Dzisiaj byłem w kinie na "This is it" z Michaelem Jacksonem.
Osobiście - nigdy fanem Króla Popu nie byłem, to nie moja muzyka po prostu, chociaż całkowicie się zgadzam z twierdzeniem, że Michael Jackson wielkim artystą był.
Film, który ma być wyświetlany w kinach tylko przez dwa tygodnie, przedstawia przygotowania do serii 50 występów w Londynie, jakie miały mieć miejsce od 13 lipca 2009 do 6 marca 2010 r., a do których nie doszło z powodu śmierci artysty.
sobota, 31 października 2009
piątek, 30 października 2009
XIV wizyta w Polsce (1): w Krakowie kontrolują - i aresztują
Dzisiaj na kilka dni przyleciałem do Krakowa.
Pojechałem autobusem do Shannon, następnie lot do Krakowa. Ciągle nie ma bezpośrednich lotów Cork - Kraków. W Cork padało, w Shannon przestało. Odprawa, lot. Niemal natychmiast zasnąłem, chociaż budziłem się co chwilę.
W samolocie dwie stewardessy i jeden steward. One - Irlandki, on - Polak, chociaż próbował udawać że Polakiem nie jest, szczególnie gdy go parę osób pytało po polsku o to czy tamto. Zdemaskował się kompletnie gdy zagoniono go do rozwożenia wózka z jedzeniem, kiedy chcąc nie chcąc informował po polsku że sprzedaje piwo i kanapki. Irlandczycy to pragmatyczny naród, a biznes to biznes i tutaj sentymentów nie ma: Polaków do obsługi pasażerów w samolotach w których lecą sami Polacy zatrudnia się ze względu na język, więc nie jest to miejsce do strojenia się w cudze piórka. Swoją drogą, myślałem że takie historie zdarzają się tylko w irlandzkich fastfoodach, gdzie pracownicy z polskimi imionami na plakietkach rozmawiający z innymi pracownikami z takimiż samymi plakietkami po polsku - nagle zapominają tego języka kiedy klient próbuje złożyć po polsku zamówienie. Po polsku - z grzeczności, bo teraz zamówienie po angielsku już każdy złożyć potrafi. To zupełnie inne czasy...
Przy odprawie paszportowej już w Krakowie - stojącego dokładnie przede mną w kolejce faceta zatrzymała straż graniczna. Delikwent najpierw podał w okienku paszport, potem - poproszono go o dowód osobisty, następnie zaczęto odpytywać z nazwiska panieńskiego matki, itp. "Pan ma sprawę w sądzie" - poinformował go w końcu funkcjonariusz. "Tak, ale to już jest zakończone" - odparł ów jegomość. "Pan pozwoli z kolegą" - odrzekł na to celnik i po chwili obydwaj - tj. delikwent i kolega celnika - gdzieś zniknęli. Kiedy już byłem z drugiej strony bramki, usłyszałem jeszcze, jak z kolei znajomy tego zatrzymanego dopytuje się funkcjonariusza: "Czy puścicie go zaraz? Bo ojciec na niego czeka", na co otrzymał odpowiedź, że ów pan "jest zatrzymany i nie można określić, jak długo zatrzymanie potrwa". Ot, taką to ktoś miał przygodę...
Na lotnisku czekał na mnie kolega, który odwiózł mnie do domu. Jutro - ruszam "w miasto" ;-)
/Na zdjęciu: jestem na lotnisku w Shannon. Za chwilę wylecę do Krakowa./
Pojechałem autobusem do Shannon, następnie lot do Krakowa. Ciągle nie ma bezpośrednich lotów Cork - Kraków. W Cork padało, w Shannon przestało. Odprawa, lot. Niemal natychmiast zasnąłem, chociaż budziłem się co chwilę.
W samolocie dwie stewardessy i jeden steward. One - Irlandki, on - Polak, chociaż próbował udawać że Polakiem nie jest, szczególnie gdy go parę osób pytało po polsku o to czy tamto. Zdemaskował się kompletnie gdy zagoniono go do rozwożenia wózka z jedzeniem, kiedy chcąc nie chcąc informował po polsku że sprzedaje piwo i kanapki. Irlandczycy to pragmatyczny naród, a biznes to biznes i tutaj sentymentów nie ma: Polaków do obsługi pasażerów w samolotach w których lecą sami Polacy zatrudnia się ze względu na język, więc nie jest to miejsce do strojenia się w cudze piórka. Swoją drogą, myślałem że takie historie zdarzają się tylko w irlandzkich fastfoodach, gdzie pracownicy z polskimi imionami na plakietkach rozmawiający z innymi pracownikami z takimiż samymi plakietkami po polsku - nagle zapominają tego języka kiedy klient próbuje złożyć po polsku zamówienie. Po polsku - z grzeczności, bo teraz zamówienie po angielsku już każdy złożyć potrafi. To zupełnie inne czasy...
Przy odprawie paszportowej już w Krakowie - stojącego dokładnie przede mną w kolejce faceta zatrzymała straż graniczna. Delikwent najpierw podał w okienku paszport, potem - poproszono go o dowód osobisty, następnie zaczęto odpytywać z nazwiska panieńskiego matki, itp. "Pan ma sprawę w sądzie" - poinformował go w końcu funkcjonariusz. "Tak, ale to już jest zakończone" - odparł ów jegomość. "Pan pozwoli z kolegą" - odrzekł na to celnik i po chwili obydwaj - tj. delikwent i kolega celnika - gdzieś zniknęli. Kiedy już byłem z drugiej strony bramki, usłyszałem jeszcze, jak z kolei znajomy tego zatrzymanego dopytuje się funkcjonariusza: "Czy puścicie go zaraz? Bo ojciec na niego czeka", na co otrzymał odpowiedź, że ów pan "jest zatrzymany i nie można określić, jak długo zatrzymanie potrwa". Ot, taką to ktoś miał przygodę...
Na lotnisku czekał na mnie kolega, który odwiózł mnie do domu. Jutro - ruszam "w miasto" ;-)
Bajzel po polsku
Polskie kino niezależne wzbogaciło się o kolejną perełkę: "Bajzel po polsku". Autorami filmu są: Eugeniusz Kluczniok, scenarzysta, reżyser i autor muzyki, oraz Mirosław Ropiak, operator kamery i montażysta.
W zasadzie film powinien nosić tytuł "Bajzel po śląsku", rzecz się dzieje bowiem na Śląsku, jego bohaterowie to Ślązacy, a w filmie posługują się, jak to na wstępie zaznaczył jeden z bohaterów, językiem śląskim: "to już nie jest śląsko gwara ino to jest śląski język". Skoro tak, to należałoby być konsekwentnym. Niemniej, jak twierdzą twórcy obrazu: "Historia, którą opowiada film, mogłaby wydarzyć się w każdym zakładzie, nie tylko na Śląsku." O.k., niech będzie.
Pamiętacie film "Golasy"? Tamten film przedstawiał jeden dzień pracy pewnego biura, w tym mamy do czynienia z jednym dniem pracy pewnego mocno podupadłego zakładu. Niemniej mentalność pracowników i skłonność do obijania się - jest identyczna. To ten sam popeerelowski typ, kompletnie nie pasujący do współczesnej rzeczywistości, pracowniczy skansen finansowany niestety nie z pieniędzy odwiedzających turystów - a z kieszeni podatników. Problem w tym, że tak jak w "Golasach" - młodzi ludzie którzy stykają się z taką mentalnością - szybko ją przesiąkają i przyjmują za swoją.
Film, jak wspomniałem, opowiada o jednym dniu pracy w jakimś podupadłym zakładzie. Nie wiemy jaki to zakład, widzimy jednak że nie robi się tam praktycznie nic, poza ewentualnymi "fuchami" na własne konto. Trzech robotników otrzymało za zadanie powieszenie lampy: niestety, dniówka okazała się za krótka, tym bardziej, że jeden z nich kończy ten dzień pracy kompletnie pijany. Mamy tam też i inne postacie: sprzątaczkę nie potrafiącą poradzić sobie z własną miotłą, strażnika bardziej niż pracą zainteresowanego swoją wędką i kopaniem robaków na przynętę dla ryb, kierownika "opalającego" robotników z papierosów, robotnika dokonującego ważnych pomiarów uszkodzonym przyrządem - z czego nawet nie zdawał sobie sprawy, itp. Tego dnia na terenie zakładu trwa kontrola inspektora PIP, która to kontrola, wskutek wyjątkowej jednorazowej mobilizacji tego "zespołu" - nie znajduje żadnych uchybień.
W filmie zagrało dwóch znanych aktorów, co ciągle jest rzadkością w naszym polskim kinie niezależnym, są to: Jerzy Janeczek, niezapomniany "Witia" z komedii "Sami Swoi", oraz Jerzy Cnota, znany m.in. z filmu „Janosik”.
W zasadzie film powinien nosić tytuł "Bajzel po śląsku", rzecz się dzieje bowiem na Śląsku, jego bohaterowie to Ślązacy, a w filmie posługują się, jak to na wstępie zaznaczył jeden z bohaterów, językiem śląskim: "to już nie jest śląsko gwara ino to jest śląski język". Skoro tak, to należałoby być konsekwentnym. Niemniej, jak twierdzą twórcy obrazu: "Historia, którą opowiada film, mogłaby wydarzyć się w każdym zakładzie, nie tylko na Śląsku." O.k., niech będzie.
Pamiętacie film "Golasy"? Tamten film przedstawiał jeden dzień pracy pewnego biura, w tym mamy do czynienia z jednym dniem pracy pewnego mocno podupadłego zakładu. Niemniej mentalność pracowników i skłonność do obijania się - jest identyczna. To ten sam popeerelowski typ, kompletnie nie pasujący do współczesnej rzeczywistości, pracowniczy skansen finansowany niestety nie z pieniędzy odwiedzających turystów - a z kieszeni podatników. Problem w tym, że tak jak w "Golasach" - młodzi ludzie którzy stykają się z taką mentalnością - szybko ją przesiąkają i przyjmują za swoją.
Film, jak wspomniałem, opowiada o jednym dniu pracy w jakimś podupadłym zakładzie. Nie wiemy jaki to zakład, widzimy jednak że nie robi się tam praktycznie nic, poza ewentualnymi "fuchami" na własne konto. Trzech robotników otrzymało za zadanie powieszenie lampy: niestety, dniówka okazała się za krótka, tym bardziej, że jeden z nich kończy ten dzień pracy kompletnie pijany. Mamy tam też i inne postacie: sprzątaczkę nie potrafiącą poradzić sobie z własną miotłą, strażnika bardziej niż pracą zainteresowanego swoją wędką i kopaniem robaków na przynętę dla ryb, kierownika "opalającego" robotników z papierosów, robotnika dokonującego ważnych pomiarów uszkodzonym przyrządem - z czego nawet nie zdawał sobie sprawy, itp. Tego dnia na terenie zakładu trwa kontrola inspektora PIP, która to kontrola, wskutek wyjątkowej jednorazowej mobilizacji tego "zespołu" - nie znajduje żadnych uchybień.
W filmie zagrało dwóch znanych aktorów, co ciągle jest rzadkością w naszym polskim kinie niezależnym, są to: Jerzy Janeczek, niezapomniany "Witia" z komedii "Sami Swoi", oraz Jerzy Cnota, znany m.in. z filmu „Janosik”.
środa, 28 października 2009
Castle Bernard
W okolicy Bandon, miejscowości w hr. Cork, znajdują się ruiny Castle Bernard - dużego angielskiego domu spalonego przez IRA w 1921 r.
Castle Bernard znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie pola golfowego w okolicy Bandon. Ruiny są ogrodzone, nie wolno do nich wchodzić, niemniej - są dość malownicze i mają własną historię...
W XVIII w. 1788 r. Franciszek Bernard, angielski namiestnik w Bandon, rozebrał znaczną część starego zamku irlandzkiego rodu O'Mahony i postawił w tym miejscu własny dom, zwany Castle Bernard - chociaż nazwa "castle" była nieco na wyrost, był to bowiem nie tyle zamek - co spory dom. W połowie XIX w. dom rozbudowano w stylu gotyckim. Castle Bernard słynął jako "najbardziej gościnny dom w Irlandii".
21 czerwca 1921 lokalny oddział IRA podpalił Castle Bernard, był to środek represji przeciwko brytyjskiej polityce. Niemniej - właścicielom, wcześniej ukrywającym się w piwnicy, pozwolono uratować meble i inne cenne rzeczy znajdujące się w domu. Właściciel zamku, James Francis Bernard, został uprowadzony przez IRA jako zakładnik - jego porwanie było jedną z kart przetargowych wykorzystanych do uwolnienia przez brytyjski rząd więźniów działających w IRA. Na marginesie - był on traktowany bardzo dobrze, a z pilnującymi go strażnikami grywał w karty. Zwolniono go kilka tygodni później.
Od wydarzeń w 1921 r. Castle Bernard popada w ruinę.
Castle Bernard znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie pola golfowego w okolicy Bandon. Ruiny są ogrodzone, nie wolno do nich wchodzić, niemniej - są dość malownicze i mają własną historię...
W XVIII w. 1788 r. Franciszek Bernard, angielski namiestnik w Bandon, rozebrał znaczną część starego zamku irlandzkiego rodu O'Mahony i postawił w tym miejscu własny dom, zwany Castle Bernard - chociaż nazwa "castle" była nieco na wyrost, był to bowiem nie tyle zamek - co spory dom. W połowie XIX w. dom rozbudowano w stylu gotyckim. Castle Bernard słynął jako "najbardziej gościnny dom w Irlandii".
21 czerwca 1921 lokalny oddział IRA podpalił Castle Bernard, był to środek represji przeciwko brytyjskiej polityce. Niemniej - właścicielom, wcześniej ukrywającym się w piwnicy, pozwolono uratować meble i inne cenne rzeczy znajdujące się w domu. Właściciel zamku, James Francis Bernard, został uprowadzony przez IRA jako zakładnik - jego porwanie było jedną z kart przetargowych wykorzystanych do uwolnienia przez brytyjski rząd więźniów działających w IRA. Na marginesie - był on traktowany bardzo dobrze, a z pilnującymi go strażnikami grywał w karty. Zwolniono go kilka tygodni później.
Od wydarzeń w 1921 r. Castle Bernard popada w ruinę.
wtorek, 27 października 2009
100% Irish?
Irlandczycy najchętniej kupują to, co irlandzkie, stąd naklejki "100% Irish" czy "Buy me I'm Irish" na towarach mających ich przekonać, że to co kupują - pochodzi ich z Wyspy.
/Na zdjęciu: półka w jednym z dużych sklepów w Cork/
Polacy pracujący w dużych sklepach na Zielonej Wyspie szybko odkryli, że np. rzekomo irlandzkie truskawki pochodzą najczęściej z Holandii a jabłka - z Nowej Zelandii. Podobnie jest z wieloma innymi produktami. Niemniej, lokalnego patriotyzmu można Irlandczykom pozazdrościć.
Ciekawe, jak z kolei sprawdza się w praktyce nasze hasło: "Dobre, bo polskie"?
/Na zdjęciu: półka w jednym z dużych sklepów w Cork/
Polacy pracujący w dużych sklepach na Zielonej Wyspie szybko odkryli, że np. rzekomo irlandzkie truskawki pochodzą najczęściej z Holandii a jabłka - z Nowej Zelandii. Podobnie jest z wieloma innymi produktami. Niemniej, lokalnego patriotyzmu można Irlandczykom pozazdrościć.
Ciekawe, jak z kolei sprawdza się w praktyce nasze hasło: "Dobre, bo polskie"?
niedziela, 25 października 2009
Kilbrittain Castle
Kilbrittain to miejscowość w hr. Cork, leżąca pomiędzy Bandon, Kinsale i Clonakilty.
Z informacji dostępnych w internecie wynika, że mieści się tam hotel, ogólnie dostępny dla turystów. Nie mogę tego potwierdzić. W chwili, w której piszę ten tekst, nie ma tam żadnego drogowskazu czy tablicy ze stosowną informacją. Na dziedzińcu nie było żywego ducha - poza psem, zresztą przyjaźnie nastawionym ;-) Kilka zaparkowanych samochodów wskazywało na to, że w środku na pewno ktoś mieszka, ale wejście na schody prowadzące do głównych drzwi były zagrodzone łańcuchem - więc nie próbowałem wchodzić. Obszedłem zamek dookoła, w sporej części jest on zrujnowany, rosnąca z drugiej strony zamku trawa sięga niemal pasa, ogólnie wygląda to wszystko na raczej zaniedbane, co dodatkowo wzbudza wątpliwości co do istnienia w tym miejscu hotelu. Być może był jakiś czas temu, być może zresztą - działa dalej, niemniej, gdyby trafił tam turysta chcący spędzić noc w tysiącletnich murach - przysłowiowo pocałowałby klamkę. Czy raczej - łańcuch...
Niemniej, jest to z pewnością urokliwe i warte zobaczenia miejsce. Oczywiście - należy pamiętać że jest to teren prywatny.
Najważniejszym zabytkiem w Kilbrittain jest Kilbrittain Castle - który jest uważany za najstarszy zamieszkały zamek w Irlandii. Wybudowano go prawdopodobnie w 1035 r. Przez stulecia przechodził z rąk do rąk. W XVIII i XIX w. został znacznie rozbudowany. W 1920 r. zamek został częściowo spalony. W 1969 r. przeprowadzono w nim sporo prac remontowych.
/Powyżej: stoję przed Kilbrittain Castle/
Z informacji dostępnych w internecie wynika, że mieści się tam hotel, ogólnie dostępny dla turystów. Nie mogę tego potwierdzić. W chwili, w której piszę ten tekst, nie ma tam żadnego drogowskazu czy tablicy ze stosowną informacją. Na dziedzińcu nie było żywego ducha - poza psem, zresztą przyjaźnie nastawionym ;-) Kilka zaparkowanych samochodów wskazywało na to, że w środku na pewno ktoś mieszka, ale wejście na schody prowadzące do głównych drzwi były zagrodzone łańcuchem - więc nie próbowałem wchodzić. Obszedłem zamek dookoła, w sporej części jest on zrujnowany, rosnąca z drugiej strony zamku trawa sięga niemal pasa, ogólnie wygląda to wszystko na raczej zaniedbane, co dodatkowo wzbudza wątpliwości co do istnienia w tym miejscu hotelu. Być może był jakiś czas temu, być może zresztą - działa dalej, niemniej, gdyby trafił tam turysta chcący spędzić noc w tysiącletnich murach - przysłowiowo pocałowałby klamkę. Czy raczej - łańcuch...
Niemniej, jest to z pewnością urokliwe i warte zobaczenia miejsce. Oczywiście - należy pamiętać że jest to teren prywatny.
sobota, 24 października 2009
Boks z MyCork :-)
Kibice polskiego boksu z Cork mieli okazję obejrzeć w sobotę, 24 października b.r., w klubie Mardyke transmisję na żywo m.in. walki Andrzeja Gołoty z Tomaszem Adamkiem. Patronem medialnym tego "klubowego" wydarzenia było Stowarzyszenie MyCork. Wstęp był bezpłatny.
Stowarzyszenie MyCork przeznaczyło również nagrody w postaci podwójnych wejściówek do kina do rozlosowania wśród osób, które trafnie wytypują zwycięzcę tej walki. Spotkanie było bardzo udane, publiczność dopisała.
Organizatorem spotkania w klubie Mardyke był DJ Versall, organizujący w tym miejscu także "Polskie Karaoke", których patronem medialnym i jednym z fundatorów nagród jest również Stowarzyszenie MyCork.
Stowarzyszenie MyCork przeznaczyło również nagrody w postaci podwójnych wejściówek do kina do rozlosowania wśród osób, które trafnie wytypują zwycięzcę tej walki. Spotkanie było bardzo udane, publiczność dopisała.
Organizatorem spotkania w klubie Mardyke był DJ Versall, organizujący w tym miejscu także "Polskie Karaoke", których patronem medialnym i jednym z fundatorów nagród jest również Stowarzyszenie MyCork.
Glen River Park
Dzisiaj jeżdżąc rowerem po Cork "odkryłem" kolejne świetne miejsce do spacerów: Glen River Park. Mieszkam w tym mieście już ponad 5 lat, ale dopiero teraz trafiam na takie miejsca. Jednak co rower - to rower ;-) Glen River Park znajduje się pomiędzy dzielnicami Blackpool a Ballyvolane.
/Powyżej: Glen River Park/
piątek, 23 października 2009
Zakazana archeologia
Ostatnio przeczytałem książkę pt.: "Zakazana archeologia. Ukryta Historia Człowieka" której autorami są Michael A. Cremo i Richard L. Thompson. Robi wrażenie.
Autorzy podważają całą dotychczasową wiedzę o pochodzeniu człowieka. W dodatku - robią to dość przekonująco, odwołując się w dodatku do licznych dowodów a także podważając te, które do tej pory miały potwierdzać powszechnie obowiązującą teorię pochodzenia człowieka. Dowiemy się dodatkowo, że wiele dowodów nie pasujących do tej teorii świat nauki celowo pomija.
Do wszelkich "nowinek" podchodzę bardzo sceptycznie, niemniej - ta książka może pomóc przewartościować pewne poglądy - nawet jeżeli nie zgadzamy się z głównymi tezami autorów. Warto ją przeczytać, bo pomimo że wydana ponad dekadę temu - stanowi jednak świeży powiew w nieco zatęchłym akademickim światku rządzącym się swoimi prawami;-)
Autorzy podważają całą dotychczasową wiedzę o pochodzeniu człowieka. W dodatku - robią to dość przekonująco, odwołując się w dodatku do licznych dowodów a także podważając te, które do tej pory miały potwierdzać powszechnie obowiązującą teorię pochodzenia człowieka. Dowiemy się dodatkowo, że wiele dowodów nie pasujących do tej teorii świat nauki celowo pomija.
Do wszelkich "nowinek" podchodzę bardzo sceptycznie, niemniej - ta książka może pomóc przewartościować pewne poglądy - nawet jeżeli nie zgadzamy się z głównymi tezami autorów. Warto ją przeczytać, bo pomimo że wydana ponad dekadę temu - stanowi jednak świeży powiew w nieco zatęchłym akademickim światku rządzącym się swoimi prawami;-)
czwartek, 22 października 2009
Wilczyca
Wczoraj obejrzałem "Wilczycę" w reż. Marka Piestraka, klasykę polskiego horroru z 1982 r.
Akcja filmu rozgrywa się w połowie XIX w., Polska jest pod zaborami. Umierająca żona weterana walk narodowo - wyzwoleńczych przysięga mu zemstę. Za życia parała się czarną magia. Nie pomaga przebicie jej serca osinowym kołkiem, odradza się pod postacią wilczycy i wciela w kolejną kobietę...
Film raczej mocno średni, ale na tle naszych "produkcji" powstałych po 1989 r. - wypada dobrze. Wspominam o nim, bo to jedna z niewielu pozycji w historii polskiego kina grozy. Dodatkowo film jest bardzo polski - jeśli można to tak nazwać - z uwagi na kontekst historyczny czasu akcji.
W 1990 r. powstała kontynuacja "Wilczycy", pt.: "Powrót Wilczycy", tego samego reżysera. Również ją obejrzałem, ale tylko z poczucia obowiązku. Film, pomimo dobrej obsady, nie dorównuje w żadnej mierze swojemu poprzednikowi.
Akcja filmu rozgrywa się w połowie XIX w., Polska jest pod zaborami. Umierająca żona weterana walk narodowo - wyzwoleńczych przysięga mu zemstę. Za życia parała się czarną magia. Nie pomaga przebicie jej serca osinowym kołkiem, odradza się pod postacią wilczycy i wciela w kolejną kobietę...
Film raczej mocno średni, ale na tle naszych "produkcji" powstałych po 1989 r. - wypada dobrze. Wspominam o nim, bo to jedna z niewielu pozycji w historii polskiego kina grozy. Dodatkowo film jest bardzo polski - jeśli można to tak nazwać - z uwagi na kontekst historyczny czasu akcji.
W 1990 r. powstała kontynuacja "Wilczycy", pt.: "Powrót Wilczycy", tego samego reżysera. Również ją obejrzałem, ale tylko z poczucia obowiązku. Film, pomimo dobrej obsady, nie dorównuje w żadnej mierze swojemu poprzednikowi.
wtorek, 20 października 2009
MyCork: Warsztaty Rękodzieła. Biżuteria III
Od trzech tygodni na Warsztatach Rękodzieła organizowanych przez Stowarzyszenie MyCork, można poznać tajniki wyrobu biżuterii z modeliny. W minioną niedzielę, 18 października b.r., również wszystkie chętne osoby mogły poznać tajniki tej sztuki.
Oczywiście "Warsztaty..." trwają znacznie dłużej, dokładnie od 16 sierpnia b.r. i potrwają aż do 8 listopada b.r. Przypomnę, że do tej pory oprócz wyrobu biżuterii, podczas "Warsztatów..." wolontariusze tworzyli m.in. figurki z masy solnej, obrazki na desce metodą decoupage, szyli torby oraz wyplatali wiklinę.
Wszystkie wyroby powstałe podczas warsztatów zostaną sprzedane na kiermaszu w trakcie Festiwalu Kultury Polskiej - również organizowanego przez MyCork, a dochód ze sprzedaży zostanie przekazany dla Society of Saint Vincent De Paul w Cork.
Stowarzyszenie MyCork zaprasza wszystkich zainteresowanych i chcących spróbować swoich sił w rękodzielnictwie - a jednocześnie wesprzeć szlachetny cel - na kolejne warsztaty które będą miały miejsce w każdą niedzielę, do 8 listopada włącznie, w godz. 14.00 - 17.00, w siedzibie NASC przy 35 Mary Street w Cork. Udział w zajęciach jest bezpłatny i wszystkie potrzebne materiały będą na miejscu.
Oczywiście "Warsztaty..." trwają znacznie dłużej, dokładnie od 16 sierpnia b.r. i potrwają aż do 8 listopada b.r. Przypomnę, że do tej pory oprócz wyrobu biżuterii, podczas "Warsztatów..." wolontariusze tworzyli m.in. figurki z masy solnej, obrazki na desce metodą decoupage, szyli torby oraz wyplatali wiklinę.
Wszystkie wyroby powstałe podczas warsztatów zostaną sprzedane na kiermaszu w trakcie Festiwalu Kultury Polskiej - również organizowanego przez MyCork, a dochód ze sprzedaży zostanie przekazany dla Society of Saint Vincent De Paul w Cork.
Stowarzyszenie MyCork zaprasza wszystkich zainteresowanych i chcących spróbować swoich sił w rękodzielnictwie - a jednocześnie wesprzeć szlachetny cel - na kolejne warsztaty które będą miały miejsce w każdą niedzielę, do 8 listopada włącznie, w godz. 14.00 - 17.00, w siedzibie NASC przy 35 Mary Street w Cork. Udział w zajęciach jest bezpłatny i wszystkie potrzebne materiały będą na miejscu.
niedziela, 18 października 2009
Real IRA w Cork?
Jeżdżąc rowerem trochę bez celu po różnych zakazanych zakątkach Cork natknąłem się m.in. na mur z napisem sygnowanym przez Real IRA: "England It's Not Over Yet"...
Czym jest Real IRA? To radykalny, terrorystyczny odłam IRA, słynący z zamachów: w 1998 r. w Omagh detonując bombę w samochodzie - pułapce zabili 31 osób (w tym dwójkę nienarodzonych dzieci), dodatkowo raniąc 220 osób. Był to najbardziej śmiercionośny zamach w historii konfliktu w Irlandii Północnej. Z kolei 7 marca b.r. dokonali zamachu na bazę wojskową Massereene, w trakcie którego został ciężko ranny Polak, dostawca pizzy.
No ale - obszar "działania" Real IRA to Irlandia Północna. Skąd więc ten napis na murze w Cork, mieście leżącym na drugim końcu Wyspy? Czy to tylko wygłup małolatów, czy...?
Czym jest Real IRA? To radykalny, terrorystyczny odłam IRA, słynący z zamachów: w 1998 r. w Omagh detonując bombę w samochodzie - pułapce zabili 31 osób (w tym dwójkę nienarodzonych dzieci), dodatkowo raniąc 220 osób. Był to najbardziej śmiercionośny zamach w historii konfliktu w Irlandii Północnej. Z kolei 7 marca b.r. dokonali zamachu na bazę wojskową Massereene, w trakcie którego został ciężko ranny Polak, dostawca pizzy.
No ale - obszar "działania" Real IRA to Irlandia Północna. Skąd więc ten napis na murze w Cork, mieście leżącym na drugim końcu Wyspy? Czy to tylko wygłup małolatów, czy...?
sobota, 17 października 2009
Witajcie w życiu
Wczoraj obejrzałem "Witajcie w życiu" - pierwszy zakazany film w historii III RP.
Film z 1997 r. w reż. Henryka Dederki opowiada o działalności Amway w Polsce. Amway to firma chyba wszystkim znana, zajmuje się bezpośrednią sprzedażą m.in. produktów codziennego użytku, wykorzystując w tym celu tzw. marketing wielopoziomowy. Film nigdy oficjalnie nie był prezentowany z powodu wytoczenia przez ww. firmę procesów sądowych, skierowanych przeciwko autorowi i producentom tego obrazu. Dodam, że pomimo upływu 12 lat - sprawy sądowe nie są jeszcze zakończone...
Oczywiście film trafił do "drugiego" obiegu, chociaż w dobie internetu można by rzec - że pierwszego ;-), bez większego trudu można go odnaleźć choćby na YouTube.
Kilka lat temu przeczytałem zamieszczone w necie dialogi do tego filmu, teraz obejrzałem go w całości. Wrażenia? Po takiej "reklamie" jaka towarzyszyła temu filmowi spodziewałem się czegoś innego, odkrycia jakiś wielkich sekretów manipulacji, dowodów na sekciarstwo, itp., a tutaj mamy dość zabawny, chociaż czasami żenujący - przynajmniej dla mnie, obraz ludzi próbujących robić biznes tak naprawdę z niczego. Bo do biznesu to niestety, oprócz głowy na karku potrzebne są też pieniądze, bo to pieniądz robi pieniądz, jak głosi stara maksyma. Tymczasem bądźmy szczerzy: ludzie którzy przystępują do tego rodzaju biznesów pieniędzy nie mają i raczej mieć nie będą, ponieważ tak naprawdę nie są oni żadnymi biznesmenami - tylko nakręcającymi się materiałami szkoleniowymi zwykłymi akwizytorami na prowizji.
Nie rozumiem dlaczego firma Amway tak uporczywie blokuje za pomocą sądowych zakazów rozpowszechnianie tego filmu, tym bardziej że w dobie internetu - mleko już się rozlało. Ot, tzw. "Efekt Streisand"...
Na marginesie: do Amwaya próbowano mnie werbować trzykrotnie: pierwszy raz na studiach, drugi raz gdy szukałem pracy i trzeci raz - gdy już pracowałem. Za każdym razem ten sam żenujący schemat: umawianie się na spotkanie bez dokładnego poinformowania o co tak naprawdę chodzi, rysowanie jakiś kółek i mgliste wizje rychłego bogactwa. Za pierwszym razem - dało się wybaczyć, kolega z roku który w to "wsiąkł" był młody i nieopierzony jak ja. Za drugim razem posunięto się do oszustwa: szukałem pracy z gwarantowaną pensją, przed umówieniem się na spotkanie zapytałem czy nie chodzi przypadkiem o akwizycję - oczywiście zdecydowanie zaprzeczono, bo, jak mi potem już na spotkaniu wyjaśnił ów pan: nie chodzi tu o akwizycję tylko o ... sprzedaż bezpośrednią. Za trzecim razem to już kompletna porażka: na spotkanie zaprosił mnie do jakiejś herbaciarni kolega z pracy, który na to spotkanie przyprowadził swojego, hm, lidera? przełożonego? bo sam niezbyt składnie dukał o co chodzi. Ten lider jak zwykle wyrysował jakieś kółka tym razem na papierowej serwetce, informując że jeżeli tylko przystąpię do tego "biznesu" wkrótce będę bogaty - tak jak on. Gdy doszło do płacenia za herbatę okazało się, że obydwaj amway-owi biznesmeni są bez grosza i rachunek musiałem sam uiścić, chociaż to oni zapraszali. Cena za trzy herbaty nie było wysoką za przekonanie się, że rozmawiam z kompletnymi golasami w których nie ma za grosz profesjonalizmu, więc najlepiej trzymać się od nich jak najdalej, bo niczym dobrym się to skończyć nie może.
Moje doświadczenia z naganiaczami od Amwaya trafnie podsumowuje komentarz internauty o nicku Klimatou zamieszczony pod jedną z części filmu na YouTube: "To był rok 1993. Z sianem w Polsce krucho. Ludzie się podjarali. Zrobili szkolenie dziadkom leśnym i wypuścili w teren, żeby żenili produkty nie mającym pojęcia o biznesie i wyglądzie. I tak Amway i dystrybutorzy pokroju Ferdka Kiepskiego spier... wizerunek MLM w Polsce. Umawiali ludzi na spotkania pod pretekstem kolacji i wypicia flaszki, a robili prezentację. Facet wyciągał zestaw, mył zatłuszczone gary a pianą podlewał kwiatka i cieszył się, że nic się nie stało." Nic dodać nic ująć, chociaż ja mycia garów nie widziałem. Szkoda, byłoby może ciekawiej.
Mimo wszystko - nie mam negatywnego zdania o tej firmie czy jej produktach, tym bardziej że nigdy ich nie używałem, więc oceniać nie mogę, a ludzie podobno je sobie chwalą. Nie mam też negatywnego zdania o "marketingu wielopoziomowym" - to jest dla mnie po prostu rozbudowany system prowizyjno - rabatowy stosowany często na różną skalę w tradycyjnych biznesach. Czy Amway to sekta ekonomiczna, jak twierdzą niektórzy? Wg mnie to bzdura. W każdym razie to taka sama sekta jak klub filatelistów czy hodowców gołębi - ci też potrafią być nieźle "odjechani" na punkcie swojego hobby i niejednokrotnie pakują w to potężną gotówkę. Natomiast przedstawiciele Amwaya, z którymi miałem wątpliwą przyjemność się spotkać, zawiedli na całej linii swoją amatorszczyzną - i obłudą.
