Strony

piątek, 11 maja 2018

"Biała Masajka" i "Moja afrykańska miłość"

Od razu, tytułem wyjaśnienia: książkę "Moja afrykańska miłość", /podobnie jak wcześniej "Hinduska miłość" ;-)/ przeczytałem tylko i wyłącznie dlatego że trafiły do sklepu w którym pracuję. Tematyka niespecjalnie dla mnie, ale książka po polsku to jest tam prawdziwy biały kruk, więc - trzeba przeczytać ;-)

"Moja afrykańska miłość" to dalsza cześć losów Corinny Hofmann, "białej Masajki", Szwajcarki która będąc turystycznie wraz ze swoim ówczesnym narzeczonym w Kenii, zauroczyła się w przygodnie spotkanym masajskim wojowniku, porzuciła zarówno narzeczonego jak i wygodne życie w swoim kraju, wzięła ślub z Masajem i zamieszkała z nim w kenijskim buszu. Tam otwiera pierwszy sklep w okolicy ale finansowo kończy się to klapą: pod jej nieobecność małżonek rozdaje towar na lewo i prawo: rodzinie, sąsiadom i sąsiadom sąsiadów, zupełnie nie rozumiejąc jak działa przepływ gotówki. Na poczynione uwagi że "przecież potrzebujemy pieniędzy" odpowiada z właściwą sobie prostotą: "weź je tak jak poprzednio, z banku". Dla niego, tak jak i dla wielu niezbyt rozgarniętych "zachodnich" lewaków, pieniądze biorą się "z banku". Chociaż, zważywszy na to że obecnie to banki kreują pieniądze jest w tym jednak sporo prawdy, no ale - to nie ten przypadek.

Historia bez happy endu, różnice cywilizacyjne i kulturowe są zbyt duże: po czterech latach główna bohaterka ledwie uchodzi z życiem i uciekając się do podstępu wraca do Szwajcarii wywożąc również urodzoną w Kenii córeczkę. O tych swoich losach Hofmann napisała w bestsellerowej książce "Biała Masajka". Przyznaję - nie czytałem, ale specjalnie obejrzałem film nakręcony na jej podstawie, podobno - bardzo wiernie /chociaż nie od dzisiaj wiadomo, że co książka, to książka/.

/Powyżej: plakat z filmu "Biała Masajka" i okładka książki "Moja afrykańska miłość"

Mija 14 lat, Corinna Hofmann już dawno uzyskała rozwód przed szwajcarskim sądem chociaż ma problemy z umocowaniem tego wyroku w Kenii, "Biała Masajka" przyniosła autorce międzynarodową sławę oraz pewne stabilne zaplecze finansowe /warto wspomnieć, że mimo swojej "ucieczki" cały czas wspierała finansowo ex-męża i jego rodzinę, co z jednej strony czyni ich chyba najbogatszymi w wiosce, bo zamiast w chatce z krowich placków mogą mieszkać w drewnianych domach i nie cierpią więcej głodu, ale z drugiej strony jej były mąż stając się pośmiewiskiem popada w alkoholizm i trafia do więzienia. Wychodzi z niego, odstawia alkohol, ale nie jest już tym samym dumnym wojownikiem co dawniej. Sama Corinna rozstała się ze swoim partnerem który chyba nie mógł znieść presji że jest tylko facetem "białej Masajki" i jej dawny związek położy cień na jej dalsze życie. W takich to okolicznościach, po upewnieniu się że nie zostanie aresztowana przez kenijskie władze za uprowadzenie córki /która w świetle tamtejszego prawa należy do ex-męża/ Corinna Hofmann przyjeżdża na 2-tygodnie do swojej "afrykańskiej rodziny". Na razie jednak bez córki, obawy związane z jej bezpieczeństwem biorą górę. Co mogło zagrażać córce? To samo co innym dziewczynkom w kenijskim plemionach: szybki ślub z o wiele starszym mężczyzną którego nigdy wcześniej nie widziała, a przed ślubem - konieczne tradycyjne obrzezanie. O tym właśnie pisze w swojej książce "Moja afrykańska miłość".

Jej ex-mąż ma już kolejne dwie żony ale i ją traktuje de facto jak swoją żonę, chociaż nie w sensie absolutnie dosłownym. Przez te 14-lat wiele się zmieniło, zachodnia cywilizacja coraz śmielej wchodzi nawet do afrykańskiego buszu, ku utrapieniu co niektórych białych turystów łaknących "egzotyki", ale chyba z radością witana przez tubylców, których życie przez to staje się chociaż trochę łatwiejsze. Bohaterka odwiedza dawne miejsca ale również zagląda na plan filmowy... "Białej Masajki", czyli obrazie opowiadającym o jej najważniejszej chyba części życia.

Tak swoją drogą, to co mnie najbardziej uderzyło zarówno w filmie jak i książce to traktowanie białych przez czarnych jak chodzących bankomatów. Na każdym kroku: "daj pieniądze", nachalne dopominanie się o prezenty, ba, nawet swoją pożegnalną ucztę w wiosce "biała Masajka" musi sfinansować sama. Nie pisząc już o takim kuriozum jak Msze Święte odprawiane przez włoskiego księdza na misji, na których frekwencję i to wyłącznie kobiet zapewnia rozdawanie bezpośrednio po nich... tytoniu. O jakiejkolwiek "tacy" można, jak rozumiem, zapomnieć.

Nie mnie oceniać postępowanie autorki, zrobili to inni często nie szczędząc jej bardzo gorzkich słów - i to z reguły najbardziej krytyczne były kobiety. Ja tam na swój sposób ją podziwiam, chociaż dobrze się to nie skończyło i zraniło wiele osób. Jednak warto przeczytać chociażby po to żeby w stosunkowo lekko podany sposób poznać zwyczaje i tradycje panujące gdzieś na "końcu świata", jednocześnie Panu Bogu dziękując że się mieszka tu - gdzie mieszka, w cywilizacji łacińskiej stworzonej przez białego człowieka, jakkolwiek rasistowsko by to dla niektórych zabrzmiało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz