Strony

sobota, 28 listopada 2020

Czy Polska powinna wspierać organizacje polonijne w Irlandii?

Wszystkie te ograniczenia związane z epidemią koronawirusa, bez znaczenia czy uważamy że mamy do czynienia z prawdziwą epidemią czy tylko medialno-polityczną paniką, stały się okazją do przemyśleń i być może interesujących wniosków: nagle okazało się że naprawdę nie ma ludzi niezastąpionych, że puby które "od zawsze" były częścią życia w Irlandii można zamknąć na długie miesiące ot tak, z dnia na dzień, że nie trzeba wynajmować kosztownych pomieszczeń biurowych bo sporo osób może pracować z domu, aż w końcu - że chyba nikomu specjalnie nie brakuje organizacji polonijnych w Irlandii, które od wielu miesięcy nie wykazują kompletnie żadnej działalności. Poza jedną: kolejną coroczną aplikacją o granty.

Organizacje polonijne zarówno w USA jak i w Europie Zachodniej są tak stare jak sama historia polskiej emigracji. Tyle tylko, że kiedyś była to emigracja polityczna, dzisiaj - jest już tylko zarobkowa. Jeżeli ktoś obecnie musi "uciekać" z Polski to głównie przed prokuratorem i groźbą odwieszenia wyroku za "wiadome dawne sprawki", o czym przypomniał w "Zemście" Cześnik Papkinowi, a nie dlatego że mu się rzeczywiście krzywda dzieje. Patrząc na to co się wyprawia na ulicach przy bierności policji śmiem twierdzić, że większej wolności chyba jeszcze w Polsce nie było, chociaż coraz częściej jest to wolność - od rozumu. I nie, obecny nakaz noszenia maseczek nie jest opresją z powodu której trzeba by uciekać z Polski. Bo - dokąd?

Dawniej organizacje polonijne pielęgnowały polską kulturę i język oraz często wspomagały swoich Rodaków w Ojczyźnie, również materialnie. Teraz - coraz częściej promują głównie siebie i żądają wsparcia materialnego ze strony polskich podatników. Czy naprawdę Polacy mieszkający w Polsce powinni wspierać polonijne organizacje na tzw. Zachodzie? W dodatku gdy jest to wsparcie przymusowe, bo nie ma dobrowolnych składek i nikt nikogo o zdanie nie pyta, gdy Senat za pośrednictwem ambasad i różnych "wspólnot polonijnych" pompuje spore pieniądze na działalność tutejszych organizacji, których członkowie, przypomnę, pracując tutaj zarabiają średnio 3-4 razy więcej od Rodaków w Kraju? 

W dodatku gdy już drugą dekadę przyglądam się radosnej działalności sporej części organizacji polonijnych w Irlandii /nie wszystkich, rzecz jasna/ to nabieram przekonania graniczącego z pewnością, że gdyby nagle przestały istnieć to nikt, poza może jej członkami, nawet by tego nie zauważył. W tej sytuacji jeżeli za autopromocję i samozadowolenie tego czy innego "działacza" ma płacić polski podatnik, to trzeba się zastanowić czy taka działalność zamiast korzyści nie przynosi Ojczyźnie wymiernej szkody. 

Generalnie wspieranie organizacji polonijnych na Zachodzie miałoby sens tylko i wyłącznie gdyby realnie promowały one wśród autochtonów Polskę, polską kulturę, tradycję, historię i język, przy czym język jest najważniejszy bo stanowi klucz do czerpania z kultury u źródła a nie poprzez często zniekształcone tłumaczenia. Żeby zrozumieć "Pana Tadeusza" trzeba mieć historyczną znajomość kontekstu w jakim jest osadzony ale żeby poznać jego piękno - trzeba władać językiem polskim. I to władać bardzo biegle. Jednak nawet w takim przypadku ta działalność powinna być sfinansowana przez lokalną Polonię, z czym nie powinno być problemów, bo jeszcze raz przypomnę o dysproporcji w zarobkach. Problem w tym, że większość polonijnych organizacji się tym NIE zajmuje.

A czym się zajmują? Coraz częściej z niewiadomych powodów oprócz autopromocji albo wydawania "oświadczeń" na temat tych czy innych wydarzeń politycznych w Polsce, na które i tak nie mają żadnego wpływu i nikt ich nigdy o zdanie nie pytał, próbują wchodzić w obszar do tej pory przeznaczony dla podmiotów mniej lub bardziej komercyjnych. Tym samym, przez to że korzystają z nieuzasadnionego w takich przypadkach wsparcia finansowego - stają się nieuczciwą konkurencją dla firm polonijnych. 

Przykładów można mnożyć ale przytoczę tylko jeden z życia wzięty: ot taki miesięcznik MiR, w którym od kilku miesięcy /po 5 latach przerwy/ ponownie publikuję. Pismo dla Polonii w Irlandii, można je bezpłatnie dostać w tzw. polskich sklepach lub pobrać ze strony internetowej. Wydawane na zasadach komercyjnych i pomimo że jest bezpłatne dla Czytelników to nie znaczy że nic nie kosztuje jego wydawcę: to on musi zdobyć odpowiednią ilość reklamodawców żeby pokryć koszty utrzymania strony internetowej, druku i wierszówki dla piszących w nim osób. Gdyby się tak zdarzyło że tych reklamodawców by zabrakło, to albo właściciel finansuje go z własnej kieszeni albo zamyka. Proste prawa rynku. No właśnie, nie do końca. Bo co zrobić gdy na ten i tak słaby reklamowy rynek wchodzi organizacja polonijna która pozyskała sfinansowany przez polskich podatników spory grant na wydawanie równie bezpłatnego miesięcznika? Ta ostatnia nie musi się przejmować poziomem tytułu ani reklamodawcami, chociaż również będzie o nich zabiegała i prędzej czy później wyrwie coś dla siebie z coraz mniejszego reklamowego tortu. Powie ktoś: konkurencja. No jaka to konkurencja? To tak jakby ktoś z Państwa otworzył sklep z butami a ja otworzyłbym podobny obok, tylko że za mnie czynsz i prąd opłacali by podatnicy, ba - nawet przymusowo sfinansowali by cały towar. Prędzej czy później ten który działa na warunkach komercyjnych musi zwinąć interes a "grantowiec" podziała tak długo, dopóki grantów starczy. Jak zabraknie to też się zwinie ale na rynku nie pozostanie już nikt. I nikt też szybko nie zaryzykuje by tę pustkę z powrotem wypełnić, właśnie z obawy przed nieuczciwą konkurencją kolejnych "grantowców".

To był przykład z gazetą ale takich działalności jest znacznie więcej. Co więc może zrobić w starciu z "grantowcem" ten, który do tej pory uczciwie działał na warunkach komercyjnych? Niestety, albo zakończyć działalność albo również aplikować o granty żeby przynajmniej wyrównać szanse. I dlatego mamy tutaj nie tylko i wyłącznie te organizacje które mają Polonii coś wartościowego do zaoferowania, tylko te które mają najlepszych speców od autoreklamy i od pisania wniosków o dofinansowania. 

Czy Polacy nie powinni więc wspierać Polonii? Powinni, ale nie na Zachodzie - a na Wschodzie. Irlandia, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone nigdy częścią Polski nie były i nie będą, natomiast na Wschodzie ciągle żyją ludzie którzy mają w pamięci polskość tych ziem, odwiedzają polskie cmentarze i kultywują polską tradycję, kulturę oraz, jak pisała Konopnicka w Rocie: "nie dają pogrześć mowy". Właśnie, Konopnicka - jej grób znajduje się we Lwowie, na Cmentarzu Łyczakowskim, gdzie swoje ostatnie miejsce spoczynku znalazło również wielu nie mniej wybitnych Polaków. Sam Lwów - kto tam był ten wie, jak silna jest tam Polonia, chociaż już niestety będąca mniejszością. 

Nie ma się co bawić w polityczną poprawność i trzeba sobie jasno powiedzieć: Polacy mieszkający na Ukrainie, Białorusi, Litwie, itp. nie są emigrantami zarobkowymi za to często borykają się z problemami stworzonymi przez władze tych krajów. Ci ludzie wskutek zawirowań historii, pomimo tego że są i czują się Polakami, najczęściej nie mają polskich paszportów. Nie mogą więc ot tak sobie wsiąść w samolot czy autobus i wrócić do Ojczyzny. Oni nie opuścili Polski, to Polska  - wskutek zdrady Zachodu i aneksji tych ziem przez Sowietów - zmieniła swoje granice zostawiając ich tam, gdzie byli. To Rodakom na Wschodzie winniśmy wsparcie, tym bardziej gdy weźmiemy pod uwagę dysproporcję w zarobkach tu - i tam. 

My tutaj możemy wiele rzeczy sfinansować sami, oni - bez systemowej pomocy ze strony Polski - nie dadzą rady zadbać o wszystkie polskie miejsca, które bez takiej opieki szybko zostaną zniszczone, tak by pamięć o nich zaginęła stając się co najwyżej domeną wąsko wyspecjalizowanej grupy historyków...

wtorek, 24 listopada 2020

Paczki leżakują na irlandzkiej poczcie

Gdyby ktoś chciał ponarzekać na Pocztę Polską, to zobaczcie jak obecnie działa irlandzka: paczka wysłana DHL-em z Niemiec do Irlandii "szła" 3 dni. Następnie przejęła ją An Post, chyba na podstawie jakiegoś dealu który mają od niedawna. W Dublinie paczka spokojnie przeleżała sobie dni... 10. Wreszcie wyruszyła do Cork ale oczywiście w skrzynce tylko awizo, pomimo że cały czas byłem w domu, m.in. dlatego że na nią czekałem. Można? Można. Aha - to już drugi raz wg dokładnie tego samego scenariusza.

/Powyżej: tracking mojej przesyłki od momentu przejęcia przez An Post/

niedziela, 22 listopada 2020

Geocaching w Glanmire

Na niedzielne popołudnie wybraliśmy się do Glanmire, miasteczka leżącego nieopodal Cork, żeby znaleźć tam kilka geocachingowych skrytek. Na YT można zobaczyć krótki filmik z naszej wycieczki: LINK.

/Powyżej: w John O'Callaghan Park/

sobota, 21 listopada 2020

Koronawirus w Cork /48/: puby serwują alkohol na wynos

Wczoraj pisałem o sklepach które pomimo drugiego lockodownu są niemal wszystkie otwarte, co najwyżej ograniczyły swój asortyment a dzisiaj taka sytuacja: zauważyłem że i niektóre puby /w centrum Cork widziałem przynajmniej dwa takie/ zaczynają serwować trunki "na wynos". Śpieszyłem się i nie miałem czasu żeby zobaczyć jak to technicznie wygląda, ale jeżeli będę tam następnym razem to uzupełnię notkę ;-)

/Powyżej: tablica przed jednym z pubów, otwartych pomimo lockdownu/

piątek, 20 listopada 2020

Koronawirus w Cork /47/: lockdown coraz bardziej fikcyjny

Wprowadzony miesiąc temu w Irlandii ponowny lockdown jest tak naprawdę fikcją. W odróżnieniu tego z marca b.r. - niemal wszystkie sklepy /poza nielicznymi wyjątkami/ są otwarte, zdecydowana większość firm pracuje mniej lub bardziej normalnie a ulice są pełne przechodniów. 

Ponieważ teoretycznie można kupić tylko najpotrzebniejsze rzeczy więc część sklepów prowadzących sprzedaż różnego asortymentu półki z tymi "zakazanymi" towarami, czyli nie podlegającymi obecnie sprzedaży, okleiła taśmą, jak na zdjęciach poniżej. I tak: można kupić bieliznę ale nie można kupić ubrania, można kupić artykuły do pielęgnacji dzieci ale nie można kupić zabawek, itd. Dodam, ze nawet w tym panuje pewna dowolność. Generalnie jednak można kupić praktycznie wszystko, co najwyżej sprzedaż lub usługa odbędzie się w drzwiach lokalu /w ten sposób optyk przyjął i wydał Agnieszce okulary z których zgubił się jeden "nosek"/, ewentualnie sklep przyjmie zamówienie przez internet a wyda towar już w lokalu. 

Większość lokali gastronomicznych również funkcjonuje, tyle że serwują dania na wynos. Dochodzi do takich paranoi że można wejść do lokalu, zamówić posiłek, usiąść przy stoliku i poczekać aż zostanie przygotowany - ale następnie trzeba z nim wyjść na zewnątrz.

Poniżej - półki z "zakazanymi" towarami wewnątrz normalnie funkcjonujących sklepów:


poniedziałek, 16 listopada 2020

Choinka w Cobh

Podczas wczorajszego wypadu do Cobh zobaczyliśmy pierwszą w tym roku choinkę - czy też raczej "choinkę" ;-) Generalnie w Irlandii w centrach miast stawia się je już od początku listopada.

/Powyżej: choinka w Cobh/

niedziela, 15 listopada 2020

Geocaching na Old Church Cemetery w Cobh

Niedzielne popołudnie spędziliśmy na szukaniu geocachingowych skrytek. Tym razem - na cmentarzu w Cobh. Filmik z tej wycieczki można zobaczyć na moim YT: LINK.

Dokładniej to były tzw. lab cache, czyli nie tradycyjne skrytki ale rzecz chyba znacznie bardziej interesująca: również wymagają udania się w określone miejsce wg podanych współrzędnych i dopiero gdy zbliżymy się na odległość 5-10 metrów od celu w aplikacji wyświetli nam się pytanie na które musimy udzielić odpowiedzi. A odpowiedź z reguły będziemy mieli przed nosem ale dopiero wtedy, gdy fizycznie znajdziemy się w danym miejscu. Ot, taka ciekawostka. 

Świetne popołudnie, cmentarze może są mało romantyczne ale za to pełne historii. Dotarliśmy m.in. do grobów ofiar zatopienia Lusitanii, którą w czasie I wojny światowej storpedował niemiecki okręt podwodny, jak również odwiedziliśmy ostatnie miejsca spoczynku Jamesa Verlinga - osobistego lekarza Napoleona Bonaparte i Jacka Doyle, słynnego irlandzkiego boksera, aktora i... tenora, który niestety rozpuścił swój talent w whiskey.

Później jeszcze podjechaliśmy na szybką kolacje do centrum miasta. Pomimo ogłoszonego lockdownu czasy wszystkie lokale były otwarte, tyle że serwowały jedzenie na wynos, chociaż można było wewnątrz przy stoliku zaczekać na przygotowanie posiłku, który musieliśmy zjeść w samochodzie. Ot, takie czasy zarazy...

/Powyżej: na Old Church Cemetery w Cobh/

czwartek, 12 listopada 2020

Alkohol za barierką

Od 12 listopada b.r. w irlandzkich sklepach wprowadzono nowe zasady dotyczące sprzedaży alkoholu, mające na celu odseparowanie czy raczej usunięcie z pola widzenia dzieci takich produktów. I tak od dzisiaj sklepy które oprócz żywności sprzedają również alkohol mają do wyboru trzy rozwiązania: pierwszym jest oddzielenie miejsca sprzedaży alkoholu od innych produktów barierą o wysokości nie mniejszej niż 1,2 metra; drugim jest wydzielenie oddzielnego pomieszczenia do takiej sprzedaży; trzecim - mającym jak rozumiem zastosowanie w mniejszych sklepach, jest posiadanie nie więcej niż trzech regałów do takiej sprzedaży, każdy o maksymalnej szerokości 1 metra i wysokości 2,2 metra. 

Czy to coś pomoże? Oczywiście że nie, po prostu owoc zakazany stanie się jeszcze bardziej zakazany a taki jak wiadomo - smakuje najbardziej...

/Powyżej - nowo wstawiona bariera oddzielająca miejsce sprzedaży alkoholu w jednym z Aldi w Cork/

poniedziałek, 9 listopada 2020

Koronawirus w Cork /46/: maseczki Agnieszki

Od ponad pół roku obowiązuje - w określonych miejscach i sytuacjach - nakaz noszenia maseczek. Poniżej część maseczek Agnieszki które osobiście dla Niej zakupiłem. W niektórych - nawet chodzi ;-) Maseczki można dokładniej zobaczyć w galerii na fb: LINK lub na filmiku na YT: LINK.

/Poniżej: maseczki Agnieszki ;-)/

poniedziałek, 2 listopada 2020

Pożegnanie z gotówką

Niedawno uświadomiłem sobie że co najmniej od roku, czy to będąc w Irlandii czy w Polsce, ani razu nie zapłaciłem gotówką. Pieniądz którego używam jest już w całości elektroniczny, nawet przy tak drobnych płatnościach jak przejazd taksówką lub autobusem. Czy to dobrze? Jak to mawiał klasyk, są tego plusy dodatnie i plusy ujemne...

Zacznijmy od tego, że obecny pieniądz czy to wyrażony w materialnych znakach jak banknot lub moneta czy też istniejący jedynie jako elektroniczny zapis na naszym bankowym koncie, ma jedynie wartość umowną. Mamy, oczywiście w bardzo dużym uproszeniu, pewną umowę społeczną że dany towar posiada swoją równowartość wyrażoną w tej czy innej walucie. Rzeczywista wartość materialnie istniejących znaków pieniężnych, bez wspomnianej umowy społecznej, jest warta tyle ile materiał użyty do ich produkcji, czyli zadrukowany papier lub ten czy inny metal a nawet plastik. Jeszcze raz podkreślam że piszę to w dużym uproszczeniu.

Pieniądz elektroniczny podlega tym samym prawom, tyle - że jest znacznie tańszy "w produkcji" bo nie posiada swojej materialnej formy. Jest również znacznie wygodniejszy w użyciu, łatwo umożliwiając zakupy internetowe czy szybkie płatności w sklepie za pomocą karty a ostatnio coraz częściej również telefonem i zegarkiem. Trudniej też o fałszerstwa które w Irlandii ciągle mają miejsce, stąd m.in. taka obsesja przed przyjmowaniem banknotów w wyższych nominałach niż 50 euro, pomimo że są one legalnym środkiem płatniczym również na Zielonej Wyspie. Swoją drogą, najchętniej chyba fałszuje się tutaj banknoty 20 eurowe: nikt im nie przygląda się tak jak 50-tkom a fałszowanie niższych nominałów jest już średnio opłacalne.

Pieniądz papierowy ma jednak pewną wyjątkową cechę: umożliwia zachowanie pewnej anonimowości przy płaceniu za towary i usługi lub też łatwo pozwala ukryć część dochodów przed coraz bardziej pazernym fiskusem. Ba, spotkałem się nawet z kolejną spiskową teorią że cała ta koronowirusowa pandemia została wywołana po to, żeby wycofać używanie papierowych pieniędzy i umożliwić całkowite przejście na płatności bezgotówkowe. Faktycznie, sporo miejsc chyba nie do końca legalnie wywiesiło kartki że przyjmują wyłącznie płatności kartą. Wytłumaczenie pozornie oczywiste: bo na banknotach przechodzących z rąk do rąk łatwo o wirusy. Pewnie tak, tyle że za większe zakupy i tak nie da się zapłacić /bez/dotykowo, trzeba włożyć kartę do czytnika i wklepać pin, co przed nami zrobiło tego dnia pewnie wielu innych klientów a dezynfekcja tego sprzętu po każdym kliencie jest oczywiście fikcją.

No dobrze, ale skąd te obawy przed przejściem na system całkowicie bezgotówkowy? Z jednej strony jak wspomniałem, trudno w takim systemie zachować anonimowość przy płatności za towar lub usługę. To prawda, ale nie do końca. Ludzie są bardzo kreatywni i jak mawiał klasyk: "na każdą technikę jest inna technika". Pomimo że rządy poszczególnych państw starają się to ograniczać, jak grzyby po deszczu wyrastają mniej lub bardziej wiarygodne instytucje finansowe które wydają anonimowe prepaidowe karty płatnicze, które można zasilać środkami za pomocą kodów nabytych w sklepach, itp. Oczywiście korzystanie z takich kart wiąże się często z opłatami wyższymi niż za te standardowe, wydane przez banki i przypisane do naszego konta, no ale - anonimowość kosztuje.

Druga kwestia, które wiąże się zresztą z pierwszą, to chęć unikania opodatkowania. Doświadczeń z Irlandii nie mam /co nie znaczy że ludzie tak nie robią/ ale z Polski - tak, gdzie nie raz spotkałem z takimi kombinacjami. O ile przy płatności za towar sprawa jest jasna: chcemy mieć potwierdzenie zakupu w razie ewentualnej reklamacji i żadna firma tego nie obejdzie, to z usługami jest zgoła inaczej. Z reguły firmy lub raczej osoby prowadzące własną działalność gospodarczą żądają wpłaty zaliczki na bankowe konto ale później przy płatności za całość usługi - zdecydowanie preferują gotówkę, nie śpiesząc się z wystawieniem faktury. A kiedy nie da się przekazać gotówki z rąk do rąk - spotkałem się kilka razy z prośbą o zapłatę przekazem pocztowym: pieniądze trafiają do odbiorcy a śladu transakcji na jego rachunku bankowym - nie ma.

Oczywiście rozumiem niechęć do dzielenia się zyskami z fiskusem ale przy działalności gospodarczej będzie to coraz trudniejsze. Weźmy takie komunistyczne Chiny: wolność gospodarcza jest tam, jak mi się wydaje, znacznie większa od tej w Polsce czy w Irlandii. Widziałem /oczywiście na YT/ babcie sprzedające na ulicach wielkich miast gruszki i pietruszki, nie niepokojone przez jakiś tamtejszy odpowiednik straży miejskiej. Tyle że praktycznie nikt tam już nie używa gotówki. Ludzie płacą telefonami wcześniej skanując indywidualny kod QR, który każda z babć miała wydrukowany na kartce papieru - i już. I wilk syty i owca cała: babcia zarobi swoich kilka juanów a fiskus pobierze dolę. Można? Można.

I taka u nas będzie przyszłość. Płatności będą nie tylko elektroniczne, bo to mamy już teraz, ale po prostu mobilne. Najprawdopodobniej nawet fizyczne karty płatnicze w ciągu kolejnej dekady przestaną istnieć. Sam już jedną z kart których używam mam całkowicie wirtualną, bez jej fizycznego odpowiednika. Wkrótce być może będziemy się obchodzili nie tylko bez gotówki ale i bez kart, ich czytników, itp. Wystarczy telefon i indywidualny kod QR, kto wie - może nawet "dla wygody" na stałe umieszczony na ciele, o czym już 2 tysiące lat temu ostrzegała Biblia: "...i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia." /Apokalipsa św. Jana 13:17/. Zdumiewające: jeszcze nia tak dawno był to tylko niejasny i kompletnie hermetyczny tekst, dzisiaj - nagle nabiera cech bardzo dużego prawdopodobieństwa. I jak widać nie trzeba nikomu wszczepiać żadnego chipa, kod QR wystarczy.

Ale może wcale nie będzie tak źle, bo jak wspomniałem - ludzie są kreatywni. W najgorszym razie zatoczymy koło i wrócimy do handlu wymiennego: ja Ci pomaluję mieszkanie a Ty dasz mi worek warzyw ze swojego ogródka. Ktoś inny zmieni koła w moim aucie a Ty go modnie ostrzyżesz. Itd., itp. Najprawdopodobniej będzie jeszcze inaczej: owszem, zejdziemy z płatnościami do podziemia ale przy wykorzystaniu technologii: zamiast wirtualną walutą będziemy płacili równie wirtualną kryptowalutą. Jakkolwiek nie będzie, będzie ciekawie a my mamy ten wątpliwy przywilej życia w ciekawych czasach.

Na wszelki wypadek we wszystkim warto zachować zdrowy rozsądek. Pieniądze, nawet te tylko elektroniczne, lepiej trzymać w kilku miejscach. Może warto kupić trochę metali szlachetnych? No i koniecznie trzeba pomyśleć o własnym ogródku: naprawdę niewielkie poletko wystarczy do wyżywienia człowieka na diecie jarskiej. No i zawsze będzie można sprzedać wyhodowaną marchewkę, buraki i czosnek. Jak nie za wymienną usługę, to za pomocą kodu QR...

niedziela, 1 listopada 2020

49

Dzień Wszystkich Świętych, więc moje urodziny. Jeszcze rok - i będzie pół wieku. A podobno życie tak naprawdę zaczyna się po 50-tce. A najlepiej - po dwóch. Od Agnieszki dostałem m.in. - humidor i 3 cygara na początek. Nie spodziewałem się tego kompletnie, więc tym bardziej miło. Pierwsze wypaliliśmy razem ;-)

Poniżej - z urodzinowym tortem i takież prezenty: