Strony

czwartek, 2 lutego 2012

Biznes po polsku

Święta, święta, i... po Nowym Roku. Choinki rozebrane i zutylizowane, początek realizacji noworocznych postanowień. Jest to dobry moment, żeby nad przyszłością się zastanowić. Tą bliższą i dalszą... 

 Zanim przejdę do mniej lub bardziej eschatologicznych rozważań, chciałbym najpierw podzielić się drobną, zupełnie offtopikową refleksją na temat ogólnie polskiego biznesu w Irlandii, ze szczególnym uwzględnieniem kurierów. Podobno trudno jest znaleźć dobrą opiekunkę do dziecka, ale jeszcze trudniej o dobre dziecko. Najtrudniej jest jednak, przynajmniej w Irlandii, znaleźć dobrego kuriera. Ci ostatni przed świętami mieli swoje żniwa, masowo przywożąc z Polski do Irlandii paczki ze świątecznymi specjałami, prezentami, etc. Miałem właśnie wątpliwą przyjemność skorzystać, po raz pierwszy zresztą, z usług jednego z nich. Strona www porządnie zrobiona, ładny tekst, ceny nie za niskie, a więc wydawałoby się gwarantujące pewien poziom usług. I tu zaczęła się cała piramida trudności w iście kafkowskim klimacie. Nie będę się rozpisywał, dość nadmienić, że w dniu w którym przesyłkę miałem otrzymać w Cork - otrzymałem telefon od tegoż kuriera, że moja paczka w ogóle nie wyjechała z Polski. A kiedy wyjedzie, pan kurier powiedzieć nie potrafił. Wkrótce zresztą przestał odbierać ode mnie telefony, trzeba było numer ukryć, żeby z nim porozmawiać. Ot, biznes po polsku. Straciłem tydzień czasu i trochę nerwów, paczkę kazałem zwrócić tam skąd została zabrana, bo po takim pokazie "profesjonalizmu" straciłem wiarę że w ogóle to do Irlandii dotrze w jakimkolwiek terminie. Szczęście, że zaliczki żadnej nie wpłacałem. Paczkę przywiózł kurier nr dwa, z innej firmy, znacznie tańszej za to świadczący usługi na europejskim poziomie. Jak widać, drożej nie znaczy wcale lepiej, przynajmniej u części Rodaków, którzy z powodu braku pracy wzięli się za biznes, chociaż kompletnie nie mają ku temu kwalifikacji, a dobrymi chęciami jest jak wiadomo piekło wybrukowane. Mieliśmy już wysyp biznesów przeróżnych, ale o nikim nie ma chyba tylu wątków na przeróżnych polonijnych forach, co o nierzetelnych kurierach. Co nie znaczy absolutnie, że tych rzetelnych nie ma. Są rzecz jasna, ale muszą się przebijać przez odium niechęci, na którą zapracowali ich co niektórzy koledzy po fachu. Polski biznes w Irlandii jest, wg mnie "łaciaty", i bardzo przypomina mi różnego rodzaju biznesy z pierwszych lat 90-tych ubiegłego wieku. Wizualnie najlepiej to widać po pstrokatych szyldach na Talbot Street w Dublinie. Takie szyldy były powszechne w Polsce dobrą dekadę temu, zanim się nie wzięli za nie miejscy urzędnicy choćby z minimalnym poczuciem estetyki, co akurat w tym przypadku wszystkim wyszło na dobre. Tutaj mamy powrót do przeszłości, względnie styl retro. Ta "łaciatość" polskiego biznesu w Irlandii, czy też, jeżeli ktoś woli patchworkowatość i mozaikowatość polega na tym, że obok profesjonalistów, biznesmenów z krwi i kości, którzy konsekwentnie realizują swoje cele nie zapominając przy tej realizacji o jak najwyższym poziomie obsługi klientów, pojawiają się i znikają przeróżne chłopki - roztropki, często jeszcze z mlekiem pod wąsem, którzy brak doświadczenia i obycia próbują nadrabiać tupetem. Ci pierwsi, nawet jeżeli ten czy inny biznes im się nie uda lub przestanie przynosić oczekiwany dochód, nie znikają z rynku. Przebranżowią się i mając mocne oparcie w dobrej opinii dotychczasowych klientów i partnerów mogą działać dalej. Inaczej jest z tymi drugimi: pojawiają się znikąd, narobią wokół siebie sporo szumu i gdzieś przepadają bez wieści. Ci drudzy szkodzą w oczywisty sposób tym pierwszym, przede wszystkim psując opinię polskim biznesmenom w Irlandii. Pęd do przedsiębiorczości jest wśród naszych Rodaków znany. Nieraz można było przecierać oczy ze zdumienia, gdy ten czy ów, który w Polsce okazywał się nieudacznikiem, po przekroczeniu zachodniej granicy, gdy tylko spadły krepujące go zusowsko-skarbowe pęta, nagle okazywał się utalentowanym biznesmenem. Przedsiębiorczy Rodacy szybko wypełnili wszelkie nisze na rynku, zaczynając od tych całkiem poważnych, po mniej poważne ale za rozrywkowe, począwszy od "pań do towarzystwa" na "dowożeniu procentów" skończywszy. Oczywiście, czasami ta przedsiębiorczość, chociaż chwilowo dochodowa, w dłuższej perspektywie czasowej jednak opłacalna nie jest, jak to było w głośnym ostatnio przypadku naszego Rodaka na sąsiedniej brytyjskiej wyspie, który sprzedał za pośrednictwem polskich sklepów innym naszym Rodakom bilety na bal sylwestrowy. Balu oczywiście nie było, chociaż po zebraniu 10 tysięcy funtów być może teraz baluje do upadłego nasz sprytny "przedsiębiorca", nie bacząc na to że na jego cześć i cnotę dybie teraz spora grupa Polaków nakręcana dodatkowo przez swoje partnerki, które się wykosztowały na sylwestrowe suknie i pantofelki a których nikt nie zobaczył, bo Nowy Rok znowu przyszło powitać w kapciach przed "Sylwestrem z Polsatem". Ale ryba, jak wiadomo, psuje się od głowy. Ot, pierwszy z brzegu przykład: w całej UE, a więc i w Polsce, obowiązuje zakaz tworzenia piramid finansowych. W Polsce reguluje to ustawa o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, która takie piramidy określa "sprzedażą lawinową". Wszystko fajnie, ale... co w takim razie z ZUS? Młodszym Czytelnikom, dorastającym bardziej w Irlandii niż w Polsce wyjaśniam, że chodzi o (nie)sławny Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Przecież to ewidentna piramida finansowa! Kto nie wierzy, niech sięgnie do encyklopedycznej definicji tejże piramidy a sam zobaczy, że ZUS spełnia wszelkie jej kryteria: sam niczego nie wytwarza, wypłaty dla emerytów są finansowane z wpłat nowych "członków", a nie z pieniędzy które sobie tamci emeryci odłożyli na własnych kontach, itd., itp. Gdzie jest tamta kasa, to jedna nieboszczka PZPR wie, względnie co niektórzy jej byli działacze pośpiesznie przemalowani z czerwonych na różowych, a niekiedy nawet na biało-czerwonych. ZUS-owska piramida finansowa będzie działała dopóki będą nowi członkowie, ale z tym coraz bardziej krucho, bo raz, że bezrobocie, dwa, miliony Polaków wyjechało w kierunku zachodzącego słońca, a trzy - że nadciąga niż demograficzny. Co z tym fantem zrobić? Oczywiście polskie rządy niespecjalnie się tym przejmują, mając nadzieję że problem ten spadnie na ich następców, a nawet jak zacznie się jakaś chryja, to zawsze będzie można zrzucić winę na poprzedników. Normalka. Na razie dokręca się śrubę podnosząc wiek emerytalny, odbierając różnego rodzaju przywileje, itp. Ale to wszystko tylko opóźnia wybuch zus-owskiej bomby, które tyka coraz głośniej. Jeżeli Polska nie będzie miała prędzej czy później (ale jednak zdecydowanie prędzej) odważnego rządu którzy spojrzy prawdzie w oczy, to wkrótce miliony Polaków mogą obudzić się z ręką w nocniku i bez marzeń o spokojnej starości. Problem w tym, że w Polsce od zakończenia II wojny światowej - mamy same rządy lewicowe. Tak, PIS - to też lewica. Na początku, we wczesnych latach 90-tych ub.wieku były jeszcze jakieś mrzonki o budowaniu kapitalizmu, tyle że bez kapitału, a to co ewentualnie mogło kapitał stanowić zostało sprzedane w myśl liberalnej filozofii że "dana rzecz jest tyle warta, ile ktoś chce za nią zapłacić". Bzdura kompletna, przez którą pokutujemy do dzisiaj. Ja sam, będąc wtedy młodym dziennikarzem jednej z lokalnych gazet pisałem różnego rodzaju teksty dotyczące masowo upadających zakładów pracy, które następnie sprzedawano za jakieś śmieszne kwoty, niższe np. od wartości części zamiennych w magazynie danej firmy. A maszyny, budynki? To był już prezent... Do tego doszła obłąkana polityka urzędów skarbowych w Polsce, które zajęły się nękaniem przedsiębiorców. Oczywiście, nie wszystkich. Część, mająca odpowiedni czerwony rodowód lub właściwe koneksje mogła w tych samych urzędach skarbowych otrzymać wielomilionowe zwolnienia z podatku. Sprawa była prosta: partyjni towarzysze uwłaszczyli się na państwowym majątku a w skarbówkach zasiedli ich koledzy, łącznie z negatywnie zweryfikowaną esbecją, którzy dbali o interesy jednych, nie dopuszczając jednocześnie do rynku innych. Od kilku lat to się powoli zmienia, głównie z racji tego że jesteśmy w UE i pewne numery już nie przejdą, ale także dlatego że lata lecą i część byłych esbeckich naczelników urzędów skarbowych i poborców skarbowych jest już na "zasłużonych" emeryturach. Oczywiście - odpowiednio tłustych. Chociaż może niewłaściwie oceniłem nasz rząd: on jednak zdaje się dostrzega na swój sposób wagę problemu emerytur dla kolejnego pokolenia Polaków. W tym celu właśnie zajął się ustawą o odwróconej hipotece. W skrócie wygląda to tak, że jeżeli ktoś posiada na własność dom lub mieszkanie, to może wystąpić do banku o odwrócony kredyt hipoteczny, w którym to bank płaci klientowi comiesięczną stała ratę, aż do jego śmierci. Oczywiście - w zamian za mieszkanie. Do tej pory takie usługi proponowały prywatne firmy, teraz rząd widząc że z kasą na emerytury coraz bardziej krucho, postanowił wejść w ten "biznes". Pomijam kwestie etyki, bo jednak w taki przypadku bank będzie życzył swoim klientom jak najszybszego zejścia z tego łez padołu, a im szybciej, tym lepiej. Mam też nadzieję, że nie znajdą się bankierzy o mentalności łowców skór z łódzkiego pogotowia, którzy postarają się to zejście przyśpieszyć... Wychodzi więc na to, że najpierw przez nawet kilkadziesiąt lat będzie się spłacało kredyt na mieszkanie /a kto kupuje na kredyt to w rzeczywistości kupuje dwa mieszkania: jedno dla siebie, a drugie dla banku/, żeby zaraz po spłacie kredytu i przejściu na emeryturę której nie będzie - trzeba będzie podpisać z bankiem kolejną umowę, w której przekaże mu się mieszkanie w zamian za comiesięczną jałmużnę, żeby nie umrzeć z głodu. Takie rzeczy tylko w Polsce, bo w innych krajach UE, pomimo prób, ten system nie ma racji bytu. Z tej prostej przyczyny, że irlandzki, angielski czy niemiecki emeryt za swoją pracę we własnym kraju otrzymuje na tyle wysoką emeryturę, że może sobie pozwolić na zwiedzanie całego świata. A emeryt polski? No cóż, jak w dowcipie o tym, jak spędzają czas emeryci z poszczególnych krajów: emeryt z Francji spędza cały dzień z butelką wina i przyjaciółkami, emeryt z USA z butelką whisky cały dzień wędkuje ze swojej łodzi, a emeryt z Polski? Z butelką moczu cały dzień spędza w kolejce w przychodni lekarskiej... Ano pożyjemy, zobaczymy. Może nie będzie tak źle, bo skoro rząd cały czas podwyższa wiek uprawniający do przejścia na emeryturę, to może okazać się, że tego momentu po prostu nie dożyjemy. Ale ZUS, mimo to, płacić trzeba. Czy chcesz, czy nie. O ile mieszkasz w kRAJU, rzecz jasna...

