piątek, 30 grudnia 2011
Twenty One Week
czwartek, 29 grudnia 2011
Spotkanie wolontariuszy WOŚP w Cork
W trakcie spotkania szczegółowo omówiono plan wośp-owych wydarzeń w Cork, a także m.in. zebrano zdjęcia do identyfikatorów od wolontariuszy, którzy będą kwestowali w trakcie finału.
Wg informacji umieszczonych na stronie WOŚP, zostało zarejestrowanych 51 sztabów zagranicznych. W Irlandii są cztery sztaby: dwa w Dublinie i po jednym w Cork i Limerick. W Cork, jak co roku, sztab jest zarejestrowany przy Stowarzyszeniu MyCork.
środa, 28 grudnia 2011
Ryszard Kapuściński: Heban
Jest to zapis podróży autora po Afryce, także w "najgorętszym" jeżeli można tak określić - okresie, kiedy afrykańskie kolonie odzyskiwały niepodległość, ale poruszona problematyka jest znacznie szersza. Poznajemy przede wszystkim mieszkających tam ludzi i zagłębimy się w ich mentalność i pojmowanie świata, które momentami są diametralnie odmienne od naszych. Jak napisał sam autor: "(...) Nie jest to więc książka o Afryce, lecz o kilku ludziach stamtąd, o spotkaniach z nimi, czasie wspólnie spędzonym. Ten kontynent jest zbyt duży, aby go opisać. To istny ocean, osobna planeta, różnorodny, przebogaty kosmos. Tylko w wielkim uproszczeniu, dla wygody, mówimy - Afryka. W rzeczywistości, poza nazwą geograficzną, Afryka nie istnieje."
niedziela, 25 grudnia 2011
Boże Narodzenie 2011
Na kilka godzin przed Wigilią skończyliśmy ubierać choinkę. Wigilia - z przyjaciółmi. Po Wigilii - Pasterka w St. Augustine's Church. A pod choinką: mój pierwszy smartfon z androidem. No, to mam co robić w Święta ;-)
Poniżej - kilka zdjęć:
piątek, 23 grudnia 2011
Plakat na WOŚP w Cork
wtorek, 20 grudnia 2011
Marlon Brando, Robert Lindsey: Piosenki, których nauczyła mnie matka
W swojej autobiografii pt.: "Piosenki, których nauczyła mnie matka" spisanej razem z dziennikarzem Robertem Lindseyem, Brando opisuje całe swoje bujne życia, od zagubionego chłopca wychowywanego przez rodziców alkoholików, poprzez pobyt w szkole wojskowej, pierwsze występy w teatrze i filmie, po swoje największe życiowe role. Poznajemy ludzi których spotkał na swojej drodze - a byli to m.in. aktorzy z najwyższej półki, liczne romanse w które się wdawał, ale także sprawy które popierał, gdy m.in. walczył o prawa Indian. W książce znalazło się również sporo zdjęć aktora, od wczesnych lat dziecięcych po starość.
niedziela, 18 grudnia 2011
Pokaz filmu "Towarzysz Generał"
sobota, 17 grudnia 2011
Irish Shopfronts
Jest to "Irish Shopfronts". Wprowadzenie do niego napisał Patrick O'Donovan a zdjęcia wykonał John Murphy. Książka została wydana w 1981 roku, liczy sto stron i zawiera niewiele większą liczbę kolorowych fotografii. Zobaczymy tam wspomniane na wstępie witryny, czy też ściślej - frontowy kolorowy wygląd - wielu sklepików, pubów, niewielkich urzędów pocztowych i aptek z całej Irlandii.
Nowa strona MyCork
Poniżej od lewej: poprzednia i nowa wersja strony MyCork:
Witryna i forum MyCork od początku swojego istnienia pełnią ważną rolę informacyjną i integrującą polską społeczność w Cork. Dzięki możliwości umieszczenia bezpłatnych drobnych ogłoszeń, wiele polskich biznesów pozyskuje klientów. Natomiast dzięki płatnym reklamom Stowarzyszenie MyCork może pozyskiwać środki na swoją działalność, w tym na tak duże projekty jak Festiwal Kultury Polskiej czy finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, i dzięki temu nie jest uzależnione - jak większość innych organizacji - od grantów i dotacji.
Sam swego czasu sam brałem udział w spotkaniach dotyczących pracy nad stroną MyCork w 2010 i 2007 roku, tym bardziej więc się cieszę, że witryna nadal się rozwija ;-)
czwartek, 15 grudnia 2011
Spisek żarówkowy
Niejako symbolem filmu jest historia słynnej amerykańskiej żarówki, znajdującej się w jednym z budynków straży pożarnej w Teksasie, świecącej bez przerwy od 1901 roku, czyli od 110 lat. Tyle że wtedy nikt nie słyszał o planowym projektowaniu żywotności danego produktu. Ale to właśnie od żarówek zaczęły się niecne praktyki producentów, ograniczających okres działania danych urządzeń.
Jedną z takich praktyk przedstawionych w filmie, jest montowanie specjalnych chipów w układach scalonych drukarek atramentowych, które mają za zadanie tylko i wyłącznie unieruchomienie drukarki i zasygnalizowanie że jest "zepsuta" po wykonaniu określonej przez producenta ilości wydruków. Oczywiście nikt nie oddaje drukarek do naprawy, bo koszt naprawy kilkakrotnie przewyższa wartość nowej drukarki. Trzeba kupić kolejną. Ale okazuje się, że po zainstalowaniu odpowiedniego oprogramowania, "zepsuta" drukarka nagle żwawo rusza do dalszej pracy. Takich przykładów jest w filmie znacznie więcej.
Film porusza również kwestię odpowiedzialności człowieka za środowisko naturalne (odpady elektroniczne są przez bogate kraje zachodnie wywożone do krajów afrykańskich), a także podpowiada inne rozwiązania.
środa, 14 grudnia 2011
Chleb Życia
Najpierw cytat z Ewangelii: "Odpowiedział im Jezus: "Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie." (Ew. Jana 6:35, BT). Ci, którzy przynajmniej od czasu do czasu chodzą do kościoła na msze, pamiętają, że po Przeistoczeniu kapłan mówi: "ofiarujemy Tobie, Boże, Chleb Życia i Kielich Zbawienia".
Wydawałoby się więc, że Chleb Życia można otrzymać tylko w trakcie Mszy Św. A tutaj proszę, wystarczy wizyta w "polskim sklepie" ;-):
A chleb jak chleb. Normalny, krojony, nawet dobry. No dobrze, Chleb Życia już mam. Pytanie, gdzie w Cork można nabyć Kielich Zbawienia? ;-)
wtorek, 13 grudnia 2011
Irlandzkie kamienne krzyże
Książki zawierają niezbędne kompendium wiedzy na temat irlandzkich krzyży, ich historii, rodzaju ornamentów, itd., itp. W późniejszych wiekach krzyże z charakterystycznym pierścieniem stały się dla Irlandczyków silnym symbolem narodowym, takie krzyże stanęły na grobach Irlandczyków po obydwu stronach Atlantyku.
poniedziałek, 12 grudnia 2011
Politycznie poprawni ignoranci i tchórze
Jak ostatnio podał "The Polish Observer", polonijny tygodnik ukazujący się w Londynie: "Metropolitan Police aresztowała 34-letnią mieszkankę New Addington za rasistowskie obelgi rzucane wobec współpasażerów podróżujących tramwajem na trasie Croydon Wimbledon.
- Co się dzieje z tym krajem, pełno tu pier*** Polaków i czarnych - skarżyła się głośno młoda kobieta z małym chłopcem na kolanach.
Kiedy ktoś zwrócił jej uwagę, ta wypaliła: - Nie jesteś Anglikiem. Ty też nie jesteś Anglikiem! Żaden z was nie jest pier*** Anglikiem. (...)
Później powtórzyła kilkakrotnie: - Mój kraj jest pier*** dziurą.
- Są tu małe dzieci, proszę zachowywać się kulturalnie i z szacunkiem - zwróciła jej uwagę czarnoskóra kobieta objuczona siatkami.
- Pier*** się! Ja też mam małe dziecko! - wykrzykiwała w odpowiedzi inicjatorka całego zajścia.(...)"
U nas by to pewnie przeszło bez echa, bo wiadomo że w Polsce za wszystkie niepowodzenia odpowiedzialni są Żydzi i cykliści, ale w Wielkiej Brytanii nieco inaczej do tego podchodzą. Kobieta została wkrótce aresztowana za "rasistowskie zakłócenie porządku publicznego", a na forach internetowych zawrzało. Przy czym na forach polskich spora część naszych Rodaków - jeżeli w tej sytuacji można ich w ogóle Rodakami nazywać - przyklasnęła tejże wypowiedzi. Polacy popierający wypowiedź przeciwko Polakom? U nas jest to na porządku dziennym. Piotr Czerwiński, pisząc w swojej książce "Przebiegum życiae" o Polsce i Polakach, stwierdził m.in.: "Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata." Trudno nie przyznać mu racji, podobno nikt tak dobrze nie dokopie Polakowi jak drugi Polak, i nikt bardziej nienawidzi Polaków od ich własnych Rodaków. O ile, jak wspomniałem, takich ludzi występujących ramię w ramię z innymi nacjami przeciwko własnemu narodowi można nazywać Polakami. Goszczący we wrześniu b.r. w Cork Grzegorz Braun, reżyser wielu znanych filmów dokumentalnych, podczas spotkania z publicznością powiedział m.in. że "w Polsce mieszka bardzo niewielu Polaków". Kiedy zapytałem go, kim są w takim razie ci ludzie mieszkający między Odrą i Bugiem, Bałtykiem i Tatrami, odpowiedział: "To tubylcy". Polska bez Polaków? Kiedy czyta się takie antypolskie wypowiedzi, sprokurowane przez polskojęzycznych internautów, nie można wykluczyć, że być może ma rację...
Ale w jednym Brytyjka z tramwaju ma zdaje się rację: jej kraj staje się, jeżeli już nie jest, "pier*** dziurą". Wielka Brytania już od co najmniej od zakończenia II wojny światowej nie jest "wielką". Właściwie to powinno się teraz pisać już tylko "Brytania", bez żadnych ozdobnych przymiotników, które są li tylko nędznym wspomnieniem po dawnym światowym mocarstwie, nad którym "słońce nigdy nie zachodziło". Z II wojny światowej tak naprawdę zwycięsko wyszły tylko dwa państwa - USA i ZSRR, które na długo określiły nowy podział sił na świecie. Szczególnie USA zdeklasowały niegdyś Wielką, obecnie Brytanię, otwierając dla siebie nowe rynki zbytu, wcześniej blokowane przez ten kraj, i uzależniając ją od pożyczek: Brytania dopiero w końcu 2006 (!) roku zakończyła spłatę swojego wojennego zadłużenia. Po dawnym mocarstwie pozostało tylko wspomnienie i skradzione, wywiezione z dawnych krajów "kolonialnych" eksponaty w muzeach, których zwrotu te kraje coraz głośniej się domagają.
Co do niektórych Brytyjczyków i ich lamentów na temat "masy czarnych", to sami są sobie winni - jeżeli można to w ogóle rozpatrywać w takich kategoriach. Podobnie zresztą jak inne kraje, mające swego czasu kolonialne apetyty. Teraz dawni koloniści kolonizują swoich byłych kolonizatorów, ot - sprawiedliwość dziejowa. Natomiast uwagi na temat Polaków świadczą tylko o pustocie umysłowej tego rodzaju pasażerek tramwajów, kształtowanej głównie przez media z byłej Wielkiej, a obecnie Brytanii.
Dwa miesiące temu turystycznie bawiłem w Londynie przez tydzień. Krótko bo krótko, więc zrozumiałym jest, że chciałem najpierw zobaczyć to, co "londyńskie", stąd nie skupiałem się na poszukiwaniu "polskich śladów" w tym mieście, niemniej mogę stwierdzić, że w mojej prywatnej opinii informacje o zalewie Londynu przez Polaków są co najmniej bardzo przesadzone. Polacy w tej "mieszance londyńskiej" wcale nie są widoczni. Polski język, na który choćby z racji tego że jest to mój język ojczysty jestem szczególnie słuchowo wyczulony, słyszałem bardzo rzadko, o wiele rzadziej niż np. rosyjski, że o innych z mniej lub bardziej dalekiego wschodu czy południa nie wspominając. I o wiele, wiele rzadziej niż w Cork... W ciągu tego tygodnia trafiłem na 1 (słownie: jeden) polski sklep i znajdującą się tuż przy nim również polską, hm, restauracjo - cukiernię. Za to widziałem całe mnóstwo "narodowych" sklepów, fryzjerów, fastfoodów, itp. prowadzonych przez inne nacje. Proszę mnie dobrze zrozumieć: to nie znaczy, że Polaków w Londynie "nie ma", bo to nieprawda. To znaczy tylko, że z mojego punktu widzenia tygodniowego turysty, w dodatku, śmiem twierdzić, dobrze znającego język polski, nie spotkałem tak wielu śladów polskiej obecności jakby to wynikało z informacji w choćby polskojęzycznych mediach w Polsce. Ba, trafiłem nawet na Victoria Coach, dworzec autobusowy na którym, wg tychże informacji, mają koczować bezdomni Polacy. Może i koczowali, ale na pewno nie podczas mojej wizyty.
Skąd więc te uwagi w tabloidowych mediach brytyjskich, tak chętnie podchwytywane przez podobne polskojęzyczne media w Polsce, o rzekomym zalewie Wielkiej Brytanii przez Polaków? Z trzech powodów: prostactwa dziennikarzy, politycznej pseudopoprawności oraz z powodu kompletnej ignorancji i tchórzostwa polskich władz, które mają gdzieś swoich obywateli za granicą Najświętszej Rzeczpospolitej. Tych w granicach - zresztą też.
Zacznijmy od prostactwa: nie da się ukryć, że osobom które do szkoły miały pod górkę, trzeba prosto objaśniać świat, bo bardziej skomplikowanego komunikatu nie zrozumieją. Prosto, ale nie prostacko, a tymczasem tak właśnie co niektóre brytyjskie dziennikarskie hieny objaśniają swoim czytelnikom przyczyny ich problemów. Wszystkiemu winni imigranci, zabierają pracę, siedzą na socjalu, a najczęściej - jedno i drugie. Oni to są powodem utraty zarobków, przez nich dawne kolonie uzyskały niepodległość i to oni są winni śmierci księżnej Diany, która jak wiadomo po rozwodzie z mężem, którym był Charles Philip Arthur George Mountbatten-Windsor /może trudno w to uwierzyć, ale chodzi o jedną tylko osobę, niejakiego Karola/ związała się... z imigrantem z Egiptu. W dodatku, jak wiadomo, imigranci piją, a jak piją, to kradną, bo każdy pijak to złodziej. Dlaczego jednak w brytyjskich mediach obrywa się głownie Polakom? Z drugiego powodu, tj. politycznej pseudopoprawności. Nie miejmy złudzeń, Brytyjkę z tramwaju aresztowano wyłącznie za uwagi pod adresem "czarnych", a nie "pier... Polaków". W nas można walić jak w bęben, bo jesteśmy biali, ciężko pracujemy, świetnie się integrujemy, nikomu nie podskakujemy, ale przede wszystkim - bo nikt się za nami nie wstawi. Stąd takie głosy w brytyjskich szmatławcach: gdy Polacy przyjeżdżali do Wielkiej, ehm, do Brytanii, to pisano że "zalewamy" ten kraj, kiedy wyjeżdżali - to że "uciekamy". I kto im, bidulom, będzie te kanapki robił? Oczywiście, nie jesteśmy święci i niejeden z nas ma to i owo na sumieniu. Ale, na miły Bóg, to nie my plądrowaliśmy i paliliśmy Tottenham, za to w obronie niegdyś Wielkiej obecnej Brytanii lała się także polska krew, pomimo że zostaliśmy przez nich zdradzeni i zostawieni sami sobie we wrześniu 1939 roku, a następnie sprzedani Stalinowi. O tym wielu Brytyjczyków chciałoby zapomnieć, więc w naszym interesie jest im to jak najczęściej przypominać...
Tak na marginesie, znacie Państwo ten dowcip? W pewnej firmie szef zebrał pracowników i mówi:
- Mam złą wiadomość. Ze względów oszczędnościowych muszę zwolnić jedną osobę.
- Jestem mniejszością i jeśli mnie zwolnisz oskarżę cię o rasizm - powiedział Murzyn.
- Jestem kobietą, oskarżę cię o seksistowskie traktowanie - zagroziła sekretarka.
- Jak mnie zwolnisz, oskarżę cię o dyskryminacje ze względu na wiek - oznajmił 70 letni pracownik.
Zwolniono więc młodego, zdrowego i białego mężczyznę, który jak jedyny "popychał" pracę całej firmy do przodu.
Dowcip jak dowcip, balansuje na granicy dobrego smaku, niemniej pokazuje do czego doszliśmy w imię politycznej poprawności. Czyli do tego, że w imię tejże poprawności można w Wielkiej..., tj. - w Brytanii - robić kozła ofiarnego z Polaków, bo z nikogo innego się nie da. Także, a może przede wszystkim dlatego, że nikt się w naszej obronie nie wstawi, no bo kto niby? Polski rząd? Śmiechu warte. Zresztą, jaki rząd? Ta sprzedajna banda darmozjadów, czołobitna i służalcza wobec Niemców i Rosjan, za to twarda i bezwzględna wobec własnych obywateli? Mając taki rząd i jego reprezentantów, trudno mieć pretensje do obcych pseudodziennikarzy.
