Od dzisiaj, przez następnych kilka "wpisów", będę się z Wami dzielił wrażeniami z mojej kolejnej, już 7, wizyty w Polsce :-)
Do tejże wizyty przygotowałem się oczywiście wystarczająco wcześnie, nabywając w tym celu bilet w Centralwings - polskiej linii lotniczej która jako jedyna - jak na razie - obsługiwała połączenie Cork - Kraków. Za bilet w obie strony zapłaciłem ok. 250 euro, co - dla niezorientowanych - jest dość sporo jak na "tanie linie". Niemniej, cenie sobie komfort bezpośrednich lotów, bez konieczności przesiadania się tu czy ówdzie byleby "przyoszczędzić" kilka euro... Cóż z tego, skoro ledwie kilka dni po moim zakupie tegoż biletu, Centralwings ogłosił wszem i wobec, że im się ten cały interes nie opłaca i likwidują m.in. "moje" połączenie. Ha, ich sprawa. Kupiłem więc bilet w Ryanairze - irlandzkiej linii lotniczej. I za lot z Cork do Dublina zapłaciłem 1 cent (słownie: jeden cent, bez żadnych "opłat lotniskowych", etc), a opłata za lot z Dublina do Krakowa i powrót do Shannon wyniosła ok. 100 euro.
Jak to jest, że polskim liniom Centralwings nie opłaca się latać za 250 euro, a irlandzkim liniom Ryanair opłaca się za 100 euro, tego wytłumaczyć nie potrafię...
Odprawa w Cork: paszporty sprawdza Polak, później przechodzę przez bramkę: mój pasek i buty zostają na swoim miejscu, lot - ok. 40 minut. Odprawa w Dublinie: również nikt mi nie każe wyciągać ze spodni paska i ściągać butów.
W sklepie na lotnisku kupuję jeszcze parę drobiazgów - sprzedaje, a jakże, Polka. Kupuję na lotnisku, bo tym razem nie wziąłem z sobą głównego bagażu, zresztą - wracał też będę z tylko z bagażem podręcznym, toteż niektóre rzeczy (np. w płynie ;-) mogę kupić dopiero po odprawie i kontroli bagażu. A tegoż głównego bagażu nie wziąłem, bo stwierdziłem - że nie ma po co. Kilka drobnych rzeczy, jak np. irlandzką whiskey w jedną stronę a kilka książek w drugą zmieści się przecież w podręcznym, a ja nie należę do ludzi którzy stawiają sobie za niemal życiowy cel przewieźć jak najwięcej papierosów czy gorzały, oraz mięsa, sera, a nawet chleba ;-)
W samolocie stewardessa rozdaje chętnym firmowy miesięcznik Ryanaira. Pasażerami są sami Polacy, a miesięcznik jest po angielsku, więc niemal nikt nie bierze. Ja - ponieważ cenię sobie słowo pisane - jednak sięgam po niego, i - proszę, niemal od razu rzuca mi się w oczy zdjęcie urodziwej dziewczyny, a kiedy przeczytałem krótki tekst pod zdjęciem poczułem wręcz dumę ;-) Bowiem ta ładna pani ma na imię Karolina i pochodzi - z Olsztyna. Carolina from Olsztyn in Poland. I pracuje właśnie w Ryanairze :-)
Oprócz Karoliny, w tej gazecie są jeszcze trzy inne "polskie akcenty", a konkretnie: trzy polskojęzyczne reklamy: banku PKO, Western Union, oraz jednej firmy z Trójmiasta która zachęca (również obcokrajowców) do kupowania mieszkań w Polsce.
Lądujemy w Krakowie. Standard: pasażerowie podrywają się z miejsc, gdy tylko samolot zatrzymuje się po lądowaniu, i następnie tkwią przez kolejnych paręnaście minut bez ruchu w pozycjach zgięto - stojących. Stadny galop do kontroli paszportowej i po odbiór bagażu. To ostatnie mnie na szczęście nie dotyczy, z racji braku takowego.
Kontrola paszportowa: umundurowana celniczka z pistoletem przy pasku. Nie odpowiada na moje "dzień dobry", nie słyszę też "dziękuję" przy zwrocie paszportu. Ale to w końcu też standard. Przynajmniej w Stołeczno - Królewskim Mieście Krakowie.
Chociaż - w trakcie mojej ostatniej przed tą - wizyty, wydawało mi się, że idzie ku lepszemu. Myliłem się...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz