niedziela, 7 października 2007

V wizyta w Polsce (14): z powrotem na Zielonej Wyspie

Jak tytuł wskazuje - jestem już w Cork ;-)

/Powyzej: fragment typowego krakowskiego kiosku z prasą i... preclami, w koncu - to Krakow ;-) Nie wiem czy ja - tak jak pani z kiosku - "zaraz wroce" do Krakowa, ale przyjezdzac na pewno bede. M.in. - dla precli ;-)/

Sam powrot przebiegł bez wiekszych ekscesow. Z małych humoresek: na lotnisku w Krakowie - gdy tylko przekroczylem jego prog - podbiegł do mnie człowiek z ktorym pracowalem w poprzedniej firmie, a ktory - traf chcial, tym samym lotem rowniez leciał do Cork. Był to pan w srednim wieku, kompletnie bez znajomosci jezyka za to dosc meczący dla otoczenia, na ktorym bez przerwy wymuszał swiadczenie na swoja rzecz mniej lub bardziej drobnych usług. Kiedy mnie zobaczył od razu wiedziałem, ze cos bedzie ode mnie chciał. No i - nie pomyliłem sie.
- Panie, nie masz pan przypadkiem za mało bagazu? - zaczał
- Ze co? - wymamrotałem kompletnie zaskoczony
- No bo ja mam nadbagaz, wiec jakbys pan mial niedobagaz, to bys pan wział cos ode mnie - ciagnął tenze moj "znajomy"
- Nnnnooo, wydaje mi sie, ze ja mam ten sam problem - rozpoczałem rozpaczliwą obrone
- A co pan ześ nakupił? - zainteresował sie moj rozmowca
- Ksiażki - odparłem zgodnie z prawda
- ??? ... a... "ksiażki"? - tutaj moj rozmowca puszcza do mnie porozumiewawczo "oko" jednoczesnie kantem dłoni stukajac sie w szyje
- Nie, nie takie w płynie i z procentami - wyprowadzam go z błedu. Takie papierowe, do czytania.
- Panie, cos pan? Powaznie? Idzie na tym zarobic? - drązy temat coraz bardziej zdziwiony
- Nie kupiłem ich na sprzedaz. Kupiłem je dla siebie. Do czytania - powtarzam.
- Acha... - w oczach mego interlokutora widze gwałtowny spadek resztek szacunku, jakim mnie darzył od chwili, gdy kiedys zadzwoniłem w jego imieniu do agencji pracy i pomogłem mu w tłumaczeniu rozmowy w banku.
- No własnie - definitywnie koncze rozmowe wyciagajac komorke pod pozorem pilnej rozmowy.

No coz, ludzie sa dziwni prawda? Ksiązki wożą, zamiast papierosów i gorzały... Ale zeby nie było - "Żubrówke" tez nabyłem, tyle ze juz w sklepie na lotnisku ;-)

A na samym lotnisku, podczas odprawy - doznałem dwoch kolejnych miłych "zaskoczen": po raz pierwszy przy przechodzeniu przez bramke nie musiałem sciągac butow i wyciagac paska ze spodni, co do tej pory zawsze przy odprawie w Krakowie było stałym rytuałem - i - nie uwierzycie Panstwo - przy odprawie paszportowej polski funkcjonariusz oddajac mi paszport po dlugim i wnikliwym studiowaniu podobienstwa mojej fizjonomii do zdjecia w moim paszporcie, powiedział... "dziekuję". Byłem pod wrazeniem :-) Chyba naprawde cos sie zaczyna zmieniac...

Zaczyna sie zmieniac, i owszem. Ale z cała pewnoscia jeszcze nie na tyle, zeby powaznie myśleć o powrocie - to tak uprzedzajac ewentualne pytania moich Czytelnikow...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz