrazowi spoleczenstwa w Polsce. Mamy tutaj wyrazna nadreprezentacje mieszkancow wsi (niczego nie ujmujac mieszkancom wsi) i mieszkancow ponurych wielkomiejskich blokowisk. Mamy tez nadreprezentacje swiezo upieczonych magistrow i maturzystow - bez zadnego doswiadczenia, za to czesto przekonanych, ze: "im sie nalezy".
Tak na marginesie: zawsze ciekawilo mnie, skad sie bierze tak czesta postawa roszczeniowa wsrod bardzo mlodych ludzi? Przeciez komuny nie pamietaja? Z domu to wynosza, czy jak?
Czasami prowadzi to do oplakanych skutkow: pracowalem swego czasu na budowie m.in. razem z duetem: ojciec i syn. Ojciec byl stolarzem, ale jezyka nie znal (albo rybki - albo akwarium). Syn (maturzysta) jezyk znal, ale o stolarstwie pojecia najmniejszego nie mial. Mimo to rowniez byl zatrudniony jako stolarz - ze znacznie wyzsza stawka niz przecietny robotnik niewykwalifikowany (jakim na przyklad bylem ja). Jakos sobie dawali rade, do momentu kiedy to akurat w danym dniu nie bylo na tej budowie pracy dla nich - jako stolarzy, wiec kierownik skierowal ich do innej, nie wymagajacej kwalifikacji pracy (noszenie desek, czy cos) - oczywiscie placac im stawke jak dla stolarzy, a nie dla niewykwalifikowanych robotnikow. Ojcu to nie przeszkadzalo, ale maturzyscie jakos to w niesmak bylo (pewnie dlatego, ze noszenie desek jest ciezsza praca niz podawanie ojcu gwozdzi - i od czasu do czasu koslawe tlumaczenie slow kierownika), totez otworzyl paszcze i zazadal skierowania ich do pracy dla stolarzy, a jak nie - to puszczenia do domu i zaliczeniu dniowki, "bo to przeciez nie ich wina, ze nie ma dzisiaj pracy dla stolarzy" (pomijam juz fakt, ze z maturzysty byl - jak wspomnialem - taki stolarz, jak ze mnie baletnica. Kierownik zrobil to - co zrobic powinien: podziekowal im za dotychczasowa prace i zadzwonil do agencji ktora ich przyslala, ze za tych - juz dziekuje i prosi o nastepnych... Gdzies po miesiacu spotkalem ich na miescie: pracy przez ten czas nie znalezli, oszczednosci przejedli - i szykowali sie do wylotu do Polski. Z niczym...
To tylko jedna z wielu niemal identycznych historii jakie widzialem...
Wracajac jednak do tegoz emigracyjnego przekroju spoleczenstwa: jako sie napisalo powyzej - w porownaniu ze spoleczenstwem w Polsce mamy tutaj przede wszystkim nadreprezentacje sredniego wieku mieszkancow wsi - i mlodziezy z wielkomiejskich blokowisk, maturzystow i studentow bez doswiadczenia, ludzi majacych problemy ze swoim zyciem (i np. z organami scigania), ktorzy uciekaja przed tymi problemami za granice... Nic smiesznego...
Nabijamy tez tutaj statystyki spozycia czystego alkoholu na glowe: nie ma co ukrywac, ze za granice wyjezdzaja przede wszystkim mezczyzni, ktorzy tesknote za krajem i rodzina rozladowuja w alkoholu. Bo inaczej nie potrafia, a nieznajomosc jezyka i niechec do sie go uczenia blokuje dostep nawet do tak bezmyslnego spedzania czasu jak gapienie sie w tv. Sprzyja temu tez stadny zwyczaj zamieszkiwania domow czy mieszkan: niewielu jest Polakow ktorzy samodzielnie czy tez w parze wynajmuja mieszkanie, regula jest wynajmowanie mieszkania czy domow "do spolki" z innymi - bo taniej, podobno... Tak... Czy taniej? Mowily jaskolki, ze niedobre sa spolki - to raz, dwa: jezeli ktos nie pijacy prawie, trafi na towarzystwo ktore za kolnierz nie wylewa (a wiadomo - my, Polacy z reguly wypic lubimy), no to wkrotce przestanie sie od nich wyrozniac, a trzy: wspolne mieszkanie potrafi zszarpac nerwy i poczatkowa sielanka przeradza sie w pieklo - wie o tym kazdy, kto mieszkal stadnie. W takim razie - czy naprawde warto?
Wiec: kim jest i jak wyglada statystyczny Polak w Cork?
Z mojej "obserwacji uczestniczacej" wynika, ze jest to jednak przede wszystkim czlowiek mlody. Czesto - bardzo mlody, gdzie praca za granica jest jednoczesnie jego pierwsza praca w zyciu. Swiadczy to o glupocie naszych decydentow: z kraju wyjezdzaja swiezo upieczni absolwenci szkol. Szkol utrzymywanych przede wszystkim z pieniedzy podatnikow. I nie ma sie co ludzic, ze ten mlody, wyksztalcony czlowiek ktorego pierwsza praca jest praca za granica za normalne pieniadze, po powrocie do Polski do nastepnej pracy wniesie kapital w postaci polskiego wyksztalcenia - i zagranicznego doswiadczenia. Ten mlody czlowiek, jesli bedzie mial tylko choc troche oleju w glowie - to po przepracowaniu w Polsce jednego miesiaca wsiadzie w samolot lecacy w kierunku zachodzacego slonca...
Mozna by rzec, jest tutaj sprzedaz wiazana: z jednej strony panstwo polskie pozbywa sie absolwentow, ale z drugiej strony rowniez wszelkiego rodzaju meneli z osiedlowych lawek miejskich osiedli. Mysle jednak - ze ci ostani predzej czy pozniej - wroca...
Jednak jest to obraz mocno uproszczony: poniewaz nalezy do niego dolozyc takze duza liczbe osob dobrze wyksztalconych - i doswiadczonych. Z Polski masowo wyjezdzaja rowniez specjalisci: od informatykow poprzez lekarzy (mamy juz w Cork polskich lekarzy - a jakze...) po doswiadczonych murarzy i hydraulikow.
Czyli ta emigracyjna rzeka ma dwa doplywy: glowny - to mlodziez bez kwalifikacji, ten mniejszy: to fachowcy.
Latwiej jest opisac, jak wyglada statystyczny Polak w Cork, ale tego czynil dzisiaj nie bede, zreszta, juz pisalem o tym na blogu. Tak czy owak: kazdy jest inny, chociaz jest jedna cecha jednoczaca prawie wszystkich (prawie...) Polakow: ta cecha jest posiadanie plecaka. Plecak jest traktowany przez Polakow jak czesc garderoby, takiej jak buty czy spodnie - nie sposob bez niego wyjsc. Plecak zaklada sie idac na rozmowe w sprawie pracy - i do tesco na zakupy. Na niedzielny spacer - i do kosciola.
Ktos mi kiedys perswadowal, ze plecak nie jest wcale domena Polakow - tylko po prostu ludzi mlodych. E, tam... :-) Polacy w Cork spaceruja z plecakami bez wzgledu na przedzial wiekowy: od 18 - letniego mlodzienca, po 60 - latka. Natomiast nie zauwazylem, zeby tak spacerowali rodowici Irlandczycy. Podobnie jak kolejna - po nas - grupa etniczna: rodowici Afrykanczycy, ktorych rowniez jest tu sporo.
Plecak - prosze Panstwa - urasta tu do rangi naszego symbolu narodowego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz