Czasami wydaje mi się, że mówiąc o "Polonii w Irlandii" traktujemy ją jak jakiś monolit. Tymczasem są to raczej dość hermetyczne kręgi, zazębiające się ze sobą w wyjątkowych okolicznościach, przy czym przy owym zazębianiu - niejeden stracił zęby.
Dobrych osiem lat temu w jednej z pierwszych polonijnych gazet w Irlandii przeczytałem dowcip: "Pojechałem na urlop do kraju, w mojej dzielnicy spotkałem policjanta. Pamiętam, ze dawniej chodził ze zwieszoną głową, smutny i apatyczny. Teraz widzę: dzielnicowy uśmiechnięty, raźno spaceruje, więc pytam, co się stało? Co odpowiada dzielnicowy? "Od wejścia do Unii prawie nie ma już problemów! Wszystkie męty powyjeżdżały!" Dowcip jak dowcip, ale - jakieś ziarnko prawdy w nim jest...
Oczywiście nie powyjeżdżały "wszystkie męty", bo sporo ich jeszcze w Polsce zostało, a niektórym udało się nawet zostać posłami. Z osła na posła, takie rzeczy tylko w erze III RP. Niemniej, mieszkając już prawie dekadę w Irlandii i chcąc nie chcąc biorąc udział w tzw. obserwacji uczestniczącej, natykam się czasami na takich osobników, których przez poprzednie ponad 30 lat życia w Polsce - nigdy nie spotkałem.
Najpierw uściślimy terminologię: jeden z członków kapeli AC/DC powiedział kiedyś, że on dzieli muzykę bardzo prosto: na metal i disco. No cóż, może za duży zamach brzytwą Ockhama, niemniej ja mam podobne zapędy jeżeli chodzi o naszych Rodaków w Irlandii: dzielę ich na normalnych - i menelstwo. Normalni to normalni, nie ma się co rozwodzić. Żyją spokojnie, zapuszczają korzenie, integrują się. Albo inaczej: żyją spokojnie, odkładają na co odłożyć chcieli i wracają do Polski. Czytają książki, albo przynajmniej gazety, albo chociaż te - internety. Mają jakiś ogólny zarys tego co się na świecie dzieje, można z nimi porozmawiać na kilka przynajmniej tematów. W wolnym czasie poznają Irlandię, albo kolekcjonują znaczki pocztowe, albo przynajmniej z dzieckiem do parku wyjdą. Ot nuda, brak akcji. Za to menelstwo - klękajcie narody, z nimi nudzić się nie sposób, czy człowiek chce czy nie. Wprost przeciwnie, włącza się pełna koncentracja a nerwy naprężają jak postronki.
Nie należy mylić polskiego menelstwa z żulią o zniszczonych twarzach przesiadującą tu i ówdzie. To jeszcze inny świat, chociaż oczywiście bliżej mu do menelstwa niż do tych normalnych. Menel jak najbardziej może nawet pracować i to w dobie kryzysu, gdy pracy brak dla architektów, malarzy i żołnierzy. O przynależności do menelskiej grupy nie świadczy przecież sposób zarobkowania. Menel - to stan umysłu.
Jak rozpoznać menela? Istnieje kilka zasad. Menel ma przede wszystkim na względzie dobro własne. Nie interesują go inni, jakieś zasady i reguły współżycia społecznego. Ot choćby dla przykładu chyba najlepiej znany typ menela Janko Muzykanta: jak słucha muzyki to tak, żeby cała "dzielnia" słyszała. Okno otwarte, głośniki w oknie i jeeedzieeemyyy!!! Pół biedy jeszcze, gdyby taki głąb miał jako tako wyrobiony gust muzyczny, ale niestety kto czeka na klasyków wiedeńskich ten się zawiedzie. Lecą hip-hopy i discopolowe wynurzenia, że "ona tańczy dla mnie". A kogo to, z przeproszeniem, obchodzi? Tańczy to niech tańczy, tańcz głupia tańcz. A sąsiedzi? Co - sąsiedzi? Jak im się nie podoba, to niech się wyprowadzą! W końcu przyjechaliśmy do Irlandii się bawić, nie? Nic to, że w kontrakcie landlord zawarł wyraźny zakaz słuchania głośnej muzyki i asocjalnych zachowań. No przecież on to po angielsku napisał, a zresztą, kto czyta kilkustronicowy kontrakt? Kontrakt jest do podpisywania a nie do czytania. Płacę rent? Płacę, więc wymagam. Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Problem w tym, że menelowi do szlachty daleko, bo w końcu noblesse oblige. Tak więc nie szlachcic, chociaż co do zagrody - zgoda, jest to miejsce odpowiednie dla rożnych przedstawicieli polskiej fauny w Irlandii.
Czas wolny menel spędza w jedyny znany mu sposób: topiąc swe smutki w butelce wódki. Owszem, ze trzy lata temu wybrał się jakimś cudem na Klify Moheru, zrobił sobie trzy zdjęcia na Naszą Klasę i wystarczy tego zwiedzania. No dobra, może jeszcze jedna "słit focia" w jakimś pubie z guinnessem w ręku żeby ziomale w Polsce wiedzieli, że się powodzi. Na co dzień i tak pije się przecież w domu i to piffko polskie do równie polskiej wódeczki, bo tej tutejszej rudej na myszach pędzonej przecież wypić się nie da. No chyba że z colą.
Język jakim operuje menelstwo jest wyjątkowo niewyszukany. Menel operuje przeciętnie dziesięcioma słowami, które za to w zależności od kontekstu tworzą nieprawdopodobne kombinacje co nie dziwi, bo w kombinowaniu menelstwo akurat się specjalizuje. Przykład idzie z góry, wyciekające co chwilę "taśmy prawdy" polskich polityków, irlandzkich banksterów i całej innej reszty swołoczy pokazuje, że język z pod budki z piwem w zupełności wystarczy do tego, żeby wziąć ludzi za twarz, i w przenośni, i, niestety, dosłownie. Do tego dochodzi tembr i natężenie głosu: menel musi być słyszalny w promieniu co najmniej pół kilometra, bez znaczenia czy rozmawia z ziomalem siedzącym na krawężniku przy drugiej stronie ulicy, czy z tlenioną ziomalką uwieszoną na jego ramieniu. A treść przekazu? Panu Bogu dzięki, że Irlandczycy nie znają polskiego...
Wzruszy ktoś ramionami i powie: człowieku, co ci to przeszkadza, pilnuj swojego nosa i nie pchaj palców między drzwi. Pełna zgoda, problem w tym, że to menel wpycha się ze swoimi paluchami i nosem poza obręb swojego legowiska, a wolność jednego kończy się przecież tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Prosta rzecz, chociaż dla co niektórych nie do "ogarnięcia". Jest jeszcze inna kwestia: o ile w Polsce jest się menelem na własny rachunek, o tyle za granicą - także na rachunek innych swoich Rodaków. Tak się niestety tworzą stereotypy: ktoś mógł spotkać pięciu normalnych Polaków o których nawet nie wiedział że są Polakami, i jednego polskiego menela, który swoim zachowaniem wyrobił negatywną opinię pięćdziesięciu kolejnym Rodakom.
Problem jest o tyle poważny, bo, niestety, z Polski wyjechało sporo ludzi znających świetnie kodeks karny z własnej praktyki i nie są to bynajmniej adwokaci i sędziowie. Tak więc rzecz nawet nie w kindersztubie, co w paragrafach. Nie ma niestety żadnych danych ilu Polaków mających problemy z prawem "odnalazło" się na Zielonej Wyspie /chociaż podobno i tak nie możemy równać się z prawdziwym "zagłębiem" polskiego bandziorstwa jakim stały się Wyspy Brytyjskie/, ale ich procentowe nasycenie jest znacznie powyżej średniej krajowej. Ale co ciekawe, polska policja doskonale o tym wie, i - o ile nie chodzi ewentualnie o sprawcę morderstwa, to w pozostałych przypadkach jakoś nie kwapi się ze ściganiem za granicą ludzi poszukiwanych listami gończymi, pomimo że ich miejsce pobytu jest znane. Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć, bo ciągle mam nadzieję że to nie chodzi o jakieś totalne lekceważenie swoich obowiązków, i to jeszcze finansowane przez podatników.
Co robić w takich sytuacjach? Reagować. Już Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu" ustami ks. Robaka radził, że: "potrzeba dom oczyścić ze śmieci, oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci!". Oczywiście nikogo absolutnie nie namawiam do zabawy w Rambo czy innego Zorro, bo skutek będzie odwrotny do zamierzonego, ale nie należy się lękać, dać zastraszyć i machnąć ręką na to wszystko, chociaż tak najwygodniej i najbezpieczniej. To co w Polsce uchodzi płazem, tutaj prawo traktuje bardzo poważnie. Wystarczy żądać respektowania prawa, oczywiście to żądanie również musi się zawierać w granicach tegoż prawa. Jeżeli nie zgodzimy się na antyspołeczne zachowania tutaj, tym bardziej nie zgodzimy się na nie po powrocie do Polski /a zakładam, że przynajmniej część Czytelników powrotu nie wyklucza/. I wszystkim nam to wyjdzie na dobre.
Ale przede wszystkim - będziemy mieli szacunek do samych siebie.
Strony
▼
poniedziałek, 29 lipca 2013
sobota, 27 lipca 2013
Polski Klub Patriotyczny: pokaz filmu "Pieniądze jako dług"
Dzisiaj na piętrze pubu The Roundy w Cork odbyło się drugie spotkanie Polskiego Klubu Patriotycznego, połączone z pokazem filmu "Pieniądze jako dług" /Money As Debt/.
Film pokazuje jak prywatne banki kreują pieniądze za pomocą tworzenia długu. Fakty znane od dawna, ale podane w przystępny sposób. Po filmie - dyskusja na ten i szereg innych tematów. Całe spotkanie było bardzo interesujące, wstęp był wolny. Na kolejne zapraszamy za miesiąc, w niedzielę 25 sierpnia b.r.
/Powyżej: część uczestników drugiego spotkania PKP/
Film pokazuje jak prywatne banki kreują pieniądze za pomocą tworzenia długu. Fakty znane od dawna, ale podane w przystępny sposób. Po filmie - dyskusja na ten i szereg innych tematów. Całe spotkanie było bardzo interesujące, wstęp był wolny. Na kolejne zapraszamy za miesiąc, w niedzielę 25 sierpnia b.r.
piątek, 26 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (19): tramwaj zwany Ryanairem
Czas zakończyć wojaże i wrócić z jednej Zielonej Wyspy, na drugą. Czy też z "drugiej Irlandii" - do tej pierwszej. Kilka ostatnich chwil na krakowskim Rynku /jak widać, we Wrocławiu mają krasnali, a w Krakowie - barany/, kupuję plik gazet trudniej dostępnych w Cork, lotnisko, odprawa, lot powietrznym tramwajem zwanym Ryanairem, miejsca zajęte do ostatniego, lądowanie, odprawa, taksówka, dom.
/Powyżej: Rynek w Krakowie/
czwartek, 25 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (18): Wrocław - w policji bieda aż piszczy...
Jak już wspomniałem przy okazji notki o wizycie w Ogrodzie Zoologicznym we Wrocławiu, w czasie gdy my zwiedzaliśmy ZOO, nasz samochód został okradziony. Straty niewielkie, ale zgłosiliśmy to na policję. Tyle że to co tam zobaczyłem powoduje, że ręce opadają...
Samochód okradziono fachowo, żadnych śladów włamania poza otwartym schowkiem. Nawet drzwi złodzieje za sobą zatrzasnęli ;-) Zginął sporadycznie używany gps /z reguły korzystamy z googlowego w smartfonie/ i z bagażnika drobne zakupy, z tymże też wybiórczo - złodziejaszek spośród pamiątek z Wrocławia zabrał np. magnesy, ale zostawił książkę. Straty - kilkaset złotych, z czego oczywiście głównie przez gps, na szczęście szyby całe, zamek nierozbity, itp.
Zastanawiamy się co robić, bo mieliśmy ciekawsze plany na wieczór niż spędzenie go na posterunku policji i straty w sumie niewielkie, a znając skuteczność naszej policji w łapaniu samochodowych włamywaczy - podejrzewamy że zgłoszenie będzie tylko stratą czasu. Z drugiej strony, na sąsiednim budynku szkoły dostrzegamy kamerę która powinna swoim zasięgiem obejmować miejsce parkowania naszego auta, a z trzeciej - uznajemy że jednak trzeba podnieść trochę do góry oficjalne statystyki przestępczości w kRAJu, żeby miłościwie nam rządzący nie popadli w jeszcze większy samozachwyt, że jest tak dobrze - bo nie jest.
Dzwonimy na policję i prosimy, żeby ktoś do nas przyjechał, bo auto po włamaniu i są może jakieś ślady, dla nas niedostrzegalne. Nic z tych rzeczy, dostajemy polecenie osobistego podjechania pod najbliższy posterunek policji - w naszym wypadku przy ul. Grunwaldzkiej. Jedziemy. Komenda na parterze "odpicowana", Europa proszę Państwa. Próbujemy zgłosić Panu w dyżurce co się stało. Każe nam usiąść na krzesłach i czekać, nie wie jak długo to potrwa.
Po pół godzinie wychodzi do nas policjant, który ogląda auto. Ponieważ naoglądałem się amerykańskich filmów, proponuję, żeby zdjął odciski palców. Patrzy na mnie z jakimś takim - zawstydzeniem, i próbuje tłumaczyć, że to nie ma sensu, bo już przyjechaliśmy tym autem i na pewno sami je zatarliśmy.
- Ale to wy, policja, kazaliście nam przyjechać. My przecież chcieliśmy poczekać na was na miejscu zdarzenia?
Nic na to nie odpowiada. Pyta co zginęło i takie tam. Każe nam znowu usiąść na krzesełkach i czekać na kogoś, kto nas przesłucha. Mija kolejne pół godziny
W międzyczasie na komendzie pojawia się pan, który chce zgłosić zajście: jego sąsiedzi urządzili sobie w nocy libację i z okna mieszkania obrzucili m.in. jego samochód butelkami. Są szkody, ale nie o szkody tutaj idzie, co o to, żeby z hołotą zrobić porządek, bo to nie pierwszy raz. Wiadomo kto to zrobił, wiadomo kiedy. Policjant nie kwapi się do przyjęcia zgłoszenia, sugerując, żeby ten pan zadzwonił następnym razem, jak znowu będzie taka impreza. Poszkodowany twardo obstawia, żeby jego zgłoszenie zostało odnotowane. Policjant każe mu usiąść i czekać...
Po ledwie półtoragodzinnym oczekiwaniu - wychodzi do nas policjant po cywilu, i zabiera nas do pokoiku na górze. W międzyczasie jego kolega pyta:
- Będziesz pisał (zeznania) ręcznie?
- Nie, na komputerze - odpowiada "nasz" policjant
Nie rozumiem o co chodzi, zrozumiem za chwilę.
Wchodzimy na górę. Jestem w lekkim szoku - o ile parter jest odremontowany i "europejski", o tyle góra - zawalona jakimś starymi meblami, gratami, itp., bardziej przypomina to składowisko śmieci niż komisariat. Pokoik w stylu wczesnego Gomułki, ale na biurku - laptop. Jak się okazuje - UWAGA - to prywatny sprzęt tego policjanta. Policja tam jest tak biedna, że funkcjonariusze mając pisać zeznania ręcznie - wolą przynieść z domu własne komputery.
Spisywanie zeznań idzie sprawnie, drukowanie, chwila rozmowy. To czego się dowiaduję, trochę mnie szokuje. Nie ma komputerów, nie ma internetu i e-maili (halo, mamy już drugą dekadę XXI wieku!), jeżeli chcemy coś dosłać to najlepiej... faksem. Jak zdobyć dostęp do faksu - nie wiem, no ale - mniejsza z tym. Zdjęcie odcisków placów z okradzionego auta? Toż to s-f...
Koleżanka która mieszka we Wrocławiu opowiada mi - i po tym co widziałem jestem skłonny jej wierzyć - że zdarza się, że wrocławscy policjanci nie podejmują interwencji, bo nie mają paliwa.
Panie i Panowie - jak to możliwe, że wrocławska policja, w tak pięknym i bogatym chyba mieście, nie ma komputerów i policjanci są zmuszeni do używania własnego, prywatnego sprzętu? Jak to możliwe, że nie można wysłać mejla na komisariat do konkretnego policjanta prowadzącego daną sprawę? Jak to możliwe, że policja nie ma na paliwo? I w końcu - ile osób widząc to wszystko i mając w perspektywie półtoragodzinne oczekiwanie na twardym krześle - machnie na to ręką i zrezygnuje ze zgłoszenia drobnych kradzieży, włamań, itp.?
Piszę, co widziałem.
Czy wrocławscy policjanci złapią złodziejaszka, który nam się włamał do auta? Na 99% nie, pomimo prawdopodobnego zapisu z kamery, chyba że sam skruszony przyjdzie, przyzna się i odniesie "fanty". Kto wie, cuda się zdarzają ;-) Nie złapią, bo jest ich tylko kilku i podejrzewam, że ledwie nadążają z przyjmowaniem kolejnych zgłoszeń o przestępstwach. Gdyby im przyszło pisać ręcznie, pewnie i tego by nie dali rady odnotować.
Proszę mnie źle nie zrozumieć - nie mam nic do wrocławskich policjantów. To są na pewno w porządku ludzie, którzy starają się wykonywać jak najlepiej swoją pracę. Problem w tym, że nie mają ku temu środków. I dzięki temu, jak już przed laty śpiewał Kazik: "tu złodzieje okradają wszystkich którzy się ruszają".
A Polacy w kRAJu płacą coraz wyższe podatki. I to już jest skandal...
--------------------------
dopisek z 27.08.b.r.: dzisiaj na polski adres przyszło pismo z policji. Oczywiście "dochodzenie umorzono z powodu niewykrycia sprawców"...
Samochód okradziono fachowo, żadnych śladów włamania poza otwartym schowkiem. Nawet drzwi złodzieje za sobą zatrzasnęli ;-) Zginął sporadycznie używany gps /z reguły korzystamy z googlowego w smartfonie/ i z bagażnika drobne zakupy, z tymże też wybiórczo - złodziejaszek spośród pamiątek z Wrocławia zabrał np. magnesy, ale zostawił książkę. Straty - kilkaset złotych, z czego oczywiście głównie przez gps, na szczęście szyby całe, zamek nierozbity, itp.
Zastanawiamy się co robić, bo mieliśmy ciekawsze plany na wieczór niż spędzenie go na posterunku policji i straty w sumie niewielkie, a znając skuteczność naszej policji w łapaniu samochodowych włamywaczy - podejrzewamy że zgłoszenie będzie tylko stratą czasu. Z drugiej strony, na sąsiednim budynku szkoły dostrzegamy kamerę która powinna swoim zasięgiem obejmować miejsce parkowania naszego auta, a z trzeciej - uznajemy że jednak trzeba podnieść trochę do góry oficjalne statystyki przestępczości w kRAJu, żeby miłościwie nam rządzący nie popadli w jeszcze większy samozachwyt, że jest tak dobrze - bo nie jest.
Dzwonimy na policję i prosimy, żeby ktoś do nas przyjechał, bo auto po włamaniu i są może jakieś ślady, dla nas niedostrzegalne. Nic z tych rzeczy, dostajemy polecenie osobistego podjechania pod najbliższy posterunek policji - w naszym wypadku przy ul. Grunwaldzkiej. Jedziemy. Komenda na parterze "odpicowana", Europa proszę Państwa. Próbujemy zgłosić Panu w dyżurce co się stało. Każe nam usiąść na krzesłach i czekać, nie wie jak długo to potrwa.
Po pół godzinie wychodzi do nas policjant, który ogląda auto. Ponieważ naoglądałem się amerykańskich filmów, proponuję, żeby zdjął odciski palców. Patrzy na mnie z jakimś takim - zawstydzeniem, i próbuje tłumaczyć, że to nie ma sensu, bo już przyjechaliśmy tym autem i na pewno sami je zatarliśmy.
- Ale to wy, policja, kazaliście nam przyjechać. My przecież chcieliśmy poczekać na was na miejscu zdarzenia?
Nic na to nie odpowiada. Pyta co zginęło i takie tam. Każe nam znowu usiąść na krzesełkach i czekać na kogoś, kto nas przesłucha. Mija kolejne pół godziny
W międzyczasie na komendzie pojawia się pan, który chce zgłosić zajście: jego sąsiedzi urządzili sobie w nocy libację i z okna mieszkania obrzucili m.in. jego samochód butelkami. Są szkody, ale nie o szkody tutaj idzie, co o to, żeby z hołotą zrobić porządek, bo to nie pierwszy raz. Wiadomo kto to zrobił, wiadomo kiedy. Policjant nie kwapi się do przyjęcia zgłoszenia, sugerując, żeby ten pan zadzwonił następnym razem, jak znowu będzie taka impreza. Poszkodowany twardo obstawia, żeby jego zgłoszenie zostało odnotowane. Policjant każe mu usiąść i czekać...
Po ledwie półtoragodzinnym oczekiwaniu - wychodzi do nas policjant po cywilu, i zabiera nas do pokoiku na górze. W międzyczasie jego kolega pyta:
- Będziesz pisał (zeznania) ręcznie?
- Nie, na komputerze - odpowiada "nasz" policjant
Nie rozumiem o co chodzi, zrozumiem za chwilę.
Wchodzimy na górę. Jestem w lekkim szoku - o ile parter jest odremontowany i "europejski", o tyle góra - zawalona jakimś starymi meblami, gratami, itp., bardziej przypomina to składowisko śmieci niż komisariat. Pokoik w stylu wczesnego Gomułki, ale na biurku - laptop. Jak się okazuje - UWAGA - to prywatny sprzęt tego policjanta. Policja tam jest tak biedna, że funkcjonariusze mając pisać zeznania ręcznie - wolą przynieść z domu własne komputery.
Spisywanie zeznań idzie sprawnie, drukowanie, chwila rozmowy. To czego się dowiaduję, trochę mnie szokuje. Nie ma komputerów, nie ma internetu i e-maili (halo, mamy już drugą dekadę XXI wieku!), jeżeli chcemy coś dosłać to najlepiej... faksem. Jak zdobyć dostęp do faksu - nie wiem, no ale - mniejsza z tym. Zdjęcie odcisków placów z okradzionego auta? Toż to s-f...
Koleżanka która mieszka we Wrocławiu opowiada mi - i po tym co widziałem jestem skłonny jej wierzyć - że zdarza się, że wrocławscy policjanci nie podejmują interwencji, bo nie mają paliwa.
Panie i Panowie - jak to możliwe, że wrocławska policja, w tak pięknym i bogatym chyba mieście, nie ma komputerów i policjanci są zmuszeni do używania własnego, prywatnego sprzętu? Jak to możliwe, że nie można wysłać mejla na komisariat do konkretnego policjanta prowadzącego daną sprawę? Jak to możliwe, że policja nie ma na paliwo? I w końcu - ile osób widząc to wszystko i mając w perspektywie półtoragodzinne oczekiwanie na twardym krześle - machnie na to ręką i zrezygnuje ze zgłoszenia drobnych kradzieży, włamań, itp.?
Piszę, co widziałem.
Czy wrocławscy policjanci złapią złodziejaszka, który nam się włamał do auta? Na 99% nie, pomimo prawdopodobnego zapisu z kamery, chyba że sam skruszony przyjdzie, przyzna się i odniesie "fanty". Kto wie, cuda się zdarzają ;-) Nie złapią, bo jest ich tylko kilku i podejrzewam, że ledwie nadążają z przyjmowaniem kolejnych zgłoszeń o przestępstwach. Gdyby im przyszło pisać ręcznie, pewnie i tego by nie dali rady odnotować.
Proszę mnie źle nie zrozumieć - nie mam nic do wrocławskich policjantów. To są na pewno w porządku ludzie, którzy starają się wykonywać jak najlepiej swoją pracę. Problem w tym, że nie mają ku temu środków. I dzięki temu, jak już przed laty śpiewał Kazik: "tu złodzieje okradają wszystkich którzy się ruszają".
A Polacy w kRAJu płacą coraz wyższe podatki. I to już jest skandal...
--------------------------
dopisek z 27.08.b.r.: dzisiaj na polski adres przyszło pismo z policji. Oczywiście "dochodzenie umorzono z powodu niewykrycia sprawców"...
środa, 24 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (17): Wrocław - całoroczna ruchoma szopka
W wrocławskim kościele Najświętszej Marii Panny na Piasku znajduje się całoroczna ruchoma szopka. Jej twórcą był ks. Kazimierz Błaszczyk.
Oczywiście szopkę najlepiej podziwiać w czasie Bożego Narodzenia, kiedy rozrasta się do olbrzymich rozmiarów, stając się największą na Dolnym Śląsku ruchomą szopką. Ale i w środku upalnego lata warto tutaj zajrzeć ;-)
Jak podaje portal mmwroclaw.pl, ks. Kazimierz Błaszczyk "pierwszą ruchomą szopkę stworzył w 1967 r., z myślą o niewidomych i niesłyszących. Od tej pory co roku dodawał nowe elementy. Słynna ruchoma szopka w kościele na Piasku jest inna niż wszystkie. Oprócz typowych figurek pasterzy czy zwierząt, możemy tu zobaczyć niezliczoną ilość zabawek. Kiedy gaśnie światło i zapalają się światełka szopki, w ruch idą figurki w strojach ludowych, karuzele i wiatraki, a wokół nich pędzi elektryczna kolejka. Najwięcej radości mają dzieci, ale i dorośli chętnie tu przychodzą. Ksiądz Błaszczyk był nie tylko twórcą szopki, ale też doskonałym duszpasterzem głuchoniemych i niewidomych."
Oczywiście szopkę najlepiej podziwiać w czasie Bożego Narodzenia, kiedy rozrasta się do olbrzymich rozmiarów, stając się największą na Dolnym Śląsku ruchomą szopką. Ale i w środku upalnego lata warto tutaj zajrzeć ;-)
/Powyżej: ruchoma szopka w kościele NMP na Piasku/
Jak podaje portal mmwroclaw.pl, ks. Kazimierz Błaszczyk "pierwszą ruchomą szopkę stworzył w 1967 r., z myślą o niewidomych i niesłyszących. Od tej pory co roku dodawał nowe elementy. Słynna ruchoma szopka w kościele na Piasku jest inna niż wszystkie. Oprócz typowych figurek pasterzy czy zwierząt, możemy tu zobaczyć niezliczoną ilość zabawek. Kiedy gaśnie światło i zapalają się światełka szopki, w ruch idą figurki w strojach ludowych, karuzele i wiatraki, a wokół nich pędzi elektryczna kolejka. Najwięcej radości mają dzieci, ale i dorośli chętnie tu przychodzą. Ksiądz Błaszczyk był nie tylko twórcą szopki, ale też doskonałym duszpasterzem głuchoniemych i niewidomych."
wtorek, 23 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (16): Wrocław - Pomnik Anonimowego Przechodnia
Kolejny rewelacyjny pomnik we Wrocławiu - Pomnik Anonimowego Przechodnia, umieszczony na chodnikach po dwóch stronach ulicy.
Za PolskaNiezwykla.pl: "Pomnik Anonimowego Przechodnia (zwany też "Przejście") autorstwa Jerzego Kaliny znajduje się przy skrzyżowaniu ul. Świdnickiej i ul. Piłsudskiego. Pomnik został odsłonięty w nocy z 12 na 13 grudnia 2005 roku w 24. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego i miał symbolizować zmiany, jakie zaszły w Polsce od tego czasu. Cały pomnik tworzy czternaście naturalnej wielkości rzeźb z brązu. Postaci stoją w grupach po siedem po obu stronach ul. Świdnickiej. Część rzeźb widoczna jest w całej swojej okazałości, część "znika" w niewidzialnym przejściu. Gdy staniemy na tym ruchliwym przejściu dla pieszych w oczekiwaniu na zielone światło, wraz z nami będą też stać studentka, mama z wózkiem, kobieta z zakupami, mężczyzna z walizką i dziesięciu innych zwykłych przechodniów."
/Powyżej: stoję przy jednej z części Pomnika Anonimowego Przechodnia. Po drugiej stronie ulicy jest widoczna jego druga część/
Za PolskaNiezwykla.pl: "Pomnik Anonimowego Przechodnia (zwany też "Przejście") autorstwa Jerzego Kaliny znajduje się przy skrzyżowaniu ul. Świdnickiej i ul. Piłsudskiego. Pomnik został odsłonięty w nocy z 12 na 13 grudnia 2005 roku w 24. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego i miał symbolizować zmiany, jakie zaszły w Polsce od tego czasu. Cały pomnik tworzy czternaście naturalnej wielkości rzeźb z brązu. Postaci stoją w grupach po siedem po obu stronach ul. Świdnickiej. Część rzeźb widoczna jest w całej swojej okazałości, część "znika" w niewidzialnym przejściu. Gdy staniemy na tym ruchliwym przejściu dla pieszych w oczekiwaniu na zielone światło, wraz z nami będą też stać studentka, mama z wózkiem, kobieta z zakupami, mężczyzna z walizką i dziesięciu innych zwykłych przechodniów."
poniedziałek, 22 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (15): Wrocławskie Krasnale
Wrocławskie Krasnale to absolutny fenomen ;-) Wyrastające jak grzyby po deszczu na ulicach Wrocławia figurki krasnali stały się jedną z wielkich turystycznych atrakcji tego miasta.
Historia figurek krasnali rozpoczęła się w 2001 r., kiedy stanął pierwszy krasnal, czyli pomnik Pomarańczowej Alternatywy. Dzisiaj, wg stanu na dzień 9 lipca b.r. - jest ich 256!, i ciągle przybywają kolejne. Można nabyć mapkę krasnali i zwiedzać Wrocław ich śladem, widziałem też zorganizowane grupy zagranicznych turystow, oprowadzane przez przewodników właśnie śladem wrocławskich krasnali.
Wrocław - potrafi!
/Powyżej: kilka z ponad 250 figurek wrocławskich krasnali/
Historia figurek krasnali rozpoczęła się w 2001 r., kiedy stanął pierwszy krasnal, czyli pomnik Pomarańczowej Alternatywy. Dzisiaj, wg stanu na dzień 9 lipca b.r. - jest ich 256!, i ciągle przybywają kolejne. Można nabyć mapkę krasnali i zwiedzać Wrocław ich śladem, widziałem też zorganizowane grupy zagranicznych turystow, oprowadzane przez przewodników właśnie śladem wrocławskich krasnali.
Wrocław - potrafi!
niedziela, 21 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (14): Wrocław - pomnik Ku Czci Zwierząt Rzeźnych
Wiele już widziałem rzeźb, posągów, obelisków i pomników. Ale ten we Wrocławiu - jest szczególny. Jest to pomnik zatytułowany "Ku Czci Zwierząt Rzeźnych - Konsumenci".
Pomnik znajduje się na ulicy Stare Jatki, gdzie od 1242 roku skupiały się zakłady rzeźnicze.
Pomnik znajduje się na ulicy Stare Jatki, gdzie od 1242 roku skupiały się zakłady rzeźnicze.
/Powyżej: pomnik Ku Czci Zwierząt Rzeźnych/
sobota, 20 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (13): Wrocław - PKP
Mam sentyment do głównego dworca PKP we Wrocławiu. Kiedy jako dzieciak, podróżując wraz z Rodzicami lub Dziadkami przesiadałem się na nim na innym pociąg, przytłaczał mnie swoim ogromem. Dzisiaj, gdy mam lat tyle co mam i bywałem tu i ówdzie, perspektywa nieco się zmieniła, ale i tak - robi wrażenie ;-) A poza tym - ma swoją historię...
/Powyżej: przed dworcem głównym PKP/
/Powyżej: przed halami peronowymi/
piątek, 19 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (12): Muzeum Współczesne Wrocław
Nie byłbym sobą, gdybym nie odwiedził działającego od dwóch lat Muzeum Współczesne Wrocław ze zbiorami sztuki współczesnej.
Obecna, tymczasowa siedziba mieści się przy Placu Strzegomskim w schronie przeciwlotniczym wybudowanym dla ludności cywilnej w 1942 roku. Docelowo siedziba Muzeum Współczesnego ma powstać w centrum Wrocławia, nieopodal Panoramy Racławickiej.
Przed muzeum znajduje się "Pociąg do nieba" – rzeźba do zbudowania której użyto prawdziwego parowozu.
A samo muzeum: R-E-W-E-L-A-C-Y-J-N-E-!!! Kilka pięter współczesnej Sztuki /przez duże "S"/, a na samej górze - można wypić niezłą kawę z panoramą 360 stopni na Wrocław ;-) Opisywać nie ma sensu, to trzeba zobaczyć.
Obecna, tymczasowa siedziba mieści się przy Placu Strzegomskim w schronie przeciwlotniczym wybudowanym dla ludności cywilnej w 1942 roku. Docelowo siedziba Muzeum Współczesnego ma powstać w centrum Wrocławia, nieopodal Panoramy Racławickiej.
/Powyżej: "Pociąg do nieba", po lewej - budynek muzeum /
A samo muzeum: R-E-W-E-L-A-C-Y-J-N-E-!!! Kilka pięter współczesnej Sztuki /przez duże "S"/, a na samej górze - można wypić niezłą kawę z panoramą 360 stopni na Wrocław ;-) Opisywać nie ma sensu, to trzeba zobaczyć.
/Powyżej: "Skrzynia do zaglądania", jeden z eksponatów w muzeum/
XXVI wizyta w Polsce (11): Wrocław - Ogród Zoologiczny
Wrocławskie ZOO, jak podaje Wikipedia, jest: "najstarszym na obecnych ziemiach polskich i największym (pod względem liczby wystawianych zwierząt) ogrodem zoologicznym w Polsce." Dlatego się tam wybrałem, chociaż - nie przepadam za takimi przybytkami, bo uważam, że zwierzęta nie powinny żyć w klatkach. Na szczęście - idzie ku lepszemu i ciasne klatki powoli są zastępowane obszernymi wybiegi.
Ogólnie rzecz ujmując - wrocławskie zoo niespecjalnie mi się spodobało. Zabudowa jakaś taka chaotyczna, zabytkowe budynki sąsiadują z tymi topornymi, jakby powstałymi przy pomocy siekiery. Pomieszanie nowego ze starym, brak spójności i planowania. To oczywiście tylko i wyłącznie moja subiektywna ocena, nie proszę nikogo, żeby się ze mną zgadzał. Trwa budowa Afrykarium, być może jej otwarcie poprawi wizerunek tegoż przybytku, chociaż - szczerze wątpię.
