wtorek, 25 sierpnia 2009

XIII wizyta w Polsce (1): bezsenność w Krakowie

To już moja 13 wizyta w Polsce od czasu wyjazdu do Irlandii. Mam nadzieje, że "13"-tka nie okaże się pechowa...

/Krakowskie gołębie - ich widok będzie mi towarzyszył przez najbliższe dni.../

Lot: tradycyjnie, wieczorem Wizzair z Cork do Pyrzowic, następnie nocna jazda do Krakowa. Na lotnisku w Cork z niekłamanym podziwem obserwowałem naszych Rodaków - chodzi mi szczególnie o swego rodzaju telepatyczną niemal umiejętność komunikacji. Znacie to: wszyscy siedzą spokojnie oczekując na spóźniony samolot i nagle - jakby tknięci jakimś tajemniczym impulsem - błyskawicznie zrywają się na równe nogi formując ciżbę. Za każdym razem jestem pod wrażeniem ;-)

W trakcie lotu usiłowałem się zdrzemnąć, jak to mam w zwyczaju, ale - nie tym razem. Dwukrotnie z głębokiego już snu wyrywał mnie krzyk dziecka siedzącego wraz ze swoją mamą tuż za mną. Nie było to niemowlę, tylko dobrze wyrośnięty kilkulatek, więc i głosik miał donośny. Jakoś tak sobie kiedyś zakodowałem, że rodzice z małymi dziećmi są sadzani z przodu samolotu, więc ja zawsze przezornie staram się lokować z tyłu, no ale - coś się chyba zmieniło.

Lądujemy. Klaskanie. Z samolotu do hali odpraw przewiozły nas dwa autobusy pokonując trasę ok. 50 metrów. Po co to, nie wiem, ale dwóch kierowców dzięki temu ma pracę. Na halę wpuszczono nas z kolei przez jedne wąskie drzwi pilnowane przez uzbrojonego strażnika, więc trochę czasu zeszło, zanim wszyscy znaleźli się w środku. Zresztą, nie ma się po co śpieszyć, ponieważ odprawa paszportowa również, jak zwykle zresztą, trwa długo.

W Pyrzowicach czekał na mnie kolega, który przywiózł mnie pod dom. No, nie tak od razu. Wskutek zakrojonych na szeroką skalę prac drogowych (jakaś dotacja z UE przyszła, czy co?), pobłądziliśmy nieco. GPS nie dał rady. Tablic z zaznaczonymi objazdami jest niewiele, a te które są - w nocy są niemal niewidoczne. Jednak - udało się ;-)

W domu, po pobieżnym rozpakowaniu się i wypiciu herbaty - spróbowałem się zdrzemnąć, w końcu - w samolocie mi się nie udało. Ale jak komuś coś nie jest dane, to - próżny trud. Po niespełna godzinnej drzemce wyrwał mnie ze snu odgłos pracującej kosiarki do trawy. Pamiętacie scenę z "Dnia Świra", kiedy to tytułowego bohatera prześladował m.in. facet z kosiarką, hałasując mu pod oknem? No, to ja miałem dokładnie to samo. W dodatku mieszkam na parterze a z powodu upału - okna muszą być raczej uchylone. Oczywiście gdy już się kompletnie wybudziłem, poszedł kosić gdzie indziej...

Skoro już o spaniu nie było mowy, poszedłem zrobić zakupy w moim osiedlowym sklepie. Wybór minimalny, ceny maksymalne. To, że jest drożej niż w Irlandii, o której pisze się że ceny na Wyspie należą do jednych z najwyższych w Europie - pisałem już wielokrotnie, więc szkoda się powtarzać.

A poza tym - jest gorąco ;-) Dla jednych to wielka frajda, dla innych - mniej...

1 komentarz:

  1. ...mieszkam w Polsce,bywam często w Cork i...od razu zastrzegam...nie jestem idealistką...nie trzeba wcale nią być, aby...kochać swoją ojczyznę i...życzyć jej dobrze…
    Czytam Pana blog ze względu na info o Cork i innych miejscach w Irlandii…o wydarzeniach wartych zobaczenia, o ludziach wartych poznania, o miejscach do zwiedzania, które to notki nie wymagają komentarzy…chyba,że podziękowań za…piękne i udane wycieczki!...co w tej chwili właśnie czynię:-)
    Jednak, od jakiegoś czasu( koniec lipca), niektóre wpisy poruszają mnie i nie mogę wprost nie skomentować Pana wypowiedzi…i tak;
    -mądrych ludzi warto słuchać…to fakt, ale mądrość to rzecz względna…dla mnie P.Michalkiewicz ma wiedzę dla mnie nieprzydatną…pozatym obraził mnie nazywając „półinteligentką z GW” i w innych słowach…
    - Pana notka o artykule,który traktował o emigracji jest tendencyjna w takim samym zakresie jak komentowany (z dużymi emocjami)przez Pana artykuł. Jego autor skupia się na emigracji „złej” a Pan pisze tylko o „dobrej”. Emigracja „zła” (podział ten to wielki skrót bo aspektów sprawy jest wiele i temat rzeka…) jest w Cork i wcale nie jest to tylko margines…choć na pewno nie większość…Sa zatem ludzie(nie pracujący z lenistwa,pijący, kombinujący i oszukujący…są np. Ci którym odmówiono dalszej edukacji i nie mogą się odnależć… ) którzy psują dobrą opinię tym,którzy są prawdziwą Polonią w Irlandii…a wiadomo co dzieje się ze zdrowymi jabłkami gdy w skrzynce jest kilka zgniłych…cała skrzynka do wymiany bo komu się chce…przebierać…
    -jest natomiast inna kategoria „złej” emigracji…i ta wydaje mi się grożniejsza- to ludzie, którzy zapominaja,że są Polakami…że zbyt szybko wypala się w nich patriotyzm( o ile w ogóle go posiadali), że tracą nadzieję (o ile w ogóle ją posiadali), iż Polska jest wspaniałym krajem (pomimo wielu wpadek,błędów,zawirowań…) i będzie…jeszcze wspanialszym! Nie można kalać własnego gniazda i wypisywać/mówić takich prawd(?)…papier przyjmie wszystko…można na nim wytłuścić różne słowa,ale gdzie ta mądrość,która idzie w parze z wybaczaniem,obiektywizmem i rozumieniem???…Skąd tyle krytycyzmu, negacji i goryczy?
    Mądrzy ludzie tu, w Polsce szanują Wasz wybór pracy i zarobku za granicą, szanują także tych,którym się na obczyżnie nie wiedzie…skąd zatem filozofia obarczania KRAJU (pod postacią „byle urzędniczyny”) za swoje decyzje?
    P.Piotrze…mamy piękną, rozwijającą się w miarę możliwości, na dzien dzisiejszy… OJCZYZNĘ…pracujmy ( My tu...Wy tam) aby było nam wszystkim CORAZ LEPIEJ!

    OdpowiedzUsuń