Przede mną kolejny tydzień w Polsce.
Podróż jak zwykle, zresztą wybór niewielki: autobus do Dublina, samolot do Krakowa. W autobusie spotkałem kolegę, było o czym pogadać, więc prawie pięć godzin jazdy zleciało w miarę szybko.
W samolocie, traf chciał, usiadła przy mnie pani z dzieckiem, które oprócz furii przy zapinaniu pasów i płaczu przez sporą część lotu, dostało do zabawy coś w rodzaju grzechotki, więc mogłem sobie wybić z głowy to co najczęściej robię podczas lotów - czyli drzemkę.
Z dwojga złego lepsze to, niż jakiś pijany gnojek wykrzykujący że "nienawidzi głupich Iroli", a tak było przedostatnim razem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz