Strony

czwartek, 31 grudnia 2020

2021: drony, szczepionki i bankructwa

Cóż to był za rok, co za emocje, istny rollercoaster w świecie który stał się wesołym miasteczkiem. Chociaż nie wszystkim było do śmiechu kiedy przyszło im żyć w nowej rzeczywistości wykreowanej przez media, polityków i niestety również część lekarzy. Co będzie w nadchodzącym roku? Obawiam się że doznamy jeszcze ostrzejszej "jazdy bez trzymanki" a siła odśrodkowa może wielu z nas wyrzucić z tej koronowirusowej karuzeli.

Trzeba przyznać że przeżyliśmy bardzo dziwny okres czasu. Nikt chyba w najbardziej futurystyczno - pesymistycznych wizjach nie przewidział tego, co się stało. Zaczęło się niewinnie od doniesień z Chin o kolejnym wirusie, którymi zresztą nikt się nie przejął. Nic dziwnego, gdzie Rzym a gdzie Krym, gdzie Chiny a gdzie Pcim. W dodatku jak wiadomo, te nasze swojskie "moja chata z kraja" i "jakoś to będzie". Nagle okazało że świat naprawdę stał się globalną wioska, że to co wczoraj wydarzyło się gdzieś w jakimś chińskim Wuhan jutro może mieć swoje konsekwencje w polskich Katowicach i irlandzkim Galway. Świat wstrzymał oddech, Irlandczycy odwołali parady w dniu św. Patryka a nawet, o zgrozo, zamknęli puby. Kiedy na Zielonej Wyspie zamyka się puby to wiedz, że coś się dzieje. Chociaż chronologicznie rzecz biorąc to Irlandia, jako kraj obecnie walczący z katolicyzmem, jako pierwsze zamknął kościoły. Pierwsze je zamknął i ostatnie otworzył, by niemal natychmiast ponownie je zamknąć. Taka sytuacja.

Poznaliśmy lub nadaliśmy nowe znaczenia słowom dotąd nieużywanym: lockdown, kwarantanna, social distance i oczywiście - koronawirus. Media tradycyjnie roztoczyły przed nami wizję apokalipsy i hekatomby, chociaż do niczego takiego przynajmniej na razie nie doszło stąd niektórzy powątpiewają czy rzeczywiście mamy do czynienia ze światową pandemią. Tak swoją drogą, czy pamiętacie jeszcze Państwo huragan Ofelia? Zapewne nie, bo to było zwykłe załamanie pogody jakich w Irlandii sporo. Jednak wtedy a dokładnie 16 października 2017 roku media ogłosiły że będzie to największy huragan na Zielonej Wyspie od co najmniej 50 lat i że możliwa jest sytuacja że kamień na kamieniu tu nie zostanie. Rzeczywiście huragan przeszedł, gdzieś tam zerwał źle przytwierdzony dach, kilka wiosek pozbawił prądu i zniknął tak szybko jak się pojawił. Czyli - dzień jak co dzień. Sam bym pewnie o Ofelii zapomniał już następnego ranka, gdyby nie to że tego akurat dnia musieliśmy z żoną pojechać z Cork do Dublina - i z powrotem. Państwowy przewoźnik zamknął swoje dworce, na szczęście kursowały linie prywatne. Niestety, nic nie załatwiliśmy bo państwowe urzędy nagle /gdy już byliśmy w drodze/ podjęły decyzję o samozamknięciu się tego dnia a w ślad za nimi poszło też wielu prywatnych właścicieli restauracji czy innych sklepów. A sam huragan? Trochę deszczu i wiatru, przy czym ten pierwszy, przyznać trzeba, był na tyle silny że lekko wykrzywił nam antenę telewizyjną, przez co przestał odbierać tvn. Tylko i wyłącznie tvn a jak wiadomo nie ma przypadków - są znaki. Tak czy owak: media trąbiły o apokalipsie a ja widziałem jedynie lekko przekrzywioną antenę satelitarną. Myślę że nieco podobnie było i w przypadku tego koronawirusa, postraszono ludzi znacznie bardziej niż rzeczywiście sytuacja tego wymagała.

Grupą która w tym mijającym roku najbardziej straciła zaufanie i szacunek społeczny byli jednak nie dziennikarze a lekarze. To są najwięksi przegrani, chociaż na własne życzenie. Lekarze są nam potrzebni tylko na czas choroby, zdrowy ich nie potrzebuje, bo i po co? Tymczasem gdy przyszło realne zagrożenie, spora część z nich pozamykała się w swoich gabinetach odmawiając przyjmowania pacjentów i ograniczając się co najwyżej do "teleporad", które w większości mogą mieć wartość podobną do rad udzielanych przez dr Google, Yandex czy Bing, w zależności od tego którą internetową przeglądarkę preferujemy. Na marginesie: Google rzeczywiście miało plan wprowadzenia aplikacji która po wpisaniu objawów naszych dolegliwości będzie podawała listę chorób, które mogą być z tym związane. Być może teraz prace nad nią będą kontynuowane. Swoją drogą, przed pacjentami pozamykali się nawet stomatolodzy ale jak się żartuje w środowiskach medycznych, "dentysta to nie lekarz". Oczywiście strach przed zakażeniem natychmiast mijał gdy pan doktor wracał z państwowej placówki na swoją prywatną praktykę, co jeszcze bardziej pogłębiło niechęć do przedstawicieli tegoż zawodu.

Wracając: przyszło lato i mieliśmy niewielki powrót do normalności by już na jesieni mieć powtórkę z rozrywki. I tak sobie żyjemy z dnia na dzień nie wiedząc co nas spotka, oprócz tego że wszyscy mamy być zaszczepieni, podobno dobrowolnie. Pewnie tak jak niedawno przebadano na Słowacji całą populację na obecność tego wirusa: kto się nie chciał poddać dobrowolnym testom musiał się poddać obowiązkowej 10-dniowej kwarantannie. Ale przysłowiową kartę na zakładzie podbijać jednak każdy musi, bo za kwarantanny - pomimo że przymusowe - żaden pracodawca płacić nie chce. Na razie, jak wspomniałem, koncerny medyczne aż przebierają nogami żeby zaszczepić całą ludzkość, zamiast po prostu wynaleźć lekarstwo na chorobę. Ale wiadomo, lek podaje się tylko chorym a szczepi się wszystkich. Potężna kasa do wyjęcia, ot co. Oczywiście szczepionki mają być "bezpłatne", czyli sfinansowane nie bezpośrednio z naszej kieszeni tylko z płaconych przez nas podatków. Pieniądze na koncie czy w portfelu każdy widzi więc opór przed ich wydaniem jest znacznie większy niż gdy coś jest finansowane z danin co prawda publicznych ale odebranych pracownikowi jeszcze przed wypłaceniem mu pensji - a nie już po. A jak wiadomo czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Podobno gdyby zmienić zasady i zacząć wypłacać pracownikom do ręki pensję brutto a nie netto, jednak z obowiązkiem samodzielnego opłacenia przymusowych składek na te czy inne fundusze zdrowotne, socjalne i coroczne opłaty i podatki /co do tej pory robi pracodawca/, to prawdziwą, powszechną i krwawą rewolucję mielibyśmy najpóźniej po pierwszym takim kwartale a na drzewach zamiast liści rzeczywiście mogliby zawisnąć... a zresztą, nie idźmy tą drogą. Na razie socjaliści różnej maści mają się dobrze, społeczeństwa otumanione telewizją a internet wykorzystujące głównie do oglądania śmiesznych historyjek na TikToku ciągle ich wybierają, więc rośnie nam kolejne pokolenie mające już nie tylko problemy z określeniem własnej narodowości, co nawet płci. Co jeszcze gorsze, dzisiaj za oczywiste i naukowe stwierdzenie ze "istnieją tylko dwie płcie, męska i żeńska" czy już, nie daj Panie Boże, za "życie ludzkie istnieje od chwili poczęcia" - czyli od momentu połączenia się DNA pochodzącego z komórek rozrodczych jego rodziców - można być nie tylko narażonym na społeczny ostracyzm ale wręcz ponieść daleko idące konsekwencje, gdzie zwolnienie z pracy a tym samym pozbawienie środków do życia jest tylko pierwszą z nich.

W tak zwanym międzyczasie gdzieś tam w Górskim Karabachu wybuchła wojna pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem. Nikt się tym również nie przejął, podobnie jak i początkowo wirusem z Chin. Kto by tam wiedział bez sprawdzenia w smartfonowej aplikacji gdzie jest ten Górski Karabach o który się skruszyły kopie? Tymczasem z reguły na takich właśnie małych wojenkach możni tego świata testują nowe rodzaje broni, być może w przygotowaniu do wojen znacznie poważniejszych. Wiadomo że nie ma to jak prawdziwe warunki bojowe, to samo zrobiono np. w latach 30-tych ubiegłego wieku podczas wojny domowej w Hiszpanii, którą ówczesne mocarstwa europejskie potraktowały jako poligon doświadczalny przed wojną "właściwą", przynajmniej z ich punktu widzenia. Nie inaczej stało się i tym razem. Czego teraz armie świata będą używały do mordowania siebie nawzajem a przy okazji i ludności cywilnej? Dronów proszę Państwa, to jest broń przyszłości co właśnie definitywnie potwierdzono podczas tego konfliktu. Tak, te drony które jeszcze do niedawna były tylko sympatyczną zabawką głównie dla fanów fotografii. Zdecydowanie tańsze od czołgów, łodzi podwodnych i samosterujących rakiet, za to morderczo skuteczne. Kiedyś Napoleon mówił że każdy żołnierz ma w plecaku buławę marszałkowską, teraz oprócz niej może w nim zmieścić jeszcze niepozornego drona, który jednak może narobić szkód niebagatelnych. W dodatku może nim sterować nawet pryszczaty nastolatek wychowany na grach wideo i oddalony od miejsca bitwy o tysiące kilometrów. Taką już teraz mamy technologię, chociaż w tym przypadku nie jest to powód do dumy a bardziej - do zadumy. W tle tych wszystkich wydarzeń były też wybory prezydenckie, zarówno w Polsce jak i w USA. I tu i tam mnóstwo kontrowersji z których jednak wkrótce wynikną określone konsekwencje, zarówno dla naszego kraju - jak i świata.

Tak czy owak, wszystko to zapowiada że przed nami kolejny rok pełen wrażeń. Wielu z nas, szczególnie wykonujących tzw. pracę biurową, już do niej nie wróci. Skoro można pracować z domu, to pracodawca chętnie zaoszczędzi na wynajmie powierzchni biurowych. Puste biura trzeba będzie w miarę możliwości przerobić na kompleksy mieszkalne lub hotelowe, czyli znowu pojawi się zielone światło dla budowlanki, chociaż może nie tak od razu. Być może część z tych prac wykonają chińskie firmy, które po Azji i Afryce coraz śmielej wchodzą na rynki europejskie. Nadal będzie się rozwijał rynek firm dostawczych i kurierskich bo coraz więcej rzeczy będziemy zamawiali online, do czego się przyzwyczailiśmy w mijającym roku. Być może między innymi przez to czeka nas też fala bankructw małych, tradycyjnych rodzinnych firm które nie wytrzymają ekonomicznych skutków długotrwałego odpływu klientów a na sprzedaż online nie zdążyły się przestawić. W ich miejsce pewnie niestety wejdą kolejne sieciówki. Do tego nadchodząca fala powszechnego szczepienia na COVID-19 praktycznie we wszystkich krajach świata, która z całą pewnością będzie budziła silny opór, niechby nawet wśród niewielkiej części społeczeństwa. Szczepienia teoretycznie dobrowolne ale jak wiadomo co innego teoria, co innego praktyka. Do tego dochodzą szczepionki od różnych firm z kilku krajów: inną szczepionkę będą mieli Chińczycy, inną Rosjanie, jeszcze inna będzie użyta w USA i naszym eurokołchozie. Czy Chińczycy będą wpuszczali turystów z Europy zaszczepionych inną szczepionką niż oni sami? Czy Rosjanie z kolei odpuszczą Chińczykom zaszczepionym CoronaVac a nie Sputnik V? Czy biedniejsze kraje którym już te bogatsze właśnie oferują kredyty na zakup swoich szczepionek staną się przez to jeszcze biedniejsze a te bogatsze - jeszcze bogatsze? Zapewne tak, co też może wzbudzić falę niezadowolenia i kolejną Wiosnę Ludów, gdy przyjdzie termin zwrotu długów. Ale długi każdy taki kraj tak czy owak odda, jak nie w obawie przed sankcjami to przed chmarą nadlatujących dronów.

Ale może będzie zupełnie inaczej, kto wie? Jakkolwiek by nie było, jak to pisał w jednym ze swoich listów Józef Ignacy Kraszewski: "zamiast się zabijać, pomagajmy sobie, zamiast nienawidzieć, kochajmy się". To jedno co zawsze warto, nawet w tych ciekawych a jednocześnie wcale niezaciekawych czasach. Ot, paradoks ale w nadchodzącym roku poznamy ich więcej. Obyśmy tylko zdrowi byli, to z całą resztą jak zwykle jakoś damy sobie radę. 

Dlatego z nieustającą nadzieją życzę Państwu wszystkiego co najlepsze w tym nowym, 2021 roku...

środa, 30 grudnia 2020

Kolejny pełny lockdown w Irlandii

Od północy z 30 na 31 grudnia b.r. obowiązuje w Irlandii kolejny /już straciłem chyba w tym rachubę/ wprowadzony na miesiąc pełny lockdown, bo podobno koronawirus nie odpuszcza. Ot, tak dosłownie tuż przed Sylwestrem zakazano m.in. składania wizyt domowych oraz przemieszczanie się na odległość większą niż 5 km od swojego miejsca zamieszkania. Czyli wszystkie sylwestrowe "domówki" teoretycznie nie będą mogły się odbyć, no chyba że będzie w niej uczestniczyła wyłącznie mieszkająca razem rodzina. O zorganizowanych imprezach, takich jakie były jeszcze rok temu, tym bardziej nie ma mowy. I takim akcentem żegnamy odchodzący, 2020 rok...

/Powyżej: informacje o kolejnym lockdownie publikowane na polonijnych stronach/

sobota, 26 grudnia 2020

Boże Narodzenie 2020

Choinkę ubraliśmy - a że na te Święta nikt do nas nie przyjeżdża, to zgodnie z tradycją - wybraliśmy się do Dublina, tak jak dwa, cztery i sześć lat temu. Wychodzi na to, że święta spędzamy naprzemiennie: albo w Cork z gośćmi z Polski albo wyjeżdżamy do stolicy Zielonej Wyspy ;-) Jak już pisałem, taki wyjazd nawet na 2-3 dni to z naszej perspektywy świetna rzecz, pozwala oderwać się od codzienności a przez to lepiej przeżyć Boże Narodzenie. 

Tak jak dwa lata temu zatrzymaliśmy się w hotelu RIU Plaza The Gresham przy O'Connell Street. Dobry hotel w samym centrum miasta, polecam. Tam przygotowaliśmy dla siebie skromną Wigilię i wybraliśmy się na Pasterkę. Tym razem jednak inaczej niż w latach poprzednich. poszliśmy do St. Audoen's Church, a nie do Dominikanów, ponieważ tylko tam było jeszcze wolne miejsce. Z powodu restrykcji spowodowanych koronawirusem na Msze Święte trzeba się teraz rejestrować online. Swoją drogą - na Pasterkę w Cork też już zabrakło dla nas miejsca. W tym samym kościele byliśmy też w pierwszy dzień świąt a w dzień drugi - kościoły w Irlandii zostały ponownie zamknięte.

Po Pasterce pospacerowaliśmy po świątecznie oświetlonym Dublinie, przy okazji podejmując kilka geocachingowych labcachy. To samo zresztą robiliśmy w dwóch kolejnych dniach.

Zaprosili nas też do siebie Monika i Przemek /m.in. autor strony Shamek w Dublinie - Radio PL/ oraz Kasia i Tomasz, których Rodakom chyba bliżej przedstawiać nie trzeba, ale pochwalę się że Tomasz, co widać na zdjęciu, wypisał dla nas dedykację na swoim nowym tomiku wierszy "Zaklinator" - o jego poprzednim tomiku "Nocne czuwanie" pisałem tutaj: LINK./. 

Jak wspomniałem kościoły w Irlandii zostały zamknięte dla wiernych już w drugi dzień świąt ale wyprzedaże trwały tego dnia w najlepsze, gromadząc tłumy klientów. Najwidoczniej wirus jest bardzo groźny w coraz bardziej pustych kościołach ale zupełnie niegroźny w przepełnionych sklepach z towarami piątej potrzeby. Dosłownie na godzinę przed naszym wyjazdem nad Dublinem jak i w całej Irlandii rozpętał się kolejny sztorm, tym razem o wdzięcznym imieniu Bella ale szczęśliwie udało nam się bezpiecznie dotrzeć do domu. I tak minęły nam tegoroczne Święta ;-) 

Poniżej kilka zdjęć oraz filmik:

/Powyżej: w centrum świątecznie oświetlonego Dublina/

/Powyżej: nasza kolacja wigilijna/

/Powyżej: wracamy z Pasterki przez Millennium Bridge/

/Powyżej: z Moniką i Przemkiem/

/Powyżej: Kasia i Tomasz/

Poniżej - filmik z naszego świątecznego pobytu w Dublinie: LINK.

czwartek, 24 grudnia 2020

Bóg się rodzi!

Tak wygląda nasza tegoroczna choinka ;-) Ubrana wczoraj, gdyż dzisiaj wyjeżdżamy na święta - do Dublina.

/Powyżej: nasza tegoroczna choinka/

środa, 23 grudnia 2020

Bóg się rodzi w czasach zarazy

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. W tym roku, z powodu wiadomych ograniczeń spowodowanych pandemią koronawirusa, będą inne niż zwykle. Kto wie może przez to lepiej oddające swój sens, kiedy to Bóg się rodzi a moc truchleje? A narodził się, pamiętajmy, samotnie w stajence - bo dla jego Rodziców "nie było miejsca w gospodzie".

Podobno historia lubi się powtarzać ale nigdy dokładnie tak samo. Gdyby Jezus przyszedł na świat teraz, pewnie dla jego Rodziców również nie byłoby miejsca w gospodzie, hotelu czy innym b&b. Tylko że wtedy te przybytki były zatłoczone ilością osób wędrujących na ówczesny spis powszechny, teraz - są puste lecz zamknięte a podróże wybitnie niewskazane. Ba, nawet Trzech Króli obchodzilibyśmy kiedy indziej bo Mędrcy z darami, nawet jeżeli udałoby im się przekroczyć granicę, musieliby udać się na obowiązkową 2-tygodniową kwarantannę.

Przy okazji tego felietonu chciałbym raz na zawsze rozstrzygnąć spór które święto jest ważniejsze: Boże Narodzenie czy Wielkanoc? Oczywiście że - Wielkanoc. Urodził się każdy z nas ale umarł, zmartwychwstał i wstąpił do Nieba tylko Jezus. Z samego urodzenia wynika niewiele, z faktu zmartwychwstania - wszystko. Dlatego zawsze ważniejsza będzie Wielkanoc. Instynktownie czują to nawet sprzedawcy: święta Bożego Narodzenia są już kompletnie skomercjalizowane , ba - niektórzy na Zachodzie zupełnie już zatracili ich sens, uznając że to okres Winter Holidays w czasie których Santa Claus /na co dzień zatrudniony w Coca-Coli/ przynosi prezenty. Tyle, żadnej głębszej refleksji. Na naszych oczach ponad tysiącletnia tradycyjna opowieść o św. Mikołaju, biskupie Miry, przegrywa z komercyjną ubiegłowieczną bajką. Na Wschodzie jeszcze nie jest tak źle, tam duchowość zawsze była głębsza ale to i tak już tylko kwestia czasu aby i w tej kwestii równać w dół.

