
Zastanawiam się, czy "Pociągi..." za jakiś czas nie trafią na indeks filmów nie tyle może zakazanych, co po prostu okrytych "zmową milczenia". Za co? Ot choćby za padające i w książce i w filmie słowa: "Niemcy to świnie. Nawet bydło to czuje", gdy tymczasem zgodnie z polityczną poprawnością wbija nam się ostatnio do głów, że wojny nie wywołali Niemcy, tylko bliżej nieokreśleni "naziści", "faszyści" czy "hitlerowcy". Że Żydów gazowali i palili ci "naziści" w "polskich obozach koncentracyjnych", itd., itp. Dlatego dla higieny psychicznej warto czasami sięgnąć po książkę i czarno - biały film sprzed pół wieku, gdzie nomen omen, czarne jest czarne a białe jest białe.
Gdybym jednak miał wybierać pomiędzy opowiadaniem a filmem, to wskazałbym na opowiadanie. Choćby dla kilkunastu opisów, które do filmu nie trafiły, jak np. ten: "Skądinąd miał pan zawiadowca zupełnie zrozumiałe zamiłowanie do hodowli gołębi. Przed wojną hodował z upodobaniem bagdety norymberskie, gołębie o agresywnych czarnych i białych strzałkach na skrzydłach, którym sam codziennie czyścił gołębniki, zmieniał wodę i sypał poślad. Kiedy jednak Niemcy tak brutalnie napadli na Polaków, a potem ich pobili, pan zawiadowca pewnego dnia nie otworzył kratki w okienku i przed wyjazdem do Gródka kazał dworcowemu posługaczowi wszystkie te bagdety norymberskie co do jednego podusić. W tydzień później przywiózł rysie polskie, gołębie o pięknym niebieskim wolu i prześlicznych skrzydłach, ozdobionych szarymi i białymi trójkątami, które tak są do siebie dopasowane jak kafelki w łazienkach".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz