Ta swobodna parafraza pierwszych słów "Manifestu komunistycznego" Marksa i Engelsa jest jak najbardziej na miejscu. Za tzw. komuny, przy całej zbrodniczej naturze tego systemu, analfabetyzm był tępiony, zresztą często razem z analfabetami. Komunistycznej władzy zależało na tym żeby jej niewolnicy umieli czytać, bo tylko w ten sposób, przed epoką internetu, tv a nawet radia, mogła sączyć jad swojej propagandy. Komuna się skończyła, zwalczanie analfabetyzmu również. Obecnym narzędziem propagandy jest przede wszystkim telewizja, a do oglądania ruchomych obrazków umiejętność czytania czegokolwiek innego poza ewentualnie programem tv - nie jest potrzebna.
I tak przez kolejnych 20 lat po pamiętnych wyborach w czerwcu 1989 r. wyrosło nowe pokolenie. Pokolenie analfabetów. Przesadzam? Od przesadzania są ogrodnicy, a fakty mają to do siebie, że trudno z nimi dyskutować. Jeżeli nawet wskutek obowiązku szkolnego młodzi ludzie nie są analfabetami w ścisłym tego słowa znaczeniu, to jednak analfabetyzm funkcjonalny dotknął sporą część z nich. Wypełnienie prostego druku coraz częściej urasta do rangi problemu, podobnie jak poprawne obliczenie wydawanej reszty w sklepie (bo przecież o nieuczciwość żadnego z tych młodych ludzi posądzać nie mogę), za to poprawne zrozumienie przeczytanego tekstu staje się już niewykonalne...
Z czego to wynika? Głównie z niskiego poziomu edukacji, w tym także tej na wyższym szczeblu. Przykład zresztą szedł z góry: o ile pierwszy Prezydent III Rzeczypospolitej Polskiej, którym był Wojciech Jaruzelski, jeszcze jako takie wykształcenie posiadał, to już jego następca był potwierdzeniem leninowskiej tezy, że "państwem może rządzić nawet kucharka", a prezydent nr 3 przekonał z kolei swoich wyborców że można mieć wyższe wykształcenie bez konieczności ukończenia studiów...
Niskie płace i zdziczenie szkolnych obyczajów skutecznie odstraszają od podejmowania pracy w szkolnictwie ludzi naprawdę inteligentnych, którzy bez problemu znajdą dobrze płatną posadę gdzie indziej, czy też w ostateczności - wyjadą do Irlandii. Nie ma się co dziwić: jeżeli dopuszcza się do sytuacji w której uczniowie w czasie trwania lekcji zakładają nauczycielowi kosz na głowę, jak to miało miejsce kilka lat temu w jednej ze szkół średnich w Toruniu, a cała sprawa wyszła na jaw tylko dlatego że nakręcili przy tej okazji kamerą w telefonie komórkowym filmik który trafił do internetu - za to nauczyciel, zamiast pacnąć takiego jednego gnojka z drugim w ucho, wezwać rodziców i wywalić na zbity pysk ze szkoły z wilczym biletem na szkoły w całym województwie potulnie kładzie uszy po sobie, to już wiemy, kto obecnie uczy młodzież w szkołach. Powie ktoś: taki system, nie można krnąbrnego ucznia uderzyć, itp. Zgadza się, ale to znaczy tyle, że system bezstresowego wychowania się nie sprawdził i czas wrócić do starszych, sprawdzonych metod. Inna rzecz, że nauczyciele nie potrafią już zdobyć wśród uczniów takiego autorytetu, jaki mieli wcześniej. Ale z drugiej strony, nie ma przymusu pracowania w tym zawodzie: jeżeli ktoś nie radzi sobie w pracy z młodzieżą, to w McDonaldzie ciągle przyjmują do pracy.
To szkoły niższego i średniego szczebla, ale na studiach też nie jest dużo lepiej. Rosnąca ilość filii wyższych uczelni otwieranych w najmniejszych nawet miasteczkach, co roku za odpowiednią wysokość czesnego wypuszcza ze swoich murów osoby które tylko formalnie mają wyższe wykształcenie, bo w rzeczywistości wiedzą przerasta ich co bardziej rozgarnięty uczeń porządnego - ciągle jeszcze są takie, chociaż nie wiadomo jak długo - gimnazjum. Pomijam już tak żenujące sytuacje, kiedy absolwent(ka) wyższej uczelni z tradycjami nie zna podstawowych zasad polskiej ortografii, a kiedy czytam wypowiedzi co niektórych takich osób na internetowych forach - to nie wierzę w to co widzę. Jak to stwierdził Stanisław Lem: "Dopóki nie skorzystałem z internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów", tak samo ja, dopóki nie skorzystałem z internetu nie wiedziałem że w Polsce jest tylu, hm.... dyslektyków. I to w sytuacji takiej mnogości słowników ortograficznych wbudowanych w przeglądarki internetowe tudzież edytory tekstów...
Nie ma się co dziwić, kiedyś o dysleksji nikt nie słyszał, za to nauczyciel miał linijkę w ręce którą dosłownie wbijał uczniom do głowy zasady poprawnej pisowni. Teraz niejeden lekarz za kopertę stosownej grubości jest gotowy wystawić odpowiednie zaświadczenie, dzięki któremu uczeń nie będzie musiał wiedzieć jak poprawnie zapisać słowa refrenu piosenki Jacka Skubikowskiego "Żółta żaba żarła żur":
Żółta żaba żarła żur,
Piórnik porósł mnóstwem piór,
Rzęsa w rzece - rzadka rzecz,
Słówka w głowie, błędy precz!
Halo, Hela, w hucie huk,
Żółw ma czwórkę krótkich nóg,
Żuraw żubra żwawo żgnął,
Aż się dziób w ósemkę zgiął.
Było, minęło. Teraz wysyła się e-maile zamiast listów i sms-y zamiast pocztówek. Z jednej strony powinno być lepiej, bo podobno badania dowodzą że dzięki internetowi młodzież czyta więcej, ale z drugiej strony, cytując pewnego niesławnego klasyka: "Lepiej mniej, ale lepiej". Lepiej przeczytać nawet raz w miesiącu średnio ambitną książkę, niż codziennie polskie internetowe portale. Często mam wrażenie że pisują w nich półinteligenci dla ćwierćinteligentów. Oczywiście, są wyjątki, ale wyjątki są wyjątkami dlatego - że nie są normą... Zresztą chyba nawet artykułów na portalach nie chce się jednak ludziom czytać, stąd te sensacyjne tytuły publikowanych tam tekstów, mające nakłonić do lektury. Dla przykładu: "Polskie rakiety w Izraelu" - czyli o wycieczce polskich tenisistów do Jerozolimy, "Mróz przeszkodził wampirom" - krwiodawcy nie mogli oddać krwi bo byli przeziębieni, "Są dowody na niepokalane poczęcie" - tak, ale u jednego z gatunków rekina, itd., itp. Mi samemu kiedyś jeden z dużych portali zmienił tytuł artykułu traktującego o tradycji i zwyczajach przy obchodach Dnia św. Patryka z jakże trywialnego "Dzień św. Patryka" na... "Dzień pijanego emigranta", chociaż o emigrantach nie było tam ani słowa, ale oglądalność natychmiast poszła w górę. Oczywiście natychmiast zerwałem współpracę z tym portalem, bo nazwisko mam jedno.
No ale, trochę odbiegłem od tematu... Jakie jest panaceum na tę analfabetyczną dolegliwość? No cóż, jak twierdził Andrzej Frycz Modrzewski: "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". Albo cała Polska zacznie naprawdę czytać dzieciom, albo za kilkanaście lat obudzimy się z przysłowiową ręką w nocniku. Kornel Makuszyński pisał: "dom, w którym jest książka, jest przybytkiem słońca, a dom, w którym jej nie ma, to mroczny kryminał". Problem w tym, że jest coraz więcej polskich domów w których jedyne książki jakie goszczą na półce - to książka telefoniczna i książeczka czekowa...
Wiesz, mnie dodatkowo porażają teksty z portali internetowych i to, ile osób to czyta.
OdpowiedzUsuńKiedyś prowadziłam warsztaty dziennikarskie dla nastolatków. Mówiliśmy o pisaniu newsów i pytam ich, czy czytają. Wszyscy czytali portal plotkarski, który, gdy zobaczyłam, to mi opadła szczęka. Tylu błędów (wszelkiego rodzaju) w jednym tekście się nie spodziewałam.
Powiedziałam więc młodzieży, że to są przykłady bardzo źle napisanych newsów. Podałam zasady, jakimi należy się kierować pisząc newsy, spytałam, czy są tu zachowane (nie były), zrobiłam mały wykładzik o pisaniu newsów, a oni na to "Ale po co pisać takie porządne newsy, jak ludzie czytają takie i na tym się zarabia kasę!"...
Myślę, że dzieje się tak, bo:
- w szkole program nauczania jest coraz bardziej okrojony, a większość rodziców i nauczycieli uważa, by nie zamęczać dzieci, z których obecnie co najmniej połowa "ma dysleksję"
- mamy internet, więc pisać każdy może, co jest dobre, ale wiele osób pisze z błędami, a gdy ktoś zwraca im uwagę, obraża majestaty
- w internecie powstają media, których twórcy nie zatrudniają redaktorów, czuwających nad poprawnością tekstów, ani nawet osób, które nie robią błędów, czy przynajmniej wiedzą, jak działa spellcheck
w konsekwencji inne media też przestają to robić w i gazetach również można znaleźć takie kwiatki, że ręce opadają.
Jeśli chodzi o książki – dzieci i młodzież i tak czytają więcej niż dorośli (większość „nie ma czasu”, ale na oglądaniu codziennie telewizji przez 3 godziny czas ma...). A rodzice twierdzą, że dzieciom zamiast lektur wystarczą streszczenia i ekranizacje, bo lektury są... za długie i trudnym językiem napisane. No a poza tym „dzieci teraz nie mają czasu na czytanie, bo mają zajęcia pozalekcyjne, a potem są zmęczone” (cytat dosłowny).
P.Piotrze;
OdpowiedzUsuń...zgadzam się z Panem w wielu kwestiach, ale ta...Pana pryncypialność...powala:-) Jestem matką 18-sto letniego ucznia z dysleksją, znam wielu rodziców, którzy borykaja się z tym problemem...Nie znam takich, którzy płacili, ale znam wielu nauczycieli, którzy...są pryncypialni właśnie w tej kwestii i...krzywdzą!!!
pozdrawiam,R.Żurawska
Pani Renato, ja nie przeczę że istnieją wyjątki potwierdzające regułę, nie przeczę też że istnieją nauczyciele którzy nigdy nie powinni pracować w tym zawodzie. Jednak to co się ostatnio dzieje, wola o pomstę do nieba... Ja sam po kilku godzinach spędzonych "w internecie" mam wątpliwości jak należy napisać takie czy inne słowo: czy tak jak mnie uczono w szkole, czy tak jak pisze spora część młodych ludzi...
OdpowiedzUsuń