wtorek, 29 listopada 2011

Colour of Sound

W Cork School of Music ma obecnie miejsca wystawa "Colour of Sound". W holu szkoły muzycznej przy Union Quay możemy obejrzeć prace 34 artystów, w tym m.in. pracę "Four Seasons" Magdaleny Wojciechowskiej. Wystawa zorganizowana przez The Cork Textiles Network będzie trwała w dniach 24.11-20.12. b.r.

/Powyżej: kilka prac z wystawy "Colour of Sound"/

niedziela, 27 listopada 2011

City Hall Crafts & Design Fair 2011

W budynku urzędu miasta w Cork w dniach 24-27 b.m. miał miejsce targ szeroko rozumianego rękodzieła.

Na 61 stoiskach można było nabyć całą gamę towarów, od wyrobów artystycznych, poprzez biżuterię, kosmetyki, ubrania, zabawki po zabawki, wszystko w wysokiej jakości i niepowtarzalnych wzorach, wytwarzanych przez lokalnych artystów i rzemieślników.

/Powyżej: targ rękodzieła w Cork City Hall/

sobota, 26 listopada 2011

Piotr Czerwiński: Międzynaród

Czytając "Międzynaród" chyba po raz pierwszy spojrzałem na nas, Polaków w Irlandii, tak jak prawdopodobnie patrzą na nas Irlandczycy, a przynajmniej ich spora część. Zobaczyć własny obraz w tym zwierciadle to niezwykłe uczucie, chociaż nie zawsze przyjemne. Ale poza tym - to fascynująca lektura, napisana "Ku popieprzeniu serc, czyli humor i ojczyzna" ;-)

/Powyżej: "Międzynaród" wraz z autografem i życzeniami od Autora ;-)/

Autor umieścił akcję powieści w dalekiej przyszłości, w której Polska zajmuje terytorium dwóch tropikalnych wysp, Polacy już od dawna nie są biali, hymnem Polski jest "Tańcz, głupia tańcz", walutą - bońki a narodowym trunkiem - piwowin pędzony z buraków. Narratorem powieści jest młody, oczywiście ciemnoskóry, Polak - Ngwene Cieślak. Jeden z pięciu ostatnich żyjących Polaków... Swoje wspomnienia spisuje w grubym zeszycie, mając także do dyspozycji dwieście ołówków, ale ani jednej gumki, przez co nie może wymazywać wyrazów, a nie chce ich także skreślać. Śpieszy się, chcąc zdążyć przed nadciągającą porą deszczową, co nie jest proste kiedy chce się opisać całą historię Polski. Tej ostatniej Polski, która przestała istnieć dwa lata wcześniej, bo o tej dawnej, leżącej przed wiekami w Europie, z której swego czasu wszyscy wyemigrowali, Cieślak wie tylko, że jest tam teraz jedynie wielka dziura po kopalni odkrywkowej Dniepro - Schneider.

Oprócz dziejów naszej Ojczyzny, która jak wspomniałem leży obecnie na dwóch tropikalnych wyspach: Polsce A i Polsce B, Ngwene Cieślak opisuje też swoje dwudziestoletnie życie, poczynając od urodzin w czasie monsunu w Nowej Południowej Białce Tatrzańskiej, poprzez okres dziecięcej beztroski, gdy spędzał czas ze swoją paczką przed supersamem w Nowych Kielcach, leżącym na rogu Dolnej Trębackiej i Męczenników z Limerick, a skończywszy na... ale o tym już musicie przeczytać sami ;-) Niemniej, niech Was nie zwiedzie futurologiczna konwencja powieści - bo jest to rzecz jak najbardziej współczesna, traktująca o nas tutaj i teraz.

Jest to trzecia książka Piotra Czerwińskiego, po świetnym "Pokalaniu" i rewelacyjnym "Przebiegum Życiae". Ta książka bawi - i jednocześnie zmusza do głębokiej refleksji. Może też przeorać nieco psychikę i kazać wyjść poza myślowe koleiny którymi wygodnie się poruszaliśmy, poza schematy i stereotypy do których przylgnęliśmy, poznając słodko-gorzki smak życia na emigracji.

piątek, 25 listopada 2011

Edward Colgan: "For Want of Good Money: The Story of Ireland's Coinage"

Kolejna świetna książka z biblioteki w Cork: tym razem o irlandzkich pieniądzach. W sensie jak najbardziej dosłownym.

Tysiąc lat historii irlandzkich monet, od tych bitych w 997 roku przez Wikingów w Dublinie po rok 2002, kiedy Irlandia wprowadziło euro. Oprócz zdjęć ilustrujących wygląd poszczególnych monet, poznajemy także tło historyczne i życie mieszkańców Irlandii w okresie wszelkich zmian i ewolucji wyglądu pieniędzy używanych na Zielonej Wyspie.

Gratka nie tylko dla numizmatyków, ale dla wszystkich miłośników Irlandii.

czwartek, 24 listopada 2011

Szaroburo

Przez ostatni tydzień widziałem słońce przez kilka godzin :-( W Cork albo pada, albo jest szaroburo... Słońce jest przesłonięte grubą warstwą chmur, chociaż czasami, bezskutecznie, "próbuje" się przez nie przebić.

/Powyżej: widok z mojego okna, dzisiaj w południe/

środa, 23 listopada 2011

Rozwód po włosku

"Divorzio all'italiana", czyli "Rozwód po włosku" to oscarowa włoska komedia z 1961 r.

Główny bohater, dobiegający czterdziestki arystokrata, ma dość swojej żony, za to pała wydaje się odwzajemnionym uczuciem do znacznie młodszej kuzynki. Rozwód jednak nie wchodzi w grę, więc Ferdinando postanawia wplątać swoją żonę w romans, następnie przyłapać kochanków na gorącym uczynku i w zaplanowanym ;-) afekcie zabić żonę. Ówczesne włoskie prawo miało przewidywać nadzwyczajne złagodzenie kary za tego typu morderstwo.

"Życie zaczyna się po 40-stce" - stwierdza w ostatniej scenie bohater. I wszystko byłoby o.k., gdyby nie ostatnie 10 sekund filmu ;-)

Świetny czarno-biały obraz, z Sycylią w tle.

wtorek, 22 listopada 2011

Nicolo Suffi: Plac i Bazylika św. Piotra

Już po powrocie z Watykanu przeczytałem kupiony tam przewodnik "Plac i Bazylika św. Piotra" wydany przez Bibliotekę Watykańską. Świetnie pozwala zrozumieć, co się zobaczyło;-)

Oczywiście zarówno przed pierwszym i drugim wyjazdem do Włoch w lutym i listopadzie b.r. przestudiowałem posiadane przewodniki i tematyczne strony www, bazylikę zwiedzałem z audioprzewodnikiem, ale jednak - co książka, to książka. Dopiero teraz widzę, jak niemal obojętnie przeszedłem obok niektórych ważnych z wielu przedmiotów tam zgromadzonych. Z drugiej strony, bazylika jest olbrzymia, a szereg artystów upiększało ją przez całe stulecia - to zbyt wiele żeby umieścić wszystko w ogólnych przewodnikach, a nawet w audioprzewodnikach dostępnych na miejscu.

No nic, może jeszcze kiedyś tam się wybiorę, tym razem z tą książką w garści ;-)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Odpowiednie dać rzeczy słowo

"Ponad wszystkie wasze uroki, Ty! poezjo, i ty, wymowo, Jeden wiecznie będzie wysoki: Odpowiednie dać rzeczy słowo!" - pisał Cyprian Kamil Norwid. Wydaje mi się, że mamy z tym coraz większy problem. Szczególnie tutaj, na Wyspach...

Weźmy nabrzmiały ostatnio problem związany z finansami całych państw. Lata życia na kredyt niektórych z nich, połączone z brakiem odpowiedniej kontroli nad sektorem finansowym, spowodowały zachwianie całego eurolandu i konieczność zwrócenia się o pomoc do... Chińczyków, bo jak wiemy co najmniej od czasów "Wesela" Wyspiańskiego - Chińczycy trzymają się mocno. Pomijając wszystko inne, czy te problemy nie były spowodowane brakiem odpowiedniego nazwania pewnych rzeczy? Ja na przykład nie rozumiałem i nadal nie rozumiem, dlaczego ktoś mówi że kupił dom, gdy faktycznie zaciągnął na to kredyt który będzie musiał spłacać przez najbliższych kilkadziesiąt lat, a jeżeli spłacać przestanie to zostanie z tego "swojego" domu bezwzględnie wyrzucony. Przyznam, że po przeczytaniu tekstów kilku ekspertów objaśniających powody obecnego kryzysu, zdałem sobie sprawę że moje myślenie o bankowości pochodzi z XIX wieku. Miałem i mam nadal wbite do głowy, że pożycza się cudze, ale oddawać trzeba własne i to z reguły dwa razy więcej niż się pożyczyło. Zdaję sobie sprawę że świat poszedł naprzód, ale ja jednak wolę swoim tempem dreptać z boku. Może dzięki temu nie tonę w długach...

Kolejny werbalny, chociaż znacznie bardziej błahy problem: jak mają zwracać się do siebie, nie znający się wcześniej, Rodacy za granicą: bezpośrednio per "ty", czy może jednak tak, jak robią to dobrze wychowani ludzie w Polsce, czyli per "pan(i)"? Jak w prawie każdym przypadku, są dwie szkoły, i to bynajmniej nie falenicka i otwocka: jedni twierdzą, że skoro tutaj wszyscy zwracają się per "you", to i my powinniśmy się zwracać per "ty". Drudzy zwracają uwagę, że angielskie "you" nie jest li tylko prostym odpowiednikiem polskiego "ty", a ponadto - skoro rozmawiamy po polsku to powinniśmy używać takich form, jakie są przyjęte do stosowania w naszym języku, czyli do osób nieznanych, mniej lub bardziej starszych, etc., zwracamy się jednak w języku polskim przez "pan(i)". Chyba że mamy do czynienia z rozmówcami spod wiejskiego sklepu z tanim winem, to wtedy co innego, bo wówczas bardziej od formy ważniejsze staje się w ogóle zrozumienie komunikatu. Zwolennicy "tykania" łapią się rozpaczliwie różnych desek ratunku, które jednakże zmieniają się w brzytwę dla coraz bardziej tonących, żonglując mniej lub bardziej wymyślnymi argumentami, że niektórych Pan Bóg może i stworzył na "panów", ale zapomniał im majątku dać, etc. Zgrabne, ale głupie. Oczywiście, przejście na "ty" ma swoje, jak mawiał klasyk, plusy dodatnie i plusy ujemne. Z reguły są to dwie strony tego samego medalu: z jednej strony bardzo się skraca, często niepotrzebny, dystans, a z drugiej strony często po jakimś czasie okazuje się, że jednak dystans jest potrzebny, i szczególnie widać to wśród emigracyjnej Polonii.

Dlaczego dystans bywa niezbędny? Bo, jak objaśniał w "Psach" Franz Mauer: "Ktoś się rodzi księdzem, ktoś k***ą, a ktoś inny złodziejem... czasami ma to dobre strony, bo się można poznać". To stwierdzenie jest szczególnie prawdziwe właśnie na emigracji: tylko tutaj mogą się spotkać, często pod jednym dachem, osoby które nigdy nie poznałyby się w Polsce. Sam przez pierwszy okres mojego pobytu w Irlandii pracowałem na jednym budowlanym rusztowaniu ramię w ramię z gruzińskim adwokatem i ukraińskim trenerem piłkarskim. Politolog, adwokat i trener w jednej "trójce murarskiej"? Dlaczego nie. Takie rzeczy tylko w erze, chciałoby się powiedzieć. Oczywiście - w erze życia na emigracji, gdzie w tyglu narodów mieszają się życiorysy, hartują charaktery, ale także często łamią się ludzkie losy. Adwokat i trener to wyższa półka, było mi też dane poznać cały wachlarz innych postaci. Jednych, i tych jest zdecydowanie więcej, wspominam bardzo miło, do dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi, na innych zawiodłem się znacznie i takiej swołoczy ręki nie podaję. Co do tych pierwszych, nie ma się co rozpisywać, bo to prostu porządni ludzie jakimi wszyscy być powinni, co do drugich, to po prostu uważam że w którymś momencie ich psychika spłatała im tęgiego figla zastępując świat rzeczywisty - urojonym. A może po prostu wyjazd do innego kraju spowodował przerwę w regularnych dotychczas wizytach u psychiatry, który przepisywał stosowną ilość odpowiednich pigułek na receptę? Nie można i tego wykluczyć. Niemniej, w takich sytuacjach zaczynam żałować trochę zbyt pochopnego, jak się okazało, przejścia na "ty".

Ne emigracji w ogóle trzeba być bardzo ostrożnym z nazwaniem kogoś "przyjacielem", bo, jak mawiał inny klasyk, "zagranica zmienia ludzi". To jest w ogóle ciekawa sytuacja jak reagują ludzie nagle wyrwani ze swojego naturalnego środowiska. Oczywiście pomijam sytuację, gdy wyjeżdża się całą rodziną lub osiedlowo - wioskową "paczką" (a często jednocześnie ma miejsce jedno i drugie). Taka sytuacja praktycznie nie rodzi niebezpieczeństw, bo człowiek nadal tkwi jak w kokonie w swojej dotychczasowej ludzkiej otoczce, chociaż w innym kraju. Ale jednak większość osób wyjechała samotnie, lub już na emigracji samotnymi się stała. Inny kraj, inny język, inne realia, inna mentalność. Wszystko inne, a człowiek przecież ten sam, nie może zmienić się jak za dotknięciem różdżki Harrego Pottera. Niemniej, prędzej czy później, zmiany zazwyczaj przychodzą.

Tym zmianom sprzyja przede wszystkim poczucie anonimowości: ktoś wyjeżdża ze swojej miejscowości gdzie znali go wszyscy, do miejsca gdzie nie zna go nikt. Ileż to rodzi pokus, ile możliwości. Pierwszą z nich jest oczywiście pokusa "wyszumienia się" szczególnie gdy w swoim środowisku uchodziło się za poważną osobę, względnie gdy rodzice krótko trzymali za kark, bo nie ma co ukrywać że "szumi" głównie młodzież, starsi są znacznie bardziej powściągliwi. Ale są też zmiany inne: ludzie którzy dotychczas w Polsce poświęcali swoje życie bezskutecznym próbom związania końca z końcem tutaj mogą odetchnąć, rozejrzeć się wokół i dostrzec innych, w końcu - zacząć realizować swoje zainteresowania, od zwykłego hobby po rozwijanie własnej osobowości.

Emigracja w Irlandii ciągle dopiero się kształtuje, spora grupa ludzi jest "płynna": przyjeżdżają i wyjeżdżają co uniemożliwia budowę jakichkolwiek więzi, ale część już okrzepła, wie że przyjdzie im tutaj spędzić co najmniej najbliższe kilka/kilkanaście lat. I ta ostatnia grupa zaczyna inwestować swój czas w bardziej trwałe relacje z otoczeniem, zakłada polonijne stowarzyszenia względnie wstępuje do od dawna działających grup irlandzkich, zaczyna brać czynny udział w życiu lokalnych społeczności. Pocieszające jest to, że po tych kilku latach odsiewa się plewo od ziarna, po początkowych wątpliwościach widać kto posypuje głowę popiołem, a kto cukrem, kto chce naprawdę robić coś dla innych a kto to, co zrobili inni rozwalić w imię własnej polaczkowatej zawiści.

Wracając jednak do moich lingwistycznych rozważań: pobyt na emigracji na pewno prowadzi do pewnej językowej ewolucji. Pomijam oczywiście słynny "ponglisz", czyli coś w stylu osławionego "zerknij przez window na street czy stoi tam mój car", ale do powszechnego użycia wchodzą na przykład takie stwierdzenia jak np. słynne "zjeżdżam do Polski", gdy ktoś pragnie nam zakomunikować, że chce zakończyć swój gastarbeiterski żywot, bo już uciułał wystarczająco na nowy dom, stodołę, czy car. Tfu, samochód, rzecz jasna. Zresztą tym się właśnie m.in. różni gastarbeiter od emigranta. Co prawda obydwaj wyjechali, żyją często obok siebie, być może obydwaj wrócą, ale i wyjechali, i być może wrócą, z zupełnie innych powodów, stąd wrzucanie do jednego językowego worka gastarbeiterów z emigrantami jest poważnym nieporozumieniem. Tworzenie określeń "emigracja zarobkowa" dewaluuje rzeczywistą emigrację, rozrzedza jej znaczenie i próbuje nawet odwrócić uwagę od faktu, że skoro ludzie emigrują, to źle się dzieje w państwie, i to wcale nie duńskim. A wszystko przed dodanie jednego przymiotnika...

Bo słowo, przede wszystkim pisane, jest potęgą proszę Państwa. Nawet błahy przecinek może mieć znaczenie, jak w anegdocie o skazanym gdzieś w mrokach średniowiecza jegomościu, którego kat właśnie miał uśmiercić. Egzekucję przerwał królewski posłaniec, który na zdrożonym rumaku dostarczył wiadomość: "wieszać, nie czekać!", co kat niezwłocznie uczynił. Wkrótce wybuchła z tego powodu awantura, bo okazało się, że królewski skryba źle postawił przecinek i oryginalna wiadomość miała brzmieć: "wieszać nie, czekać!".

Tym bardziej więc zawsze trzeba myśleć, co się mówi, chociaż nie zawsze mówić, co się myśli. Szczególnie na obczyźnie...

niedziela, 20 listopada 2011

Polskie Warsztaty z Rozwoju Osobistego w Cork

Dzisiaj wziąłem udział w Warsztatach z Rozwoju Osobistego przygotowane przez Jacka Lacine z JobseekerSite.info, które miały miejsce w hotelu Montenotte w Cork.

/Powyżej: warsztaty w Cork/

Warsztaty zostały w Irlandii zorganizowane po raz piąty, poprzednie cztery miały miejsce w Dublinie, a kolejne zaplanowano w Limerick. Prelegentami w warsztatach byli: prelegentami w warsztatach byli: dr Jarosław Płachecki - dziekan Zamiejscowego Wydziału Ekonomicznego w Dublinie WSRL, Wojciech Wrona z Polskiego Klubu Biznesu oraz Barnaba Dorda ze związków zawodowych SIPTU i Jacek Lacina, trener rozwoju osobistego w Irlandii

Warsztaty miały szeroką tematykę: szkolenie z podstaw komunikacji, drogi rozwoju osobistego w Irlandii, własna firma w Irlandii po obowiązki pracodawców. Uczestnicy warsztatów mają otrzymać certyfikat w języku angielskim z rozwoju osobistego i umiejętności komunikacyjnych, wystawiony przez Wyższą Szkołę Rozwoju Lokalnego z siedzibą w Dublinie, organizatora warsztatów Jacka Lacine oraz portal www.JobseekerSite.info.

sobota, 19 listopada 2011

Krowa na drzewie

Przy Emmet Place w Cork ustawiono surrealistyczną rzeźbę krowy na drzewie. Jej autorem jest John Kelly. Artysta słynie ze swoich "krów na drzewie", które wystawiał m.in. w Paryżu, Melbourne i Hadze. John Kelly urodził się w 1965 roku Wielkiej Brytanii. Jego rodzina wyemigrowała do Australii, a sam artysta mieszka obecnie w Irlandii.

/Powyżej: "Krowa na drzewie" w Cork/

środa, 16 listopada 2011

Tydzień Nauki w Cork

W Irlandii od 13 do 20 listopada trwa Science Week - Tydzień Nauki. Z tej okazji w głównej bibliotece w Cork ma miejsce wystawa fotograficzna.

/Powyżej: wystawa w Cork City Library/

Zdjęcia, przynajmniej w założeniu, odwołują się do świata nauki, przyrody, eksperymentu, itp.

wtorek, 15 listopada 2011

Najpierw słońce, później deszcz...

Powrót ze słonecznej Italii do deszczowej Irlandii.

Tak samo jak przyjazd, tylko odwrotnie: metrem na dworzec Termini, autobusem na lotnisko Ciampino, samolotem do Dublina, samochodem do Cork. Lot Rynairem, pomimo obowiązujących obostrzeń ludzie wnoszą po dwie torby bagażu podręcznego - i nikt im nie robi żadnych uwag.

Kontrola paszportowa to znowu czysta formalność, rzut oka i następny. Piszę o tym celowo, żeby podkreślić że podobnie było przy locie do i z Londynu. Tylko w Polsce za każdym razem funkcjonariusze studiują mój polski paszport z takim zacięciem, jakby spodziewali się znaleźć w nim szczęśliwy i jeszcze nie zrealizowany kupon totka. Tam w Rzymie nikt się nie interesuje paszportem Polaka podróżującego z Włoch do Irlandii, ale w Polsce sprawdzanie w komputerku w bazie przestępców i porównywanie fizjonomii ze zdjęciem - musi być. Nie wiem z czego to wynika, czyżby tak wielu naszych Rodaków żyjących na bakier z prawem dawała nogę z kRAJu?

Dalej trywialnie: większość część drogi tradycyjnie przespałem. A w Cork - pada od tygodnia...

Moje zdjęcia z tego i poprzedniego pobytu we Włoszech można zobaczyć TUTAJ.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Włoska kuchnia

Włochy, oprócz ogromnego dziedzictwa kulturowego - mają też całkiem spore dziedzictwo kulinarne ;-)

Nie ma co ukrywać, że nigdzie tak dobrze nie smakuje choćby "trywialna" kawa, pizza i makaron, jak w kolebce swojego pochodzenia, przy czym Włosi sztukę robienia pizzy (która nie ma nic wspólnego z plackami serwowanymi nam w wielu pizzeriach) podnieśli na wyżyny. Oczywiście, na ile tylko się da trzeba unikać lokali nastawionych typowo na turystów: jadłem tam kilka razy zarówno podczas pierwszego jak i drugiego pobytu w tym kraju, i niespecjalnie mi smakowało. Dało się zjeść, ale bez rewelacji. Trzeba zadać sobie trochę trudu, zboczyć z turystycznych szlaków żeby trafić tam, gdzie jadają miejscowi ;-)

Poniżej: zdjęcia kilku moich "włoskich" posiłków (żebym miał co wspominać ;-)

/Powyżej: jedno z moich "śniadanioobiadów ;-)/

/Powyżej: pizza na wynos/

/Powyżej: ostatni posiłek na dworcu Termini - tutaj nawet dworcowa pizza to niemal dzieło sztuki ;-)/

A oprócz tego oczywiście całe mnóstwo owoców i warzyw przyrządzanych na różne sposoby ;-)

niedziela, 13 listopada 2011

Asyż

Asyż to włoskie miasto w regionie Umbria. Znane jest przede wszystkim jako miejsce narodzin narodzin św. Franciszka i św. Klary, oraz z zapoczątkowanych przez Papieża Jana Pawła II Światowych Dni Modlitw o Pokój.

/Powyżej:przed Bazyliką św. Franciszka/

W Asyżu jednym z najważniejszych zabytków jest oczywiście Bazylika św. Franciszka, wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, oraz Bazylika św. Klary w której przechowywany jest autentyczny Krzyż z San Damiano, średniowieczna ikona w kształcie krzyża, która miała przemówić do Św. Franciszka nakazując mu "iść i odbudować kościół", co na zawsze zmieniło życie przyszłego świętego.

/Powyżej: przed Krzyżem z San Damiano, który miał przemówić do św. Franciszka, umieszczonym obecnie w Bazylice św. Klary/

Asyż to urokliwe miasteczko, z wąskimi pełnymi zakamarków uliczkami. Udało mi się także dotrzeć do ruin zamku Rocca Maggiore, skąd jest fantastyczny widok na Asyż i okolice.

/Powyżej: przed ruinami zamku Rocca Maggiore, skąd świetnie widać Asyż z góry/

Campello sul Clitunno

 Campello sul Clitunno jest to niewielka miejscowość w włoskim regionie Umbria. W mieszczącej się tam Antico Frantoio Carletti, małej tradycyjnej rodzinnej tłoczarni, mogliśmy zobaczyć, jak robi się oliwę z oliwek. Oraz - kupić gotowy produkt, najświeższy z możliwych.

/Powyżej: Antico Frantoio Carletti, mała rodzinna tłoczarnia oleju z oliwek/

Oliwę robi się tutaj tak samo od 200 lat, jeżeli nie liczyć użycia energii elektrycznej. Oliwki nadal mielą te same duże młyńskie kamienie z granitu.

/Powyżej: te koła mielą oliwki już od 200 lat/

Zapach i smak - niesamowity. Na poczęstunek dostałem chleb ze świeżą oliwą oraz z pastą z oliwek i owczym serem - rewelacja. Na miejscu można oczywiście kupić prosto z beczki świeżo wytłoczoną oliwę, co też uczyniłem.

/Powyżej: kupione przeze mnie buteleczki - restrykcje bagażu podręcznego :-( - świeżej oliwy z oliwek/

Siena

Siena - to miasto w Toskanii. Jego zabytkowe centrum zostało w 1995 roku wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO.

Historia Sieny sięga czasów Etrusków. Swój największy rozkwit miasto przeżyło w XII i XIII wieku, kiedy było jednym z najbogatszych miast Europy. Do dzisiaj w Sienie działa najstarszy europejski bank Monte Paschi di Siena. W 1348 w mieście panowała dżuma, zginęło wówczas niemal 70% jego mieszkańców, co spowodowało początek gospodarczego upadku miasta.

/Powyżej: stoję przed pomnikiem św. Katarzyny ze Sieny/

Będąc w Sienie zobaczyłem m.in. Piazza del Campo - centralny plac miasta wraz z Palazzo Pubblico, pałacem z dobudowaną Torre del Mangia - dzwonnicą, oraz Duomo di Siena - Katedrę w Sienie a także Kościół św. Dominika, gdzie przechowuje się głowę św. Katarzyny ze Sieny, patronki m.in. Sieny, Włoch - i Europy.

/Powyżej: stoję przed Palazzo Pubblico z Torre del Mangia/

Piazza del Campo to XIII wieczny, wybrukowany czerwoną cegłą rynek tego miasta, o oryginalnym i charakterystycznym kształcie. Przy rynku znajduje się Palazzo Pubblico, pałac wybudowany w latach 1297-1310, który początkowo był siedzibą władz miejskich, obecnie mieści się tam muzeum. Przy pałacu w latach 1338-1348 wybudowano Torre del Mangia, wieżę z dzwonnicą o wysokości 102 metrów.

/Powyżej: stoję przed Katedrą w Sienie/

Duomo di Siena - Katedra w Sienie została wybudowana w latach 1215-1264, ale już wcześniej, przynajmniej w IX wieku istniały w tym miejscu zabudowania sakralne, w tym kościół i pałac biskupi. W roku 1339 roku rozpoczęto prace mające na celu przekształcić katedrę w największy chrześcijański kościół na świecie, niestety epidemia zarazy w 1348 roku pokrzyżowała te plany. Pozostała po tych planach nieukończona fasada przyszłego kościoła stanowi obecnie taras widokowy i świadczy o śmiałości zamierzeń jej twórców.

sobota, 12 listopada 2011

Rzym: Bazylika Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu

Basilica di Santa Maria in Trastevere /pol.: Bazylika Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu/ jest to wg tradycji najstarszy chrześcijański kościół w Rzymie, założony w 217 roku.

/Powyżej: stoję przed Bazyliką Najświętszej Maryi Panny na Zatybrzu/

Wg zachowanych przekazów, to właśnie w tym kościele po raz pierwszy jawnie odprawiono Mszę Świętą. Jest to też najstarszy kościół na świecie poświęcony Matce Boskiej. Kościół przez wieki był przebudowany i odnawiany, dzisiejsza budowla pochodzi z XII wieku, wznosi się na fundamentach z 340 roku. Na posadzce kościoła znajduje się mozaika z XI wieku, a fasada jest ozdobiona mozaikami z XII wieku. Basilica di Santa Maria in Trastevere jest od dawna związana z Polską: każdy kardynał jest honorowym opiekunem jednego z rzymskich kościołów, bazylika na Zatybrzu tradycyjnie należy do kardynałów z Polski.

/Powyżej: wnętrze Basilica di Santa Maria in Trastevere/

Rzym: Zatybrze

Trastevere /pol.: Zatybrze/ jest uznawane za najstarszą część Rzymu, a jej mieszkańcy podobno uważają się za jedynych prawdziwych Rzymian ;-) Dzielnica położona nieco z dala od turystycznych szlaków ma swój niepowtarzalny urok.

/Powyżej: jestem na jednej z uliczek Zatybrza/

Trastevere jest pełna wąskich, brukowanych uliczek, momentami budząca, przynajmniej u mnie, skojarzenia z krakowskim Kazimierzem. Chociaż została odnotowana w turystycznych przewodnikach, turyści zaglądają tutaj o wiele rzadziej niż do Watykanu, Koloseum, Forum Romanum czy Panteonu. Dzięki jeszcze niewielkiemu turystycznemu skomercjalizowaniu, możemy bez trudu skosztować lokalnych specjałów, a nie jedynie serwowaną głownie pod turystów "pasta - pizza" ;-) Na Zatybrzu jest sporo dawnych kościołów, ale także warsztatów usługowych i barów dla miejscowych. Nie dziwi nawet suszące się za oknem pranie ;-)

Rzym: Piazza Navona

To prawdopodobnie najpiękniejszy barokowy plac Rzymu.

/Powyżej: jestem na Piazza Navona/

Przed wiekami mieścił się tutaj Stadion Domicjana, w którym odbywały się zawody atletyczne. Dzisiaj ten plac jest znany przede wszystkim z Fontanny Czterech Rzek i kościoła św. Agnieszki, który, jak głosi legenda, stoi na miejscu domu publicznego, w którym w 304 roku wystawiono na próbę wiarę późniejszej świętej.

piątek, 11 listopada 2011

Rzym: Bazylika św. Jana na Lateranie

San Giovanni in Laterano, czyli Bazylika św. Jana na Lateranie, jest to druga pod względem ważności bazylika we Włoszech, zaraz po Bazylice św. Piotra. Jest to katedra biskupa Rzymu, czyli - Papieża. To tutaj nowo wybrany Papież odprawia swoją pierwszą mszę.

/Powyżej: stoję przed Bazyliką św. Jana na Lateranie/

Bazylika była częścią rezydencji papieży od 314 aż do 1377 roku, kiedy papież Grzegorz XI przeniósł siedzibę papieską do Watykanu. Bazylika przez kolejne stulecia była wielokrotnie przebudowywana.

/Powyżej: zwiedzam wnętrze bazyliki/

Rzym: Święte Schody i Najświętsze Miejsce

Po wschodniej stronie placu Piazza di San Giovanni in Laterano znajdują się fragmenty dawnego Pałacu Laterańskiego. Mieszczą się tam Scala Santa i Santa Sanctorium czyli Święte Schody i Najświętsze Miejsce.

Wg chrześcijańskiej tradycji, Scala Santa - Święte Schody są to schody po których Jezus wszedł do domu Piłata na sąd. Miała je przywieźć z Jerozolimy św. Helena, matka cesarza Konstantyna. Schody są okryte drewnianą okładziną, żeby żadna stopa nie mogła dotknąć stopni po których stąpał Chrystus. Wejść po schodach można tylko na kolanach. Pokonałem tę drogę, chociaż nie było łatwo;-)

/Powyżej: wchodzę po Scala Santa, Świętych Schodach/

Santa Sanctorium, Najświętsze Miejsce znajdujące się w kaplicy św. Wawrzyńca, mieści w sobie wiele relikwii, z których najcenniejszą jest wizerunek Chrystusa, który miał powstać w sposób nadnaturalny i być wspólnym dziełem św. Łukasza - i anioła.

/Powyżej: stoję przed Santa Sanctorium, Najświętszym Miejscu/

Rzym: Campo de' Fiori

W 1943 roku Czesław Miłosz, opisując zagładę warszawskiego getta, napisał wiersz "Campo di Fiori", w którym przywołał obraz straconego na tym rzymskim placu Giordano Bruno.

/Powyżej: stoję przed pomnikiem Giordano Bruno na Campo de' Fiori/

Miłosz pisał:

"W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów.
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini.

Tu na tym właśnie placu
Spalono Giordana Bruna,
Kat płomień stosu zażegnął
W kole ciekawej gawiedzi.
A ledwo płomień przygasnął,
Znów pełne były tawerny,
Kosze oliwek i cytryn
Nieśli przekupnie na głowach. (...)"

W 1887 na Campo de' Fiori ustawiono pomnik Giordano Bruno, postaci, jak się dzisiaj wydaje, mocno kontrowersyjnej, spalonego na tym placu w 1600 roku. A sam plac niewiele się zmienił od tamtego czasu, utrwalonego w wierszu Miłosza: nadal handluje się tutaj kwiatami i owocami. Ale także plastikowymi pamiątkami dla turystów...

Rzym: Ogrody Pincio

Nieopodal Piazza del Popolo, na niewielkim wzgórzu, znajdują się Ogrody Pincio.

/Powyżej: stoję przed wejściem do Ogrodów Pincio/

Ogrody istniały w tym miejscu już w czasach starożytnych, ale te współczesne pochodzą z początku XIX wieku. W ogrodach znajduje się szereg rzeźb, jest tam m.in. obelisk wzniesiony przez cesarza Hadriana, a także XIX-wieczny zegar wodny.

Rzym: Piazza del Popolo

W Rzymie jest całe mnóstwo interesujących placów, wokół których znajdują się prawdziwe architektoniczne perełki. Jednym z nich jest Piazza del Popolo.


/Powyżej: stoję przed Piazza del Popolo, w centrum widoczny jest obelisk Ramzesa II/

Piazza del Popolo /pol.: Plac Wszystkich Ludzi/ słynie m.in. z dwóch niemal identycznie wyglądających i znajdujących się obok siebie kościołów: Santa Maria dei Miracoli i Santa Maria dei Montesanto, oraz umieszczonego na środku placu starożytnego, liczącego sobie ponad 3 tysiące lat obelisku, który w Heliopolis wzniósł Ramzes II, a do Rzymu sprowadził cesarz Oktawian August.

/Powyżej: stoję przed Santa Maria dei Miracoli i Santa Maria dei Montesanto/

Przez wiele lat, aż do 1826 roku, na Piazza del Popolo miały miejsce publiczne egzekucje, w dodatku przeprowadzane w brutalny sposób.

czwartek, 10 listopada 2011

Rzym: Zamek Świętego Anioła

Nieopodal Bazyliki św. Piotra znajduje się Zamek św. Anioła, który jest nawet połączony z bazyliką podziemnym korytarzem.

/Powyżej: stoję przed Zamkiem Świętego Anioła/

Budynek, który został wybudowany w 139 roku, pierwotnie był mauzoleum cesarza Hadriana, później pełnił szereg innych funkcji. W VI wieku podczas zarazy panującej w Rzymie papież Grzegorz I ujrzał postać anioła nad tą budowlą, wówczas zmienił jej nazwę na Zamek Świętego Anioła.

Obecnie znajduje się tam m.in. niewielka wystawa dawnej broni, trafiłem też na wystawę ikon, ale wybrałem się tam głównie dla widoków, jakie rozpościerają się ze szczytu zamku na miasto. Oświetlony zamek bardzo ładnie wygląda w nocy.

Rzym: "Conversazioni"

18 maja 2011 roku, w 91 rocznicę rocznicę urodzin Papieża Jana Pawla II, nieopodal Roma Termini stanął jego pomnik "Conversazioni" /pol.: "Konwersacje"/, autorstwa Oliviera Rainaldiego.


/Powyżej: stoję przy pomniku Jana Pawła II "Conversazioni"/

Pomnik kilka miesięcy temu wzbudzał olbrzymie kontrowersje. Krytykowano jego "zbyt nowoczesny" wygląd i formę. Przed pomnikiem odbywały się demonstracje zwolenników jego usunięcia i zastąpienia go inną rzeźbą upamiętniającą Jana Pawła II.

Obecnie wydaje się, że mieszkańcy Rzymu mniej lub bardziej chętnie zaaprobowali ten pomnik.

środa, 9 listopada 2011

Watykan: audiencja generalna u Benedykta XVI

Co środę w Watykanie ma miejsce audiencja generalna u Papieża. Udało mi się wziąć w niej udział.

/Powyżej: Papież Benedykt XVI w trakcie audiencji generalnej 9.11.b.r./

Audiencja miała miejsce na Placu św. Piotra. Plac został zamknięty, można na niego było wejść po przejściu przez bramki kontrolne, takie same jakie są ustawione przed wejściem do Bazyliki św. Piotra. Mnóstwo ludzi, w tym sporo naszych Rodaków. Znak nowych czasów: sporo osób robiło zdjęcia już nie tylko telefonami komórkowymi - ale także tabletami.

/Powyżej: audiencja generalna 9.11.b.r./

Po audiencji udałem się do Bazyliki św. Piotra, gdzie m.in. odwiedziłem grób Papieża Jana Pawła II.

wtorek, 8 listopada 2011

Włochy: tydzień w Wiecznym Mieście

Na tydzień, na zaproszenie Marysi, razem z Agnieszką polecieliśmy do Rzymu. Już po raz drugi w tym roku, poprzednio byliśmy w lutym ;-)

Marysię poznałem w Cork, w październiku 2008 roku, podczas VII Rozmów nieKontrolowanych. Wspaniała osoba, przez długi czas bardzo aktywnie udzielała się w MyCork, w krótkim czasie zostając członkiem zarządu stowarzyszenia. Później zmieniła dobrą pracę w Cork na lepszą w Dublinie, a jakiś czas temu na jeszcze lepszą w Rzymie. W zasadzie może pracować niemal w każdym kraju, z racji tego że oprócz inteligencji, porządnego wykształcenia i szerokich zainteresowań - jest również multijęzyczna. Prowadzić auto i gotować też potrafi ;-)

/Powyżej: Marysia w trakcie przygotowywania "rzymskiej kolacji' ;-)/

Marysia od dwóch tygodni ma własnego bloga: www.italiando-italiando.blogspot.com - zapraszam wszystkich moich Czytelników do odwiedzin, na pewno będzie co poczytać ;-)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Olgierd Budrewicz: Daleko, jeszcze dalej

Książka "podróżnicza", chociaż nietypowa: autor opisuje swoje podróże do... 100 krajów.

350 stron i setka krajów. Z tego oczywiście wynika, że mamy do czynienia z samą esencją, koncentratem. Jak pisze Budrewicz: "Nie bylem wszędzie. Na to zabrakłoby życia. Bywałem natomiast daleko - na Antarktydzie, Alasce, Wyspach Galapagos, w Mikronezji, w innych miejscach, gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc. Spotykałem tam ludzi niezwykłych, jak ci, których dostrzeżecie na kartach tej książki".

Oczywiście - polecam ;-)

Choinki w Cork

Jak co roku, z początkiem listopada w centrum Cork pojawiły się bożonarodzeniowe choinki;-) Następnego dnia po Halloween również sklepowe wystawy uległy świątecznej zmianie. Biznes - to biznes...

/Powyżej: choinka na Patrick St. w Cork/

niedziela, 6 listopada 2011

V FKP: Śpiewogranie

Dzisiaj w pubie Roundy Bar miało miejsce kolejne z wydarzeń V Festiwalu Kultury Polskiej w Cork: "Śpiewogranie".

/Powyżej: Śpiewogranie w Roundy Bar/

Publiczność dopisała, wszyscy chętni otrzymali śpiewniki i mogli włączyć się do wspólnego śpiewania. Festiwalu Kultury Polskiej w Cork jest organizowany przez Stowarzyszenie MyCork.

Program tegorocznego Festiwalu Kultury Polskiej w Cork można zobaczyć TUTAJ.

sobota, 5 listopada 2011

V FKP: Wystawa "Irlandia Nieznana"

Od dzisiaj do 15 listopada b.r. w Mahon Point Shopping Centre można obejrzeć wystawę "Irlandia Nieznana". Jest to pierwsze z szeregu wydarzeń wchodzących w skład V Festiwalu Kultury Polskiej w Cork, organizowanego przez Stowarzyszenie MyCork.

/Powyżej: wystawa "Irlandia Nieznana"/

Na wystawie możemy obejrzeć prace polskich fotografów przedstawiających piękne, a zarazem mało znane miejsca w Irlandii. Spośród prezentowanych fotografii zostanie wybrane najlepsze, którego autor otrzyma nagrodę w postaci lotu awionetką nad hrabstwem Cork.

piątek, 4 listopada 2011

Najstarsza brama w Cork

Najstarszą bramą, a jednocześnie najprawdopodobniej najstarszym zachowanym elementem architektury w Cork, jest niepozorna furtka w murze St. Finbar's Cathedral. Pochodzi z ok. 1250 r.

Z ciekawostek: początkowo brama znajdowała się w opactwie dominikanów St. Marie de l'Isle, do katedry St. Finbar's została przeniesiona znacznie później. Jak na swoje prawie 800 lat - brama wygląda niemal jak nowa ;-) Przy okazji polecam notkę o najstarszym murze i najstarszym budynku w Cork.

/Powyżej: najstarsza brama w Cork/

czwartek, 3 listopada 2011

Piotr Czerwiński o piotrslotwinski.com

Kilka dni temu spotkał mnie ogromny zaszczyt: p. Piotr Czerwiński, autor m.in. kultowej książki o unijnej irlandzkiej emigracji "Przebiegum życiae", w jednym ze swoich stałych cotygodniowych felietonów publikowanych na Wirtualnej Polsce był łaskaw wspomnieć o moim blogu - i o mnie.

/Powyżej: fragment tekstu o moim blogu. Kliknij, żeby powiększyć/

Autor pisząc o mnie oczywiście znaaacznie przesadził, bo ze mnie już żaden społecznik, przynajmniej na razie, blogerem jestem mocno przeciętnym, a co do "najważniejszego Polaka w Irlandii" - to oczywiście żart. Ale nie ukrywam, że jest mi miło :-) Cały artykuł, w którym p. Piotr Czerwiński poleca polonijne blogi i strony w Irlandii, można przeczytać TUTAJ.

środa, 2 listopada 2011

Freedom Within

Od 1 do 26 listopada b.r. w Cork Vision Centre ma miejsce wystawa "Freedom Within", na której swoje prace prezentują więźniowie z Cork. Na wystawie możemy obejrzeć rysunki, obrazy i rzeźby sześciu artystów.

/Powyżej: kilka prac z "Freedom Within"/

wtorek, 1 listopada 2011

40

Dzisiaj przekroczyłem tę magiczną granicę wieku, po której dopiero tak naprawdę ma zaczynać się życie ;-)

Z tej okazji w ubiegłą sobotę Agnieszka przygotowała dla mnie przyjęcie - niespodziankę w pubie Bishopstown Bar. Przygotowywała to w tajemnicy, a ja oczywiście jako naiwny i generalnie ufający ludziom człowiek dałem się "wkręcić", będąc przekonanym że idę do pubu na pożegnalną imprezę koleżanki, zmieniającej Irlandię na Niemcy...

Był m.in. tort w kształcie "40-stki", pokaz niepublikowanych ;-) zdjęć z tych moich czterech dekad życia, od wczesnego dzieciństwa po czasy "irlandzkie" do muzyki z "Czterdziestolatka", ale przede wszystkim - byli Goście, z których każdy jest mi drogi i zajmuje ważne miejsce w moim życiu.

Jeszcze raz - bardzo Wam wszystkim dziękuję :-)

/Powyżej: Goście/

/Powyżej: urodzinowy tort/

/Powyżej: piękniejsza część Gości i solenizant w koszulce z podnoszącym na duchu napisem: "Branie zaczyna się po 40" ;-)/