Ale najgorszym jest to, że ci pseudodziennikarze mogą liczyć na wsparcie naszych Rodaków w Polsce. W takiej sytuacji naprawdę opadają ręce, gdy znikąd pomocy, czy wręcz - nóż w plecy...
niedziela, 11 grudnia 2011
Boże Narodzenie w Bishop Lucey Park /1/
sobota, 10 grudnia 2011
Wywiad w "Kurierze Polskim"
Kurier Polski jest to obecnie bezpłatny miesięcznik, dostępny na terenie Irlandii i Irlandii Północnej. Na polonijnym rynku prasowym tytuł istnieje od 2006 roku. Publikowane są w nim informacje o bieżących wydarzeniach w Irlandii, dotyczących Polaków, tłumaczenia wybranych artykułów z prasy irlandzkiej, wiadomości kulturalne, wieści z Polski i ze świata oraz sport.
W tym wywiadzie, zatytułowanym "Polak tymczasowo w Irlandii", rozmawiamy - jak napisała p. Dagmara - "o Świętach, o Polakach którzy wyjechali, o tych którzy w ojczyźnie zostali, a także o różnicy pomiędzy emigrantem prawdziwym i zarobkowym." Okładka i wywiad poniżej:
piątek, 9 grudnia 2011
Przygotowania w Cork do XX Finału WOŚP
W trakcie spotkania wstępnie uzgodniono, że: XX Finał WOŚP w Cork będzie trwał dwa dni: 7 (sobota) i 8 (niedziela) stycznia 2012 r. W sobotę o 19.00 w Cyprus Avenue będzie miało miejsce Śpiewogranie, a o 22.00 w tym samym miejscu - impreza przy polskiej muzyce. W niedzielę o 10.30 zaplanowano bal przebierańców dla dzieci, o 12.30 kolędowanie/jasełka (jeszcze do uzgodnienia) w wykonaniu uczniów Polskiej Szkoły w Cork, o 13.00 pokaz Capoeiry. Tegoroczny finał WOŚP w Cork uświetni występ Closterkeller oraz polskich kapel: Ciernie, Deepend Mind, Emigra i Hallo Jacky. Planowany jest również bal karnawałowy z którego dochód przeznaczony będzie na WOŚP. Wstępnie odbędzie się on w hotelu Montenotte w sobotę 21 stycznia, połączony będzie z licytacjami. W planie jest również: spotkanie z położną, kurs pierwszej pomocy, zumboparty.
Organizatorzy poszukują sponsorów, wolontariuszy i zapraszają do pomocy wszystkich, którzy chcą wesprzeć Finał WOŚP w Cork.
czwartek, 8 grudnia 2011
"Echos Of The Past" i "Scoil Mhuire, Cork"
"Echos Of The Past" to wystawa już chyba niemal stała, pisałem o niej już w marcu 2009 r., więc powtórzę za tamtą notką: na wystawę składa się szereg zdjęć pochodzących z archiwum lokalnej popołudniówki "Evening Echo". Zdjęcia, datowane od początku ub.w. po lata 80-te minionego stulecia, dokumentują ważne chwile w życiu miasta, a także pokazują codzienne chwile mieszkańców Cork żyjących tutaj kilkadziesiąt lat temu.
Natomiast na górnym poziomie galerii znajduje się wystawa "Scoil Mhuire, Cork", która celebruje 60 rocznicę istnienia Scoil Mhuire, katolickiej szkoły podstawowej w Cork.
środa, 7 grudnia 2011
Spotkania z Katechizmem
Obecny Katechizm powstał na polecenie Papieża Jana Pawła II w 1992 r., a poprzedni i pierwszy zarazem - ponad 400 lat wcześniej, w 1562 r. Spotkania /w języku polskim/ prowadzi werbista o. Bartłomiej Parys, w każdy wtorek o godz. 20.00 w kaplicy przy kościele Holy Trinity Church przy Father Matthew Quay w Cork.
Wybrałem się tam wczoraj, m.in. z racji tego, że teraz właśnie, i to od kilku tygodni, czytam... Katechizm. Niesamowity przypadek - a może wcale nie przypadek? Powoli mi to co prawda to czytanie idzie, bo też nie jest to lektura łatwa, ale im dalej - tym ciekawiej, cokolwiek to znaczy. Skoro więc trafiła się okazja posłuchać o tym od, było nie było, profesjonalisty ;-), musiałem tam być. Katechizm w najbardziej precyzyjny i metodyczny sposób systematyzuje wiedzę o katolicyzmie.
Dla katolików jest to lektura obowiązkowa, dla innych - bardzo wartościowa.
wtorek, 6 grudnia 2011
Mikołajki
Z tego święta najbardziej cieszą się dzieci, ale zwyczaj przekazywania sobie drobnych upominków dotyczy też dorosłych. U mnie św. Mikołaj już był ;-) Oprócz kilku drobiazgów dostałem też to, co cieszy najbardziej, czyli rzecz zrobioną samodzielnie przez osobę obdarowującą. Tym razem - jest to Aniołek z masy solnej ;-)
poniedziałek, 5 grudnia 2011
Świąteczny kiermasz na Grand Parade
W każdy weekend od 26 listopada do 21 grudnia b.r. można tam kupić artystyczne i rzemieślnicze wyroby, świąteczne przysmaki, ozdoby choinkowe, itp. Można również posłuchać kolęd.
niedziela, 4 grudnia 2011
Historia III RP
Dokument podzielony jest na trzy części, pierwsza opowiada o latach 80-tych ub.w., druga - o Okrągłym Stole, trzecia o wyborach w czerwcu 1989 roku i jego konsekwencjach trwających do dzisiaj. O układach, które poszły za daleko, o uwłaszczeniu nomenklatury, która dzięki środkom z państwowych instytucji zakładała działające do dzisiaj banki i umieściła w nich wiernych towarzyszy partyjnych, itd., itp.
Świetna lekcja najnowszej historii Polski - w pigułce.
sobota, 3 grudnia 2011
Piotr Czerwiński w "BaDaCZ"-u
Piotr Czerwiński mieszka obecnie w Dublinie. W 2005 r. zadebiutował książką "Pokalanie", w 2009 r. ukazała się jego druga książka "Przebiegum Życiae". Szerszej grupie czytelników autor jest także znany jako felietonista piszący dla Wirtualnej Polski. Piotra miałem zaszczyt poznać dwa lata temu w Cork, gdy był tutaj z okazji premiery "Przebiegum Życiae". A teraz - miałem przyjemność gościć go u siebie, gdzie toczyliśmy "nocne Polaków rozmowy" ;-)
czwartek, 1 grudnia 2011
David James, Courtney Davis: The Celtic Image
W książce autorzy omawiają i ilustrują szereg tematów, którymi zajmowali się dawni celtyccy artyści, a których prace są inspiracją dla wielu artystów współczesnych. Mamy więc wizerunki wojowników, świętych miejsc - od starożytnych gajów i świątyń do klasztorów, nawiązania do sił natury i cyklicznego upływu czasu, a także słynne celtyckie krzyże i pięknie ozdabiane egzemplarze Ewangelii które powstawały w irlandzkich klasztorach.
wtorek, 29 listopada 2011
Colour of Sound
niedziela, 27 listopada 2011
City Hall Crafts & Design Fair 2011
sobota, 26 listopada 2011
Piotr Czerwiński: Międzynaród
Autor umieścił akcję powieści w dalekiej przyszłości, w której Polska zajmuje terytorium dwóch tropikalnych wysp, Polacy już od dawna nie są biali, hymnem Polski jest "Tańcz, głupia tańcz", walutą - bońki a narodowym trunkiem - piwowin pędzony z buraków. Narratorem powieści jest młody, oczywiście ciemnoskóry, Polak - Ngwene Cieślak. Jeden z pięciu ostatnich żyjących Polaków... Swoje wspomnienia spisuje w grubym zeszycie, mając także do dyspozycji dwieście ołówków, ale ani jednej gumki, przez co nie może wymazywać wyrazów, a nie chce ich także skreślać. Śpieszy się, chcąc zdążyć przed nadciągającą porą deszczową, co nie jest proste kiedy chce się opisać całą historię Polski. Tej ostatniej Polski, która przestała istnieć dwa lata wcześniej, bo o tej dawnej, leżącej przed wiekami w Europie, z której swego czasu wszyscy wyemigrowali, Cieślak wie tylko, że jest tam teraz jedynie wielka dziura po kopalni odkrywkowej Dniepro - Schneider.
Oprócz dziejów naszej Ojczyzny, która jak wspomniałem leży obecnie na dwóch tropikalnych wyspach: Polsce A i Polsce B, Ngwene Cieślak opisuje też swoje dwudziestoletnie życie, poczynając od urodzin w czasie monsunu w Nowej Południowej Białce Tatrzańskiej, poprzez okres dziecięcej beztroski, gdy spędzał czas ze swoją paczką przed supersamem w Nowych Kielcach, leżącym na rogu Dolnej Trębackiej i Męczenników z Limerick, a skończywszy na... ale o tym już musicie przeczytać sami ;-) Niemniej, niech Was nie zwiedzie futurologiczna konwencja powieści - bo jest to rzecz jak najbardziej współczesna, traktująca o nas tutaj i teraz.
Jest to trzecia książka Piotra Czerwińskiego, po świetnym "Pokalaniu" i rewelacyjnym "Przebiegum Życiae". Ta książka bawi - i jednocześnie zmusza do głębokiej refleksji. Może też przeorać nieco psychikę i kazać wyjść poza myślowe koleiny którymi wygodnie się poruszaliśmy, poza schematy i stereotypy do których przylgnęliśmy, poznając słodko-gorzki smak życia na emigracji.
piątek, 25 listopada 2011
Edward Colgan: "For Want of Good Money: The Story of Ireland's Coinage"
Tysiąc lat historii irlandzkich monet, od tych bitych w 997 roku przez Wikingów w Dublinie po rok 2002, kiedy Irlandia wprowadziło euro. Oprócz zdjęć ilustrujących wygląd poszczególnych monet, poznajemy także tło historyczne i życie mieszkańców Irlandii w okresie wszelkich zmian i ewolucji wyglądu pieniędzy używanych na Zielonej Wyspie.
Gratka nie tylko dla numizmatyków, ale dla wszystkich miłośników Irlandii.
czwartek, 24 listopada 2011
Szaroburo
środa, 23 listopada 2011
Rozwód po włosku
Główny bohater, dobiegający czterdziestki arystokrata, ma dość swojej żony, za to pała wydaje się odwzajemnionym uczuciem do znacznie młodszej kuzynki. Rozwód jednak nie wchodzi w grę, więc Ferdinando postanawia wplątać swoją żonę w romans, następnie przyłapać kochanków na gorącym uczynku i w zaplanowanym ;-) afekcie zabić żonę. Ówczesne włoskie prawo miało przewidywać nadzwyczajne złagodzenie kary za tego typu morderstwo.
"Życie zaczyna się po 40-stce" - stwierdza w ostatniej scenie bohater. I wszystko byłoby o.k., gdyby nie ostatnie 10 sekund filmu ;-)
Świetny czarno-biały obraz, z Sycylią w tle.
wtorek, 22 listopada 2011
Nicolo Suffi: Plac i Bazylika św. Piotra
Oczywiście zarówno przed pierwszym i drugim wyjazdem do Włoch w lutym i listopadzie b.r. przestudiowałem posiadane przewodniki i tematyczne strony www, bazylikę zwiedzałem z audioprzewodnikiem, ale jednak - co książka, to książka. Dopiero teraz widzę, jak niemal obojętnie przeszedłem obok niektórych ważnych z wielu przedmiotów tam zgromadzonych. Z drugiej strony, bazylika jest olbrzymia, a szereg artystów upiększało ją przez całe stulecia - to zbyt wiele żeby umieścić wszystko w ogólnych przewodnikach, a nawet w audioprzewodnikach dostępnych na miejscu.
No nic, może jeszcze kiedyś tam się wybiorę, tym razem z tą książką w garści ;-)
poniedziałek, 21 listopada 2011
Odpowiednie dać rzeczy słowo
Weźmy nabrzmiały ostatnio problem związany z finansami całych państw. Lata życia na kredyt niektórych z nich, połączone z brakiem odpowiedniej kontroli nad sektorem finansowym, spowodowały zachwianie całego eurolandu i konieczność zwrócenia się o pomoc do... Chińczyków, bo jak wiemy co najmniej od czasów "Wesela" Wyspiańskiego - Chińczycy trzymają się mocno. Pomijając wszystko inne, czy te problemy nie były spowodowane brakiem odpowiedniego nazwania pewnych rzeczy? Ja na przykład nie rozumiałem i nadal nie rozumiem, dlaczego ktoś mówi że kupił dom, gdy faktycznie zaciągnął na to kredyt który będzie musiał spłacać przez najbliższych kilkadziesiąt lat, a jeżeli spłacać przestanie to zostanie z tego "swojego" domu bezwzględnie wyrzucony. Przyznam, że po przeczytaniu tekstów kilku ekspertów objaśniających powody obecnego kryzysu, zdałem sobie sprawę że moje myślenie o bankowości pochodzi z XIX wieku. Miałem i mam nadal wbite do głowy, że pożycza się cudze, ale oddawać trzeba własne i to z reguły dwa razy więcej niż się pożyczyło. Zdaję sobie sprawę że świat poszedł naprzód, ale ja jednak wolę swoim tempem dreptać z boku. Może dzięki temu nie tonę w długach...
Kolejny werbalny, chociaż znacznie bardziej błahy problem: jak mają zwracać się do siebie, nie znający się wcześniej, Rodacy za granicą: bezpośrednio per "ty", czy może jednak tak, jak robią to dobrze wychowani ludzie w Polsce, czyli per "pan(i)"? Jak w prawie każdym przypadku, są dwie szkoły, i to bynajmniej nie falenicka i otwocka: jedni twierdzą, że skoro tutaj wszyscy zwracają się per "you", to i my powinniśmy się zwracać per "ty". Drudzy zwracają uwagę, że angielskie "you" nie jest li tylko prostym odpowiednikiem polskiego "ty", a ponadto - skoro rozmawiamy po polsku to powinniśmy używać takich form, jakie są przyjęte do stosowania w naszym języku, czyli do osób nieznanych, mniej lub bardziej starszych, etc., zwracamy się jednak w języku polskim przez "pan(i)". Chyba że mamy do czynienia z rozmówcami spod wiejskiego sklepu z tanim winem, to wtedy co innego, bo wówczas bardziej od formy ważniejsze staje się w ogóle zrozumienie komunikatu. Zwolennicy "tykania" łapią się rozpaczliwie różnych desek ratunku, które jednakże zmieniają się w brzytwę dla coraz bardziej tonących, żonglując mniej lub bardziej wymyślnymi argumentami, że niektórych Pan Bóg może i stworzył na "panów", ale zapomniał im majątku dać, etc. Zgrabne, ale głupie. Oczywiście, przejście na "ty" ma swoje, jak mawiał klasyk, plusy dodatnie i plusy ujemne. Z reguły są to dwie strony tego samego medalu: z jednej strony bardzo się skraca, często niepotrzebny, dystans, a z drugiej strony często po jakimś czasie okazuje się, że jednak dystans jest potrzebny, i szczególnie widać to wśród emigracyjnej Polonii.
Dlaczego dystans bywa niezbędny? Bo, jak objaśniał w "Psach" Franz Mauer: "Ktoś się rodzi księdzem, ktoś k***ą, a ktoś inny złodziejem... czasami ma to dobre strony, bo się można poznać". To stwierdzenie jest szczególnie prawdziwe właśnie na emigracji: tylko tutaj mogą się spotkać, często pod jednym dachem, osoby które nigdy nie poznałyby się w Polsce. Sam przez pierwszy okres mojego pobytu w Irlandii pracowałem na jednym budowlanym rusztowaniu ramię w ramię z gruzińskim adwokatem i ukraińskim trenerem piłkarskim. Politolog, adwokat i trener w jednej "trójce murarskiej"? Dlaczego nie. Takie rzeczy tylko w erze, chciałoby się powiedzieć. Oczywiście - w erze życia na emigracji, gdzie w tyglu narodów mieszają się życiorysy, hartują charaktery, ale także często łamią się ludzkie losy. Adwokat i trener to wyższa półka, było mi też dane poznać cały wachlarz innych postaci. Jednych, i tych jest zdecydowanie więcej, wspominam bardzo miło, do dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi, na innych zawiodłem się znacznie i takiej swołoczy ręki nie podaję. Co do tych pierwszych, nie ma się co rozpisywać, bo to prostu porządni ludzie jakimi wszyscy być powinni, co do drugich, to po prostu uważam że w którymś momencie ich psychika spłatała im tęgiego figla zastępując świat rzeczywisty - urojonym. A może po prostu wyjazd do innego kraju spowodował przerwę w regularnych dotychczas wizytach u psychiatry, który przepisywał stosowną ilość odpowiednich pigułek na receptę? Nie można i tego wykluczyć. Niemniej, w takich sytuacjach zaczynam żałować trochę zbyt pochopnego, jak się okazało, przejścia na "ty".
Ne emigracji w ogóle trzeba być bardzo ostrożnym z nazwaniem kogoś "przyjacielem", bo, jak mawiał inny klasyk, "zagranica zmienia ludzi". To jest w ogóle ciekawa sytuacja jak reagują ludzie nagle wyrwani ze swojego naturalnego środowiska. Oczywiście pomijam sytuację, gdy wyjeżdża się całą rodziną lub osiedlowo - wioskową "paczką" (a często jednocześnie ma miejsce jedno i drugie). Taka sytuacja praktycznie nie rodzi niebezpieczeństw, bo człowiek nadal tkwi jak w kokonie w swojej dotychczasowej ludzkiej otoczce, chociaż w innym kraju. Ale jednak większość osób wyjechała samotnie, lub już na emigracji samotnymi się stała. Inny kraj, inny język, inne realia, inna mentalność. Wszystko inne, a człowiek przecież ten sam, nie może zmienić się jak za dotknięciem różdżki Harrego Pottera. Niemniej, prędzej czy później, zmiany zazwyczaj przychodzą.
Tym zmianom sprzyja przede wszystkim poczucie anonimowości: ktoś wyjeżdża ze swojej miejscowości gdzie znali go wszyscy, do miejsca gdzie nie zna go nikt. Ileż to rodzi pokus, ile możliwości. Pierwszą z nich jest oczywiście pokusa "wyszumienia się" szczególnie gdy w swoim środowisku uchodziło się za poważną osobę, względnie gdy rodzice krótko trzymali za kark, bo nie ma co ukrywać że "szumi" głównie młodzież, starsi są znacznie bardziej powściągliwi. Ale są też zmiany inne: ludzie którzy dotychczas w Polsce poświęcali swoje życie bezskutecznym próbom związania końca z końcem tutaj mogą odetchnąć, rozejrzeć się wokół i dostrzec innych, w końcu - zacząć realizować swoje zainteresowania, od zwykłego hobby po rozwijanie własnej osobowości.
Emigracja w Irlandii ciągle dopiero się kształtuje, spora grupa ludzi jest "płynna": przyjeżdżają i wyjeżdżają co uniemożliwia budowę jakichkolwiek więzi, ale część już okrzepła, wie że przyjdzie im tutaj spędzić co najmniej najbliższe kilka/kilkanaście lat. I ta ostatnia grupa zaczyna inwestować swój czas w bardziej trwałe relacje z otoczeniem, zakłada polonijne stowarzyszenia względnie wstępuje do od dawna działających grup irlandzkich, zaczyna brać czynny udział w życiu lokalnych społeczności. Pocieszające jest to, że po tych kilku latach odsiewa się plewo od ziarna, po początkowych wątpliwościach widać kto posypuje głowę popiołem, a kto cukrem, kto chce naprawdę robić coś dla innych a kto to, co zrobili inni rozwalić w imię własnej polaczkowatej zawiści.
Wracając jednak do moich lingwistycznych rozważań: pobyt na emigracji na pewno prowadzi do pewnej językowej ewolucji. Pomijam oczywiście słynny "ponglisz", czyli coś w stylu osławionego "zerknij przez window na street czy stoi tam mój car", ale do powszechnego użycia wchodzą na przykład takie stwierdzenia jak np. słynne "zjeżdżam do Polski", gdy ktoś pragnie nam zakomunikować, że chce zakończyć swój gastarbeiterski żywot, bo już uciułał wystarczająco na nowy dom, stodołę, czy car. Tfu, samochód, rzecz jasna. Zresztą tym się właśnie m.in. różni gastarbeiter od emigranta. Co prawda obydwaj wyjechali, żyją często obok siebie, być może obydwaj wrócą, ale i wyjechali, i być może wrócą, z zupełnie innych powodów, stąd wrzucanie do jednego językowego worka gastarbeiterów z emigrantami jest poważnym nieporozumieniem. Tworzenie określeń "emigracja zarobkowa" dewaluuje rzeczywistą emigrację, rozrzedza jej znaczenie i próbuje nawet odwrócić uwagę od faktu, że skoro ludzie emigrują, to źle się dzieje w państwie, i to wcale nie duńskim. A wszystko przed dodanie jednego przymiotnika...
Bo słowo, przede wszystkim pisane, jest potęgą proszę Państwa. Nawet błahy przecinek może mieć znaczenie, jak w anegdocie o skazanym gdzieś w mrokach średniowiecza jegomościu, którego kat właśnie miał uśmiercić. Egzekucję przerwał królewski posłaniec, który na zdrożonym rumaku dostarczył wiadomość: "wieszać, nie czekać!", co kat niezwłocznie uczynił. Wkrótce wybuchła z tego powodu awantura, bo okazało się, że królewski skryba źle postawił przecinek i oryginalna wiadomość miała brzmieć: "wieszać nie, czekać!".
Tym bardziej więc zawsze trzeba myśleć, co się mówi, chociaż nie zawsze mówić, co się myśli. Szczególnie na obczyźnie...
niedziela, 20 listopada 2011
Polskie Warsztaty z Rozwoju Osobistego w Cork
Warsztaty zostały w Irlandii zorganizowane po raz piąty, poprzednie cztery miały miejsce w Dublinie, a kolejne zaplanowano w Limerick. Prelegentami w warsztatach byli: prelegentami w warsztatach byli: dr Jarosław Płachecki - dziekan Zamiejscowego Wydziału Ekonomicznego w Dublinie WSRL, Wojciech Wrona z Polskiego Klubu Biznesu oraz Barnaba Dorda ze związków zawodowych SIPTU i Jacek Lacina, trener rozwoju osobistego w Irlandii
Warsztaty miały szeroką tematykę: szkolenie z podstaw komunikacji, drogi rozwoju osobistego w Irlandii, własna firma w Irlandii po obowiązki pracodawców. Uczestnicy warsztatów mają otrzymać certyfikat w języku angielskim z rozwoju osobistego i umiejętności komunikacyjnych, wystawiony przez Wyższą Szkołę Rozwoju Lokalnego z siedzibą w Dublinie, organizatora warsztatów Jacka Lacine oraz portal www.JobseekerSite.info.
sobota, 19 listopada 2011
Krowa na drzewie
środa, 16 listopada 2011
Tydzień Nauki w Cork
Zdjęcia, przynajmniej w założeniu, odwołują się do świata nauki, przyrody, eksperymentu, itp.
wtorek, 15 listopada 2011
Najpierw słońce, później deszcz...
Tak samo jak przyjazd, tylko odwrotnie: metrem na dworzec Termini, autobusem na lotnisko Ciampino, samolotem do Dublina, samochodem do Cork. Lot Rynairem, pomimo obowiązujących obostrzeń ludzie wnoszą po dwie torby bagażu podręcznego - i nikt im nie robi żadnych uwag.
Kontrola paszportowa to znowu czysta formalność, rzut oka i następny. Piszę o tym celowo, żeby podkreślić że podobnie było przy locie do i z Londynu. Tylko w Polsce za każdym razem funkcjonariusze studiują mój polski paszport z takim zacięciem, jakby spodziewali się znaleźć w nim szczęśliwy i jeszcze nie zrealizowany kupon totka. Tam w Rzymie nikt się nie interesuje paszportem Polaka podróżującego z Włoch do Irlandii, ale w Polsce sprawdzanie w komputerku w bazie przestępców i porównywanie fizjonomii ze zdjęciem - musi być. Nie wiem z czego to wynika, czyżby tak wielu naszych Rodaków żyjących na bakier z prawem dawała nogę z kRAJu?
Dalej trywialnie: większość część drogi tradycyjnie przespałem. A w Cork - pada od tygodnia...
Moje zdjęcia z tego i poprzedniego pobytu we Włoszech można zobaczyć TUTAJ.
poniedziałek, 14 listopada 2011
Włoska kuchnia
Nie ma co ukrywać, że nigdzie tak dobrze nie smakuje choćby "trywialna" kawa, pizza i makaron, jak w kolebce swojego pochodzenia, przy czym Włosi sztukę robienia pizzy (która nie ma nic wspólnego z plackami serwowanymi nam w wielu pizzeriach) podnieśli na wyżyny. Oczywiście, na ile tylko się da trzeba unikać lokali nastawionych typowo na turystów: jadłem tam kilka razy zarówno podczas pierwszego jak i drugiego pobytu w tym kraju, i niespecjalnie mi smakowało. Dało się zjeść, ale bez rewelacji. Trzeba zadać sobie trochę trudu, zboczyć z turystycznych szlaków żeby trafić tam, gdzie jadają miejscowi ;-)
Poniżej: zdjęcia kilku moich "włoskich" posiłków (żebym miał co wspominać ;-)
niedziela, 13 listopada 2011
Asyż
W Asyżu jednym z najważniejszych zabytków jest oczywiście Bazylika św. Franciszka, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, oraz Bazylika św. Klary w której przechowywany jest autentyczny Krzyż z San Damiano, średniowieczna ikona w kształcie krzyża, która miała przemówić do Św. Franciszka nakazując mu "iść i odbudować kościół", co na zawsze zmieniło życie przyszłego świętego.
Asyż to urokliwe miasteczko, z wąskimi pełnymi zakamarków uliczkami. Udało mi się także dotrzeć do ruin zamku Rocca Maggiore, skąd jest fantastyczny widok na Asyż i okolice.
Campello sul Clitunno
Campello sul Clitunno jest to niewielka miejscowość w włoskim regionie Umbria. W mieszczącej się tam Antico Frantoio Carletti, małej tradycyjnej rodzinnej tłoczarni, mogliśmy zobaczyć, jak robi się oliwę z oliwek. Oraz - kupić gotowy produkt, najświeższy z możliwych.
Oliwę robi się tutaj tak samo od 200 lat, jeżeli nie liczyć użycia energii elektrycznej. Oliwki nadal mielą te same duże młyńskie kamienie z granitu.
Zapach i smak - niesamowity. Na poczęstunek dostałem chleb ze świeżą oliwą oraz z pastą z oliwek i owczym serem - rewelacja. Na miejscu można oczywiście kupić prosto z beczki świeżo wytłoczoną oliwę, co też uczyniłem.
Siena
Historia Sieny sięga czasów Etrusków. Swój największy rozkwit miasto przeżyło w XII i XIII wieku, kiedy było jednym z najbogatszych miast Europy. Do dzisiaj w Sienie działa najstarszy europejski bank Monte Paschi di Siena. W 1348 w mieście panowała dżuma, zginęło wówczas niemal 70% jego mieszkańców, co spowodowało początek gospodarczego upadku miasta.
Będąc w Sienie zobaczyłem m.in. Piazza del Campo - centralny plac miasta wraz z Palazzo Pubblico, pałacem z dobudowaną Torre del Mangia - dzwonnicą, oraz Duomo di Siena - Katedrę w Sienie a także Kościół św. Dominika, gdzie przechowuje się głowę św. Katarzyny ze Sieny, patronki m.in. Sieny, Włoch - i Europy.
Piazza del Campo to XIII wieczny, wybrukowany czerwoną cegłą rynek tego miasta, o oryginalnym i charakterystycznym kształcie. Przy rynku znajduje się Palazzo Pubblico, pałac wybudowany w latach 1297-1310, który początkowo był siedzibą władz miejskich, obecnie mieści się tam muzeum. Przy pałacu w latach 1338-1348 wybudowano Torre del Mangia, wieżę z dzwonnicą o wysokości 102 metrów.
Duomo di Siena - Katedra w Sienie została wybudowana w latach 1215-1264, ale już wcześniej, przynajmniej w IX wieku istniały w tym miejscu zabudowania sakralne, w tym kościół i pałac biskupi. W roku 1339 roku rozpoczęto prace mające na celu przekształcić katedrę w największy chrześcijański kościół na świecie, niestety epidemia zarazy w 1348 roku pokrzyżowała te plany. Pozostała po tych planach nieukończona fasada przyszłego kościoła stanowi obecnie taras widokowy i świadczy o śmiałości zamierzeń jej twórców.
sobota, 12 listopada 2011
Rzym: Bazylika Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu
Wg zachowanych przekazów, to właśnie w tym kościele po raz pierwszy jawnie odprawiono Mszę Świętą. Jest to też najstarszy kościół na świecie poświęcony Matce Boskiej. Kościół przez wieki był przebudowany i odnawiany, dzisiejsza budowla pochodzi z XII wieku, wznosi się na fundamentach z 340 roku. Na posadzce kościoła znajduje się mozaika z XI wieku, a fasada jest ozdobiona mozaikami z XII wieku. Basilica di Santa Maria in Trastevere jest od dawna związana z Polską: każdy kardynał jest honorowym opiekunem jednego z rzymskich kościołów, bazylika na Zatybrzu tradycyjnie należy do kardynałów z Polski.