Wracając do "Witajcie w życiu" - polecam każdemu obejrzenie tego filmu. W końcu stał się on znany nie dlatego że ludzie go obejrzeli, tylko dlatego że próbowano jego oglądania zakazać...
Film z 1997 r. w reż. Henryka Dederki opowiada o działalności Amway w Polsce. Amway to firma chyba wszystkim znana, zajmuje się bezpośrednią sprzedażą m.in. produktów codziennego użytku, wykorzystując w tym celu tzw. marketing wielopoziomowy. Film nigdy oficjalnie nie był prezentowany z powodu wytoczenia przez ww. firmę procesów sądowych, skierowanych przeciwko autorowi i producentom tego obrazu. Dodam, że pomimo upływu 12 lat - sprawy sądowe nie są jeszcze zakończone...
Oczywiście film trafił do "drugiego" obiegu, chociaż w dobie internetu można by rzec - że pierwszego ;-), bez większego trudu można go odnaleźć choćby na YouTube.
Kilka lat temu przeczytałem zamieszczone w necie dialogi do tego filmu, teraz obejrzałem go w całości. Wrażenia? Po takiej "reklamie" jaka towarzyszyła temu filmowi spodziewałem się czegoś innego, odkrycia jakiś wielkich sekretów manipulacji, dowodów na sekciarstwo, itp., a tutaj mamy dość zabawny, chociaż czasami żenujący - przynajmniej dla mnie, obraz ludzi próbujących robić biznes tak naprawdę z niczego. Bo do biznesu to niestety, oprócz głowy na karku potrzebne są też pieniądze, bo to pieniądz robi pieniądz, jak głosi stara maksyma. Tymczasem bądźmy szczerzy: ludzie którzy przystępują do tego rodzaju biznesów pieniędzy nie mają i raczej mieć nie będą, ponieważ tak naprawdę nie są oni żadnymi biznesmenami - tylko nakręcającymi się materiałami szkoleniowymi zwykłymi akwizytorami na prowizji.
Nie rozumiem dlaczego firma Amway tak uporczywie blokuje za pomocą sądowych zakazów rozpowszechnianie tego filmu, tym bardziej że w dobie internetu - mleko już się rozlało. Ot, tzw. "Efekt Streisand"...
Na marginesie: do Amwaya próbowano mnie werbować trzykrotnie: pierwszy raz na studiach, drugi raz gdy szukałem pracy i trzeci raz - gdy już pracowałem. Za każdym razem ten sam żenujący schemat: umawianie się na spotkanie bez dokładnego poinformowania o co tak naprawdę chodzi, rysowanie jakiś kółek i mgliste wizje rychłego bogactwa. Za pierwszym razem - dało się wybaczyć, kolega z roku który w to "wsiąkł" był młody i nieopierzony jak ja. Za drugim razem posunięto się do oszustwa: szukałem pracy z gwarantowaną pensją, przed umówieniem się na spotkanie zapytałem czy nie chodzi przypadkiem o akwizycję - oczywiście zdecydowanie zaprzeczono, bo, jak mi potem już na spotkaniu wyjaśnił ów pan: nie chodzi tu o akwizycję tylko o ... sprzedaż bezpośrednią. Za trzecim razem to już kompletna porażka: na spotkanie zaprosił mnie do jakiejś herbaciarni kolega z pracy, który na to spotkanie przyprowadził swojego, hm, lidera? przełożonego? bo sam niezbyt składnie dukał o co chodzi. Ten lider jak zwykle wyrysował jakieś kółka tym razem na papierowej serwetce, informując że jeżeli tylko przystąpię do tego "biznesu" wkrótce będę bogaty - tak jak on. Gdy doszło do płacenia za herbatę okazało się, że obydwaj amway-owi biznesmeni są bez grosza i rachunek musiałem sam uiścić, chociaż to oni zapraszali. Cena za trzy herbaty nie było wysoką za przekonanie się, że rozmawiam z kompletnymi golasami w których nie ma za grosz profesjonalizmu, więc najlepiej trzymać się od nich jak najdalej, bo niczym dobrym się to skończyć nie może.
Moje doświadczenia z naganiaczami od Amwaya trafnie podsumowuje komentarz internauty o nicku Klimatou zamieszczony pod jedną z części filmu na YouTube: "To był rok 1993. Z sianem w Polsce krucho. Ludzie się podjarali. Zrobili szkolenie dziadkom leśnym i wypuścili w teren, żeby żenili produkty nie mającym pojęcia o biznesie i wyglądzie. I tak Amway i dystrybutorzy pokroju Ferdka Kiepskiego spier... wizerunek MLM w Polsce. Umawiali ludzi na spotkania pod pretekstem kolacji i wypicia flaszki, a robili prezentację. Facet wyciągał zestaw, mył zatłuszczone gary a pianą podlewał kwiatka i cieszył się, że nic się nie stało." Nic dodać nic ująć, chociaż ja mycia garów nie widziałem. Szkoda, byłoby może ciekawiej.
Mimo wszystko - nie mam negatywnego zdania o tej firmie czy jej produktach, tym bardziej że nigdy ich nie używałem, więc oceniać nie mogę, a ludzie podobno je sobie chwalą. Nie mam też negatywnego zdania o "marketingu wielopoziomowym" - to jest dla mnie po prostu rozbudowany system prowizyjno - rabatowy stosowany często na różną skalę w tradycyjnych biznesach. Czy Amway to sekta ekonomiczna, jak twierdzą niektórzy? Wg mnie to bzdura. W każdym razie to taka sama sekta jak klub filatelistów czy hodowców gołębi - ci też potrafią być nieźle "odjechani" na punkcie swojego hobby i niejednokrotnie pakują w to potężną gotówkę. Natomiast przedstawiciele Amwaya, z którymi miałem wątpliwą przyjemność się spotkać, zawiedli na całej linii swoją amatorszczyzną - i obłudą.
Wracając do "Witajcie w życiu" - polecam każdemu obejrzenie tego filmu. W końcu stał się on znany nie dlatego że ludzie go obejrzeli, tylko dlatego że próbowano jego oglądania zakazać...
piątek, 16 października 2009
Jesień w Irlandii
W Irlandii trwa właśnie złota pol..., hm, irlandzka jesień ;-)
W Polsce, jak donoszą media, od dwóch dni ma miejsce niespodziewany atak zimy (w połowie października!), są już pierwsze ofiary śmiertelne. A tutaj - mamy to, czego zabrakło w Ojczyźnie: wyjątkowo ciepłą i łagodną jesień...
/Na zdjęciu: dzisiejszy widok chodnika przy jednej z ulic w peryferyjnej części Cork./
W Polsce, jak donoszą media, od dwóch dni ma miejsce niespodziewany atak zimy (w połowie października!), są już pierwsze ofiary śmiertelne. A tutaj - mamy to, czego zabrakło w Ojczyźnie: wyjątkowo ciepłą i łagodną jesień...
/Na zdjęciu: dzisiejszy widok chodnika przy jednej z ulic w peryferyjnej części Cork./
czwartek, 15 października 2009
Kanturk
Kanturk to niewielka miejscowość w hrabstwie Cork, leżąca pomiędzy Mallow i Millstreet. Słynie głównie z tego, że w XVII wieku to właśnie tutaj upolowano ostatniego w Irlandii żyjącego na wolności dzika.
Przy jednym z wjazdów do Kanturk stoi pomnik oracza. Inne pomniki w mieście, to m.in. znajdujący się w okolicy miejskiego parku obelisk upamiętniający otworzenie tego parku przez prezydent Irlandii Mary McAleese w dniu 7 lipca 1998 r., oraz pomnik Hanny Sheehy - Skeffington (1877 - 1946), urodzonej w Kanturk sufrażystki walczącej w Irlandii o prawa kobiet.
Do najważniejszych zabytków w Kanturk należy Kanturk Castle - zamek którego budowę rozpoczęto pod koniec XVI w. Zamek łączy wiele różnych stylów architektonicznych. Ok. 1618 r. budowę zamku przerwano. Budynek zaplanowano jak 4 - piętrowy, jego ściany mają po 28 metrów długości i 11 metrów szerokości. W każdym rogu budynku znajduje się wieża o wysokości 29 metrów. Istnieją sprzeczne opinie, czy zamek został zamieszkały - czy nie, brak jest jednoznacznej dokumentacji na ten temat. Wiadomo na pewno, że wskutek skarg angielskich sąsiadów, przekonanych że powstaje tutaj obronna twierdza, zakazano dalszej budowy zamku. Podobno właściciel zamku, rozzłoszczony zakazem dalszej rozbudowy, nakazał porozbijać niebieskie dachówki którymi był pokryty dach zamku i wrzucić je do pobliskiego strumienia, który od tego wydarzenia nosi nazwę Bluepool (blue - to po angielsku: niebieski). Inna legenda mówi, że przy budowie zamku pracowało siedmiu murarzy, z których każdy miał na imię John :-) Jest to zamek znacznie inny od typowych średniowiecznych irlandzkich zamków składających się z mieszkalnej wieży obwarowanej murami.
W 1994 r. rozważano kilka możliwości zagospodarowania zamku, m.in. planowano położyć na nim dach, a sam budynek zamienić w muzeum połączonym z kawiarnią. Obecnie zamek jest wpisany na listę Narodowego Funduszu Ochrony Dziedzictwa Irlandii.
Przy jednym z wjazdów do Kanturk stoi pomnik oracza. Inne pomniki w mieście, to m.in. znajdujący się w okolicy miejskiego parku obelisk upamiętniający otworzenie tego parku przez prezydent Irlandii Mary McAleese w dniu 7 lipca 1998 r., oraz pomnik Hanny Sheehy - Skeffington (1877 - 1946), urodzonej w Kanturk sufrażystki walczącej w Irlandii o prawa kobiet.
/Powyżej: Kanturk Castle/
Do najważniejszych zabytków w Kanturk należy Kanturk Castle - zamek którego budowę rozpoczęto pod koniec XVI w. Zamek łączy wiele różnych stylów architektonicznych. Ok. 1618 r. budowę zamku przerwano. Budynek zaplanowano jak 4 - piętrowy, jego ściany mają po 28 metrów długości i 11 metrów szerokości. W każdym rogu budynku znajduje się wieża o wysokości 29 metrów. Istnieją sprzeczne opinie, czy zamek został zamieszkały - czy nie, brak jest jednoznacznej dokumentacji na ten temat. Wiadomo na pewno, że wskutek skarg angielskich sąsiadów, przekonanych że powstaje tutaj obronna twierdza, zakazano dalszej budowy zamku. Podobno właściciel zamku, rozzłoszczony zakazem dalszej rozbudowy, nakazał porozbijać niebieskie dachówki którymi był pokryty dach zamku i wrzucić je do pobliskiego strumienia, który od tego wydarzenia nosi nazwę Bluepool (blue - to po angielsku: niebieski). Inna legenda mówi, że przy budowie zamku pracowało siedmiu murarzy, z których każdy miał na imię John :-) Jest to zamek znacznie inny od typowych średniowiecznych irlandzkich zamków składających się z mieszkalnej wieży obwarowanej murami.
W 1994 r. rozważano kilka możliwości zagospodarowania zamku, m.in. planowano położyć na nim dach, a sam budynek zamienić w muzeum połączonym z kawiarnią. Obecnie zamek jest wpisany na listę Narodowego Funduszu Ochrony Dziedzictwa Irlandii.
środa, 14 października 2009
Tablica w parku
W miejskim parku w Kanturk - to niewielka miejscowość w hrabstwie Cork - ustawiono tablicę na której umieszczono szereg zakazów jakie obowiązują na terenie parku. Tablica jest dwujęzyczna: po angielsku - i po polsku.
W Kanturk Town Park nie wolno: pić alkoholu, grać w piłkę, wprowadzać psów, jeździć na rowerze - i śmiecić. Wszystkie zakazy są oczywiście logiczne, ludzie wchodzą do parku aby w spokoju pospacerować, natomiast dla chętnych np. do pogrania w piłkę czy jeżdżenia na rowerze wydzielono inne miejsce, zresztą bezpośrednio w okolicy parku.
Ww. zakazy opublikowano, jak wspomniałem, w dwóch językach: po angielsku i po polsku, pomimo ze językami urzędowymi w Irlandii są, przynajmniej na razie, język irlandzki i angielski.
Skąd więc język polski na tej tablicy? Czy to może ukłon w stronę Polaków mieszkających w Kanturk, czy to dlatego że, być może, ww. zakazy najczęściej łamali Polacy, stąd potrzeba wypisania tego także w naszym języku?
/Na zdjęciu: dwujęzyczna tablica w Kanturk Town Park/
W Kanturk Town Park nie wolno: pić alkoholu, grać w piłkę, wprowadzać psów, jeździć na rowerze - i śmiecić. Wszystkie zakazy są oczywiście logiczne, ludzie wchodzą do parku aby w spokoju pospacerować, natomiast dla chętnych np. do pogrania w piłkę czy jeżdżenia na rowerze wydzielono inne miejsce, zresztą bezpośrednio w okolicy parku.
Ww. zakazy opublikowano, jak wspomniałem, w dwóch językach: po angielsku i po polsku, pomimo ze językami urzędowymi w Irlandii są, przynajmniej na razie, język irlandzki i angielski.
Skąd więc język polski na tej tablicy? Czy to może ukłon w stronę Polaków mieszkających w Kanturk, czy to dlatego że, być może, ww. zakazy najczęściej łamali Polacy, stąd potrzeba wypisania tego także w naszym języku?
wtorek, 13 października 2009
Żywe figury
Żywe figury - czyli stylizowani na pomniki ludzie, posiadający fenomenalną zdolność do tkwienia bez najmniejszego ruchu przez długi czas i wykorzystujący tę umiejętność do zarobkowania na ulicy - są dość popularne na ulicach większych miast chyba na całym świecie. W Cork - dopiero się ta "moda" zaczyna.
Jak napisałem, w Cork dopiero pojawili się pierwsi tego rodzaju, hm, aktorzy? artyści?, więc budzą wśród przechodniów żywe zainteresowanie, co przekłada się też na obfitość wrzucanych przez nich monet do przysłowiowych "kapeluszy" ;-)
/Na zdjęciu: "żywa figura" przed Pocztą Główną w Cork/
Jak napisałem, w Cork dopiero pojawili się pierwsi tego rodzaju, hm, aktorzy? artyści?, więc budzą wśród przechodniów żywe zainteresowanie, co przekłada się też na obfitość wrzucanych przez nich monet do przysłowiowych "kapeluszy" ;-)
poniedziałek, 12 października 2009
Rotten Yellow
W dniach od 25 września do 25 października b.r. w galerii znajdującej się w ESB Building przy Caroline Street w Cork ma miejsce wystawa Anny Boyle "Rotten Yellow".
Prace autorki są przetworzeniem zdjęć -pochodzących z relacji prasowych - ofiar różnych tragedii. Na wystawie możemy obejrzeć 80 takich prac. Anna Boyle mieszka i pracuje w Dublinie.
Prace autorki są przetworzeniem zdjęć -pochodzących z relacji prasowych - ofiar różnych tragedii. Na wystawie możemy obejrzeć 80 takich prac. Anna Boyle mieszka i pracuje w Dublinie.
MyCork: Warsztaty Rękodzieła. Biżuteria II
W niedzielę, 11 października b.r., podczas kolejnych Warsztatów Rękodzieła organizowanych przez Stowarzyszenie MyCork, wszyscy chętni mogli - tak jak przed tygodniem - poznać tajniki wyrobu biżuterii z modeliny.
Dzisiejsze zajęcia były kontynuacją tych z przed tygodnia, za to wzięło w nich udział znacznie więcej osób.
Wszystkie wyroby powstałe podczas warsztatów zostaną sprzedane na kiermaszu w trakcie Festiwalu Kultury Polskiej - również organizowanego przez MyCork, a dochód ze sprzedaży zostanie przekazany dla Society of Saint Vincent De Paul w Cork.
Stowarzyszenie MyCork zaprasza wszystkich zainteresowanych i chcących spróbować swoich sił w rękodzielnictwie - a jednocześnie wesprzeć szlachetny cel - na kolejne warsztaty które będą miały miejsce w każdą niedzielę, do 8 listopada włącznie, w godz. 14.00 - 17.00, w siedzibie NASC przy 35 Mary Street w Cork. Udział w zajęciach jest bezpłatny i wszystkie potrzebne materiały będą na miejscu.
Dzisiejsze zajęcia były kontynuacją tych z przed tygodnia, za to wzięło w nich udział znacznie więcej osób.
Wszystkie wyroby powstałe podczas warsztatów zostaną sprzedane na kiermaszu w trakcie Festiwalu Kultury Polskiej - również organizowanego przez MyCork, a dochód ze sprzedaży zostanie przekazany dla Society of Saint Vincent De Paul w Cork.
Stowarzyszenie MyCork zaprasza wszystkich zainteresowanych i chcących spróbować swoich sił w rękodzielnictwie - a jednocześnie wesprzeć szlachetny cel - na kolejne warsztaty które będą miały miejsce w każdą niedzielę, do 8 listopada włącznie, w godz. 14.00 - 17.00, w siedzibie NASC przy 35 Mary Street w Cork. Udział w zajęciach jest bezpłatny i wszystkie potrzebne materiały będą na miejscu.
sobota, 10 października 2009
Millstreet Country Park
Millstreet Country Park to duży park przyrodniczy z wieloma atrakcjami. Znajduje się ok. 6 km od miejscowości Millstreet w hrabstwie Cork.
Każdy znajdzie tam coś dla siebie: są tam ogrody i jeziora, miejsca dla miłośników archeologii i historii najnowszej, można spacerować wśród drzew jak i wśród bagien, można podziwiać bujną roślinność oraz pasące się stada jeleni ;-)
Na uwagę zasługują szczególnie Mont des Arts, Stone Circle Complex, Crannog Island i Historical Trails.
The Mont des Arts to współczesna replika fontanny z 1910 r. imitującej wodospad, jaka niegdyś znajdowała się w centrum Brukseli. Odtworzono ją na podstawie fotografii.
Stone Circle Complex to kamienne kręgi z epoki brązu mające dokumentować początki działalności człowieka w obrębie parku.
Crannog Island to odtworzona chata rolników z wczesnego średniowiecza, żyjących ok. 1700 lat temu.
Historical Trails to z kolei trzy "trasy historyczne" o nazwach: "Znani ludzie w Irlandii 1700 - 2000", "Powstanie wielkanocne - Dublin 1916" oraz "Wojna o niepodległość 1918 - 1922". Każda z tras liczy ok. pół kilometra, w trakcie wędrówki mijamy popiersia Irlandczyków którzy odegrali znaczącą rolę w historii swojego kraju wraz z tablicami informującymi czego dokonali ci ludzie.
Ale przede wszystkim Millstreet Country Park to wymarzone miejsce do długich spacerów.
W pobliżu parku znajdują się m.in. Knocknakilla Stone Circle i Knocknakilla Dolmen - czyli kamienny krąg i grobowiec sprzed tysięcy lat.
Każdy znajdzie tam coś dla siebie: są tam ogrody i jeziora, miejsca dla miłośników archeologii i historii najnowszej, można spacerować wśród drzew jak i wśród bagien, można podziwiać bujną roślinność oraz pasące się stada jeleni ;-)
Na uwagę zasługują szczególnie Mont des Arts, Stone Circle Complex, Crannog Island i Historical Trails.
The Mont des Arts to współczesna replika fontanny z 1910 r. imitującej wodospad, jaka niegdyś znajdowała się w centrum Brukseli. Odtworzono ją na podstawie fotografii.
Stone Circle Complex to kamienne kręgi z epoki brązu mające dokumentować początki działalności człowieka w obrębie parku.
Crannog Island to odtworzona chata rolników z wczesnego średniowiecza, żyjących ok. 1700 lat temu.
Historical Trails to z kolei trzy "trasy historyczne" o nazwach: "Znani ludzie w Irlandii 1700 - 2000", "Powstanie wielkanocne - Dublin 1916" oraz "Wojna o niepodległość 1918 - 1922". Każda z tras liczy ok. pół kilometra, w trakcie wędrówki mijamy popiersia Irlandczyków którzy odegrali znaczącą rolę w historii swojego kraju wraz z tablicami informującymi czego dokonali ci ludzie.
Ale przede wszystkim Millstreet Country Park to wymarzone miejsce do długich spacerów.
W pobliżu parku znajdują się m.in. Knocknakilla Stone Circle i Knocknakilla Dolmen - czyli kamienny krąg i grobowiec sprzed tysięcy lat.
piątek, 9 października 2009
Knocknakilla Dolmen
Nieopodal Millstreet Country Park, ok. 150 metrów od Knocknakilla Stone Circle, znajduje się Knocknakilla Dolmen.
Za wikipedia.pl: "Dolmen - prehistoryczna budowla megalityczna o charakterze grobowca. Składała się z głazów wkopanych pionowo w ziemię i wielkiego płaskiego bloku skalnego, który był na nich ułożony. Pierwotnie dolmen był przysypywany ziemią. Budowle te są charakterystyczne dla neolitu europejskiego. Słowo jest pochodzenia celtyckiego (daul-tablica, maen-kamień). Choć dolmeny są charakterystyczne dla Europy (Bretania, Irlandia), ich odmiany można spotkać również w Japonii (dolmen kryty kurhanem) i na północy Afryki."
Najbardziej znanym dolmenem w Irlandii jest bez wątpienia Poulnabrone Dolmen.
Za wikipedia.pl: "Dolmen - prehistoryczna budowla megalityczna o charakterze grobowca. Składała się z głazów wkopanych pionowo w ziemię i wielkiego płaskiego bloku skalnego, który był na nich ułożony. Pierwotnie dolmen był przysypywany ziemią. Budowle te są charakterystyczne dla neolitu europejskiego. Słowo jest pochodzenia celtyckiego (daul-tablica, maen-kamień). Choć dolmeny są charakterystyczne dla Europy (Bretania, Irlandia), ich odmiany można spotkać również w Japonii (dolmen kryty kurhanem) i na północy Afryki."
Najbardziej znanym dolmenem w Irlandii jest bez wątpienia Poulnabrone Dolmen.
czwartek, 8 października 2009
Knocknakilla Stone Circle
Knocknakilla Stone Circle to liczący, jak się szacuje ok. 3500 lat kamienny krąg, znajdujący się pomiędzy Macroom i Millstreet w hrabstwie Cork.
Najłatwiej trafić tam skręcając - za drogowskazem - w wąską drogę znajdującą się tuż przy Millstreet Country Park. Tak naprawdę krąg zachował się tylko we fragmencie, podobnie jak znajdujący się tam kamienny portal, ale jednak - warto zobaczyć to miejsce. Nieopodal Knocknakilla Stone Circle znajduje się Knocknakilla Dolmen.
Najłatwiej trafić tam skręcając - za drogowskazem - w wąską drogę znajdującą się tuż przy Millstreet Country Park. Tak naprawdę krąg zachował się tylko we fragmencie, podobnie jak znajdujący się tam kamienny portal, ale jednak - warto zobaczyć to miejsce. Nieopodal Knocknakilla Stone Circle znajduje się Knocknakilla Dolmen.
środa, 7 października 2009
Tomás Mac Curtain - burmistrz Cork
W dzielnicy Blackpool w Cork znajduje się pomnik upamiętniający Tomása Mac Curtain'a, burmistrza Cork, oficera IRA, zamordowanego w swoje 36 urodziny przez członków RIC.
Tomás Mac Curtain urodził się 20 marca 1884 r. Całe swoje życie był związany z Cork, a w szczególności - z jego częścią zwaną Blackpool. Początkowo pracował jako urzędnik i uczył wszystkich chętnych języka irlandzkiego, przez co był więziony w 1916 i 1917 r. W 1919 r. Mac Curtain został oficerem IRA. W styczniu 1920 r. został wybrany burmistrzem Cork i rozpoczął szereg reform w mieście.
W swoje 36 urodziny, 20 marca 1920 r., Tomás Mac Curtain został zastrzelony przez członków Royal Irish Constabulary. Zabójstwo burmistrza wywołało powszechne oburzenie, kilka miesięcy później IRA, przy użyciu osobistej broni Mac Curtain'a, zastrzeliła człowieka który wydał rozkaz zabicia burmistrza.
Tomás Mac Curtain urodził się 20 marca 1884 r. Całe swoje życie był związany z Cork, a w szczególności - z jego częścią zwaną Blackpool. Początkowo pracował jako urzędnik i uczył wszystkich chętnych języka irlandzkiego, przez co był więziony w 1916 i 1917 r. W 1919 r. Mac Curtain został oficerem IRA. W styczniu 1920 r. został wybrany burmistrzem Cork i rozpoczął szereg reform w mieście.
W swoje 36 urodziny, 20 marca 1920 r., Tomás Mac Curtain został zastrzelony przez członków Royal Irish Constabulary. Zabójstwo burmistrza wywołało powszechne oburzenie, kilka miesięcy później IRA, przy użyciu osobistej broni Mac Curtain'a, zastrzeliła człowieka który wydał rozkaz zabicia burmistrza.
/Powyżej: monument upamiętniający Tomása Mac Curtain'a/
Referendum w Irlandii - czyli zmierzamy do europaństwa
Irlandia w powtórnym (!) referendum przyjęła Traktat Lizboński. Wg oficjalnych danych - za Traktatem głosowało 67,1 proc. wyborców, przeciw było 32,9 proc.
Nie mnie oceniać czy komentować decyzję Irlandczyków. To ich kraj, więc to ich sprawa. Ja, pomimo że mieszkam tutaj już ponad 5 lat, ciągle nie uważam tego kraju za "swój". Owszem czuję związki z domem w którym mieszkam, ulicą przy której stoi dom w którym mieszkam, czy wreszcie z miastem, gdzie znajduje się ulica przy której stoi dom w którym mieszkam. Ale głębiej to, przynajmniej na razie, nie sięga. Może przyjdzie to później. Inna rzecz, że w zasadzie nie ma to już znaczenia: wraz z przyjęciem Traktatu Lizbońskiego tak naprawdę poszczególne kraje rozpoczęły proces powolnej, ale nieuchronnej, likwidacji własnej państwowości. Właściwie mógłbym teraz napisać: to był kraj Irlandczyków, bo wkrótce, o ile nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, będziemy mieli jedno europejskie państwo z własnym rządem, wojskiem i policją - a przynajmniej zmierza to w tym kierunku.
Niemniej: czy to źle czy dobrze, że Irlandia przyjęła Traktat Lizboński? Wg Irlandczyków - dobrze, skoro tak zagłosowali, a jak będzie naprawdę - czas pokaże... Niemniej fakt, że zmuszono ich do powtórnego referendum, a oni się na takie rozwiązanie zgodzili, świadczy o tym, że to już nie jest ten sam Naród, co niegdyś.
Nie mnie oceniać czy komentować decyzję Irlandczyków. To ich kraj, więc to ich sprawa. Ja, pomimo że mieszkam tutaj już ponad 5 lat, ciągle nie uważam tego kraju za "swój". Owszem czuję związki z domem w którym mieszkam, ulicą przy której stoi dom w którym mieszkam, czy wreszcie z miastem, gdzie znajduje się ulica przy której stoi dom w którym mieszkam. Ale głębiej to, przynajmniej na razie, nie sięga. Może przyjdzie to później. Inna rzecz, że w zasadzie nie ma to już znaczenia: wraz z przyjęciem Traktatu Lizbońskiego tak naprawdę poszczególne kraje rozpoczęły proces powolnej, ale nieuchronnej, likwidacji własnej państwowości. Właściwie mógłbym teraz napisać: to był kraj Irlandczyków, bo wkrótce, o ile nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, będziemy mieli jedno europejskie państwo z własnym rządem, wojskiem i policją - a przynajmniej zmierza to w tym kierunku.
Niemniej: czy to źle czy dobrze, że Irlandia przyjęła Traktat Lizboński? Wg Irlandczyków - dobrze, skoro tak zagłosowali, a jak będzie naprawdę - czas pokaże... Niemniej fakt, że zmuszono ich do powtórnego referendum, a oni się na takie rozwiązanie zgodzili, świadczy o tym, że to już nie jest ten sam Naród, co niegdyś.
poniedziałek, 5 października 2009
30 - lecie Cork Folk Festival
Od 1 do 4 października b.r. w Cork trwał Cork Folk Festival. W tym roku dodatkowo obchodzono 30 - lecie festiwalu.
O Cork Folk Festival pisałem TUTAJ. Podobnie jak w poprzednich latach, tak samo i w tym zwieńczeniem festiwalu był uliczny festyn przy Grand Parade, gdzie dziesiątki osób tańczyły przy granej na żywo irlandzkiej muzyce. W kilkunastu punktach gastronomicznych można było skosztować szeregu tradycyjnych irlandzki potraw, w tym i tych całkiem dla nas swojskich, jak np. naleśniki czy czy pieczone ziemniaczki z cebulką ;-)
O Cork Folk Festival pisałem TUTAJ. Podobnie jak w poprzednich latach, tak samo i w tym zwieńczeniem festiwalu był uliczny festyn przy Grand Parade, gdzie dziesiątki osób tańczyły przy granej na żywo irlandzkiej muzyce. W kilkunastu punktach gastronomicznych można było skosztować szeregu tradycyjnych irlandzki potraw, w tym i tych całkiem dla nas swojskich, jak np. naleśniki czy czy pieczone ziemniaczki z cebulką ;-)
niedziela, 4 października 2009
MyCork: Warsztaty Rękodzieła. Biżuteria I
W niedzielę, 4 października b.r., podczas kolejnych Warsztatów Rękodzieła organizowanych przez Stowarzyszenie MyCork, wszyscy chętni mogli poznać tajniki powstawania ręcznie robionej biżuterii z modeliny.
Przypomnę, że do tej pory podczas "Warsztatów..." wolontariusze tworzyli m.in. figurki z masy solnej, obrazki na desce metodą decoupage, szyli torby oraz wyplatali wiklinę. Wszystkie wyroby powstałe podczas warsztatów zostaną sprzedane na kiermaszu w trakcie Festiwalu Kultury Polskiej - również organizowanego przez MyCork, a dochód ze sprzedaży zostanie przekazany dla Society of Saint Vincent De Paul w Cork.
Przypomnę, że do tej pory podczas "Warsztatów..." wolontariusze tworzyli m.in. figurki z masy solnej, obrazki na desce metodą decoupage, szyli torby oraz wyplatali wiklinę. Wszystkie wyroby powstałe podczas warsztatów zostaną sprzedane na kiermaszu w trakcie Festiwalu Kultury Polskiej - również organizowanego przez MyCork, a dochód ze sprzedaży zostanie przekazany dla Society of Saint Vincent De Paul w Cork.
Pocztowy automat
W Dunnes Stores przy Patrick Street w Cork natknąłem się na automat pocztowy: możemy w nim kupić znaczki ale także wysłać listy - i paczki.
No, wysłanie listu to żadna filozofia, od tego są skrzynki pocztowe, ale wysłanie paczki (po wcześniejszym jej zważeniu i opłaceniu) - to już coś ;-) Ale najciekawsze jest to, że maszynę możemy obsługiwać w trzech językach: domyślnym jest angielski a ponadto do wyboru mamy irlandzki i polski.
Tak naprawdę, o czym już wielokrotnie pisałem, polski jest drugim, po angielskim, najczęściej używanym językiem w Irlandii, pomimo że oficjalnymi językami urzędowymi są irlandzki i angielski...
No, wysłanie listu to żadna filozofia, od tego są skrzynki pocztowe, ale wysłanie paczki (po wcześniejszym jej zważeniu i opłaceniu) - to już coś ;-) Ale najciekawsze jest to, że maszynę możemy obsługiwać w trzech językach: domyślnym jest angielski a ponadto do wyboru mamy irlandzki i polski.
Tak naprawdę, o czym już wielokrotnie pisałem, polski jest drugim, po angielskim, najczęściej używanym językiem w Irlandii, pomimo że oficjalnymi językami urzędowymi są irlandzki i angielski...
piątek, 2 października 2009
Adam i Ewa
W Fitzgerald Park w Cork można natrafić m.in. na rzeźbę "Adam &Eve" Edwarda Delaney'a. Rzeźba jest co prawda abstrakcyjna, ale postacie możemy jednak odróżnić po szczegółach anatomicznych ;-) Edward Delaney był znanym irlandzkim rzeźbiarzem, jego prace można podziwiać m.in. w Saint Stephen’s Green Park w Dublinie - i w szeregu innych miejsc. Twórca zmarł przed tygodniem, 23 września b.r., miał 79 lat.
W Cork znajduje się również inny pomnik nawiązujący do pierwszych mieszkańców Raju - to "Eden" znajdujący się w Port of Cork - 2000 Garden.
W Cork znajduje się również inny pomnik nawiązujący do pierwszych mieszkańców Raju - to "Eden" znajdujący się w Port of Cork - 2000 Garden.
/Powyżej: "Adam &Eve" Edwarda Delaney'a/
czwartek, 1 października 2009
Gazeciarze
Jak już pisałem w notce "Evening Echo", ta lokalna popołudniówka jest jednym z podstawowych źródeł informacji dla mieszkańców Cork. Kolportowana jest m.in. przez gazeciarzy.
Na zdjęciu: miejsce i moment gdy gazeciarze odbierają swoje przydziały gazety. Sprzedają je "z ręki", najczęściej kierowcom stającym przed światłami, można ich też znaleźć na głównych ulicach w Cork. Wśród gazeciarzy - są też Polacy.
Na zdjęciu: miejsce i moment gdy gazeciarze odbierają swoje przydziały gazety. Sprzedają je "z ręki", najczęściej kierowcom stającym przed światłami, można ich też znaleźć na głównych ulicach w Cork. Wśród gazeciarzy - są też Polacy.
Polski chleb w Cork (25): "Chleb wiejski"
Dzisiaj zdjęcie kolejnego chleba z mojej blogowej "powieści w odcinkach" o polskich chlebach w irlandzkim Cork ;-)
Tym razem: "Chleb Wiejski" z piekarni Golden Grain Bakery w miejscowości Ballymahon w hrabstwie Longford w Irlandii, rzecz jasna ;-) Sam chleb bardzo dobry, a przynajmniej - mi smakuje.
Tym razem: "Chleb Wiejski" z piekarni Golden Grain Bakery w miejscowości Ballymahon w hrabstwie Longford w Irlandii, rzecz jasna ;-) Sam chleb bardzo dobry, a przynajmniej - mi smakuje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)