Właśnie obejrzałem film pt.: "Jak to się robi" w reżyserii Marcela Łozińskiego. Jest to dokument pokazujący kulisy działania różnej maści młodych politycznych karierowiczów w Polsce, którzy wiedzą, że tak naprawdę w osiągnięciu sukcesu w polityce od poglądów ważniejsze jest odpowiednie wyszkolenie.
"Piotr Tymochowicz - doradca medialny - postanowił udowodnić, że z każdego człowieka można ulepić polityka" - głosi napis otwierający film. Czy mu się udało? Do pewnego stopnia - niestety tak...
Film zaczyna się od castingu, na którym wybiera się grupę osób chcących wejść "w politykę". Piotr Tymochowicz zaczyna szkolenie od nauki odpowiedniej gestykulacji. Jako żywo przypomniały mi się niektóre moje zajęcia na politologii, gdy o Tymochowiczu jeszcze nikt nie słyszał. Też nas uczono (i studentów politologii zapewne uczy się nadal) jak za pomocą odpowiednich gestów zapanować np. nad agresywnym rozmówcą zadającym niewygodne pytania gdzieś z sali ;-)
Po tym pierwszym treningu Tymochowicz wyprowadza swoich uczniów "w miasto" aby "trenowali" podczas prawdziwej manifestacji. Okazją do tego jest Międzynarodowy Dzień Chorego. Tutaj już zaczyna się cynizm - gdy jeden z być może przyszłych polskich polityków, będąc całkowicie zdrowym - zakłada kołnierz ortopedyczny, co ma mu dodać wiarygodności. Na tej manifestacji "uczniowie" po raz pierwszy publicznie zabierają głos, ucząc się manipulować tłumem. Dalej jest coraz bardziej cynicznie: "uczniowie" biorą udział w spotkaniu z grupą niepełnoprawnych, gdzie kreują się na niezależną, spontanicznie powstałą grupę mającą szczytne cele.
To była tylko rozgrzewka. Piotr Tymochowicz razem ze swoją grupą żądnych władzy "młodych wilków" organizuje własną manifestację antywojenną, połączoną z protestem przeciwko wojnie w Iraku. Oczywiście pojawiają się jak zawsze plakaty z zapłakanymi dziećmi - wiadomo, co działa na psychikę. Ale dla mnie najbardziej wstrząsający jest moment, kiedy na tej manifestacji głos zabiera Irakijczyk mieszkający w Polsce, który autentycznie ociera łzy ze wzruszenia, nie zdając sobie sprawy z tego, że bierze udział w wyreżyserowanym widowisku, które jest niczym więcej jak tylko poligonem szkoleniowym dla garstki kandydatów na polityków. Tłum równie łatwo daje się sterować wykrzykując infantylne hasła podrzucane przez uczniów Tymochowicza: "Hop hop - wojnie stop", itp.
Następnie "młode wilki" są przez Tymochowicza zabierani m.in. na spotkania z politykami z najwyższej (wtedy - 2004 r.) półki, czyli Millerem i Lepperem. Z tym ostatnim udaje im się nawet umówić na bardziej prywatne spotkanie, na którym "młode wilki" dążą do zdystansowania młodzieżówki Samoobrony i wskoczenia na jej miejsce. Mówią przekonująco, ładnie gestykulują, tyle że Lepper to jednak stary wróbel i na plewy się nabrać nie daje, chociaż oczywiście przytakuje "młodym wilkom" ;-)
"Młode wilki" pod wodzą swojego guru przypuszczają atak na media: występują w jednej ze stacji radiowych, gdzie ogłaszają dzień 15 stycznia 2004 r. początkiem "Rewolucji Kreatywnej" - a siebie z kolei ogłaszają... rewolucjonistami. Udaje im się zgromadzić wokół siebie grupę młodych ludzi, być może - zalążek przyszłej partii...
Część z uczestników tego eksperymentu zdaje sobie jednak sprawę, że zabrnęło za daleko - i wycofują się. Inni - brną dalej.
Wkrótce wyłoniony zostaje lider, któremu Tymochowicz poświęci całą uwagę. Ów lider zgodnie ze wskazówkami swojego mistrza zaczyna dążyć do założenia nowej partii lewicowej, próbując w tym celu rozbić młodzieżówkę SLD - co mu się nie udaje, a następnie wejść w młodzieżowe struktury Samoobrony - co mu się udaje...
- Będziesz moim prezydentem? - pyta w ostatniej scenie dziennikarz
- Tego nie wiem. Życie pokaże - odpowiada wykreowany przez Piotra Tymochowicza lider.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz