Tuż po pamiętnym 1 maja 2004 r., kiedy Polska stała się członkiem unijnej wspólnoty, wyruszyły z naszej Ojczyzny na zachód Europy autokary pełne emigrantów. Co się zmieniło przez te 6 lat?Pierwsze autokary z przyszłymi pracownikami irlandzkich fabryk i budów wyruszyły już 30 kwietnia roku pamiętnego i czekały na niemieckiej granicy kilka godzin do wybicia północy, po której zaczęła się nowa era gastarbeitera, zwana też emigracją unijną. Było to nad długo przed obecną erą Ryanaira, nie było jeszcze bezpośrednich lotów z Polski do Irlandii, te z przesiadką w Londynie kosztowały małą fortunę, a wiadomo że większość "wyjechanych" opuszczała kraj za pożyczone pieniądze, traktując to jako inwestycję która umożliwi spłatę pozostawionych w Ojczyźnie długów. Toteż ci pierwsi którzy rozpoczęli w połowie 2004 r. masowy exodus z kraju słynącym z wina "Arizona", zanim rozpoczęli podbój Dublina, Cork, Galway czy Limerick najpierw musieli spędzić wśród sobie podobnych dwie bite doby w autokarze.
Na początku wyjechali mężczyźni, potem dołączały do nich - lub nie - matki, żony i kochanki. Ponieważ tylko matka jest jedna, to te żony i kochanki które nie dołączyły, wkrótce traciły ten status. Względnie - zostawały żonami czy kochankami Rodaków którzy albo świetnie sobie w kRAJu radzili, albo zabrakło im odwagi żeby wsiąść do autokaru odjeżdżającego w kierunku zachodzącego słońca, względnie po prostu nie mieli od kogo pożyczyć na bilet, a wszystko co miało jakąkolwiek wartość już dawno zostało przez nich zastawione w lombardach, wyrastających w Polsce jak grzyby po deszczu. Niestety, związki na odległość to mit, a mity mają to do siebie że im bardziej są piękne - tym mniej prawdziwe.
Tak więc pierwszy rok emigracji to dominacja mężczyzn w średnim wieku, kobiety i młodzież zaczęły na większą skalę przyjeżdżać później. Jacy byliśmy w tym pierwszym roku? Z wąsami i plecakami, ze skarpetkami do sandałów, mieszkaliśmy po kilka/kilkanaście osób w niewielkich mieszkaniach a poruszaliśmy się piechotą lub na rowerach - z oszczędności rzecz jasna, a nie dla zdrowia... Tak, oczywiście nie wszyscy, uogólniać nie można, ale skoro statystyka jest dyscypliną naukową, to taki akurat statystyczny obraz się rysuje. W kolejnym roku, gdy rodziny i pary zaczęły się łączyć, wzrósł popyt na samodzielne, mniej krępujące mieszkania a na ścianach wynajmowanych domów i mieszkań oprócz grzybów pojawiły się talerze Cyfry + i Cyfrowego Polsatu, które w swoich regulaminach
zabraniają używania dekoderów poza granicami Rzeczpospolitej. Dwa lata później już masowo pojawiły się i kilkunastoletnie używane samochody, kupowane za jedną czy dwie tygodniówki.
Od samego początku zaczęły się ujawniać także nasze złe cechy, przede wszystkim postępująca euroza, charakteryzująca się dążeniem do zgromadzenia jak największej ilości euro w jak najkrótszym czasie bez względu na koszty własne. Prace w dwóch czy trzech miejscach, żywienie się przecenionymi produktami, cwaniaczkowata oszczędność doprowadzająca nawet do wynoszenia ze swojego miejsca pracy środków czystości czy papieru toaletowego. Kto wie ilu z naszych Rodaków zapadłych na eurozę zaharowałoby się na śmierć, gdyby nie zbawienna dla nich recesja, która dopadła celtyckiego tygrysa? Także nasze narodowe malkontenctwo u niektórych z nas sięga szczytów: psioczymy na wszystko co irlandzkie, wychwalając pod niebiosa to, co polskie, zapominając że przecież nikt nas tutaj na siłę nie przysłał i w każdej chwili można się spakować i wrócić.
Oprócz cech z których niekoniecznie można być dumnym, ujawnia się też nasza przedsiębiorczość: zaczyna raczkować polski biznes. Powstają polskie sklepy, początkowo mikroskopijne z często przeterminowanym towarem w horrendalnych cenach. Po kolejnym roku - dwóch ta sytuacja się zmieni: nowe sklepy mają coraz większe powierzchnie i niższe ceny, a te mniejsze nie wytrzymują konkurencji i się zwijają. Zaczynają ukazywać się polonijne tytuły prasowe, część z nich wkrótce upadnie, ale kilka przetrwa przez kolejnych parę lat. Większość z nich była na poziomie polskich gminnych gazetek, ale nie od razu Dublin zbudowano. Opiekę medyczną coraz większej rzeszy Rodaków w Irlandii zaczynają świadczyć polscy lekarze, wkrótce powstają też polskie przychodnie. Co prawda jak twierdzą ci którzy z nich korzystali, jest w nich drożej niż u miejscowych lekarzy, ale za luksus rozmawiania z lekarzem po polsku - trzeba dodatkowo zapłacić. Rodacy organizują się także w powstających w wielu miejscowościach polonijnych organizacjach. Część z nich przetrwa kolejne lata, aktywnie promując wśród Polonii prospołeczne postawy.
Kościół też nie zasypiał gruszek w popiele, wraz za Rodakami ruszyli duchowni, dzięki którym irlandzkie kościoły, zwykle wyludnione, podczas "polskich mszy" na oczach irlandzkich księży przecierających oczy ze zdumienia zapełniają się po brzegi. Do kościoła zaczynają chodzić także ci którzy w Polsce omijali go z daleka, kościoły stają się często mniej lub bardziej udanymi zalążkami polonijnych wspólnot w Irlandii.
Kontakt z rodzinami i przyjaciółmi w Polsce zapewniają początkowo telefony w kafejkach internetowych. Już po dwóch latach ilość ich klientów zacznie się zmniejszać: za zarobione tutaj pieniążki kupujemy laptopy i zakładamy internet, aby dzięki różnego rodzaju komputerowym komunikatorom zapewnić sobie praktycznie bezpłatny kontakt z bliskimi znajdującymi się dwa tysiące kilometrów od Zielonej Wyspy. Po kolejnym roku spora część kafejek zostaje zamkniętych.
Mijają lata, na wyspie zaczynają przychodzić na świat potomkowie polskich unijnych emigrantów. Dzieci urodzone w Irlandii, których rodzice mieszkają tutaj ponad trzy lata otrzymują od razu irlandzkie paszporty i stają się małymi Irlandczykami. Te starsze, urodzone w Polsce i tak rozpoczynają lub kontynuują naukę w irlandzkich szkołach. Stają się dwujęzyczne, z czasem po polsku rozmawiają tylko z rodzicami w domu, a między sobą - już po angielsku.
W połowie 2008 r. Irlandię dotyka recesja, najczęściej w pierwszej kolejności tracą pracę imigranci, w tym Polacy. Jednak rozbudowany system socjalny nie pozwala tutaj nikomu umrzeć z głodu, stąd masowe powroty do Polski są mitem lansowanym przez polskojęzyczne media w Polsce. Polacy owszem, wyjeżdżają, ale do innych krajów. W tym czasie nieciekawie robi się też w Polsce, pomimo zapewnień rządu o kolejnych sukcesach. Bezrobocie, początkowo maskowane olbrzymią falą wyjeżdżających, znowu daje znać o sobie. Nie pomaga tłusta rzeka euro i funtów płynąca do Polski z zagranicy. Gdyby polscy emigranci któregoś dnia podjęliby decyzję o powrocie do kRAJu, oznaczałoby to tragedię dla naszej Ojczyzny, w której bezrobocie sięgnęłoby kilkudziesięciu procent.
Część z nas, która przyjechała tutaj tylko po to, żeby dokończyć budowę domu w Polsce czy kupić łąkę od sąsiada, wróciła do siebie, inni zaczynają zapuszczać korzenie. Co bardziej zdecydowani zaciągają kredyty, za które kupują irlandzkie domy, w których chcą spędzić resztę życia. Tęsknota za Ojczyzną jest zminimalizowana: to w końcu tylko niecałe 3 godziny lotu, krócej niż jazda pociągiem pośpiesznym z Krakowa do Warszawy. Poza tym jest polska tv, są polskie gazety, można przeglądać polskie portale, robić zakupy w polskich sklepach a co niedzielę chodzić na mszę po polsku. Jest też, niestety, możliwość brania udziału w polskich wyborach, a co niektórzy polscy polityczni aktywiści posuwają się nawet do zaśmiecania irlandzkich miast
polskimi plakatami wyborczymi z buźką przyszłego prezydenta z wąsami.
Z wąsami, które my sami już dawno tutaj zgoliliśmy...