4 komentarze:

  1. Piotrze,

    Z uwaga przeczytalem Twoj wpis. Wiele w nim racji, wiele cennych uwag. Natomiast jest jedno, na co warto zwrocic uwage, a co zostalo tylko wspomniane.

    Mamy w sobie jako nacja wiele cech przedsiebiorczosci i zaradnosci, tudziez checi do dzialania. Dlatego kazdego dnia spotykam sie w moim Biurze Rachunkowym w Irlandii z Rodakami otwierajacymi i prowadzacymi wlasne firmy w Irlandii.

    Trzeba probowac swoich sil w biznesie i uczyc sie. Moze i ten biznes jest troche jak zabawa w sklep w podstawowce, ale trzeba docenic, ze ludziom sie chce, nie oczekuja tylko pomocy spolecznej, ale zaczynaja aktywnie dzialac na wlasna reke. Mysle, ze mozemy byc z tego dumni, ze idac ulicami irlandzkich miast, widzimy polskobrzmiace szyldy firm prowadzonych przez Polakow.

    Co do ich estetyki i jakosci obslugi, to mysle ze z czasem kultura prowadzenia polonijnego biznesu w Irlandii sie poprawi, czego nam wszystkim zycze.

    OdpowiedzUsuń
  2. To i ja dorzucę swoje trzy centy: pisałem swego czasu o różnicy w podejściu urzędników polskich i irlandzkich przy zakładaniu własnej firmy. O, tutaj pisałem: http://xpil.eu/blog/2011/07/06/wlasna-firma/

    W skrócie: tutaj pomagają i są życzliwi, a nad Wisłą rzucają kłody pod nogi i piętrzą formalności i koszty. Nihil novi...

    Pozdrawiam wszystkich myślących.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie zagadką jest brak dobrej polskiej restauracji w Cork. Nie mam gdzie zabrać swoich znajomych abym mogli skosztować tradycyjnych polskich pyszności.

    Pozdrawiam wszystkich głodnych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzieki za ciekawa lekture ! Mieszkam na Florydzie i o naszych rodakach w Irlandii mam znikome wiadomosci, stad moje szczere zainteresowanie, jak sobie radzimy na innych "ziemiach"...

    Posylam cieple florydzkie pozdrowienia dla glodnych, myslacych i ...
    wszystkich uczciwie sobie radzacych !

    OdpowiedzUsuń