W trakcie spaceru natykamy się na faceta... ze strzelbą w ręku. Nie znam się na tym, bron wygląda na taką, z pomocą której "strzela" się do zwierząt z ładunków zawierających środek usypiający. Po chwili zauważamy, że alejkami spaceruje sarna, która zapewne uciekła z zamknięcia. Ni z tego ni z owego, "myśliwy" zaczyna krzyczeć do mnie i towarzyszących mi osób: "proszę nie utrudniać mi pracy! proszę nie iść w jej kierunku, bo pobiegniecie za nią i kto ją będzie łapał?!". Na początku - aż mnie "przytkało" ze zdumienia. Ani dzień dobry, ani przepraszam, ani proszę państwa, jakiś krzyk, a w dodatku - do jasnej anielki, nikt z nas nie zamierzał biegać za sarnami, ani nawet iść w jej kierunku, bo czort ją wie - może wściekła się?... Poza tym - najpierw zobaczyliśmy faceta ze strzelbą, dopiero później sarnę. Żadnych znaków ostrzegawczych, taśmy odgradzającej, nic. No i - w końcu szliśmy sąsiednią alejką, a nie tą "sarnią". Wreszcie mi przechodzi, a ponieważ facet dalej wydziera się na naszą Bogu ducha winną grupkę, usadzam go:
- Po pierwsze, trochę grzeczniej. Po drugie, jak ci uciekła sarna, to ją łap, a nie zaczepiaj ludzi którzy kupili bilety i spokojnie sobie spacerują po ogrodzie.
Formę "pan", chociaż z reguły rygorystycznie jej przestrzegam, w tym jednostkowym przypadku uważam za zupełnie zbędną. "Myśliwy" otworzył usta ze zdumienia. Odchodzimy, profilaktycznie nie oglądając się za siebie, licząc na to, że w rewanżu jednak nie będzie strzelał w plecy. Lub niżej ;-)
Ręce opadają, tak jak wspomniałem przy notce z Ogrodu Japońskiego - Irlandia rozpieszcza... Ale to jeszcze nic, po wyjściu z ZOO zastajemy nasz samochód - okradziony. Ale o tym i o naszych perypetiach z wrocławską policją - już na koniec mojej relacji z pobytu w tym jakże uroczym mieście ;-)
/Powyżej: stoję przed znanym głównym wejściem do wrocławskiego ZOO. Obecnie, z uwagi na budowę Afrykarium, wejście znajduje się z innej strony/
Ogólnie rzecz ujmując - wrocławskie zoo niespecjalnie mi się spodobało. Zabudowa jakaś taka chaotyczna, zabytkowe budynki sąsiadują z tymi topornymi, jakby powstałymi przy pomocy siekiery. Pomieszanie nowego ze starym, brak spójności i planowania. To oczywiście tylko i wyłącznie moja subiektywna ocena, nie proszę nikogo, żeby się ze mną zgadzał. Trwa budowa Afrykarium, być może jej otwarcie poprawi wizerunek tegoż przybytku, chociaż - szczerze wątpię.
/Powyżej: kilka zwierząt z wrocławskiego ZOO. Tych w klatkach nie fotografowałem.../
W trakcie spaceru natykamy się na faceta... ze strzelbą w ręku. Nie znam się na tym, bron wygląda na taką, z pomocą której "strzela" się do zwierząt z ładunków zawierających środek usypiający. Po chwili zauważamy, że alejkami spaceruje sarna, która zapewne uciekła z zamknięcia. Ni z tego ni z owego, "myśliwy" zaczyna krzyczeć do mnie i towarzyszących mi osób: "proszę nie utrudniać mi pracy! proszę nie iść w jej kierunku, bo pobiegniecie za nią i kto ją będzie łapał?!". Na początku - aż mnie "przytkało" ze zdumienia. Ani dzień dobry, ani przepraszam, ani proszę państwa, jakiś krzyk, a w dodatku - do jasnej anielki, nikt z nas nie zamierzał biegać za sarnami, ani nawet iść w jej kierunku, bo czort ją wie - może wściekła się?... Poza tym - najpierw zobaczyliśmy faceta ze strzelbą, dopiero później sarnę. Żadnych znaków ostrzegawczych, taśmy odgradzającej, nic. No i - w końcu szliśmy sąsiednią alejką, a nie tą "sarnią". Wreszcie mi przechodzi, a ponieważ facet dalej wydziera się na naszą Bogu ducha winną grupkę, usadzam go:
- Po pierwsze, trochę grzeczniej. Po drugie, jak ci uciekła sarna, to ją łap, a nie zaczepiaj ludzi którzy kupili bilety i spokojnie sobie spacerują po ogrodzie.
Formę "pan", chociaż z reguły rygorystycznie jej przestrzegam, w tym jednostkowym przypadku uważam za zupełnie zbędną. "Myśliwy" otworzył usta ze zdumienia. Odchodzimy, profilaktycznie nie oglądając się za siebie, licząc na to, że w rewanżu jednak nie będzie strzelał w plecy. Lub niżej ;-)
Ręce opadają, tak jak wspomniałem przy notce z Ogrodu Japońskiego - Irlandia rozpieszcza... Ale to jeszcze nic, po wyjściu z ZOO zastajemy nasz samochód - okradziony. Ale o tym i o naszych perypetiach z wrocławską policją - już na koniec mojej relacji z pobytu w tym jakże uroczym mieście ;-)
czwartek, 18 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (10): Wrocław - Ogród Japoński we Wrocławiu
Nieopodal Hali Stulecia, a więc również Iglicy, Wrocławskiej Fontanny i ZOO, znajduje się Ogród Japoński.
Założony przed stu laty, przez większą część swego istnienia był japońskim głównie z nazwy. Dopiero w latach 1996-1997, jak podaje Wikipedia: "(...)przy współpracy Ambasady Japonii oraz ogrodników polskich i japońskich z miasta Nagoja, kierowanych przez Yoshikiego Takamurę, przeprowadzono prace przywracające ogrodowi japoński charakter. Dwa miesiące po uroczystym otwarciu, w lipcu 1997 podczas powodzi stulecia, Ogród znalazł się na trzy tygodnie pod wodą. Ok. 70% roślinności wymagało wymiany. Ponowne otwarcie nastąpiło w październiku 1999."
Piękne miejsce do spaceru. Jedyny zgrzyt: tuż po kupnie biletów, stróż w quasi-policyjnym uniformie groźnie zwraca uwagę, że nie można chodzić po trawie - i takie tam. Nie wiem, czy wyglądam na faceta którego życiowym powołaniem jest niszczenie miejskiej zieleni, ale widzę, że Irlandia wyraźnie mnie rozpieściła, bowiem najpierw oczekuję jakiegoś zwrotu grzecznościowego. No cóż, to jeszcze nie ten czas. Podobny przypadek bezpardonowego zachowania będę miał we wrocławskim ZOO, ale o tym - w następnej notce ;-)
/Powyżej: stoję przed sukiya-mon, bramą główną do ogrodu/
Założony przed stu laty, przez większą część swego istnienia był japońskim głównie z nazwy. Dopiero w latach 1996-1997, jak podaje Wikipedia: "(...)przy współpracy Ambasady Japonii oraz ogrodników polskich i japońskich z miasta Nagoja, kierowanych przez Yoshikiego Takamurę, przeprowadzono prace przywracające ogrodowi japoński charakter. Dwa miesiące po uroczystym otwarciu, w lipcu 1997 podczas powodzi stulecia, Ogród znalazł się na trzy tygodnie pod wodą. Ok. 70% roślinności wymagało wymiany. Ponowne otwarcie nastąpiło w październiku 1999."
/Powyżej: Ogród Japoński we Wrocławiu/
Piękne miejsce do spaceru. Jedyny zgrzyt: tuż po kupnie biletów, stróż w quasi-policyjnym uniformie groźnie zwraca uwagę, że nie można chodzić po trawie - i takie tam. Nie wiem, czy wyglądam na faceta którego życiowym powołaniem jest niszczenie miejskiej zieleni, ale widzę, że Irlandia wyraźnie mnie rozpieściła, bowiem najpierw oczekuję jakiegoś zwrotu grzecznościowego. No cóż, to jeszcze nie ten czas. Podobny przypadek bezpardonowego zachowania będę miał we wrocławskim ZOO, ale o tym - w następnej notce ;-)
XXVI wizyta w Polsce (9): Wrocław - Wrocławska Fontanna Multimedialna
Przy Hali Stulecia oprócz Iglicy znajduje się również Wrocławska Fontanna Multimedialna.
Przy okazji obiadu na tarasie restauracji przy Hali Stulecia - udało mi się zobaczyć jeden z dziennych pokazów Wrocławskiej Fontanny. Pokazy prezentowane są o każdej pełnej godzinie, od 10:00 do 22:00, w trakcie sezonu. Bardziej spektakularne są pokazy nocne, gdy dochodzi jeszcze gra świateł, a najbardziej - pokazy specjalne. No nic, mam powód, żeby tam jeszcze wrócić ;-)
Przy okazji obiadu na tarasie restauracji przy Hali Stulecia - udało mi się zobaczyć jeden z dziennych pokazów Wrocławskiej Fontanny. Pokazy prezentowane są o każdej pełnej godzinie, od 10:00 do 22:00, w trakcie sezonu. Bardziej spektakularne są pokazy nocne, gdy dochodzi jeszcze gra świateł, a najbardziej - pokazy specjalne. No nic, mam powód, żeby tam jeszcze wrócić ;-)
/Powyżej: Wrocławska Fontanna w trakcie dziennego pokazu/
środa, 17 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (8): Wrocław - Hala Stulecia
Wybudowana w latach 1911–1913 według projektu Maxa Berga, w stylu ekspresjonistycznym olbrzymia hala, w 2006 roku została uznana za obiekt światowego dziedzictwa UNESCO.
Przez sto lat swojego istnienia Hala Stulecia pełniła różne funkcje, głownie jednak odbywały się tutaj imprezy masowe, w tym wystąpienia NSDAP z Adolfem Hitlerem jak i sterowany przez ZSRR Światowy Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju. Ale ponadto odbywały się tutaj zawody sportowe, koncerty piosenkarzy, itd., itp.
Halę można zwiedzać, głownie po to żeby obejrzeć interesujący dokument o jej powstaniu i zobaczyć "od wewnątrz" jej ogrom. Chociaż, jak dla mnie, większe wrażenie robi z zewnątrz, niż wewnątrz.
Nieopodal Hali Stulecia znajduje się Pergola z Fontanną Multimedialną, Ogród Japoński oraz ZOO.
/Powyżej: stoję przed Halą Stulecia/
Przez sto lat swojego istnienia Hala Stulecia pełniła różne funkcje, głownie jednak odbywały się tutaj imprezy masowe, w tym wystąpienia NSDAP z Adolfem Hitlerem jak i sterowany przez ZSRR Światowy Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju. Ale ponadto odbywały się tutaj zawody sportowe, koncerty piosenkarzy, itd., itp.
Halę można zwiedzać, głownie po to żeby obejrzeć interesujący dokument o jej powstaniu i zobaczyć "od wewnątrz" jej ogrom. Chociaż, jak dla mnie, większe wrażenie robi z zewnątrz, niż wewnątrz.
/Powyżej: w Hali Stulecia/
Nieopodal Hali Stulecia znajduje się Pergola z Fontanną Multimedialną, Ogród Japoński oraz ZOO.
XXVI wizyta w Polsce (7): Wrocław - Iglica
Dublin ma swoją Szpilę, a Wrocław - Iglicę, niewiele mniejszą od Szpili, za to ponad pół wieku od niej starszą. Jak podaje Wikipedia, Iglica ma 96 metrów (pierwotnie 106) i została ustawiona 3 lipca 1948 na terenach wystawowych koło Hali Stulecia (Ludowej) we Wrocławiu w związku z rozpoczynającą się tam wówczas "Wystawą Ziem Odzyskanych".
/Powyżej: stoję przed wrocławską Iglicą/
wtorek, 16 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (6): Wrocław - Panorama Racławicka
Będąc we Wrocławiu musiałem zobaczyć Panoramę Racławicką. Namalowane u schyłku XIX wieku pod kierownictwem Jana Styki i Wojciecha Kossaka monumentalne dzieło, eksponowane w specjalnie na ten cel zaprojektowanym budynku, robi ogromne wrażenie.
Udało mi się być rano, w pierwszej turze zwiedzających, dzięki czemu uniknąłem późniejszego tłumu - a przynajmniej takie odniosłem wrażenie widząc ilość osób w kolejnej turze. Przed wejściem do głównej części budynku w którym eksponowany jest obraz, obejrzałem film dokumentalny o historii Panoramy i zabiegach konserwatorskich jakim została poddana. Komunistom jak wiadomo nie śpieszyło się do pokazania przywiezionej z Lwowa cudem ocalałej Panoramy, która praktycznie przeleżała w magazynach przez 40 lat, zanim po raz pierwszy od czasów powojennych pokazano ją w całości w 1985 roku. Od tego czasu Panoramę zobaczyło kilka milionów Polaków - cieszę się, że udało mi się być jednym z nich ;-)
/Powyżej: przed budynkiem Panoramy Racławickiej/
Udało mi się być rano, w pierwszej turze zwiedzających, dzięki czemu uniknąłem późniejszego tłumu - a przynajmniej takie odniosłem wrażenie widząc ilość osób w kolejnej turze. Przed wejściem do głównej części budynku w którym eksponowany jest obraz, obejrzałem film dokumentalny o historii Panoramy i zabiegach konserwatorskich jakim została poddana. Komunistom jak wiadomo nie śpieszyło się do pokazania przywiezionej z Lwowa cudem ocalałej Panoramy, która praktycznie przeleżała w magazynach przez 40 lat, zanim po raz pierwszy od czasów powojennych pokazano ją w całości w 1985 roku. Od tego czasu Panoramę zobaczyło kilka milionów Polaków - cieszę się, że udało mi się być jednym z nich ;-)
/Powyżej: oglądam Panoramę Racławicką/
poniedziałek, 15 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (5): Wrocław - Ostrów Tumski
Po Rynku - czas na Ostrów Tumski, najstarszą zabytkową część Wrocławia. Zajrzałem tam i w dzień, i w nocy, bo każda pora ma tam swój urok ;-)
Znajduje się tutaj m.in. pochodząca z z XIII-XIV w. Archikatedra św. Jana Chrzciciela /warto wjechać windą na jej szczyt i podziwiać panoramę Wrocławia/ - i wiele, wiele innych zabytków.
A także - Most Tumski, zwany też Mostem Zakochanych, chyba najsłynniejszy most w Polsce ;-) To tutaj tysiące zakochanych co roku przypinają kłódki, symbolizujące ich uczucie.
Udało mi się tam również trafić na latarnika, codziennie zapalającego i gaszącego ponad setkę gazowych lamp.
/Powyżej: stoję przed Archikatedra św. Jana Chrzciciela na Ostrowie Tumskim/
Znajduje się tutaj m.in. pochodząca z z XIII-XIV w. Archikatedra św. Jana Chrzciciela /warto wjechać windą na jej szczyt i podziwiać panoramę Wrocławia/ - i wiele, wiele innych zabytków.
A także - Most Tumski, zwany też Mostem Zakochanych, chyba najsłynniejszy most w Polsce ;-) To tutaj tysiące zakochanych co roku przypinają kłódki, symbolizujące ich uczucie.
/Powyżej: na Moście Tumskim, na którym wisi tysiące kłódek/
Udało mi się tam również trafić na latarnika, codziennie zapalającego i gaszącego ponad setkę gazowych lamp.
/Powyżej: z latarnikiem zapalającym na Ostrowie Tumskim lampy gazowe/
niedziela, 14 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (4): Wrocław - Rynek we Wrocławiu
Wrocław - to fantastyczne miasto. Spędzę w nim najbliższych kilka dni ;-)
Zwiedzanie rozpoczynam z marszu, nocą, od Rynku, jednego z największych w Europie i z największym ratuszem w Polsce. I w dzień, i w nocy - robi wrażenie...
Zwiedzanie rozpoczynam z marszu, nocą, od Rynku, jednego z największych w Europie i z największym ratuszem w Polsce. I w dzień, i w nocy - robi wrażenie...
/Powyżej: Ratusz, elewacja zachodnia/
/Powyżej: Ratusz, elewacja wschodnia/
sobota, 13 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (3): Wałbrzych
Po Ząbkowicach Śląskich - czas na Wałbrzych. Odwiedziny u rodziny, tym razem po "ledwie" 20 latach ;-) A ponadto: ponowne obowiązkowe zwiedzanie Zamku Książ, Palmiarni i spacer po mieście.
Zamek Książ, trzeci co do wielkości zamek w Polsce, ma fascynującą historię - od swojej budowy w latach 1288–1292 przez księcia świdnicko-jaworskiego Bolka I Surowego po faszystowską Organizację Todt, która zagnieździła się w nim w 1941 roku.
To, co było w zamku, zostało niestety kompletnie rozkradzione, zarówno przez Niemców jak i Rosjan, stąd zamek sprawia wrażenie nieco pustego, niemniej jego wnętrza powoli znowu wypełniają się sprzętami z dawnych epok. Podobnie jak w Łańcucie, również w Książu można zobaczyć dawne powozy. Nieopodal Zamku Książ znajdują się ruiny Zamku Stary Książ. Dla mnie jest to miejsce osobiście ważne, bo - wraz z przyjaciółmi świętowałem tam swoją... "18"-stkę ;-)
Palmiarnia to miejsce zgoła inne, chociaż powiązane z ostatnimi właścicielami Zamku Książ, tj. familią von Pless, którzy ją zbudowali w latach 1911-1913. Jedną z palm rosnącą do dzisiaj posadziła księżna Daisy, żona założyciela palmiarni. Wnętrze palmiarni od wewnątrz pokrywa lawa wulkaniczna z Etny.
/Powyżej: ratusz w Wałbrzychu/
Zamek Książ, trzeci co do wielkości zamek w Polsce, ma fascynującą historię - od swojej budowy w latach 1288–1292 przez księcia świdnicko-jaworskiego Bolka I Surowego po faszystowską Organizację Todt, która zagnieździła się w nim w 1941 roku.
/Powyżej: Zamek Książ/
To, co było w zamku, zostało niestety kompletnie rozkradzione, zarówno przez Niemców jak i Rosjan, stąd zamek sprawia wrażenie nieco pustego, niemniej jego wnętrza powoli znowu wypełniają się sprzętami z dawnych epok. Podobnie jak w Łańcucie, również w Książu można zobaczyć dawne powozy. Nieopodal Zamku Książ znajdują się ruiny Zamku Stary Książ. Dla mnie jest to miejsce osobiście ważne, bo - wraz z przyjaciółmi świętowałem tam swoją... "18"-stkę ;-)
/Powyżej: stoję przed wejściem do Palmiarni/
Palmiarnia to miejsce zgoła inne, chociaż powiązane z ostatnimi właścicielami Zamku Książ, tj. familią von Pless, którzy ją zbudowali w latach 1911-1913. Jedną z palm rosnącą do dzisiaj posadziła księżna Daisy, żona założyciela palmiarni. Wnętrze palmiarni od wewnątrz pokrywa lawa wulkaniczna z Etny.
piątek, 12 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (2): Ząbkowice Śląskie
Ostatni raz byłem w tym miasteczku 30 lat temu. Teraz, przy okazji odwiedzin u rodziny, znowu trafiłem do "Śląskiej Pizy" ;-)
Ząbkowice słyną przede wszystkim z Krzywej Wieży, a ja trafiłem akurat na uroczystość 600-lecia jej (udokumentowanego) istnienia. Dlaczego Krzywa Wieża jest krzywa? Wg jednych źródeł - przed wiekami przechyliła się wskutek niewielkiego trzęsienia ziemi, wg innych - została tak celowo wybudowana. Tak czy owak, nie trzeba jechać do Pizy, krzywą wieżę mamy na miejscu w Polsce (i to zdaje się - nie jedną, bo druga jest w Toruniu). Na wieżę można oczywiście wejść.
Oprócz Krzywej Wieży - w Ząbkowicach Śląskich są m.in. ruiny renesansowego zamku z XVI wieku, wzniesionego na miejscu wcześniejszego, gotyckiego z XIV wieku. Z ciekawostek: dzięki staraniom Jerzego Organiściaka, postaci znanej większości mieszkańcom powiatu ząbkowickiego,m.in. autora szeregu publikacji o tym regionie, zamek wkrótce zostanie częściowo odbudowany.
Więcej zdjęć z moich odwiedzin w Ząbkowicach można zobaczyć tutaj: KLIK.
/Powyżej: XIX wieczny ratusz miejski z Ząbkowicach Śląskich/
Ząbkowice słyną przede wszystkim z Krzywej Wieży, a ja trafiłem akurat na uroczystość 600-lecia jej (udokumentowanego) istnienia. Dlaczego Krzywa Wieża jest krzywa? Wg jednych źródeł - przed wiekami przechyliła się wskutek niewielkiego trzęsienia ziemi, wg innych - została tak celowo wybudowana. Tak czy owak, nie trzeba jechać do Pizy, krzywą wieżę mamy na miejscu w Polsce (i to zdaje się - nie jedną, bo druga jest w Toruniu). Na wieżę można oczywiście wejść.
/Powyżej: stoję przed Krzywą Wieżą/
Oprócz Krzywej Wieży - w Ząbkowicach Śląskich są m.in. ruiny renesansowego zamku z XVI wieku, wzniesionego na miejscu wcześniejszego, gotyckiego z XIV wieku. Z ciekawostek: dzięki staraniom Jerzego Organiściaka, postaci znanej większości mieszkańcom powiatu ząbkowickiego,m.in. autora szeregu publikacji o tym regionie, zamek wkrótce zostanie częściowo odbudowany.
/Powyżej: ruiny zamku w Ząbkowicach Śląskich/
Więcej zdjęć z moich odwiedzin w Ząbkowicach można zobaczyć tutaj: KLIK.
czwartek, 11 lipca 2013
XXVI wizyta w Polsce (1): z kasjerem o encyklice, teatry na ulicy
Dwa tygodnie w Polsce, ambitne plany zwiedzania Polski południowo - zachodniej, co wyjdzie z tych planów - zobaczymy ;-)
Lot z Cork do Krakowa /w końcu bezpośrednie połączenie/, samolot pełny, w samolocie norma: jedni piją, inni snują opowieści dziwnej treści, etc. Tym razem miałem z sobą zatyczki do uszu, polecam.
W Cork upały przekraczające 30 st. C, w Krakowie - niemal 10 stopni mniej, i momentami nawet pada.
Drobne zakupy w Bonarce, w Auchan kupuję m.in. najnowszy numer "Gościa Niedzielnego" z dołączoną encykliką "Lumen fidei" Papieża Franciszka . Kasjer sam nawiązuje rozmowę o niej, wyraźnie bardzo zainteresowany. Przez chwilę nie ma innych klientów, więc na kilka minut wchodzimy na wyższy poziom abstrakcji. Dyskusja w hipermarkecie o papieskiej encyklice? Dlaczego nie? Ale takie rzeczy już chyba tylko w Polsce...
A ponadto - trafiłem akurat na Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych.
Lot z Cork do Krakowa /w końcu bezpośrednie połączenie/, samolot pełny, w samolocie norma: jedni piją, inni snują opowieści dziwnej treści, etc. Tym razem miałem z sobą zatyczki do uszu, polecam.
W Cork upały przekraczające 30 st. C, w Krakowie - niemal 10 stopni mniej, i momentami nawet pada.
Drobne zakupy w Bonarce, w Auchan kupuję m.in. najnowszy numer "Gościa Niedzielnego" z dołączoną encykliką "Lumen fidei" Papieża Franciszka . Kasjer sam nawiązuje rozmowę o niej, wyraźnie bardzo zainteresowany. Przez chwilę nie ma innych klientów, więc na kilka minut wchodzimy na wyższy poziom abstrakcji. Dyskusja w hipermarkecie o papieskiej encyklice? Dlaczego nie? Ale takie rzeczy już chyba tylko w Polsce...
A ponadto - trafiłem akurat na Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych.
/Powyżej: spektakl "Stary Clown i morze" Teatru Pinezka na krakowskim Rynku/
środa, 10 lipca 2013
Benedykt XVI: "Jezus z Nazaretu. Część 1"
Właśnie skończyłem czytać. Ale zacząłem ponad dwa miesiące temu. Nie było łatwo, chociaż wszystko wyłożone najbardziej przystępnie - jak się da. Streszczać ani tym bardziej omawiać się nie podejmuję, bo mnie to zdecydowanie przerasta.
Nie mam, niestety, odpowiedniego merytorycznego przygotowania do takiej lektury, a i prawdopodobnie inteligencji też zbyt mało - nie ma się co oszukiwać. Stąd, żeby chociaż co nieco "uszczknąć" z refleksji Papieża, musiałem czytać z ogromnym skupieniem, a i tak mam wrażenie że otarłem się tylko o grubość naskórka tej głębi którą zawarł w swoim dziele Benedykt XVI.
Było trudno, ale naprawdę warto... Przed następnymi tomami - muszę wziąć jednak głębszy oddech ;-)
Nie mam, niestety, odpowiedniego merytorycznego przygotowania do takiej lektury, a i prawdopodobnie inteligencji też zbyt mało - nie ma się co oszukiwać. Stąd, żeby chociaż co nieco "uszczknąć" z refleksji Papieża, musiałem czytać z ogromnym skupieniem, a i tak mam wrażenie że otarłem się tylko o grubość naskórka tej głębi którą zawarł w swoim dziele Benedykt XVI.
Było trudno, ale naprawdę warto... Przed następnymi tomami - muszę wziąć jednak głębszy oddech ;-)
wtorek, 9 lipca 2013
Rozmowy Kontrolowane w Eter.fm
Dzisiaj będzie miał miejsce debiut mojej autorskiej audycji "Rozmowy Kontrolowane" w radiu Eter.fm.
Tytuł nawiązuje do... nie, nie do filmu o tym samym tytule, ale do cyklu spotkań "Rozmowy /nie/Kontrolowane", które swego czasu prowadziłem ;-) Idea jest podobna: chodzi o spotkania z interesującymi ludźmi. Moim pierwszym Gościem będzie Vito Werner, a rozmawiać będziemy o fotografii. Zapraszam o godz. 18:00 /czasu w Irlandii/.
poniedziałek, 8 lipca 2013
Upalne irlandzkie lato...
Coś gdzieś się Komuś popsuło i w Cork jest teraz cieplej niż w Krakowie. I tak ma być przez cały najbliższy tydzień. Panu Bogu dzięki, że za dwa dni lecę do Polski. Dla ochłody ;-)
/Powyżej: temperatury w Cork i w Krakowie wg Google/
niedziela, 7 lipca 2013
Łomża w Cork
Po Tyskim, Lechu, Żywcu, Warce i Karpackim - półki irlandzkich sklepów z alkoholem w Cork podbija piwo Łomża.
Są dostępne trzy rodzaje: Łomża Export, Łomża Export Niepasteryzowane i Łomża Export Niefiltrowane. Smak? Dla mnie wszystkie popularne polskie piwa smakują obecnie tak samo. Za dużo dwutlenku węgla zabijającego wszelkie różnice. No, może "Niefiltrowane" wybija się odrobinę na plus...
/Powyżej: Łomża eksponowana na wystawie jednego ze sklepów w Cork/
Są dostępne trzy rodzaje: Łomża Export, Łomża Export Niepasteryzowane i Łomża Export Niefiltrowane. Smak? Dla mnie wszystkie popularne polskie piwa smakują obecnie tak samo. Za dużo dwutlenku węgla zabijającego wszelkie różnice. No, może "Niefiltrowane" wybija się odrobinę na plus...
sobota, 6 lipca 2013
Michael Fewer: Doorways of Ireland
Kolejny interesujący fotograficzny album o Irlandii. Tym razem - zawiera zdjęcia samych drzwi, czy też bardziej - wejść.
/Obok: "Doorways of Ireland"/
Najstarsze z nich ma 5 tysięcy lat i pochodzi z kopca Seefin, najnowsze - z 2005 roku i jest wejściem do nowego budynku urzędu miasta w Derry. A pomiędzy nimi - ponad 50 innych wejść, bram i drzwi, które są częścią historii Irlandii.
Solidna pozycja, oprócz zdjęć samych wejść są również fotografie całych obiektów w których się znajdują, i oczywiście - dokładne opisy.
/Obok: "Doorways of Ireland"/
Najstarsze z nich ma 5 tysięcy lat i pochodzi z kopca Seefin, najnowsze - z 2005 roku i jest wejściem do nowego budynku urzędu miasta w Derry. A pomiędzy nimi - ponad 50 innych wejść, bram i drzwi, które są częścią historii Irlandii.
Solidna pozycja, oprócz zdjęć samych wejść są również fotografie całych obiektów w których się znajdują, i oczywiście - dokładne opisy.
piątek, 5 lipca 2013
Faces of Cork
Na lotnisku w Cork ma miejsce interesująca wystawa: "Faces of Cork". Znajduje się na niej kilkadziesiąt fotografii mieszkańców Cork, którzy stali się częścią tego miasta.
Na wystawie znalazła się także fotografia Ewy Piwońskiej. Ewa pracuje w samym sercu Cork, ale także udziela się wolontaryjnie przy okazji wielu projektów Stowarzyszenia MyCork.
Wystawa "Faces of Cork" to efekt rocznej pracy pięciu fotografów. Na lotnisku będzie ją można obejrzeć od czerwca do września b.r.
Na wystawie znalazła się także fotografia Ewy Piwońskiej. Ewa pracuje w samym sercu Cork, ale także udziela się wolontaryjnie przy okazji wielu projektów Stowarzyszenia MyCork.
Wystawa "Faces of Cork" to efekt rocznej pracy pięciu fotografów. Na lotnisku będzie ją można obejrzeć od czerwca do września b.r.
/Powyżej: "Faces of Cork", na pierwszym planie - Ewa Piwońska/
czwartek, 4 lipca 2013
Dom George'a Boole'a w Cork
W Cork przy Plás Grenville znajduje się dom (czy też ściślej: niszczejące z każdym rokiem jego resztki), w którym w latach 1849-1855 mieszkał George Boole, angielski matematyk, filozof i logik, który m.in. wprowadził do matematyki i logiki pojęcie "algebry Boole'a".
Syn ubogiego szewca, genialny samouk bez formalnego wykształcenia. Za Wikipedią: "W 1849 zgłosił swoją kandydaturę na stanowisko profesora i nauczyciela łaciny w nowo utworzonym Queen's College w Cork. Podanie odrzucono, ale Boole spróbował jeszcze raz, jako nauczyciel matematyki, i tym razem został przyjęty, choć nie miał żadnego stopnia naukowego ani nawet formalnego wykształcenia. Na jego korzyść przemówiły jednak liczne listy polecające.
W 1850 Boole poznał osiemnastoletnią Mary Everest, bratanicę podróżnika George'a Everesta, której udzielał lekcji akustyki. Zaprzyjaźnił się z nią i korespondował po jej wyjeździe z Irlandii. Pięć lat później zmarł ojciec Mary. George zaopiekował się nią i wkrótce poślubił, choć różnica wieku między nimi wynosiła siedemnaście lat.
W 1854 Boole opublikował swoją najważniejszą pracę, An Investiagtion into The Laws of Thought on Which Are Founded The Mathematical Theories of Logic and Probabilities (Badanie praw myślenia, na którym oparte są matematyczne teorie logiki i prawdopodobieństwa), w której wykazał, jak prawa logiki podane przez Arystotelesa mogą stanowić przedmiot rachunków."
A jak zmarł ten wybitny uczony? "24 listopada 1864 Boole jak zwykle przebył pieszo trzy kilometry na uczelnię. Tego dnia padał jednak ulewny deszcz, więc cały dzień aż do powrotu do domu spędził w mokrym ubraniu, co sprawiło że się przeziębił. Mary Boole wierzyła, że najlepszym sposobem walki z chorobą jest wystawienie chorego na jej przyczynę, regularnie polewała więc łóżko męża wodą. George Boole nie przeżył kuracji, zmarł po dwóch tygodniach." /info również za wiki/.
/Powyżej: ruiny domu i tabliczka upamiętniająca George'a Boole'a/
Syn ubogiego szewca, genialny samouk bez formalnego wykształcenia. Za Wikipedią: "W 1849 zgłosił swoją kandydaturę na stanowisko profesora i nauczyciela łaciny w nowo utworzonym Queen's College w Cork. Podanie odrzucono, ale Boole spróbował jeszcze raz, jako nauczyciel matematyki, i tym razem został przyjęty, choć nie miał żadnego stopnia naukowego ani nawet formalnego wykształcenia. Na jego korzyść przemówiły jednak liczne listy polecające.
W 1850 Boole poznał osiemnastoletnią Mary Everest, bratanicę podróżnika George'a Everesta, której udzielał lekcji akustyki. Zaprzyjaźnił się z nią i korespondował po jej wyjeździe z Irlandii. Pięć lat później zmarł ojciec Mary. George zaopiekował się nią i wkrótce poślubił, choć różnica wieku między nimi wynosiła siedemnaście lat.
W 1854 Boole opublikował swoją najważniejszą pracę, An Investiagtion into The Laws of Thought on Which Are Founded The Mathematical Theories of Logic and Probabilities (Badanie praw myślenia, na którym oparte są matematyczne teorie logiki i prawdopodobieństwa), w której wykazał, jak prawa logiki podane przez Arystotelesa mogą stanowić przedmiot rachunków."
A jak zmarł ten wybitny uczony? "24 listopada 1864 Boole jak zwykle przebył pieszo trzy kilometry na uczelnię. Tego dnia padał jednak ulewny deszcz, więc cały dzień aż do powrotu do domu spędził w mokrym ubraniu, co sprawiło że się przeziębił. Mary Boole wierzyła, że najlepszym sposobem walki z chorobą jest wystawienie chorego na jej przyczynę, regularnie polewała więc łóżko męża wodą. George Boole nie przeżył kuracji, zmarł po dwóch tygodniach." /info również za wiki/.
środa, 3 lipca 2013
Afro Shandon Street
Shandon jest historyczną dzielnicą Cork. To tutaj mieszczą się m.in.: Wieża Shandon, Katedra św. Marii i św. Anny, Firkin Crane czy słynne Muzeum Masła ;-)
Z kolei Shandon Street to nie najdłuższa, ale jedna z bardziej znanych ulic tej dzielnicy. Obecnie na tej ulicy pojawia się coraz więcej "afro"-sklepów i "afro"-punktów usługowych. Kilka przykładów - poniżej:
Z kolei Shandon Street to nie najdłuższa, ale jedna z bardziej znanych ulic tej dzielnicy. Obecnie na tej ulicy pojawia się coraz więcej "afro"-sklepów i "afro"-punktów usługowych. Kilka przykładów - poniżej: