Przyleciałem na tydzień do Polski. Do Krakowa, rzecz jasna ;-)
Razem ze mną leciało sporo ludzi, jak widać - sezon urlopowy w pełni. Odprawa bez problemów, oprócz tego, że gdzieś tak na 5 osób przede mną kazano wszystkim ścigać buty i puszczono nas w skarpetkach. Powód? Większość wracających Rodaków miało na sobie obuwie ze stalowymi wkładkami, które otrzymali na swoich budowach czy w niektórych fabrykach, magazynach, itp.
Są to tzw. "safety shoes", które z zewnątrz wyglądają w zasadzie normalnie, ale są dodatkowo wyposażone m.in. antypoślizgową podeszwę i wspomnianą stalową wkładkę chroniącą stopę przed zgnieceniem w razie upadku na nią jakiegoś ciężaru, najechaniu wózkiem widłowym, itp. Obuwie takie jest wymagane w wielu zakładach pracy, z reguły pracodawca dostarcza je bezpłatnie.
W sumie, gdy się obecnie leci do Polski, zabieranie go z sobą nie jest może najgorszym pomysłem (bo chronią przed pośliźnięciem się na oblodzonych chodnikach, czy "nadepnięciu" w zatłoczonym autobusie lub tramwaju), ale z pewnością nie jest dobrym pomysłem przechodzenie w nim przez bramkę na lotnisku...
No nic, w ramach narodowej odpowiedzialności zbiorowej buty też zdjąć musiałem, chociaż nie mam w nich ani grama metalu, na szczęście pasek od spodni - został na swoim miejscu (bo też nie mam w nim ani grama metalu - to tak tytułem wyjaśnienia tym spośród moich Czytelników, których bardzo dziwiło to, że z kolei mnie dziwiło, że tenże pasek zawsze musiałem ściągać na lotnisku w Krakowie, a nie musiałem np. na lotniskach w Cork czy Londynie).
Lot też bez problemu, oprócz tego że na "dzień dobry" musiałem wyprosić pewnego młodziana, który bezceremonialnie zajął moje miejsce, pewnie dlatego, że przy oknie (mimo że na bilecie w liniach Centralwings miejsce jest wyraźnie oznaczone), w zamian za co przez prawie cały lot musiałem razem z nim wysłuchiwać discopolowej wiązanki, sączącej się przez jego kiepskiej jakości słuchawki z discmana, którego z dumą przez cały lot dzierżył w garści (bo jego miejsce wypadło niestety obok mojego).
Lądowanie, śnieg, zimno. Odprawa paszportowa: wąsaty funkcjonariusz używający słowa "dziękuję" ;-)
Kupuję 2 lokalne krakowskie gazety, w każdej na pierwszej stronach noworocznych wydań piszą, a jakże, o emigracji.
Najpierw w "Gazecie Krakowskiej" bije w oczy tytuł: "Emigracja rozbija rodziny" (na zdjęciu obok), gdzie napisano m.in.: "Eksperci alarmują: emigracja jest główną przyczyną rozwodów. Według demografów rozpadnie się co trzecia emigracyjna rodzina", zaraz później na pierwszej stronie w krakowskim "Dzienniku Polskim" w artykule "Siostry uciekają" czytam m.in.: "Tylko w ubiegłym roku 850 pielęgniarek wystąpiło o zaświadczenia uznające kwalifikacje zawodowe za granicą" (dodam, ze ta liczba dotyczy wyłącznie pielęgniarek z Małopolski).
No cóż, jest jak jest...
A sam - wyciągam gdzieś z dna szafy zimową kurtkę - i ruszam "w miasto" ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz