Powrót do Cork. Autobus z Krakowa do Wrocławia, lot do Cork.
Wyjazd z Krakowa o 5 rano, Polskim Busem. Miejsce na górze i na samym przodzie, dla widoku, ale na razie i tak jest ciemno, więc warto się zdrzemnąć. Tyle, że swój monolog rozpoczął jakiś lekko znietrzeźwiony krakowski gawędziarz, który siedział kilka miejsc dalej i perorował o zawiłej sytuacji ekonomiczno - politycznej "tegokraju" oraz o swoim życiu osobistym. Jak się dowiedział cały autobus, koleżka był 3 razy żonaty i 3 razy jego żony /a jedna z nich była Żydówką - co parokrotnie dobitnie podkreślał/ zdradziły go z jego najlepszymi kolegami, dlatego je pogonił. Do kolegów pretensji nie miał, bo "wiadomo". W sumie nie dowiedziałem się co "wiadomo", bo zasnąłem. Kiedy ocknąłem się dwie godziny później, pijaczek opowiadał dalej okazując się gorącym zwolennikiem Pawła Kukiza oraz legalizacji marihuany i w ogóle - "patriotą" pełną gębą. Pełną wulgaryzmów, dla jasności. Do Wrocławia jechał właśnie "wspomóc Pawła", jak się wyrażał. Przyjrzałem mu się przy wysiadaniu i odbieraniu bagażu: przepita fizjonomia na dodatek obwiązany flagą biało-czerwoną. Autentycznie.
Własnie takie barany do spółki z biurwami z US i ZUS skutecznie na ładnych kilka lat osłabiły moją miłość do Ojczyzny tudzież zainteresowanie polityką, o czym swego czasu tutaj pisałem. Co spotkałem jakiegoś rzekomego "patriotę", to, niestety, był to kretyn do potęgi który albo miał życiową misję "palenia Żydów" o czym informował wszystkich dookoła, albo zapiekły żal do Kościoła który rzekomo "zniszczył dawną polską wiarę" /tyle że Polska zaczęła się od chrześcijaństwa, to co było wcześniej - nie było Polską/, albo była to zwykła pijaczyna z jedynym hobby polegającym na oglądaniu w TV meczów piłki kopanej, piciu przy tym gorzały z koleżkami i darciu mordy przy kolejnych straconych przez polskich kopaczy okazjach.
Ot, taki to był "nowoczesny patriotyzm" z którym nie chciałem mieć nic wspólnego i autentycznie miałem nadzieję że w końcu UE nas z tego wyleczy, że będzie jeden eurokołchoz, jeden unijny język /niech będzie angielski chociaż wolałbym esperanto - żeby było sprawiedliwie dla wszystkich/, euroobywatelstwo i w ogóle - cześć Tereska. Aż przyszedł
10.04.2010 roku, czy też raczej - to co po nim nastąpiło, kiedy nawet tak mało rozgarnięty facet jak ja MUSIAŁ się zorientować że nic tutaj nie pasuje w tej euroukładance, że łże-elity i łże-media łżą w żywe oczy, że nie jesteśmy równorzędnym partnerem tylko kolonią, że kapitał jednak ma narodowość, itede, itepe. No cóż, lepiej późno niż wcale. I nagle, o dziwo, pojawiła się nowa fala ludzi dumnych z polskiej historii, przekonanych że Polska ma jeszcze do odegrania swoją ważną - być może najważniejszą - rolę w historii, że własny kraj jest nam jednak potrzebny, że warto pielęgnować swoją tożsamość i kulturę zamiast rozpływać się w morzu multi-kulti i że trzeba być świadomym manipulacji jakiej poddają nas media. Z tymi mi po drodze, z tamtymi nie.
/Powyżej: ogrodzona część hali na lotnisku we Wrocławiu/
Wracając: łapię taksówkę, jedziemy na wrocławskie lotnisko. Tam jakaś afera, część hali ogrodzona taśmą, kilku celników z minami Johna Rambo ostro zwraca ludziom uwagę żeby trzymali się z daleka od taśmy nie informując oczywiście o co chodzi. A chodziło o to, że ktoś zostawił na ławce reklamówkę. Kto wie, może tylko ze znienawidzonym przez pewną tvn-owską gwiazdę "kurczakiem w sreberku" czy też inną trywialną kanapką ze smalcem. A może jednak z czym innym? Może już czas zacząć się bać?
Odprawa, lot, Cork. Z postoju taxi wybieram Irlandczyka ignorując stojącego wcześniej kierowcę o ciemym kolorze skóry. Mam prawo wybrać z kim chcę jechać i z tego prawa korzystam. Żaden rasizm, po prostu nieco wcześniej trzy razy pod rząd trafiali mi się taksówkarze z Nigerii czy innego Pakistanu i trzy razy były problemy: jeden udawał że nie zna miasta i chciał mnie naciągnąć na wycieczkę krajoznawczą po Cork, u drugiego opłata za kurs wyniosła prawie 2 razy tyle co zwykle /nie, nie była to noc czy dzień świąteczny/, trzeci próbował... dobrać jeszcze kogoś "na łebka". Do trzech razy sztuka. O.k., rozumiem różnice kulturowe ale ci trzej gentelmani ubogacili mnie kulturowo na tyle, że na razie wystarczy. Nie potrzeba mi kolejnych wrażeń, chcę tylko spokojnie dojechać do domu.
I dojechałem ;-)