Jestem już z powrotem w Cork.
Na dwa dni przed moim wyjazdem z Krakowa - zrobiła się tam ładna pogoda, a ja z kolei złapałem jakieś przeziębienie, co z kolei staje się już tradycją moich "wizyt w Polsce". Złośliwi mogliby powiedzieć, że moja Ojczyzna pała do mnie coraz mniejszą sympatia, ja jednak ciągle naiwnie składam to na karb przypadku ;-)
Coby nie przynudzać, to tylko tak pokrótce: najpierw zjawiam się na lotnisku w Balicach. Od niepamiętnych czasów trwa tam jakiś remont, zza niebieskiej, widocznej kotary na zdjęciu poniżej, oddzielającej strefę remontowaną od jeszcze nie remontowanej - do uszu osób tłumnie się na lotnisku kłębiącym - radośnie dobiegają głośne, szorstkie, robotnicze słowa, ze zdecydowaną przewagą tych niecenzuralnych na "k", "ch", i "p". Niby normalnie, jak to na budowie, tyle że krakowskie lotnisko oficjalnie nosi dumną nazwę "Międzynarodowego Portu Lotniczego im. Jana Pawła II".
Ale dalej już prawie europejsko: co prawda nadal umundurowani funkcjonariusze ostentacyjnie demonstrują turystom broń palną, ale - już po raz drugi przy przechodzeniu przez bramkę kontrolną na odprawie osobistej na tym lotnisku, nie musiałem zdejmować butów ani wyciągać paska ze spodni (bo, przypominam, nie mam w nich ani grama metalu). I - funkcjonariusze sprawdzający paszporty chyba już na stałe nauczyli się używać słów "proszę" i "dziękuję".
Wracam liniami Ryanair - do Dublina, dopiero później autobusem pojadę do Cork. Samolot wypełniony do ostatniego miejsca. I, muszę się przyznać - że obserwując pasażerów lecących do Dublina, miałem uczucie déjà vu - podobne obrazki widziałem w Cork przed 3-ma laty: niemal sami faceci, średnia wieku 40 lat, większość w skórzanych kurtkach (w Irlandii takie kurtki noszą już chyba tylko Polacy - i przybysze z Afryki), spora część pod wąsem, z twarzy i zachowania można niemal odczytać identyczne życiorysy, doświadczenia i pochodzenie. Jedna, niemal monolityczna ludzka masa. No cóż, podobno najłatwiej jest kupić bilet do Dublina, co ma swoje przełożenie nie tyle w ilości - co w niewielkim zróżnicowaniu polskiej emigracji w Dublinie - w porównaniu do innych miast w Irlandii...
/Na zdjęciu obok: wczorajszy "Dziennik Polski"/
No nic, coby odegnać takie niezbyt budujące myśli, sięgam po krakowski "Dziennik Polski", który sobie "na drogą" nabyłem w kiosku na lotnisku. No i znowu niestety, na pierwszej stronie w tekście pt: "Sprzedawcy pilnie poszukiwani" czytam:
- Młodzież nie chce się uczyć w szkołach zawodowych, a ci, którzy już się wykształcili, wyjeżdżają za granicę - mówi Wiesław Jopek, prezes Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej.
(...) Proponowane miesięczne zarobki to najczęściej 1000 - 1200 zł brutto na stanowisku: sprzedawca, ale pojawiają się też oferty 1400 - 1700 brutto. Pracownicy magazynów sklepowych mogą liczyć na wynagrodzenie w wysokości 1000 - 1300 zł brutto (sporadycznie 1900 - 2000 zł brutto".
Ja widać, w najbliższym czasie tanie linie lotnicze oferujące loty na Wyspy nie muszą martwić się o brak klientów...
Lądowanie, gdy tylko koła samolotu dotykają ziemi od razu słychać dźwięk włączanych komórek, nadchodzących sms-ów i pierwszych rozmów telefonicznych. Ledwie samolot się zatrzymuje, kto tylko może zrywa się z siedzenia, pośpiesznie wyciągając swój bagaż podręczny - aby następny kwadrans spędzić w dziwacznych wygięto - pochylonych pozach.
Przy odprawie paszportowej jestem świadkiem zatrzymania jednego z naszych Rodaków. Pijany, nie zna języka, funkcjonariusz telefoniczne wzywa kogoś, kto mógłby się z nim porozumieć...
Później jeszcze tylko odbiór bagażu, gdzie parokrotnie dochodzi do pomyłek, kiedy to ktoś chwyta nie swoją - za to podobną - torbę. W sumie dla większości nie powinno to mieć większego znaczenia, zawartość - co stwierdzam z rozmów osób oczekujących na bagaż - jest wszędzie niemal taka sama: gorzała, papierosy i mięso.
I - już po wszystkim;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz