Strony

piątek, 20 lutego 2015

Mnożenie przez dzielenie

W maju czekają nas wybory prezydenckie. Są to w zasadzie jedyne wybory na tak ważne stanowisko, na które Polacy mają bezpośredni wpływ. Wybierzemy mądrze, czy jak zwykle?

Do tej chwili naliczyłem już dziewięciu kandydatów. Towarzystwo, trzeba przyznać, dość egzotyczne. Jest kilku "zawodowych" polityków, ale również: muzyk, transseksualista, filmowiec, aktorka i ochroniarz. O ile ci pierwsi jakąś szansę mają, o tyle ci drudzy to polityczny plankton, chociaż każdy z nich na pewno ma to i owo interesującego do powiedzenia.

Liderem wg sondaży jest obecny lokator Pałacu Namiestnikowskiego. Oczywiście z sondażami jest tak jak z orkiestrą - kto jej płaci ten zamawia melodię, jednak wybory Rodaków są dla mnie tak irracjonalne, że nie zdziwiłbym się, gdyby rzeczywiście wybrali go ponownie. Precedens już zresztą był w postaci Aleksandra Kwaśniewskiego, komunisty i alkoholika, który prezydentem został dwa razy pod rząd, a pewnie by został i po raz trzeci, gdyby można było. Wniosek z tego taki, że albo wybory sfałszowano, albo spora część wyborców to idioci. Niestety, osobiście skłaniam się ku wersji drugiej, chociaż niczego wykluczyć nie można, bo przecież cały mit założycielski PRL oparto na sfabrykowanym referendum ludowym z 1946 roku i wszelkich kolejnych wyborach w trakcie których ludowa władza nawet niespecjalnie dbała o pozory.

Większa ilość kandydatów będących w opozycji do Partii Miłości, nawet jeżeli to wspomniany już plankton, jest na rękę wyłącznie owej partii. Demokracja to co prawda dobra rzecz pod warunkiem jednak że nie wybierają idioci, a konkurencja jest dobra w biznesie ale w polityce czasami trzeba grać ponad podziałami i do jednej bramki, szczególnie gdy stawka jest wysoka. Bowiem w polityce "nie ma sentymentów" - twierdziło Słońce Narodów /nie mylić z ledwie Słońcem Peru/, tow. Stalin, "co usta słodsze ma od malin", jak to opiewali swego czasu nasi czołowi poeci, z noblistką Szymborską na czele.

Tak czy inaczej, chyba w naszej narodowej naturze leży mnożenie się - przez podział. Powstają jakieś satelickie partyjki które chociaż mogą liczyć ledwie na kilka procent głosów są o tyle groźne, że tych kilka procent może zabraknąć opozycji która wreszcie wysadziłaby z siodła Partię Miłości, od lat żerującą w kRAJu na tym, czego jeszcze nie rozkradziono. To nie znaczy rzecz jasna, że powinien być, parafrazując: "jeden Naród, jedna Partia, jeden Wódz", bo to już z opłakanym skutkiem dla siebie i innych przerabiali nasi sąsiedzi ze Wschodu i Zachodu, ale jeżeli zbyt wielu szarpie za kierownicę to podróż musi skończyć się w rowie. Względnie na drzewie, gdzie zamiast liści powinni wisieć...hm, nieważne.

Tymczasem, powtarzając za Piłsudskim, powinniśmy razem jechać jednym tramwajem, przynajmniej do przystanku "Niepodległość". Później niektórzy mogą wysiąść, inni jechać dalej, ale do przystanku dojechać trzeba. Nie patrzmy na jakieś triumfalne odtrąbienie przez obecną władzę /chciałoby się wręcz napisać: władzę okupacyjną/ rzekomych "25 wolności", bo to rzewna kpina dobra do mydlenia oczu cymbałów "chowających babci dowód". Zresztą, powtarzając ponownie tym razem za samym Janem Pawłem II: "Wolność nie jest dana raz na zawsze. Trzeba ją stale zdobywać na nowo." Nawet jeżeli przez krótką chwilę wydawało nam się że odzyskaliśmy wolność, to teraz wiemy że staliśmy się tylko kolonią importującą świecidełka a eksportującą tanią siłę roboczą, która przesyłając rzekę funtów i euro jeszcze ratuje nasz kRAJ przed totalną zapaścią. Pytanie tylko - jak długo?

Mnożenie przez dzielenie można zaobserwować także na naszym polonijnym poletku. Swego czasu z powodu kompletnej nudy w pracy przeczytałem wnikliwie "Raport o sytuacji Polonii i Polaków za granicą" z 2009 i 2012 roku. To jest ogólnodostępny raport na który składają się informacje wysyłane z poszczególnych ambasad i najważniejszych organizacji polonijnych do MSZ. W każdym kraju wygląda to nieco inaczej, ale są też kwestie identyczne niezależne od miejsca, czyli: organizacje polonijne się mnożą i każda z nich oczekiwałaby od swojej ambasady pomocy w znalezieniu lokalu i środków na działalność. To oczywiście mrzonki i szkoda tracić czas na takie bzdury, chociaż z doświadczenia wiem, że są równi i równiejsi, niezależnie od efektów. Wspólną cechą jest też fakt, że pomimo wielu organizacji polonijnych - zrzeszają one ledwie promil Rodaków na emigracji. Ot w takim prowincjonalnym Cork w ciągu ostatnich dwóch lat naliczyłem dokładnie dziesięć! polonijnych ugrupowań, od polskiej szkoły przez grupy patriotyczne po kibiców piłki nożnej. Robi wrażenie? Robi, chociaż nie wiem czy działa w nich razem chociaż setka osób. Ale gdyby ta setka działała w jednej organizacji, ileż świetnych rzeczy można by było zrobić. No ale tak się nie dzieje, chociaż to z jednej organizacji wyszła spora część pozostałych. Mnożenie przez podział, mnożenie przez dzielenie...

Identyczna sytuacja jest też na naszym rynku mediów. Właściwie to ryneczku, bo w końcu jaki kraj i jaka Polonia, takie media. O gazetach nie ma się co rozpisywać, większość tytułów które się kiedyś ukazywały - już zostało zapomnianych. Jak się okazuje, na wydawanie gazety trzeba być, powtarzając za prezesem Orlenu, "dużym misiem". A małe misie? Ano bawią się w internety, zakładając kolejne polonijne portaliki. Biznesplan jest wszędzie taki sam: zakładamy stronkę, tłumaczymy na polski niusy z RTÉ i wystawiamy cennik za banery. I co? I nic, rzecz jasna. To się mogło sprawdzić przed Facebookiem a i to pod warunkiem wyróżnienia się na rynku. Parę euro może z tego wpaść, na domenę wystarczy, na serwery i inne bajery - już niekoniecznie. Być może lokalne portale oraz te znane od lat, mają jakąś rację bytu bo przez te lata zbudowały wokół siebie pewną społeczność, cała reszta - to hobby, prowadzone z reguły przez pojedynczych zapaleńców. A gdyby tak inaczej, razem, aż się boję tego słowa - together? Gdyby zbudować jeden, dwa duże portale w Irlandii, na których oprócz rżniętych z irlandzkich mediów wieści - można by też było przeczytać co słychać u Polonii w Dublinie, Cork, Limerick czy Galway?

Nie ma co gdybać, do tego trzeba by schować własną ambicję do kieszeni i spoglądając dalej niż koniec własnego nosa - wznieść się ponad podziałami. Czy może nam się udać? Czy jesteśmy w ogóle zdolni do takich rzeczy?

Być może przekonamy się już w maju...

4 komentarze:

  1. Nie ma alternatywy dla PO. PiS może jeszcze parę lat temu coś znaczył, teraz już nie.
    Jaro

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry tekst, wskazujący na podstawowy problem Polaków, jakim jest przerost ambicji nad możliwościami. Polacy nie myślą w kategoriach racji stanu. Myślą głównie o sobie, a jeśli już o Polsce, to każdy uważa, że ma najlepszy na Nią pomysł. Tracimy każdą szansę przez to, że chcąc tego samego kłócimy się o rzeczy nieistotne przed osiągnięciem podstawowego celu. Komu na prawicy potrzebny jest teraz spór o Ukrainę? Czy jakaś partia prawicowa ma wpływ na to, czy wysyłać wojska, czy nie? Prowadzi się teoretyczne dywagacje zamiast zjednoczyć siły.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dodam jeszcze, że dla nas na emigracji w maju jest jeszcze jedno istotne wydarzenie. Referendum w Irlandii o legalizacji związków partnerskich. Wczoraj premier apelował "vote Yes".
    Skóra cierpnie co będzie jak to przejdzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo Polacy to taki naród, którego nic tak bardzo nie jednoczy jak wspólny wróg.Byle był dobrze określony. Inaczej zjadamy sami siebie.

    OdpowiedzUsuń