Strony

czwartek, 25 lipca 2013

XXVI wizyta w Polsce (18): Wrocław - w policji bieda aż piszczy...

Jak już wspomniałem przy okazji notki o wizycie w Ogrodzie Zoologicznym we Wrocławiu, w czasie gdy my zwiedzaliśmy ZOO, nasz samochód został okradziony. Straty niewielkie, ale zgłosiliśmy to na policję. Tyle że to co tam zobaczyłem powoduje, że ręce opadają...

Samochód okradziono fachowo, żadnych śladów włamania poza otwartym schowkiem. Nawet drzwi złodzieje za sobą zatrzasnęli ;-) Zginął sporadycznie używany gps /z reguły korzystamy z googlowego w smartfonie/ i z bagażnika drobne zakupy, z tymże też wybiórczo - złodziejaszek spośród pamiątek z Wrocławia zabrał np. magnesy, ale zostawił książkę. Straty - kilkaset złotych, z czego oczywiście głównie przez gps, na szczęście szyby całe, zamek nierozbity, itp.

Zastanawiamy się co robić, bo mieliśmy ciekawsze plany na wieczór niż spędzenie go na posterunku policji i straty w sumie niewielkie, a znając skuteczność naszej policji w łapaniu samochodowych włamywaczy - podejrzewamy że zgłoszenie będzie tylko stratą czasu. Z drugiej strony, na sąsiednim budynku szkoły dostrzegamy kamerę która powinna swoim zasięgiem obejmować miejsce parkowania naszego auta, a z trzeciej - uznajemy że jednak trzeba podnieść trochę do góry oficjalne statystyki przestępczości w kRAJu, żeby miłościwie nam rządzący nie popadli w jeszcze większy samozachwyt, że jest tak dobrze - bo nie jest.

Dzwonimy na policję i prosimy, żeby ktoś do nas przyjechał, bo auto po włamaniu i są może jakieś ślady, dla nas niedostrzegalne. Nic z tych rzeczy, dostajemy polecenie osobistego podjechania pod najbliższy posterunek policji - w naszym wypadku przy ul. Grunwaldzkiej. Jedziemy. Komenda na parterze "odpicowana", Europa proszę Państwa. Próbujemy zgłosić Panu w dyżurce co się stało. Każe nam usiąść na krzesłach i czekać, nie wie jak długo to potrwa.

Po pół godzinie wychodzi do nas policjant, który ogląda auto. Ponieważ naoglądałem się amerykańskich filmów, proponuję, żeby zdjął odciski palców. Patrzy na mnie z jakimś takim - zawstydzeniem, i próbuje tłumaczyć, że to nie ma sensu, bo już przyjechaliśmy tym autem i na pewno sami je zatarliśmy.
- Ale to wy, policja, kazaliście nam przyjechać. My przecież chcieliśmy poczekać na was na miejscu zdarzenia?
Nic na to nie odpowiada. Pyta co zginęło i takie tam. Każe nam znowu usiąść na krzesełkach i czekać na kogoś, kto nas przesłucha. Mija kolejne pół godziny

W międzyczasie na komendzie pojawia się pan, który chce zgłosić zajście: jego sąsiedzi urządzili sobie w nocy libację i z okna mieszkania obrzucili m.in. jego samochód butelkami. Są szkody, ale nie o szkody tutaj idzie, co o to, żeby z hołotą zrobić porządek, bo to nie pierwszy raz. Wiadomo kto to zrobił, wiadomo kiedy. Policjant nie kwapi się do przyjęcia zgłoszenia, sugerując, żeby ten pan zadzwonił następnym razem, jak znowu będzie taka impreza. Poszkodowany twardo obstawia, żeby jego zgłoszenie zostało odnotowane. Policjant każe mu usiąść i czekać...

Po ledwie półtoragodzinnym oczekiwaniu - wychodzi do nas policjant po cywilu, i zabiera nas do pokoiku na górze. W międzyczasie jego kolega pyta:
- Będziesz pisał (zeznania) ręcznie?
- Nie, na komputerze - odpowiada "nasz" policjant
Nie rozumiem o co chodzi, zrozumiem za chwilę.

Wchodzimy na górę. Jestem w lekkim szoku - o ile parter jest odremontowany i "europejski", o tyle góra - zawalona jakimś starymi meblami, gratami, itp., bardziej przypomina to składowisko śmieci niż komisariat. Pokoik w stylu wczesnego Gomułki, ale na biurku - laptop. Jak się okazuje - UWAGA - to prywatny sprzęt tego policjanta. Policja tam jest tak biedna, że funkcjonariusze mając pisać zeznania ręcznie - wolą przynieść z domu własne komputery.

Spisywanie zeznań idzie sprawnie, drukowanie, chwila rozmowy. To czego się dowiaduję, trochę mnie szokuje. Nie ma komputerów, nie ma internetu i e-maili (halo, mamy już drugą dekadę XXI wieku!), jeżeli chcemy coś dosłać to najlepiej... faksem. Jak zdobyć dostęp do faksu - nie wiem, no ale - mniejsza z tym. Zdjęcie odcisków placów z okradzionego auta? Toż to s-f...

Koleżanka która mieszka we Wrocławiu opowiada mi - i po tym co widziałem jestem skłonny jej wierzyć - że zdarza się, że wrocławscy policjanci nie podejmują interwencji, bo nie mają paliwa.

Panie i Panowie - jak to możliwe, że wrocławska policja, w tak pięknym i bogatym chyba mieście, nie ma komputerów i policjanci są zmuszeni do używania własnego, prywatnego sprzętu? Jak to możliwe, że nie można wysłać mejla na komisariat do konkretnego policjanta prowadzącego daną sprawę? Jak to możliwe, że policja nie ma na paliwo? I w końcu - ile osób widząc to wszystko i mając w perspektywie półtoragodzinne oczekiwanie na twardym krześle - machnie na to ręką i zrezygnuje ze zgłoszenia drobnych kradzieży, włamań, itp.?

Piszę, co widziałem.

Czy wrocławscy policjanci złapią złodziejaszka, który nam się włamał do auta? Na 99% nie, pomimo prawdopodobnego zapisu z kamery, chyba że sam skruszony przyjdzie, przyzna się i odniesie "fanty". Kto wie, cuda się zdarzają ;-) Nie złapią, bo jest ich tylko kilku i podejrzewam, że ledwie nadążają z przyjmowaniem kolejnych zgłoszeń o przestępstwach. Gdyby im przyszło pisać ręcznie, pewnie i tego by nie dali rady odnotować.

Proszę  mnie źle nie zrozumieć - nie mam nic do wrocławskich policjantów. To są na pewno w porządku ludzie, którzy starają się wykonywać jak najlepiej swoją pracę. Problem w tym, że nie mają ku temu środków. I dzięki temu, jak już przed laty śpiewał Kazik: "tu złodzieje okradają wszystkich którzy się ruszają".

A Polacy w kRAJu płacą coraz wyższe podatki. I to już jest skandal...

--------------------------
dopisek z 27.08.b.r.: dzisiaj na polski adres przyszło pismo z policji. Oczywiście "dochodzenie umorzono z powodu niewykrycia sprawców"...

1 komentarz:

  1. Hehe ja na jednej komendzie sama spisywałam na komputerze swoje zeznania ponieważ starszy pan policjant jedno zdanie pisał 5 minut, jednym palcem. Grzecznie poinformowałam że nie mam całej nocy i sama napiszę co trzeba :) Pan odetchnął z ulgą i się zgodził :)

    OdpowiedzUsuń