Jacy sa Polacy w irlandzkim Cork? Zaczne od tego, ze jest nas tutaj naprawde duzo. Z kazdym dniem - coraz wiecej. Wiecej. Jeszcze wiecej.
Ale i tak najwiecej bedzie nas dopiero w wakacje. Tlumy mlodych ludzi z CV w rekach beda sie z trudem mijaly na ulicach. Przynajmniej tak bylo w ciagu 2 ostanich lat, wiec podejrzewam, ze nie inaczej bedzie i teraz. Ale ja nie o tym, chcialem :-) Od razu uprzedze: nie mam najmniejszego zamiaru odwodzic nikogo od przyjazdu tutaj. Bron Panie Boze. Swoje zdanie juz wyrazilem co najmniej pare razy na tym blogu. Powtarzac sie nie ma sensu...
Ilu nas tutaj juz jest? Podejrzewam, ze nikt dokladnie nie wie. Rozne zrodla roznie podaja. Wszystkie jednak podaja, ze stanowimy bezwzglednie druga - po Irlandczykach - grupe narodowa. Sa co prawda tacy, ktorzy twierdza ze to Ajrisze sa juz w mniejszosci, ale to nieprawda :-) Jeszcze nie...
Jak zyje przecietny Polak w Cork? Normalnie. Jak Polak za granica. Czyli: 2-osobowe mieszkanie wynajmuje sie w 10 osob. Ajrisze juz opowiadaja sobie o nas dowcipy, np.: "Ilu Polakow zmiesci sie w 1-osobowym pokoju?", albo "Zginelo 8 Polakow. Zawalilo sie lozko pietrowe..." Taaak. Smiech to zdrowie...
Polak sie tym nie przejmuje, i robi swoje. Tak jest taniej. Dzieki temu tydzien mieszkania kosztuje go raptem 2 godziny pracy. I cieplej - dzieki czemu zaoszczedza sie na ogrzewaniu. Bo prad tu "drogi". Tak z pol dniowki na 2 miesiace. Zreszta, wszystko tu jest drogie. Papierosy? Az 24,0 zl! Piwo? 4-6 zl - w sklepie. W pubie jeszcze drozej, dlatego normalny Polak do pubu nie pojdzie, taki glupi przeciez nie jest. Dlaczego ceny sa w zl? Nie sa. Sa w euro. Ale przecietny Polak ma zakodowany taki przelicznik: cena x 4 zl.
Dlatego przecietny Polak robi wszystko, zeby sie nie dac Ajriszowi wykorzystywac finansowo. Po co placic tyle za papierosy, jak rodzina moze je w paczce przeslac? No to co, ze nie wolno, ze wbrew przepisom? Podobnie z jedzeniem. Znalem jednego mlodego czlowieka, ktory przez 2 miesiace pobytu tutaj nic sobie do jedzenia nie kupil. Caly czas ciagnal na chinskich zupkach i konserwach przywiezionych z Polski. Polak potrafi :-) No, ale ten to byl rekordzista. Inni to przynajmniej do tesco po chleb wstepuja. Ten za 35 centow. I psiocza, ze na tej ch... Wyspie nawet chleba dobrego nie ma. Nie ma? Jest. Mowilem, tlumaczylem, ba - jednemu wrecz palcem pokazalem. O, tutaj mozesz kupic bardzo dobry chleb - mowie - tyle, ze nie za 35 centow, ale za np. 2,5 - 3 euro. A to nie, to dziekuje... - slysze w odpowiedzi. No tak, 10 zl na chleb wydac? Paranoja...
Przecietny Polak lubi zywic sie odpowiednio. Pracujac tutaj w dwoch miejscach, gdzie byly pracownicze stolowki z prawdziwego zdarzenia (tych w barakowozach na budowach oczywiscie nie licze) zauwazylem, ze przecietny Polak stara sie z nich nie korzystac. Ciagnie na wlasnych kanapkach. Wiadomo, lepszy tescowy chlebus za 35 centow (caly, rzecz jasna) z tescowym serkiem za 55 centow (za 10 plasterkow), we wlasnorecznie zrobionych kanapkach, niz jakies tam stolowkowe zarcie. Kto ich tam wie, tych Ajriszy, moze oni pluja do zupy? Totez kiedy traficie na taka stolowke i jestescie spragnieni sasiedztwa Rodakow - rozejrzyjcie sie: ci z kanapkami to nasi. Po kanapkach ich poznacie. Jeszcze nigdy sie nie pomylilem ;-)
Przecietny Polak zyje stadnie. Mieszka stadnie, pracuje stadnie, porusza sie stadnie. Jak zobaczysz na ulicy 4-5 osobowa grupke ludzi, to na 90% Polacy. A nawet jak zobaczysz pojedynczego Polaka, to i tak na te 90% odgadniesz, ze to Polak. I to nie tylko po rzucanych k..., ch..., itp. Jest w nas jakas narodowa intuicja, ktora pozwoli nam rozpoznac swojego Rodaka z daleka. I to nie tylko po wasach i plecaczkach. Ale po twarzy. W koncu bezmyslny wyraz twarzy zadowolonego z zycia Ajrisza w sposob zdecydowany rozni sie od naszych buntowniczych facjat: czyli tych, ktorzy "przyjechali rzucic Irlandie na kolana" :-)
Ech, coraz czesciej jednak jest tak, ze to Irlandia rzuca na kolana tychze smialkow, no i trzeba slac alarmujacy monit do rodziny, zeby przez western union przeslala rente babci na bilet auobusowy do Polski. A pisalem (i nie tylko ja) zeby nie przyjezdzac w ciemno. Gdzie tam. W koncu nie ma to jak ulanska fantazja chocby z "Pana Tadeusza":
"Szabel nam nie zabraknie, szlachta na kon wsiedzie,
Ja z synowcem na czele, i - jakos to bedzie!"
Tiaaa, jakos?
Przecietny Polak w Cork korzysta z uslug. Z reguly: miedzysasiedzkich, ewentualnie: innych Polakow. Potrzeba taksoweczke? Nie ma problemu, jest. Polski kierowca z polskim samochodem na polskich numerach. Jak w domu :-) Fryzjer? Ups, z tym gorzej. Plec meska ma lepiej, kupuje maszynke do wlosow za 15 euro - i jedzie na glace. Tak zreszta - jak ja :-) Tyle tylko, ze ja tak sie strzyge praktycznie cale zycie... O, przepraszam, jak mialem lat ok. 20 - stu, to na chwile zapuscilem troche dluzsze wlosy. Normalnie do ramion. No ale, to bylo tak dawno, ze niemal nie pamietam, wiec sie nie wstydze ;-)
Wracajac jednak do uslug fryzjerskich: plec meska ma, jak to sie rzeklo, lepiej (w ogole plec meska ma lepiej w wielu rzeczach ;-) czyli gorzej ma plec niemeska. Do plci niemeskiej zaliczamy: 1. kobiety; 2. innych osobnikow nie korzystajacych z maszynek do strzyzenia wlosow. Ta niemeska plec musi chodzic do fryzjera. Jak tu jednak pokazac na migi fryzjerowi, o jaka fryzure sie rozchodzi? (bo z jezykiem, to wicie, rozumicie, ten teges, niezazbytnio)... Ale, Polak potrafi :-)
W koncu przyjechalo tutaj sporo dziewczat - fryzjerek, ktore na razie musza zarabiac na zycie w inny sposob, bo Irlandkom bardzo opornie idzie nauka j. polskiego :-) i ciezko sie z nimi dogadac i zrozumiec o co im chodzi: trwala? balejaz? a moze to o tipsy chodzi? Jednak nasze polskie fryzjerki nie proznuja i w miedzyczasie (zanim te oporne Irlandki naucza sie j. polskiego) swiadcza uslugi w prywatnych domach, pozyskujac klientow poprzez reklame poczta pantoflowa lub na tablicy ogloszen w tesco...
Co robi przecietny Polak w wolnym czasie? Z tego co czasami slysze, np. w kafejkach internetowych, Polacy w Cork przede wszystkim uprawiaja sporty :-) Prym wiedzie podnoszenie ciezarow (trzeba umiec klasycznie dzwignac te 100 g wodki, albo i pol szklanki na raz, a to przeciez 40 volt! :-) a nastepnie slalom. Slalom jest bezposrednim nastepstwem zbyt dlugiego podnoszenia ciezarow. Najgorzej, ze czesto mozna zaobserwowac zawodnikow tej dyscypliny nawet w bialy dzien. Ach, i zapomnialbym o boksie! To tez bardzo wazny sport :-)
Tak na powaznie: w bialy dzien na ulicy w Cork widzialem tylko trzy bijatyki: raz sie bily murzynki (odstawiwszy wczesniej wozki z dziecmi), no i dwa razy: nasi Rodacy. To w bialy dzien, kolo poludnia. Bo tego co mozna zobaczyc wieczorowa pora, to lepiej nie komentowac, tylko szybko sp..., hm, spadac do domu, ze sie tak wyraze... Bo kiedy tlukly sie murzynki, to gapie mialy niezly powod do smiechu, ba, zgromadzony tlumek wrecz protestowal kiedy Garda (irlandzka policja) poczela rozdzielac sila krewkie panie. Ale kiedy nasi Rodacy dali pokaz, to ho, ho, nikomu do smiechu nie bylo - i nagle kazdy z przechodniow przypominal sobie, ze zelazko wlaczone w domu zostawil... Tak, bo "gdy widzisz Polakow w amoku, to sie lepiej uspokoj, stan z boku, nie prowokuj" - jak radzi pewien polski mlodziezowy wokalista.
Przecietny Polak jak tylko pomieszka jakis czas i podlapie troche jezyka - to przestaje byc Polakiem. Tym bardziej - przecietnym. Za to bardzo chce byc Ajriszem, i jak tylko moze, tepi "polska stonke" ktora tu tlumnie zjezdza i odbiera prace. Zapytany o droge - pokaze ta w przeciwnym kierunku. W koncu trzeba "polaczkom" pokazac, gdzie ich miejsce, a tym samym wyleczyc wlasne polaczkowate kompleksy.
Najbardziej ten syndrom dotyka tych, ktorzy sa tutaj pare lat (ale nie tylko: widzialem juz tutaj takich, ktorzy po 2 tygodniach byli bardziej "irlandzcy" od samych Irlandczykow, ktorzy zreszta mieli z nich niezly ubaw - tak to jest kiedy ktos stroi sie w cudze piorka...). Z reguly rzadko kto jest w Irlandii powyzej 5 - 6 lat, bo to od tego czasu mniej wiecej Ajrisze zaczeli nas do siebie sciagac. Przyjechalo troche wiary, glownie do strzyzenia trawy, bo to byla jedna z niewielu robot ktora sie dalo na migi wytlumaczyc. Robili wszystko dokladnie tak samo jak robia to ci, ktorzy przyjezdzaja teraz (czyli mieszkali, pracowali i poruszali sie stadnie golac lby maszynkami i wcinajac najtansze zarcie z lidla), jednak sila rzeczy po paru latach zgromadzili troche euro na koncie (wszystkiego sie przepic nie dalo) i lizneli troche jezyka. I kiedy mysleli ze zlapali juz Pana Boga za nogi i teraz beda juz Ajriszami, ktorzy dwa razy do roku zjada na swoja wioske pokazac sie ziomalom, no to masz ci los... Polska weszla do UE. I sie zaczelo. I juz nie mozna przebierac i wybrzydzac, tylko trzeba brac robote jaka jest. Aj, ja, jaj...
Przecietny Polak w Cork korzysta z polskiej "infrastruktury" - cokolwiek by przez to rozumiec. Mamy tutaj 2 organizacje polonijne (chodza sluchy, ze ma powstac trzecia :-), kilka polskich sklepow (chociaz tak naprawde - sa one "ruskie", a polskimi je nazywamy z racji sprzedawanych przez nie polskich produktow), mielismy polski pub (wlasciwie: polsko - irlandzki, niestety, juz go nie mamy, wiec czekamy na nastepny), polski kosciol (i znowu: kosciol jest co prawda irlandzki, ale w niedziele msze sa celebrowane takze po polsku), polskie gazety (tzn. drukowane w Polsce, faktycznie ich wlascicielami sa obcokrajowcy, podobnie jak wiekszosci co bardziej wartosciowych rzeczy w Polsce), itp, itd.
Ogolnie rzecz biorac - fajnie jest :-) Z robota co prawda coraz bardziej krucho, ale przecietny Polak ktory sie tutaj wybiera (oczywiscie: "w ciemno") kiedy o tym slyszy odpowiada krotko: "Ch... na to klade, bo i tak - damy rade! Z lojalnym skladem - damy rade! Wszyscy tu - damy rade!"
E... tak.... No coz, czesto dopiero za granica mozna sie przekonac o "lojalnosci" roznych "skladow", i o tym, czy sie "daje rade", czy wprost przeciwnie... Ale to juz jest temat na zupelnie inna notke :-)
P.S. Powyzszy tekst jest nieco zlosliwo - zartobliwy. Jednak - czy na pewno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz