Strony

wtorek, 9 sierpnia 2011

XXI wizyta w Polsce (1): nie chodź, nie szukaj, bo cię naciągną...

Przez najbliższy tydzień - będę w Polsce. Jeden dzień w Krakowie, pozostałe - zobaczymy, w planach mam m.in. Lublin i... Emilcin. Lublin - bo chociaż Lublin to nie Dublin, to jednak poprzez studia byłem z tym miastem trochę związany, a Emilcin - bo jest tam jedyny w Polsce pomnik... UFO ;-)

Lot Wizzairem z Cork do Pyrzowic, później bus do Krakowa. W samolocie swoim zwyczajem niemal natychmiast zasnąłem, ale nie na długo - za mną siedziała para z dzieckiem, które wkrótce zaczęło przeraźliwie płakać, ba - krzyczeć wręcz. Niektóre małe dzieci bardzo źle znoszą lot, więc nie ma się co dziwić. A dzieci w samolocie pełno, i to rozmieszczonych nie w jednym miejscu, ale porozkładanych jak rodzynki w cieście.

Na marginesie: podczas ostatniego Censusu w Irlandii ze zdumieniem odkryto, że wbrew trąbieniu o kryzysie na Zielonej Wyspie i związanym z nim rzekomą masową emigracją Irlandczyków (którzy emigrowali niemal zawsze - taka już ich narodowa tradycja) oraz rzekomymi powrotami Polaków do domu - liczba ludności Irlandii znacznie wzrosła. Konkretnie: w Irlandii trwa babyboom, rodzi się bardzo dużo dzieci, głównie - dzieci imigrantów, a wśród nich lwią część stanowią oczywiście dzieci Polaków. Te dzieci z reguły mają od razu obywatelstwo irlandzkie, i niewykluczone, że kiedyś część z nich właśnie Irlandię uzna za swoją ojczyznę.

M.in. po przekroju pasażerów widać, jak bardzo zmieniła się Polonia w Irlandii. Na początku - większość podróżnych to byli faceci, często umilający sobie podróż spożywaniem takich czy innych płynów mniej lub bardziej procentowych. Teraz - w coraz większej liczbie są to rodziny z dziećmi. Tak czy owak, następnym razem chyba postaram się o jakieś zatyczki do uszu ;-)

W trakcie lotu, skoro o spaniu nie było mowy, przeglądałem sobie gazetkę Wizzaira, wypakowaną, rzecz jasna, głównie reklamami. Firmy z różnych krajów reklamowały przede wszystkim swoje hotele czy sklepy, natomiast polskie reklamy naprawdę wyróżniały się na tym nudnym tle: najpierw wpadła mi w oko reklama firmy skupującej złom i wywożącej śmieci (poważnie!), następnie - oferta firmy detektywistycznej specjalizującej się w śledzeniu, zakładaniu podsłuchów, itp., a na końcu potencjalnych klientów zachęcały do odwiedzin mniej lub bardziej zakamuflowane w nazwie agencje towarzyskie. Złom, podsłuchy i burdele? No cóż, mam nadzieję że nikt na podstawie takich reklam nie wyrobi sobie błędnego zdania o naszym kraju...

Po wylądowaniu, kontrola paszportowa. Otwarte dwa okienka, oczywiście nie obok siebie tylko oddalone tak daleko, jak to było możliwe. Niemal natychmiast jedno z nich zostało zablokowane, bo panu celnikowi coś tam się nie zgadzało przy jednej z, a jakże, rodzin. Ludzie z tej "zaczopowanej" kolejki zaczęli przechodzić do drugiej, o dziwo poruszającej się bardzo sprawnie, ale wtedy "powarkiwali" na nich ci z kolejki pierwszej, bo dochodzący nie szli rzecz jasna potulnie na koniec, tylko próbowali dochodzić na tej samej "wysokości" na której znaleźli się w swojej poprzedniej kolejce.

Stojąc do jedynego czynnego okienka odprawy paszportowej (bo drugie, zablokowane, się nie liczy), zacząłem oglądać swój "bilet" na busa. Kupiłem go kilka dni przed wylotem, wydrukowałem dzień wcześniej, ale, przyznaję, wczytałem się w niego dopiero w tejże kolejce.

I tak na tym moim bilecie przeczytałem tekst, który od razu wprowadził mnie w tzw. "polski klimat" ;-) a mianowicie: "Odbiór pasażerów z lotniska Pyrzowice odbywa się o wyznaczonej godzinie z przed terminali A lub B, prosimy nigdzie nie chodzić i nie szukać busa, oznakowany bus podjedzie pod terminal. (...) Uprzejmie prosimy nie pytać o nasze busy kierowców firmy XXXXXXXX gdyż będziecie wprowadzeni w błąd jak setki innych pasażerów a do tego będziecie naciągnięci na zakup dodatkowego biletu na przejazd autobusem tej firmy".

/Powyżej: fragment "biletu" z rzeczonym tekstem. Kliknij aby powiększyć./
Jak widać, pod pyrzowickim lotniskiem trwa jakaś wojenka pomiędzy kierowcami busów wożących pasażerów do Krakowa, czy Katowic. Mnie to oczywiście osobiście ani ziębi ani grzeje, nie moje małpy, etc. Nie mam nic ani do jednej ani do drugiej firmy, raz jeżdżę takim busem z jednymi, a raz innym z drugimi, w zależności który mi w danym momencie bardziej pasuje. Dlatego m.in. nie podaje nazwy żadnej z firm, bo nie chodzi o to, kto jest dobry a kto zły, tylko o to, że już "na dzień dobry" w Polsce mam zafundowany gratis "polski klimat" i ostrzeżenie, że mogą mnie tutaj naciągnąć ;-)

A takie przepychanki między przewoźnikami są w zasadzie wszędzie, gdzie pojawia się możliwość zarobku (w domyśle: łatwego i szybkiego). Pamiętam z lat 90-tych ub.w. (Boże, jak to brzmi... ;-) taką wojenkę krakowskich pseudotaksówkarzy przed dworcem głównym PKP: tam się dopiero dantejskie sceny działy, na czele z przebijaniem opon innym taryfiarzom którzy nie należeli do tej mafijnej grupki i z naciąganiem klientów nie znających miasta na przejażdżkę po całym Krakowie za bajońskie ceny. Na szczęście pogoniono ich już stamtąd, chociaż wiele wody w Wiśle musiało upłynąć zanim to się stało...

Tak czy owak, dojechałem szczęśliwie ;-)

1 komentarz:

  1. Też mnie za każdym razem powala szok kulturowy tuż po wyjściu z samolotu na lotnisko. Miłego pobytu mimo wszystko!

    OdpowiedzUsuń