Strony

środa, 27 lutego 2013

Człowiek na schodach

Każde zdjęcie ma swoją historię ;-) Porządkując jeden z folderów na dysku, znalazłem m.in. te poniżej, zrobione kilka miesięcy temu. Z jednej strony - banalne zdjęcie lokalnego pijaczka, z drugiej - wtedy po raz pierwszy /i jak na razie jedyny/ zadzwoniłem na policję...

/Powyżej: człowiek ze schodów/

A było to tak: ten człowiek to znany okoliczny drobny pijaczek. To nie tak, że znam wszystkich pijaczków w okolicy, ale umówmy się - Cork to niewielkie miasto, a gdy się mieszka tutaj od prawie dekady, to siłą rzeczy zna się - z widzenia - co bardziej charakterystycznych jego mieszkańców, zarówno in plus, jak i in minus. Któregoś wrześniowego dnia ub.r. natknąłem się na tego, leżącego w rejtanowskiej pozie na chodniku. Bezpośrednia przyczyna jego znieczulenia stała pusta tuż obok.

Normalnie - przeszedłbym obok, uważając co najwyżej żeby go nie zdeptać, ale dzień wcześniej usłyszałem w tv o aferze z czeskim alkoholem, po którym nastąpiła seria zgonów. A że amator mocniejszych trunków się nie poruszał i nie wydawał żadnych chrapiących dźwięków świadczących o śnie, więc ja, niejako pod wpływem impulsu, mając w tyle głowy wczorajsze informacje i różne narzekania o społecznej znieczulicy - sięgnąłem po komórkę i wystukałem 112...

Zgłosił się pan i zapytał, czy chcę wezwać lekarza - czy policję? Wyłuszczyłem w czym problem: człowiek leży na schodach, nie rusza się, najprawdopodobniej pijany, ale - być może zatruł się alkoholem, być może to problem ze zdrowiem, więc - chyba lekarza? Na to mój rozmówca - no to połączę z policją... O.k., za chwilę nowemu rozmówcy ponownie wyłuszczam w czym rzecz, podaję dokładny adres, funkcjonariusz obiecuje, że zaraz przyjadą i prosi, żebym zaczekał. W jakim czasie przyjedziecie? - pytam. W ciągu 2-3 minut - odpowiedział. No proszę, się pomyślało, irlandzka policja działa błyskawicznie.

Minut minęło 20, nikt nie przyjechał. Tymczasem z sąsiedniej kamienicy wyszło dwóch gentelmenów, znajomych tegoż "upadłego", wzięli go pod ręce i - powłóczącego nogami - wciągnęli do środka.

Gardy nadal nie było. Wzruszyłem ramionami i poszedłem w swoją stronę. Nikt do mnie nie oddzwonił. Na szczęście - tym razem to nie była czeska gorzała, bo tegoż jegomościa czasami spotykam nadal...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz