
Tak więc gnany ciekawością - obejrzałem go wczoraj wieczorem. Jest to radziecki film z 1970 roku w reżyserii Władimira Motyla. Treść: Fiodor Suchow, sierżant czerwonej armii, po latach wojaczki wraca do domu. Idzie przez pustynię, układając sobie w głowie wyimaginowane listy do, chyba, żony. Po drodze niechcący wplątuje się w historię, w wyniku której musi bezpiecznie odprowadzić porzucone żony z haremu jakiegoś lokalnego watażki. Kobiety są całkowicie podporządkowane arabsko/muzułmańskiej tradycji w której żyły, krasnoarmijec Suchow usiłuje im przekazać garść haseł w stylu "Precz z zabobonami. Kobieta też człowiek", itp., ale nie bardzo mu się to udaje. Pod koniec nieco pozytywnych bohaterów zginie, negatywnych zresztą też, a Suchow pójdzie w dalszą drogę do domu.
Jak napisałem, nie wiem, co w nim było śmiesznego i dlaczego "miał wprawiać załogę /kosmonautów/ w dobry nastrój". Być może wynika to jednak z odrębnego kręgu kulturowego, innej historii i tradycji w jakiej zostałem wychowany. Dla mnie to film taki sobie, a tak po prawdzie - to kompletnie nijaki. Ale skoro oglądali go sowieccy kosmonauci, to może coś w nim jest? Zainteresowanych - zachęcam do obejrzenia i podzielenia się swoją opinią.
Pamietam ten film. Rzeczywiscie, odrobine dziwne poczucie humoru, jak w filmach czeskich (stad sie wzielo powiedzenie - czeski film) lub u Felliniego, np. w "Amarcord".
OdpowiedzUsuńMoim ulubionym radzieckim filmem jest "Los człowieka" (ros. Судьба человека) z 1959 roku.
Zwlaszcza scena, gdy esesmani czestuja glownego bohatera wodka przed jego egzekucja. Polecam:
http://www.youtube.com/watch?v=yb1yDNulufI
mniej wiecej od minuty 12:40.
dalszy ciag tej sceny tutaj:
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=yEQOuSDnP_A