Klamka zapadła: po 13 latach rozstaję z Orange, siecią komórkową w której "od zawsze" miałem telefon.Pierwszy telefon w tej sieci, wówczas nazywało to się "Idea", kupiłem w 1998/1999 r. /nie pamiętam już dokładnie, starość nie radość, młodość - nie wesele ;-)/. Moja pierwsza komórka był to dość toporny model Boscha, z trudem mieszczący się w kieszeni, za to nadający się idealnie do rozbicia komuś głowy. No ale, dało się też z tego dzwonić i wysyłać sms-y. Kiedy tylko mogłem uwolniłem się od abonamentu, ale wierny sieci pozostałem, pomimo że była to wybitnie miłość bez wzajemności, o czym Orange nie raz dawało mi do zrozumienia.
Najbardziej wystawiony na próbę zostałem tuż po przyjeździe do Irlandii, w 2004 roku. W Polsce byłem wówczas w jakiejś ofercie mix, czyli coś tam płaciłem co miesiąc, ale i doładowywałem, itp. Z racji wyjazdu chciałem, po zakończeniu tego "mix"-owania, przejść ponownie na pre-paid ale zachować numer, co jak mnie solennie zapewniano w biurze obsługi klienta - przejdzie bezproblemowo. Nie przeszło, w dniu w którym skończyła mi się oferta "mix" której nie przedłużyłem - wyłączyli mi telefon, pomimo że umawialiśmy się inaczej... Po interwencji kazali pisać jakieś pisma, oczywiście - nic to nie dało, numer straciłem.
Pomimo tego, gdy tylko po raz pierwszy przyjechałem do Polski, kupiłem kolejną kartę sim w tej sieci. Gdy byłem w Polsce, doładowywałem, i jakoś to działało. Do teraz. Ponieważ wkrótce znowu zawitam na kilka dni do Ojczyzny, chciałem sprawdzić czy wszystko o.k. z telefonem. I to raczej z rezerwowym aparatem, a nie z samym numerem, bo przez myśl mi nie przeszło, że coś może być nie tak. Ale - jest. Okazało się, że numer znowu został przez Orange zdeaktywowany. Zadzwoniłem do BOK z pytaniem - dlaczego? W końcu bylem w Polsce w maju i w sierpniu ub.r., telefon doładowywałem i korzystałem z niego, więc o co chodzi? Ano, jak wyjaśniła mi pani, w sierpniu doładowałem za mało i ważność się skończyła.
Ręce opadają. No nic, wiem że od niemal 8 lat klient ze mnie żaden, ale trudno oczekiwać ode mnie nie wiadomo czego, gdy mieszkam za granicą i, nazwijmy to "główny" telefon mam w jednej z tutejszych sieci, niemniej, zawsze te kilka doładowań w roku zostawiałem. Spojrzałem na pierwszą z brzegu ofertę konkurencji: "konto ważne rok, bez doładowań, każda czynność przedłuża ważność konta", itd., itp. Czyli - można inaczej?
No to, drogie Orange, z dedykacją od wieloletniego, już byłego klienta, "
To ostatnia niedziela" oczywiście w nieśmiertelnym wykonaniu Mieczysława Fogga. Żal nieco i nostalgia, bo w końcu to była moja pierwsza sieć, której w dodatku byłem, w Polsce, wierny. Bo tutaj to przeszedłem już przez niemal wszystkie. No ale, nic nie może przecież wiecznie trwać, coś się kończy, coś zaczyna ;-)
Pytanie, co dalej? Myślę nad T-mobile albo Heyah. Obydwie należą do jednego operatora, ale Heyah ma lepsze reklamy ;-) I, co najważniejsze, w żadnej z nich nikt mi nie wyłączy telefonu, jeżeli chociaż raz na rok napiszę sms-a. O doładowaniu nie wspominając...