Strony

czwartek, 31 grudnia 2020

2021: drony, szczepionki i bankructwa

Cóż to był za rok, co za emocje, istny rollercoaster w świecie który stał się wesołym miasteczkiem. Chociaż nie wszystkim było do śmiechu kiedy przyszło im żyć w nowej rzeczywistości wykreowanej przez media, polityków i niestety również część lekarzy. Co będzie w nadchodzącym roku? Obawiam się że doznamy jeszcze ostrzejszej "jazdy bez trzymanki" a siła odśrodkowa może wielu z nas wyrzucić z tej koronowirusowej karuzeli.

Trzeba przyznać że przeżyliśmy bardzo dziwny okres czasu. Nikt chyba w najbardziej futurystyczno - pesymistycznych wizjach nie przewidział tego, co się stało. Zaczęło się niewinnie od doniesień z Chin o kolejnym wirusie, którymi zresztą nikt się nie przejął. Nic dziwnego, gdzie Rzym a gdzie Krym, gdzie Chiny a gdzie Pcim. W dodatku jak wiadomo, te nasze swojskie "moja chata z kraja" i "jakoś to będzie". Nagle okazało że świat naprawdę stał się globalną wioska, że to co wczoraj wydarzyło się gdzieś w jakimś chińskim Wuhan jutro może mieć swoje konsekwencje w polskich Katowicach i irlandzkim Galway. Świat wstrzymał oddech, Irlandczycy odwołali parady w dniu św. Patryka a nawet, o zgrozo, zamknęli puby. Kiedy na Zielonej Wyspie zamyka się puby to wiedz, że coś się dzieje. Chociaż chronologicznie rzecz biorąc to Irlandia, jako kraj obecnie walczący z katolicyzmem, jako pierwsze zamknął kościoły. Pierwsze je zamknął i ostatnie otworzył, by niemal natychmiast ponownie je zamknąć. Taka sytuacja.

Poznaliśmy lub nadaliśmy nowe znaczenia słowom dotąd nieużywanym: lockdown, kwarantanna, social distance i oczywiście - koronawirus. Media tradycyjnie roztoczyły przed nami wizję apokalipsy i hekatomby, chociaż do niczego takiego przynajmniej na razie nie doszło stąd niektórzy powątpiewają czy rzeczywiście mamy do czynienia ze światową pandemią. Tak swoją drogą, czy pamiętacie jeszcze Państwo huragan Ofelia? Zapewne nie, bo to było zwykłe załamanie pogody jakich w Irlandii sporo. Jednak wtedy a dokładnie 16 października 2017 roku media ogłosiły że będzie to największy huragan na Zielonej Wyspie od co najmniej 50 lat i że możliwa jest sytuacja że kamień na kamieniu tu nie zostanie. Rzeczywiście huragan przeszedł, gdzieś tam zerwał źle przytwierdzony dach, kilka wiosek pozbawił prądu i zniknął tak szybko jak się pojawił. Czyli - dzień jak co dzień. Sam bym pewnie o Ofelii zapomniał już następnego ranka, gdyby nie to że tego akurat dnia musieliśmy z żoną pojechać z Cork do Dublina - i z powrotem. Państwowy przewoźnik zamknął swoje dworce, na szczęście kursowały linie prywatne. Niestety, nic nie załatwiliśmy bo państwowe urzędy nagle /gdy już byliśmy w drodze/ podjęły decyzję o samozamknięciu się tego dnia a w ślad za nimi poszło też wielu prywatnych właścicieli restauracji czy innych sklepów. A sam huragan? Trochę deszczu i wiatru, przy czym ten pierwszy, przyznać trzeba, był na tyle silny że lekko wykrzywił nam antenę telewizyjną, przez co przestał odbierać tvn. Tylko i wyłącznie tvn a jak wiadomo nie ma przypadków - są znaki. Tak czy owak: media trąbiły o apokalipsie a ja widziałem jedynie lekko przekrzywioną antenę satelitarną. Myślę że nieco podobnie było i w przypadku tego koronawirusa, postraszono ludzi znacznie bardziej niż rzeczywiście sytuacja tego wymagała.

Grupą która w tym mijającym roku najbardziej straciła zaufanie i szacunek społeczny byli jednak nie dziennikarze a lekarze. To są najwięksi przegrani, chociaż na własne życzenie. Lekarze są nam potrzebni tylko na czas choroby, zdrowy ich nie potrzebuje, bo i po co? Tymczasem gdy przyszło realne zagrożenie, spora część z nich pozamykała się w swoich gabinetach odmawiając przyjmowania pacjentów i ograniczając się co najwyżej do "teleporad", które w większości mogą mieć wartość podobną do rad udzielanych przez dr Google, Yandex czy Bing, w zależności od tego którą internetową przeglądarkę preferujemy. Na marginesie: Google rzeczywiście miało plan wprowadzenia aplikacji która po wpisaniu objawów naszych dolegliwości będzie podawała listę chorób, które mogą być z tym związane. Być może teraz prace nad nią będą kontynuowane. Swoją drogą, przed pacjentami pozamykali się nawet stomatolodzy ale jak się żartuje w środowiskach medycznych, "dentysta to nie lekarz". Oczywiście strach przed zakażeniem natychmiast mijał gdy pan doktor wracał z państwowej placówki na swoją prywatną praktykę, co jeszcze bardziej pogłębiło niechęć do przedstawicieli tegoż zawodu.

Wracając: przyszło lato i mieliśmy niewielki powrót do normalności by już na jesieni mieć powtórkę z rozrywki. I tak sobie żyjemy z dnia na dzień nie wiedząc co nas spotka, oprócz tego że wszyscy mamy być zaszczepieni, podobno dobrowolnie. Pewnie tak jak niedawno przebadano na Słowacji całą populację na obecność tego wirusa: kto się nie chciał poddać dobrowolnym testom musiał się poddać obowiązkowej 10-dniowej kwarantannie. Ale przysłowiową kartę na zakładzie podbijać jednak każdy musi, bo za kwarantanny - pomimo że przymusowe - żaden pracodawca płacić nie chce. Na razie, jak wspomniałem, koncerny medyczne aż przebierają nogami żeby zaszczepić całą ludzkość, zamiast po prostu wynaleźć lekarstwo na chorobę. Ale wiadomo, lek podaje się tylko chorym a szczepi się wszystkich. Potężna kasa do wyjęcia, ot co. Oczywiście szczepionki mają być "bezpłatne", czyli sfinansowane nie bezpośrednio z naszej kieszeni tylko z płaconych przez nas podatków. Pieniądze na koncie czy w portfelu każdy widzi więc opór przed ich wydaniem jest znacznie większy niż gdy coś jest finansowane z danin co prawda publicznych ale odebranych pracownikowi jeszcze przed wypłaceniem mu pensji - a nie już po. A jak wiadomo czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Podobno gdyby zmienić zasady i zacząć wypłacać pracownikom do ręki pensję brutto a nie netto, jednak z obowiązkiem samodzielnego opłacenia przymusowych składek na te czy inne fundusze zdrowotne, socjalne i coroczne opłaty i podatki /co do tej pory robi pracodawca/, to prawdziwą, powszechną i krwawą rewolucję mielibyśmy najpóźniej po pierwszym takim kwartale a na drzewach zamiast liści rzeczywiście mogliby zawisnąć... a zresztą, nie idźmy tą drogą. Na razie socjaliści różnej maści mają się dobrze, społeczeństwa otumanione telewizją a internet wykorzystujące głównie do oglądania śmiesznych historyjek na TikToku ciągle ich wybierają, więc rośnie nam kolejne pokolenie mające już nie tylko problemy z określeniem własnej narodowości, co nawet płci. Co jeszcze gorsze, dzisiaj za oczywiste i naukowe stwierdzenie ze "istnieją tylko dwie płcie, męska i żeńska" czy już, nie daj Panie Boże, za "życie ludzkie istnieje od chwili poczęcia" - czyli od momentu połączenia się DNA pochodzącego z komórek rozrodczych jego rodziców - można być nie tylko narażonym na społeczny ostracyzm ale wręcz ponieść daleko idące konsekwencje, gdzie zwolnienie z pracy a tym samym pozbawienie środków do życia jest tylko pierwszą z nich.

W tak zwanym międzyczasie gdzieś tam w Górskim Karabachu wybuchła wojna pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Nikt się tym również nie przejął, podobnie jak i początkowo wirusem z Chin. Kto by tam wiedział bez sprawdzenia w smartfonowej aplikacji gdzie jest ten Górski Karabach o który się skruszyły kopie? Tymczasem z reguły na takich właśnie małych wojenkach możni tego świata testują nowe rodzaje broni, być może w przygotowaniu do wojen znacznie poważniejszych. Wiadomo że nie ma to jak prawdziwe warunki bojowe, to samo zrobiono np. w latach 30-tych ubiegłego wieku podczas wojny domowej w Hiszpanii, którą ówczesne mocarstwa europejskie potraktowały jako poligon doświadczalny przed wojną "właściwą", przynajmniej z ich punktu widzenia. Nie inaczej stało się i tym razem. Czego teraz armie świata będą używały do mordowania siebie nawzajem a przy okazji i ludności cywilnej? Dronów proszę Państwa, to jest broń przyszłości co właśnie definitywnie potwierdzono podczas tego konfliktu. Tak, te drony które jeszcze do niedawna były tylko sympatyczną zabawką głównie dla fanów fotografii. Zdecydowanie tańsze od czołgów, łodzi podwodnych i samosterujących rakiet, za to morderczo skuteczne. Kiedyś Napoleon mówił że każdy żołnierz ma w plecaku buławę marszałkowską, teraz oprócz niej może w nim zmieścić jeszcze niepozornego drona, który jednak może narobić szkód niebagatelnych. W dodatku może nim sterować nawet pryszczaty nastolatek wychowany na grach wideo i oddalony od miejsca bitwy o tysiące kilometrów. Taką już teraz mamy technologię, chociaż w tym przypadku nie jest to powód do dumy a bardziej - do zadumy. W tle tych wszystkich wydarzeń były też wybory prezydenckie, zarówno w Polsce jak i w USA. I tu i tam mnóstwo kontrowersji z których jednak wkrótce wynikną określone konsekwencje, zarówno dla naszego kraju - jak i świata.

Tak czy owak, wszystko to zapowiada że przed nami kolejny rok pełen wrażeń. Wielu z nas, szczególnie wykonujących tzw. pracę biurową, już do niej nie wróci. Skoro można pracować z domu, to pracodawca chętnie zaoszczędzi na wynajmie powierzchni biurowych. Puste biura trzeba będzie w miarę możliwości przerobić na kompleksy mieszkalne lub hotelowe, czyli znowu pojawi się zielone światło dla budowlanki, chociaż może nie tak od razu. Być może część z tych prac wykonają chińskie firmy, które po Azji i Afryce coraz śmielej wchodzą na rynki europejskie. Nadal będzie się rozwijał rynek firm dostawczych i kurierskich bo coraz więcej rzeczy będziemy zamawiali online, do czego się przyzwyczailiśmy w mijającym roku. Być może między innymi przez to czeka nas też fala bankructw małych, tradycyjnych rodzinnych firm które nie wytrzymają ekonomicznych skutków długotrwałego odpływu klientów a na sprzedaż online nie zdążyły się przestawić. W ich miejsce pewnie niestety wejdą kolejne sieciówki. Do tego nadchodząca fala powszechnego szczepienia na COVID-19 praktycznie we wszystkich krajach świata, która z całą pewnością będzie budziła silny opór, niechby nawet wśród niewielkiej części społeczeństwa. Szczepienia teoretycznie dobrowolne ale jak wiadomo co innego teoria, co innego praktyka. Do tego dochodzą szczepionki od różnych firm z kilku krajów: inną szczepionkę będą mieli Chińczycy, inną Rosjanie, jeszcze inna będzie użyta w USA i naszym eurokołchozie. Czy Chińczycy będą wpuszczali turystów z Europy zaszczepionych inną szczepionką niż oni sami? Czy Rosjanie z kolei odpuszczą Chińczykom zaszczepionym CoronaVac a nie Sputnik V? Czy biedniejsze kraje którym już te bogatsze właśnie oferują kredyty na zakup swoich szczepionek staną się przez to jeszcze biedniejsze a te bogatsze - jeszcze bogatsze? Zapewne tak, co też może wzbudzić falę niezadowolenia i kolejną Wiosnę Ludów, gdy przyjdzie termin zwrotu długów. Ale długi każdy taki kraj tak czy owak odda, jak nie w obawie przed sankcjami to przed chmarą nadlatujących dronów.

Ale może będzie zupełnie inaczej, kto wie? Jakkolwiek by nie było, jak to pisał w jednym ze swoich listów Józef Ignacy Kraszewski: "zamiast się zabijać, pomagajmy sobie, zamiast nienawidzieć, kochajmy się". To jedno co zawsze warto, nawet w tych ciekawych a jednocześnie wcale niezaciekawych czasach. Ot, paradoks ale w nadchodzącym roku poznamy ich więcej. Obyśmy tylko zdrowi byli, to z całą resztą jak zwykle jakoś damy sobie radę. 

Dlatego z nieustającą nadzieją życzę Państwu wszystkiego co najlepsze w tym nowym, 2021 roku...

środa, 30 grudnia 2020

Kolejny pełny lockdown w Irlandii

Od północy z 30 na 31 grudnia b.r. obowiązuje w Irlandii kolejny /już straciłem chyba w tym rachubę/ wprowadzony na miesiąc pełny lockdown, bo podobno koronawirus nie odpuszcza. Ot, tak dosłownie tuż przed Sylwestrem zakazano m.in. składania wizyt domowych oraz przemieszczanie się na odległość większą niż 5 km od swojego miejsca zamieszkania. Czyli wszystkie sylwestrowe "domówki" teoretycznie nie będą mogły się odbyć, no chyba że będzie w niej uczestniczyła wyłącznie mieszkająca razem rodzina. O zorganizowanych imprezach, takich jakie były jeszcze rok temu, tym bardziej nie ma mowy. I takim akcentem żegnamy odchodzący, 2020 rok...

/Powyżej: informacje o kolejnym lockdownie publikowane na polonijnych stronach/

sobota, 26 grudnia 2020

Boże Narodzenie 2020

Choinkę ubraliśmy - a że na te Święta nikt do nas nie przyjeżdża, to zgodnie z tradycją - wybraliśmy się do Dublina, tak jak dwa, cztery i sześć lat temu. Wychodzi na to, że święta spędzamy naprzemiennie: albo w Cork z gośćmi z Polski albo wyjeżdżamy do stolicy Zielonej Wyspy ;-) Jak już pisałem, taki wyjazd nawet na 2-3 dni to z naszej perspektywy świetna rzecz, pozwala oderwać się od codzienności a przez to lepiej przeżyć Boże Narodzenie. 

Tak jak dwa lata temu zatrzymaliśmy się w hotelu RIU Plaza The Gresham przy O'Connell Street. Dobry hotel w samym centrum miasta, polecam. Tam przygotowaliśmy dla siebie skromną Wigilię i wybraliśmy się na Pasterkę. Tym razem jednak inaczej niż w latach poprzednich. poszliśmy do St. Audoen's Church, a nie do Dominikanów, ponieważ tylko tam było jeszcze wolne miejsce. Z powodu restrykcji spowodowanych koronawirusem na Msze Święte trzeba się teraz rejestrować online. Swoją drogą - na Pasterkę w Cork też już zabrakło dla nas miejsca. W tym samym kościele byliśmy też w pierwszy dzień świąt a w dzień drugi - kościoły w Irlandii zostały ponownie zamknięte.

Po Pasterce pospacerowaliśmy po świątecznie oświetlonym Dublinie, przy okazji podejmując kilka geocachingowych labcachy. To samo zresztą robiliśmy w dwóch kolejnych dniach.

Zaprosili nas też do siebie Monika i Przemek /m.in. autor strony Shamek w Dublinie - Radio PL/ oraz Kasia i Tomasz, których Rodakom chyba bliżej przedstawiać nie trzeba, ale pochwalę się że Tomasz, co widać na zdjęciu, wypisał dla nas dedykację na swoim nowym tomiku wierszy "Zaklinator" - o jego poprzednim tomiku "Nocne czuwanie" pisałem tutaj: LINK./. 

Jak wspomniałem kościoły w Irlandii zostały zamknięte dla wiernych już w drugi dzień świąt ale wyprzedaże trwały tego dnia w najlepsze, gromadząc tłumy klientów. Najwidoczniej wirus jest bardzo groźny w coraz bardziej pustych kościołach ale zupełnie niegroźny w przepełnionych sklepach z towarami piątej potrzeby. Dosłownie na godzinę przed naszym wyjazdem nad Dublinem jak i w całej Irlandii rozpętał się kolejny sztorm, tym razem o wdzięcznym imieniu Bella ale szczęśliwie udało nam się bezpiecznie dotrzeć do domu. I tak minęły nam tegoroczne Święta ;-) 

Poniżej kilka zdjęć oraz filmik:

/Powyżej: w centrum świątecznie oświetlonego Dublina/

/Powyżej: nasza kolacja wigilijna/

/Powyżej: wracamy z Pasterki przez Millennium Bridge/

/Powyżej: z Moniką i Przemkiem/

/Powyżej: Kasia i Tomasz/

Poniżej - filmik z naszego świątecznego pobytu w Dublinie: LINK.

czwartek, 24 grudnia 2020

Bóg się rodzi!

Tak wygląda nasza tegoroczna choinka ;-) Ubrana wczoraj, gdyż dzisiaj wyjeżdżamy na święta - do Dublina.

/Powyżej: nasza tegoroczna choinka/

środa, 23 grudnia 2020

Bóg się rodzi w czasach zarazy

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. W tym roku, z powodu wiadomych ograniczeń spowodowanych pandemią koronawirusa, będą inne niż zwykle. Kto wie może przez to lepiej oddające swój sens, kiedy to Bóg się rodzi a moc truchleje? A narodził się, pamiętajmy, samotnie w stajence - bo dla jego Rodziców "nie było miejsca w gospodzie".

Podobno historia lubi się powtarzać ale nigdy dokładnie tak samo. Gdyby Jezus przyszedł na świat teraz, pewnie dla jego Rodziców również nie byłoby miejsca w gospodzie, hotelu czy innym b&b. Tylko że wtedy te przybytki były zatłoczone ilością osób wędrujących na ówczesny spis powszechny, teraz - są puste lecz zamknięte a podróże wybitnie niewskazane. Ba, nawet Trzech Króli obchodzilibyśmy kiedy indziej bo Mędrcy z darami, nawet jeżeli udałoby im się przekroczyć granicę, musieliby udać się na obowiązkową 2-tygodniową kwarantannę.

Przy okazji tego felietonu chciałbym raz na zawsze rozstrzygnąć spór które święto jest ważniejsze: Boże Narodzenie czy Wielkanoc? Oczywiście że - Wielkanoc. Urodził się każdy z nas ale umarł, zmartwychwstał i wstąpił do Nieba tylko Jezus. Z samego urodzenia wynika niewiele, z faktu zmartwychwstania - wszystko. Dlatego zawsze ważniejsza będzie Wielkanoc. Instynktownie czują to nawet sprzedawcy: święta Bożego Narodzenia są już kompletnie skomercjalizowane , ba - niektórzy na Zachodzie zupełnie już zatracili ich sens, uznając że to okres Winter Holidays w czasie których Santa Claus /na co dzień zatrudniony w Coca-Coli/ przynosi prezenty. Tyle, żadnej głębszej refleksji. Na naszych oczach ponad tysiącletnia tradycyjna opowieść o św. Mikołaju, biskupie Miry, przegrywa z komercyjną ubiegłowieczną bajką. Na Wschodzie jeszcze nie jest tak źle, tam duchowość zawsze była głębsza ale to i tak już tylko kwestia czasu aby i w tej kwestii równać w dół.

Ale z Wielkanocą to co innego, tutaj duchowość tych świąt jest na tyle silna że ciągle szczerbią się na niej zęby komercji. Jak sprzedać śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa? Dlatego czyni się jakieś próby "odreligijnienia" tych świąt, nawiązania do pogaństwa, jakieś jajeczka i zajączki, ba - spotkałem się nawet z tym że w te święta Rodacy życzyli sobie... "wesołego zająca". Czego?! Naprawdę? Oj, ludzie, ludzie... No ale z koszyczkiem do kościoła każdy pójdzie, bo jak wiadomo bez święconki nie ma zbawienia. Święconka i Pasterka, to często jedyne okazje w roku żeby pójść do kościoła. Święconka z powodu tradycji, Pasterka - bo rodzina z Polski na święta przyjechała i nie wypada nie iść. No dobrze, uogólniam i upraszczam ale takie płyną wnioski z mojej swoistej obserwacji uczestniczącej. W tym roku jest inaczej: ograniczenia wprowadzone przez rządy z powodu pandemii koronawirusa spowodowały zamknięcie kościołów. I nagle okazało się to co było wiadomym od zawsze: do błogosławieństwa pokarmów wystarczy głowa rodziny i wcale nie musi tego czynić kapłan. 

Wielkanoc mamy za sobą, przed nami Boże Narodzenie i biblijna historia Jezusa. Urodził się w stajence bo nie było dla niego miejsca w gospodzie, za pierwsze łóżeczko posłużył mu zwierzęcy żłób. Odnajdują go Mędrcy ze Wschodu i ofiarowują dary: mirrę, kadzidło i złoto. To ostatnie zapewne pomogło jego rodzinie przetrwać okres przymusowej emigracji w Egipcie, gdy bezpośrednio było zagrożone życie Jezusa. Natychmiast gdy niebezpieczeństwo mija, wracają do swojej ojczyzny która w tym czasie jest pod rzymską okupacją. Po 30 latach Jezus wraz ze swoją Matką udaje się na wesele do Kany Galilejskiej gdzie zamienia wodę w wino. To pierwszy krok na drodze która zaprowadzi go aż na Krzyż. Ale najciekawsza historia zaczyna się dopiero później, gdy jego skonsternowani uczniowie zastają pusty grób i stwierdzają: "nie ma Go tu...".

No tak, rozpędziłem się znowu do Wielkanocy, wróćmy do Świąt Bożego Narodzenia. Jakie będą to święta? Czy znowu zatracimy się w szale zakupów prezentów pod choinkę czy z powodu zamkniętych sklepów - zatrzymamy się na chwilę refleksji? Czy skupimy się na pośpiesznym łamaniu opłatkiem żeby czym prędzej skosztować wigilijnego barszczu z uszkami, czy zastanowimy się - CZYJE urodziny właściwie świętujemy? A właśnie, opłatek. Piękna, wczesnochrześcijańska tradycja, obecnie znana już tylko na Wschodzie. Dzielimy się nim ze wszystkimi, nawet ze zwierzętami które w tę jedną wigilijną noc podobno mogą przemówić ludzkim głosem, chociaż chyba lepiej żeby tego nie robiły, bo moglibyśmy usłyszeć wiele złego na swój temat. Jest w tym geście dzielenie się opłatkiem z naszymi braćmi mniejszymi pewne intuicyjne zrozumienie tego, o czym św. Paweł wspomniał w Liście do Rzymian /8:19/, że również one oczekują przyjścia Zbawiciela i świata, który ma nadejść... Tak na marginesie, mieszkając za granicą własnej Ojczyzny możemy polskie świąteczne zwyczaje skonfrontować z tradycjami innych narodów. I wiecie co? Nasze - są najpiękniejsze. Warto to sobie uzmysłowić zanim zamienimy wigilijną kolację z 12 potrawami na obiad z indykiem.

Pan Bóg nawet z największego zła potrafi wyprowadzić dobro. Kiedy w marcu niemal cały świat się zatrzymał z powodu pandemii, wielu z nas inaczej spojrzało na otaczającą nas rzeczywistość i wiele rzeczy uległo przewartościowaniu. Chyba szczególnie odczuliśmy to my, emigranci, czasowo lub na stałe mieszkający poza granicami naszej Ojczyzny. Zamknięte granice i wstrzymane loty nagle okazały się fizyczną barierą odgradzającą nas od naszych bliskich. To, co wydawało nam się tak blisko, raptem trzy godziny lotu czyli tyle ile się jedzie z Dublina do Cork lub z Krakowa do Warszawy, okazało się nową, trudną do przebicia żelazną kurtyną. A nawet gdy się komuś udało, zaraz po przyjeździe musiał się zamknąć w odosobnieniu na okres kwarantanny. Oczywiście pozostały rozmowy telefoniczne czy komunikatory internetowe, mogliśmy się widzieć przez komputerowe kamerki ale jednak każdy z nas bardzo mocno uświadomił sobie, że to nie to samo. Dopóki możliwość praktycznie natychmiastowej podróży do Polski była możliwa ta odległość nie wydawała się tak duża, kiedy jednak zamknięto lotniska - sprawy się bardzo skomplikowały. Oczywiście zawsze jest jakieś wyjście, Polska, Irlandia i inne kraje uruchomiły słynne "loty do domu", cześć kurierów na co dzień wożący paczki zamontowało w przestrzeni bagażowej siedzenia i zaoferowało przewóz osób, ale jednak wszyscy odczuliśmy że coś się zmieniło. Chyba zniknęło gdzieś poczucie bezpieczeństwa a groźba oddzielenia od bliskich stała się realna. Najgorzej mieli ci, którym w tym czasie zmarł ktoś bliski w Polsce a oni nie mogli przylecieć na pogrzeb z powodu utrudnionej podróży, obowiązkowej kwarantanny jak i ograniczenia w liczbie osób uczestniczących w pogrzebie. Nie do śmiechu było też parom organizującym wesela, tyle że to jednak zawsze można zrobić później ale umiera się tylko raz...

Dlatego tym bardziej w te święta Bożego Narodzenia powinniśmy skupić się na tym co ważne, zostawiając za sobą to co może runąć w każdej chwili przez jedną polityczną decyzję. A ważni są nasi bliscy, rodzina i przyjaciele, ale nie ci "facebookowi" którzy mogą Cię porzucić bo masz inny znaczek w avatarze niż oni by sobie życzyli. Ważnym jest prawdziwa, szczera rozmowa a nie internetowe "chatowanie". A dla wszystkich wierzących najważniejsze jest to, że dwa tysiące lat temu w małej wiosce, w stajni dla zwierząt, urodził się nam Zbawiciel...

Zdrowych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia Państwu życzę.

niedziela, 20 grudnia 2020

Douglas Village Shopping Centre ponownie otwarty

Wybraliśmy się na Douglas /dzielnica Cork/ żeby znaleźć kilka lab cache. Znaleźliśmy, chociaż bardziej interesujący był przenośny napis przed Douglas Village Shopping Centre, tamtejszym centrum handlowym, na którym "witają z powrotem" swoich klientów.

Dlaczego tak? 31 sierpnia ub.r. na parkingu Douglas Village Shopping Centre wybuchł pożar. Od jednego auta zajęło się kolejnych 60 samochodów, naruszona została też konstrukcja budynku. Straty wyceniono na 30 milionów euro. Na szczęście nikt nie ucierpiał ale centrum handlowe zostało zamknięte na ponad rok czasu, a dokładnie - do 12 listopada b.r. Co było przyczyną pożaru? Znam dwie wersje tej historii: w jednej z nich na parking wjechała pani już palącym się autem, mając nadzieję że uzyska tam pomoc. No cóż, ludzie w panice często robią dziwne rzeczy. W drugiej wersji pani owszem wjechała na parking i - "właśnie miała wyjść na zakupy, gdy zauważyła dym z przodu samochodu". Pewny jest jedynie model auta: Opel Zafira B.

/Powyżej: przed wejściem na Douglas Village Shopping Centre/

środa, 16 grudnia 2020

Świąteczny voucher, obiad i czekoladki od firmy

Zbliżają się święta, więc firmy wydają swoim pracownikom świąteczne bonusy. Apple stanęło na wysokości zadania i rozdało swoim pracownikom vouchery do sklepy, zafundowało świąteczny obiad w swojej kantynie i na koniec obdarowało czekoladkami ;-)

W zeszłym roku o tej porze pracowałem w CWS-Boco, otrzymaliśmy przedpłacone karty płatnicze. W tym roku jestem w Apple, dostaliśmy podobne karty ale do realizacji tylko w sklepach sieci Dunnes Stores. Niemniej - bardzo miło.

/Powyżej: mój voucher/

Wczoraj mieliśmy również tradycyjny świąteczny obiad, tym razem z zachowaniem social distancing czyli jedna osoba przy jednym stoliku. Z tych samych powodów obiad odbieraliśmy w zamkniętych jednorazowych pojemnikach. No i oczywiście, podobnie jak kiedyś w EMC - znowu nie zgłosiłem w porę że jestem jaroszem - i dostałem indyka, którego ze zrozumiałych względów nie zjadłem. Ale warzywa i deser były pyszne ;-)

/Powyżej: mój firmowy obiad/

Obiad był wczoraj a dzisiaj jeszcze jedna miła niespodzianka: dostaliśmy takie oto czekoladki ;-)

/Powyżej: czekoladki od Apple/

Tak jeszcze mi się przypomniało: kiedy z kolei pracowałem w Flextronics dostawaliśmy vouchery upoważniające do odbioru... świątecznego indyka. Voucher oddałem koledze, bo mi on na nic. Jak opowiadał, godzinę stał po odbiór tegoż ptaka wydawanego zdaje się z jakiejś przyczepy a później piekł go w piekarniku przez kolejne bite 6 godzin. Ot, co kraj to obyczaj ;-)

czwartek, 10 grudnia 2020

Irlandzki czosnek

Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyłem w sklepie irlandzki czosnek. Do tej pory był głównie z Chin i Hiszpanii, czasami trafiał się też z Francji. Nie raz kupowałem go w "polskich sklepach" mając nadzieję że rzeczywiście jest z Polski. Ale irlandzkiego jak dotąd nie widziałem, pomimo że Irlandczycy kładą duży nacisk na promowanie lokalnych produktów. Być może ze względu na częste opady nie jest to dobre miejsce do jego uprawy. 

Aż w końcu - jest, trafiłem na niego w Dunnes Stores i to od razu w dwóch odmianach. Dodatkowo - nawet w wersji wędzonej dymem dębowym, przynajmniej tak deklaruje producent. Jak smakuje irlandzki czosnek? Jest mniejszy ale jednocześnie o bardziej intensywnym smaku od tego który znamy z Polski. Ten wędzony jest bardzo dobry. Teraz minusy: jest co najmniej 3 razy droższy od tych importowanych, w dodatku źle się go obiera.

/Irlandzki czosnek z Dunnes Stores/