wtorek, 25 marca 2014

Media: niezależne nie znaczy obiektywne

Punkt widzenia podobno zależy od punktu siedzenia. Ale we współczesnym globalnym świecie przede wszystkim zależy od rodzaju filtra, przez który przesiewane są medialne doniesienia. Im skuteczniejszy filtr, tym bardziej można ludziom mieszać w głowach i czarne nazywać białym, a bandycką napaść - braniem w obronę...

Znaczenie medialnej propagandy doceniano od dawna, a do perfekcji opanowały tę sztukę leninowska Rosja i hitlerowskie Niemcy. Z kolei znakiem nowych czasów była wojna w Gruzji w 2008 roku, gdzie gruzińskie władze wynajęły /i słusznie zresztą/ profesjonalną agencję PR, która rozsyłała komunikaty do mediów w okresie wojny. Obecnie każda wojna zaczyna się od wojny medialnej i lawiny dezinformacji którymi faszerowane są medialne przekazy.

Media ze swojego założenia powinny być niezależne i obiektywne. To oczywiście bajka. Starzy bywalcy dansingów wiedzą, że kto płaci orkiestrze ten wybiera melodię. Każda gazeta czy stacja telewizyjna i radiowa jest zależna od tego, kto ją utrzymuje, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Inaczej rzecz ujmując, kto płaci dziennikarzom, ten ma wpływ na to, o czym i w jaki sposób będą pisać. Co prawda nikt im pistoletu do głowy nie przykłada ale większość z nich ma kredyt do spłacenia i rodzinę na utrzymaniu. Oczywiście - zawsze można iść na przysłowiowy zmywak albo próbować tworzyć kolejne "niezależne" media, które będą niezależne tak długo, dopóki ten czy inny większy reklamodawca nie zagrozi wycofaniem reklamy, gdy się będzie zbyt dużo pisało o Bolku czy Lolku.

W Polsce generalnie rzecz biorąc, najbardziej poczytna była prasa lokalna. Nic więc dziwnego, że po 1989 roku w pierwszej kolejności została przejęta przez niemieckie grupy medialne, jak choćby Verlagsgruppe Passau i Axel Springer. To, w czyich rękach są media, ma znaczenie - pamiętajmy o zależności pomiędzy płaceniem orkiestrze i wyborem melodii. Teraz jedyna sensu stricto polska prasa lokalna jaka pozostała, to ta najmniejsza, wydawana przez gminy i samorządy, bądź przez grupkę zapaleńców. Nawet w tej skali mikro ci pierwsi są zależni od humoru pana wójta czy burmistrza, a ci drudzy - od właścicieli prywatnych firm którzy poprzez reklamy finansują wydawanie tego czy innego tytułu. A o swoim chlebodawcy, jak wiadomo, napisać źle nie można, bo w końcu nie kąsa się ręki która karmi. Stąd nie jest to do końca prasa niezależna.

W naszym kRAJu za tzw. komuny w latach 1945-1989 /tutaj cezura nie jest ścisła, można ją przesuwać o rok, dwa, w tę czy drugą stronę/ jedyną niezależną prasą w najbliższym tego słowa znaczeniu były pisma drugiego i trzeciego obiegu. Trzeba przyznać że byliśmy gigantem w ilości "nielegalnej" prasy: w latach 1976-1989 wydawano w Polsce ponad 5,5 tysiąca drugoobiegowych tytułów prasowych. Ile oprócz tego było pism trzecioobiegowych, tworzonych przez młodocianą grupkę zapaleńców i wydawaną własnym sumptem - trudno powiedzieć. Jednak musiało być tego sporo, skoro np. ja sam u schyłku lat 80-tych mieszkając gdzieś na krańcach Zamojszczyzny nie miałem praktycznie żadnego dostępu do pism drugiego obiegu, ale trzecioobiegowym "QQRyQ" zaczytywałem się bez problemu. A może wynikało to tylko z młodzieńczej kontestacji przeciwko tym i tamtym? Sam już nie wiem... Tak czy owak, to chyba właśnie młodzieżowe fanziny były najbardziej niezależną prasą w PRL-u. O wiele bardziej niezależną /co wcale nie oznacza - że bardziej wartościową/ od pism drugiego obiegu, bardzo często kompletnie zinfiltrowanych przez sb-cką agenturę.

Co pozostało z tamtych lat? Po 1989 roku z gazet drugoobiegowych nie pozostało chyba zgoła nic, bo wątpię żeby ktoś jeszcze po nocy odbijał na powielaczu "bibułę". Wszyscy zaczęli czytać najpierw Gazetę Wyborczą, a później, w myśl zasady "równaj w dół" - Fakt, plus całą plejadę plotkarskich pisemek. Oczywiście, co jakiś czas powstaje jakiś mniej lub bardziej ambitny projekt zakrojony na szerszą skalę, ale czytelniczy rynek jest bezlitosny. Nieco inaczej jest z mediami, nazwijmy je - trzecioobiegowymi. Im drugie życie przywrócił Internet, dzięki czemu jest w sieci nieco wartościowych e-zinów, chociaż o wiele mniej, niżby można było się spodziewać. Podobnie lukę po drugoobiegowej prasie zapełniły niektóre informacyjne strony www, tworzone własnym kosztem przez pojedynczych zapaleńców, co z jednej strony zapewnia im jako taka niezależność, ale z drugiej strony - niekoniecznie idzie to w parze z obiektywnością. Bo niezależne - nie oznacza od razu obiektywne.

Sam bylem świadkiem powstania na naszej Zielonej Wyspie kilku polonijnych portalików tworzonych przez jedną czy dwie osoby, których główną motywacją było wcale nie tworzenie obiektywnych mediów, a po prostu zmasowane i personalne dowalenie komuś, za kim się nie przepadało. Tyle, że kłamstwo ma krótkie nogi i na tym wózku daleko się nie zajedzie, niemniej - jest to przykład braku obiektywności przy jako takiej - niezależności. I takich przykładów można mnożyć.

Reasumując: czy jest możliwe istnienie mediów całkowicie niezależnych i obiektywnych? Wg mnie, w czystej klinicznej postaci - nie. Co jednak nie powinno przeszkadzać w dążeniu do tego.

Żeby dane medium było niezależne, musi pozyskać środki na swoją działalność z wielu źródeł. Jeden bogaty sponsor lub grantodawca, to ogromne ryzyko, o czym przekonały się już osoby tworzące w Irlandii swoje polonijne gazetki niemal dekadę temu. Dopóki były pieniążki wypłacane przez ten czy inny urząd - była gazeta, gdy kurek z pieniędzmi został zakręcony, to rynkowe realia weryfikowały konieczność istnienia tego czy innego tytułu. Jednak o wiele trudniej od niezależności, jest uzyskać to, co w mediach najważniejsze - czyli obiektywność. Bo obiektywność, to kwestia nie tylko dziennikarskiej rzetelności, ale przede wszystkim - odpowiedzialności.

A z tą ostatnią, niestety, jest coraz gorzej...

1 komentarz:

  1. "Co jednak nie powinno przeszkadzać w dążeniu do tego."
    Szczególnie jeśli jak ja nie jest się dziennikarzem czy nawet bloggerem ;)
    Bardzo obiektywny wpis.

    OdpowiedzUsuń