Ale z Wielkanocą to co innego, tutaj duchowość tych świąt jest na tyle silna że ciągle szczerbią się na niej zęby komercji. Jak sprzedać śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa? Dlatego czyni się jakieś próby "odreligijnienia" tych świąt, nawiązania do pogaństwa, jakieś jajeczka i zajączki, ba - spotkałem się nawet z tym że w te święta Rodacy życzyli sobie... "wesołego zająca". Czego?! Naprawdę? Oj, ludzie, ludzie... No ale z koszyczkiem do kościoła każdy pójdzie, bo jak wiadomo bez święconki nie ma zbawienia. Święconka i Pasterka, to często jedyne okazje w roku żeby pójść do kościoła. Święconka z powodu tradycji, Pasterka - bo rodzina z Polski na święta przyjechała i nie wypada nie iść. No dobrze, uogólniam i upraszczam ale takie płyną wnioski z mojej swoistej obserwacji uczestniczącej. W tym roku jest inaczej: ograniczenia wprowadzone przez rządy z powodu pandemii koronawirusa spowodowały zamknięcie kościołów. I nagle okazało się to co było wiadomym od zawsze: do błogosławieństwa pokarmów wystarczy głowa rodziny i wcale nie musi tego czynić kapłan. 

Wielkanoc mamy za sobą, przed nami Boże Narodzenie i biblijna historia Jezusa. Urodził się w stajence bo nie było dla niego miejsca w gospodzie, za pierwsze łóżeczko posłużył mu zwierzęcy żłób. Odnajdują go Mędrcy ze Wschodu i ofiarowują dary: mirrę, kadzidło i złoto. To ostatnie zapewne pomogło jego rodzinie przetrwać okres przymusowej emigracji w Egipcie, gdy bezpośrednio było zagrożone życie Jezusa. Natychmiast gdy niebezpieczeństwo mija, wracają do swojej ojczyzny która w tym czasie jest pod rzymską okupacją. Po 30 latach Jezus wraz ze swoją Matką udaje się na wesele do Kany Galilejskiej gdzie zamienia wodę w wino. To pierwszy krok na drodze która zaprowadzi go aż na Krzyż. Ale najciekawsza historia zaczyna się dopiero później, gdy jego skonsternowani uczniowie zastają pusty grób i stwierdzają: "nie ma Go tu...".

No tak, rozpędziłem się znowu do Wielkanocy, wróćmy do Świąt Bożego Narodzenia. Jakie będą to święta? Czy znowu zatracimy się w szale zakupów prezentów pod choinkę czy z powodu zamkniętych sklepów - zatrzymamy się na chwilę refleksji? Czy skupimy się na pośpiesznym łamaniu opłatkiem żeby czym prędzej skosztować wigilijnego barszczu z uszkami, czy zastanowimy się - CZYJE urodziny właściwie świętujemy? A właśnie, opłatek. Piękna, wczesnochrześcijańska tradycja, obecnie znana już tylko na Wschodzie. Dzielimy się nim ze wszystkimi, nawet ze zwierzętami które w tę jedną wigilijną noc podobno mogą przemówić ludzkim głosem, chociaż chyba lepiej żeby tego nie robiły, bo moglibyśmy usłyszeć wiele złego na swój temat. Jest w tym geście dzielenie się opłatkiem z naszymi braćmi mniejszymi pewne intuicyjne zrozumienie tego, o czym św. Paweł wspomniał w Liście do Rzymian /8:19/, że również one oczekują przyjścia Zbawiciela i świata, który ma nadejść... Tak na marginesie, mieszkając za granicą własnej Ojczyzny możemy polskie świąteczne zwyczaje skonfrontować z tradycjami innych narodów. I wiecie co? Nasze - są najpiękniejsze. Warto to sobie uzmysłowić zanim zamienimy wigilijną kolację z 12 potrawami na obiad z indykiem.

Pan Bóg nawet z największego zła potrafi wyprowadzić dobro. Kiedy w marcu niemal cały świat się zatrzymał z powodu pandemii, wielu z nas inaczej spojrzało na otaczającą nas rzeczywistość i wiele rzeczy uległo przewartościowaniu. Chyba szczególnie odczuliśmy to my, emigranci, czasowo lub na stałe mieszkający poza granicami naszej Ojczyzny. Zamknięte granice i wstrzymane loty nagle okazały się fizyczną barierą odgradzającą nas od naszych bliskich. To, co wydawało nam się tak blisko, raptem trzy godziny lotu czyli tyle ile się jedzie z Dublina do Cork lub z Krakowa do Warszawy, okazało się nową, trudną do przebicia żelazną kurtyną. A nawet gdy się komuś udało, zaraz po przyjeździe musiał się zamknąć w odosobnieniu na okres kwarantanny. Oczywiście pozostały rozmowy telefoniczne czy komunikatory internetowe, mogliśmy się widzieć przez komputerowe kamerki ale jednak każdy z nas bardzo mocno uświadomił sobie, że to nie to samo. Dopóki możliwość praktycznie natychmiastowej podróży do Polski była możliwa ta odległość nie wydawała się tak duża, kiedy jednak zamknięto lotniska - sprawy się bardzo skomplikowały. Oczywiście zawsze jest jakieś wyjście, Polska, Irlandia i inne kraje uruchomiły słynne "loty do domu", cześć kurierów na co dzień wożący paczki zamontowało w przestrzeni bagażowej siedzenia i zaoferowało przewóz osób, ale jednak wszyscy odczuliśmy że coś się zmieniło. Chyba zniknęło gdzieś poczucie bezpieczeństwa a groźba oddzielenia od bliskich stała się realna. Najgorzej mieli ci, którym w tym czasie zmarł ktoś bliski w Polsce a oni nie mogli przylecieć na pogrzeb z powodu utrudnionej podróży, obowiązkowej kwarantanny jak i ograniczenia w liczbie osób uczestniczących w pogrzebie. Nie do śmiechu było też parom organizującym wesela, tyle że to jednak zawsze można zrobić później ale umiera się tylko raz...

Dlatego tym bardziej w te święta Bożego Narodzenia powinniśmy skupić się na tym co ważne, zostawiając za sobą to co może runąć w każdej chwili przez jedną polityczną decyzję. A ważni są nasi bliscy, rodzina i przyjaciele, ale nie ci "facebookowi" którzy mogą Cię porzucić bo masz inny znaczek w avatarze niż oni by sobie życzyli. Ważnym jest prawdziwa, szczera rozmowa a nie internetowe "chatowanie". A dla wszystkich wierzących najważniejsze jest to, że dwa tysiące lat temu w małej wiosce, w stajni dla zwierząt, urodził się nam Zbawiciel...

Zdrowych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia Państwu życzę.

niedziela, 20 grudnia 2020

Douglas Village Shopping Centre ponownie otwarty

Wybraliśmy się na Douglas /dzielnica Cork/ żeby znaleźć kilka lab cache. Znaleźliśmy, chociaż bardziej interesujący był przenośny napis przed Douglas Village Shopping Centre, tamtejszym centrum handlowym, na którym "witają z powrotem" swoich klientów.

Dlaczego tak? 31 sierpnia ub.r. na parkingu Douglas Village Shopping Centre wybuchł pożar. Od jednego auta zajęło się kolejnych 60 samochodów, naruszona została też konstrukcja budynku. Straty wyceniono na 30 milionów euro. Na szczęście nikt nie ucierpiał ale centrum handlowe zostało zamknięte na ponad rok czasu, a dokładnie - do 12 listopada b.r. Co było przyczyną pożaru? Znam dwie wersje tej historii: w jednej z nich na parking wjechała pani już palącym się autem, mając nadzieję że uzyska tam pomoc. No cóż, ludzie w panice często robią dziwne rzeczy. W drugiej wersji pani owszem wjechała na parking i - "właśnie miała wyjść na zakupy, gdy zauważyła dym z przodu samochodu". Pewny jest jedynie model auta: Opel Zafira B.

/Powyżej: przed wejściem na Douglas Village Shopping Centre/

środa, 16 grudnia 2020

Świąteczny voucher, obiad i czekoladki od firmy

Zbliżają się święta, więc firmy wydają swoim pracownikom świąteczne bonusy. Apple stanęło na wysokości zadania i rozdało swoim pracownikom vouchery do sklepy, zafundowało świąteczny obiad w swojej kantynie i na koniec obdarowało czekoladkami ;-)

W zeszłym roku o tej porze pracowałem w CWS-Boco, otrzymaliśmy przedpłacone karty płatnicze. W tym roku jestem w Apple, dostaliśmy podobne karty ale do realizacji tylko w sklepach sieci Dunnes Stores. Niemniej - bardzo miło.

/Powyżej: mój voucher/

Wczoraj mieliśmy również tradycyjny świąteczny obiad, tym razem z zachowaniem social distancing czyli jedna osoba przy jednym stoliku. Z tych samych powodów obiad odbieraliśmy w zamkniętych jednorazowych pojemnikach. No i oczywiście, podobnie jak kiedyś w EMC - znowu nie zgłosiłem w porę że jestem jaroszem - i dostałem indyka, którego ze zrozumiałych względów nie zjadłem. Ale warzywa i deser były pyszne ;-)

/Powyżej: mój firmowy obiad/

Obiad był wczoraj a dzisiaj jeszcze jedna miła niespodzianka: dostaliśmy takie oto czekoladki ;-)

/Powyżej: czekoladki od Apple/

Tak jeszcze mi się przypomniało: kiedy z kolei pracowałem w Flextronics dostawaliśmy vouchery upoważniające do odbioru... świątecznego indyka. Voucher oddałem koledze, bo mi on na nic. Jak opowiadał, godzinę stał po odbiór tegoż ptaka wydawanego zdaje się z jakiejś przyczepy a później piekł go w piekarniku przez kolejne bite 6 godzin. Ot, co kraj to obyczaj ;-)

czwartek, 10 grudnia 2020

Irlandzki czosnek

Dzisiaj po raz pierwszy zobaczyłem w sklepie irlandzki czosnek. Do tej pory był głównie z Chin i Hiszpanii, czasami trafiał się też z Francji. Nie raz kupowałem go w "polskich sklepach" mając nadzieję że rzeczywiście jest z Polski. Ale irlandzkiego jak dotąd nie widziałem, pomimo że Irlandczycy kładą duży nacisk na promowanie lokalnych produktów. Być może ze względu na częste opady nie jest to dobre miejsce do jego uprawy. 

Aż w końcu - jest, trafiłem na niego w Dunnes Stores i to od razu w dwóch odmianach. Dodatkowo - nawet w wersji wędzonej dymem dębowym, przynajmniej tak deklaruje producent. Jak smakuje irlandzki czosnek? Jest mniejszy ale jednocześnie o bardziej intensywnym smaku od tego który znamy z Polski. Ten wędzony jest bardzo dobry. Teraz minusy: jest co najmniej 3 razy droższy od tych importowanych, w dodatku źle się go obiera.

/Irlandzki czosnek z Dunnes Stores/

sobota, 28 listopada 2020

Czy Polska powinna wspierać organizacje polonijne w Irlandii?

Wszystkie te ograniczenia związane z epidemią koronawirusa, bez znaczenia czy uważamy że mamy do czynienia z prawdziwą epidemią czy tylko medialno-polityczną paniką, stały się okazją do przemyśleń i być może interesujących wniosków: nagle okazało się że naprawdę nie ma ludzi niezastąpionych, że puby które "od zawsze" były częścią życia w Irlandii można zamknąć na długie miesiące ot tak, z dnia na dzień, że nie trzeba wynajmować kosztownych pomieszczeń biurowych bo sporo osób może pracować z domu, aż w końcu - że chyba nikomu specjalnie nie brakuje organizacji polonijnych w Irlandii, które od wielu miesięcy nie wykazują kompletnie żadnej działalności. Poza jedną: kolejną coroczną aplikacją o granty.

Organizacje polonijne zarówno w USA jak i w Europie Zachodniej są tak stare jak sama historia polskiej emigracji. Tyle tylko, że kiedyś była to emigracja polityczna, dzisiaj - jest już tylko zarobkowa. Jeżeli ktoś obecnie musi "uciekać" z Polski to głównie przed prokuratorem i groźbą odwieszenia wyroku za "wiadome dawne sprawki", o czym przypomniał w "Zemście" Cześnik Papkinowi, a nie dlatego że mu się rzeczywiście krzywda dzieje. Patrząc na to co się wyprawia na ulicach przy bierności policji śmiem twierdzić, że większej wolności chyba jeszcze w Polsce nie było, chociaż coraz częściej jest to wolność - od rozumu. I nie, obecny nakaz noszenia maseczek nie jest opresją z powodu której trzeba by uciekać z Polski. Bo - dokąd?

Dawniej organizacje polonijne pielęgnowały polską kulturę i język oraz często wspomagały swoich Rodaków w Ojczyźnie, również materialnie. Teraz - coraz częściej promują głównie siebie i żądają wsparcia materialnego ze strony polskich podatników. Czy naprawdę Polacy mieszkający w Polsce powinni wspierać polonijne organizacje na tzw. Zachodzie? W dodatku gdy jest to wsparcie przymusowe, bo nie ma dobrowolnych składek i nikt nikogo o zdanie nie pyta, gdy Senat za pośrednictwem ambasad i różnych "wspólnot polonijnych" pompuje spore pieniądze na działalność tutejszych organizacji, których członkowie, przypomnę, pracując tutaj zarabiają średnio 3-4 razy więcej od Rodaków w Kraju? 

W dodatku gdy już drugą dekadę przyglądam się radosnej działalności sporej części organizacji polonijnych w Irlandii /nie wszystkich, rzecz jasna/ to nabieram przekonania graniczącego z pewnością, że gdyby nagle przestały istnieć to nikt, poza może jej członkami, nawet by tego nie zauważył. W tej sytuacji jeżeli za autopromocję i samozadowolenie tego czy innego "działacza" ma płacić polski podatnik, to trzeba się zastanowić czy taka działalność zamiast korzyści nie przynosi Ojczyźnie wymiernej szkody. 

Generalnie wspieranie organizacji polonijnych na Zachodzie miałoby sens tylko i wyłącznie gdyby realnie promowały one wśród autochtonów Polskę, polską kulturę, tradycję, historię i język, przy czym język jest najważniejszy bo stanowi klucz do czerpania z kultury u źródła a nie poprzez często zniekształcone tłumaczenia. Żeby zrozumieć "Pana Tadeusza" trzeba mieć historyczną znajomość kontekstu w jakim jest osadzony ale żeby poznać jego piękno - trzeba władać językiem polskim. I to władać bardzo biegle. Jednak nawet w takim przypadku ta działalność powinna być sfinansowana przez lokalną Polonię, z czym nie powinno być problemów, bo jeszcze raz przypomnę o dysproporcji w zarobkach. Problem w tym, że większość polonijnych organizacji się tym NIE zajmuje.

A czym się zajmują? Coraz częściej z niewiadomych powodów oprócz autopromocji albo wydawania "oświadczeń" na temat tych czy innych wydarzeń politycznych w Polsce, na które i tak nie mają żadnego wpływu i nikt ich nigdy o zdanie nie pytał, próbują wchodzić w obszar do tej pory przeznaczony dla podmiotów mniej lub bardziej komercyjnych. Tym samym, przez to że korzystają z nieuzasadnionego w takich przypadkach wsparcia finansowego - stają się nieuczciwą konkurencją dla firm polonijnych. 

Przykładów można mnożyć ale przytoczę tylko jeden z życia wzięty: ot taki miesięcznik MiR, w którym od kilku miesięcy /po 5 latach przerwy/ ponownie publikuję. Pismo dla Polonii w Irlandii, można je bezpłatnie dostać w tzw. polskich sklepach lub pobrać ze strony internetowej. Wydawane na zasadach komercyjnych i pomimo że jest bezpłatne dla Czytelników to nie znaczy że nic nie kosztuje jego wydawcę: to on musi zdobyć odpowiednią ilość reklamodawców żeby pokryć koszty utrzymania strony internetowej, druku i wierszówki dla piszących w nim osób. Gdyby się tak zdarzyło że tych reklamodawców by zabrakło, to albo właściciel finansuje go z własnej kieszeni albo zamyka. Proste prawa rynku. No właśnie, nie do końca. Bo co zrobić gdy na ten i tak słaby reklamowy rynek wchodzi organizacja polonijna która pozyskała sfinansowany przez polskich podatników spory grant na wydawanie równie bezpłatnego miesięcznika? Ta ostatnia nie musi się przejmować poziomem tytułu ani reklamodawcami, chociaż również będzie o nich zabiegała i prędzej czy później wyrwie coś dla siebie z coraz mniejszego reklamowego tortu. Powie ktoś: konkurencja. No jaka to konkurencja? To tak jakby ktoś z Państwa otworzył sklep z butami a ja otworzyłbym podobny obok, tylko że za mnie czynsz i prąd opłacali by podatnicy, ba - nawet przymusowo sfinansowali by cały towar. Prędzej czy później ten który działa na warunkach komercyjnych musi zwinąć interes a "grantowiec" podziała tak długo, dopóki grantów starczy. Jak zabraknie to też się zwinie ale na rynku nie pozostanie już nikt. I nikt też szybko nie zaryzykuje by tę pustkę z powrotem wypełnić, właśnie z obawy przed nieuczciwą konkurencją kolejnych "grantowców".

To był przykład z gazetą ale takich działalności jest znacznie więcej. Co więc może zrobić w starciu z "grantowcem" ten, który do tej pory uczciwie działał na warunkach komercyjnych? Niestety, albo zakończyć działalność albo również aplikować o granty żeby przynajmniej wyrównać szanse. I dlatego mamy tutaj nie tylko i wyłącznie te organizacje które mają Polonii coś wartościowego do zaoferowania, tylko te które mają najlepszych speców od autoreklamy i od pisania wniosków o dofinansowania. 

Czy Polacy nie powinni więc wspierać Polonii? Powinni, ale nie na Zachodzie - a na Wschodzie. Irlandia, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone nigdy częścią Polski nie były i nie będą, natomiast na Wschodzie ciągle żyją ludzie którzy mają w pamięci polskość tych ziem, odwiedzają polskie cmentarze i kultywują polską tradycję, kulturę oraz, jak pisała Konopnicka w Rocie: "nie dają pogrześć mowy". Właśnie, Konopnicka - jej grób znajduje się we Lwowie, na Cmentarzu Łyczakowskim, gdzie swoje ostatnie miejsce spoczynku znalazło również wielu nie mniej wybitnych Polaków. Sam Lwów - kto tam był ten wie, jak silna jest tam Polonia, chociaż już niestety będąca mniejszością. 

Nie ma się co bawić w polityczną poprawność i trzeba sobie jasno powiedzieć: Polacy mieszkający na Ukrainie, Białorusi, Litwie, itp. nie są emigrantami zarobkowymi za to często borykają się z problemami stworzonymi przez władze tych krajów. Ci ludzie wskutek zawirowań historii, pomimo tego że są i czują się Polakami, najczęściej nie mają polskich paszportów. Nie mogą więc ot tak sobie wsiąść w samolot czy autobus i wrócić do Ojczyzny. Oni nie opuścili Polski, to Polska  - wskutek zdrady Zachodu i aneksji tych ziem przez Sowietów - zmieniła swoje granice zostawiając ich tam, gdzie byli. To Rodakom na Wschodzie winniśmy wsparcie, tym bardziej gdy weźmiemy pod uwagę dysproporcję w zarobkach tu - i tam. 

My tutaj możemy wiele rzeczy sfinansować sami, oni - bez systemowej pomocy ze strony Polski - nie dadzą rady zadbać o wszystkie polskie miejsca, które bez takiej opieki szybko zostaną zniszczone, tak by pamięć o nich zaginęła stając się co najwyżej domeną wąsko wyspecjalizowanej grupy historyków...

wtorek, 24 listopada 2020

Paczki leżakują na irlandzkiej poczcie

Gdyby ktoś chciał ponarzekać na Pocztę Polską, to zobaczcie jak obecnie działa irlandzka: paczka wysłana DHL-em z Niemiec do Irlandii "szła" 3 dni. Następnie przejęła ją An Post, chyba na podstawie jakiegoś dealu który mają od niedawna. W Dublinie paczka spokojnie przeleżała sobie dni... 10. Wreszcie wyruszyła do Cork ale oczywiście w skrzynce tylko awizo, pomimo że cały czas byłem w domu, m.in. dlatego że na nią czekałem. Można? Można. Aha - to już drugi raz wg dokładnie tego samego scenariusza.

/Powyżej: tracking mojej przesyłki od momentu przejęcia przez An Post/

niedziela, 22 listopada 2020

Geocaching w Glanmire

Na niedzielne popołudnie wybraliśmy się do Glanmire, miasteczka leżącego nieopodal Cork, żeby znaleźć tam kilka geocachingowych skrytek. Na YT można zobaczyć krótki filmik z naszej wycieczki: LINK.

/Powyżej: w John O'Callaghan Park/

sobota, 21 listopada 2020

Koronawirus w Cork /48/: puby serwują alkohol na wynos

Wczoraj pisałem o sklepach które pomimo drugiego lockodownu są niemal wszystkie otwarte, co najwyżej ograniczyły swój asortyment a dzisiaj taka sytuacja: zauważyłem że i niektóre puby /w centrum Cork widziałem przynajmniej dwa takie/ zaczynają serwować trunki "na wynos". Śpieszyłem się i nie miałem czasu żeby zobaczyć jak to technicznie wygląda, ale jeżeli będę tam następnym razem to uzupełnię notkę ;-)

/Powyżej: tablica przed jednym z pubów, otwartych pomimo lockdownu/

piątek, 20 listopada 2020

Koronawirus w Cork /47/: lockdown coraz bardziej fikcyjny

Wprowadzony miesiąc temu w Irlandii ponowny lockdown jest tak naprawdę fikcją. W odróżnieniu tego z marca b.r. - niemal wszystkie sklepy /poza nielicznymi wyjątkami/ są otwarte, zdecydowana większość firm pracuje mniej lub bardziej normalnie a ulice są pełne przechodniów. 

Ponieważ teoretycznie można kupić tylko najpotrzebniejsze rzeczy więc część sklepów prowadzących sprzedaż różnego asortymentu półki z tymi "zakazanymi" towarami, czyli nie podlegającymi obecnie sprzedaży, okleiła taśmą, jak na zdjęciach poniżej. I tak: można kupić bieliznę ale nie można kupić ubrania, można kupić artykuły do pielęgnacji dzieci ale nie można kupić zabawek, itd. Dodam, ze nawet w tym panuje pewna dowolność. Generalnie jednak można kupić praktycznie wszystko, co najwyżej sprzedaż lub usługa odbędzie się w drzwiach lokalu /w ten sposób optyk przyjął i wydał Agnieszce okulary z których zgubił się jeden "nosek"/, ewentualnie sklep przyjmie zamówienie przez internet a wyda towar już w lokalu. 

Większość lokali gastronomicznych również funkcjonuje, tyle że serwują dania na wynos. Dochodzi do takich paranoi że można wejść do lokalu, zamówić posiłek, usiąść przy stoliku i poczekać aż zostanie przygotowany - ale następnie trzeba z nim wyjść na zewnątrz.

Poniżej - półki z "zakazanymi" towarami wewnątrz normalnie funkcjonujących sklepów:


poniedziałek, 16 listopada 2020

Choinka w Cobh

Podczas wczorajszego wypadu do Cobh zobaczyliśmy pierwszą w tym roku choinkę - czy też raczej "choinkę" ;-) Generalnie w Irlandii w centrach miast stawia się je już od początku listopada.

/Powyżej: choinka w Cobh/

niedziela, 15 listopada 2020

Geocaching na Old Church Cemetery w Cobh

Niedzielne popołudnie spędziliśmy na szukaniu geocachingowych skrytek. Tym razem - na cmentarzu w Cobh. Filmik z tej wycieczki można zobaczyć na moim YT: LINK.

Dokładniej to były tzw. lab cache, czyli nie tradycyjne skrytki ale rzecz chyba znacznie bardziej interesująca: również wymagają udania się w określone miejsce wg podanych współrzędnych i dopiero gdy zbliżymy się na odległość 5-10 metrów od celu w aplikacji wyświetli nam się pytanie na które musimy udzielić odpowiedzi. A odpowiedź z reguły będziemy mieli przed nosem ale dopiero wtedy, gdy fizycznie znajdziemy się w danym miejscu. Ot, taka ciekawostka. 

Świetne popołudnie, cmentarze może są mało romantyczne ale za to pełne historii. Dotarliśmy m.in. do grobów ofiar zatopienia Lusitanii, którą w czasie I wojny światowej storpedował niemiecki okręt podwodny, jak również odwiedziliśmy ostatnie miejsca spoczynku Jamesa Verlinga - osobistego lekarza Napoleona Bonaparte i Jacka Doyle, słynnego irlandzkiego boksera, aktora i... tenora, który niestety rozpuścił swój talent w whiskey.

Później jeszcze podjechaliśmy na szybką kolacje do centrum miasta. Pomimo ogłoszonego lockdownu czasy wszystkie lokale były otwarte, tyle że serwowały jedzenie na wynos, chociaż można było wewnątrz przy stoliku zaczekać na przygotowanie posiłku, który musieliśmy zjeść w samochodzie. Ot, takie czasy zarazy...

/Powyżej: na Old Church Cemetery w Cobh/

czwartek, 12 listopada 2020

Alkohol za barierką

Od 12 listopada b.r. w irlandzkich sklepach wprowadzono nowe zasady dotyczące sprzedaży alkoholu, mające na celu odseparowanie czy raczej usunięcie z pola widzenia dzieci takich produktów. I tak od dzisiaj sklepy które oprócz żywności sprzedają również alkohol mają do wyboru trzy rozwiązania: pierwszym jest oddzielenie miejsca sprzedaży alkoholu od innych produktów barierą o wysokości nie mniejszej niż 1,2 metra; drugim jest wydzielenie oddzielnego pomieszczenia do takiej sprzedaży; trzecim - mającym jak rozumiem zastosowanie w mniejszych sklepach, jest posiadanie nie więcej niż trzech regałów do takiej sprzedaży, każdy o maksymalnej szerokości 1 metra i wysokości 2,2 metra. 

Czy to coś pomoże? Oczywiście że nie, po prostu owoc zakazany stanie się jeszcze bardziej zakazany a taki jak wiadomo - smakuje najbardziej...

/Powyżej - nowo wstawiona bariera oddzielająca miejsce sprzedaży alkoholu w jednym z Aldi w Cork/

poniedziałek, 9 listopada 2020

Koronawirus w Cork /46/: maseczki Agnieszki

Od ponad pół roku obowiązuje - w określonych miejscach i sytuacjach - nakaz noszenia maseczek. Poniżej część maseczek Agnieszki które osobiście dla Niej zakupiłem. W niektórych - nawet chodzi ;-) Maseczki można dokładniej zobaczyć w galerii na fb: LINK lub na filmiku na YT: LINK.

/Poniżej: maseczki Agnieszki ;-)/

poniedziałek, 2 listopada 2020

Pożegnanie z gotówką

Niedawno uświadomiłem sobie że co najmniej od roku, czy to będąc w Irlandii czy w Polsce, ani razu nie zapłaciłem gotówką. Pieniądz którego używam jest już w całości elektroniczny, nawet przy tak drobnych płatnościach jak przejazd taksówką lub autobusem. Czy to dobrze? Jak to mawiał klasyk, są tego plusy dodatnie i plusy ujemne...

Zacznijmy od tego, że obecny pieniądz czy to wyrażony w materialnych znakach jak banknot lub moneta czy też istniejący jedynie jako elektroniczny zapis na naszym bankowym koncie, ma jedynie wartość umowną. Mamy, oczywiście w bardzo dużym uproszeniu, pewną umowę społeczną że dany towar posiada swoją równowartość wyrażoną w tej czy innej walucie. Rzeczywista wartość materialnie istniejących znaków pieniężnych, bez wspomnianej umowy społecznej, jest warta tyle ile materiał użyty do ich produkcji, czyli zadrukowany papier lub ten czy inny metal a nawet plastik. Jeszcze raz podkreślam że piszę to w dużym uproszczeniu.

Pieniądz elektroniczny podlega tym samym prawom, tyle - że jest znacznie tańszy "w produkcji" bo nie posiada swojej materialnej formy. Jest również znacznie wygodniejszy w użyciu, łatwo umożliwiając zakupy internetowe czy szybkie płatności w sklepie za pomocą karty a ostatnio coraz częściej również telefonem i zegarkiem. Trudniej też o fałszerstwa które w Irlandii ciągle mają miejsce, stąd m.in. taka obsesja przed przyjmowaniem banknotów w wyższych nominałach niż 50 euro, pomimo że są one legalnym środkiem płatniczym również na Zielonej Wyspie. Swoją drogą, najchętniej chyba fałszuje się tutaj banknoty 20 eurowe: nikt im nie przygląda się tak jak 50-tkom a fałszowanie niższych nominałów jest już średnio opłacalne.

Pieniądz papierowy ma jednak pewną wyjątkową cechę: umożliwia zachowanie pewnej anonimowości przy płaceniu za towary i usługi lub też łatwo pozwala ukryć część dochodów przed coraz bardziej pazernym fiskusem. Ba, spotkałem się nawet z kolejną spiskową teorią że cała ta koronowirusowa pandemia została wywołana po to, żeby wycofać używanie papierowych pieniędzy i umożliwić całkowite przejście na płatności bezgotówkowe. Faktycznie, sporo miejsc chyba nie do końca legalnie wywiesiło kartki że przyjmują wyłącznie płatności kartą. Wytłumaczenie pozornie oczywiste: bo na banknotach przechodzących z rąk do rąk łatwo o wirusy. Pewnie tak, tyle że za większe zakupy i tak nie da się zapłacić /bez/dotykowo, trzeba włożyć kartę do czytnika i wklepać pin, co przed nami zrobiło tego dnia pewnie wielu innych klientów a dezynfekcja tego sprzętu po każdym kliencie jest oczywiście fikcją.

No dobrze, ale skąd te obawy przed przejściem na system całkowicie bezgotówkowy? Z jednej strony jak wspomniałem, trudno w takim systemie zachować anonimowość przy płatności za towar lub usługę. To prawda, ale nie do końca. Ludzie są bardzo kreatywni i jak mawiał klasyk: "na każdą technikę jest inna technika". Pomimo że rządy poszczególnych państw starają się to ograniczać, jak grzyby po deszczu wyrastają mniej lub bardziej wiarygodne instytucje finansowe które wydają anonimowe prepaidowe karty płatnicze, które można zasilać środkami za pomocą kodów nabytych w sklepach, itp. Oczywiście korzystanie z takich kart wiąże się często z opłatami wyższymi niż za te standardowe, wydane przez banki i przypisane do naszego konta, no ale - anonimowość kosztuje.

Druga kwestia, które wiąże się zresztą z pierwszą, to chęć unikania opodatkowania. Doświadczeń z Irlandii nie mam /co nie znaczy że ludzie tak nie robią/ ale z Polski - tak, gdzie nie raz spotkałem z takimi kombinacjami. O ile przy płatności za towar sprawa jest jasna: chcemy mieć potwierdzenie zakupu w razie ewentualnej reklamacji i żadna firma tego nie obejdzie, to z usługami jest zgoła inaczej. Z reguły firmy lub raczej osoby prowadzące własną działalność gospodarczą żądają wpłaty zaliczki na bankowe konto ale później przy płatności za całość usługi - zdecydowanie preferują gotówkę, nie śpiesząc się z wystawieniem faktury. A kiedy nie da się przekazać gotówki z rąk do rąk - spotkałem się kilka razy z prośbą o zapłatę przekazem pocztowym: pieniądze trafiają do odbiorcy a śladu transakcji na jego rachunku bankowym - nie ma.

Oczywiście rozumiem niechęć do dzielenia się zyskami z fiskusem ale przy działalności gospodarczej będzie to coraz trudniejsze. Weźmy takie komunistyczne Chiny: wolność gospodarcza jest tam, jak mi się wydaje, znacznie większa od tej w Polsce czy w Irlandii. Widziałem /oczywiście na YT/ babcie sprzedające na ulicach wielkich miast gruszki i pietruszki, nie niepokojone przez jakiś tamtejszy odpowiednik straży miejskiej. Tyle że praktycznie nikt tam już nie używa gotówki. Ludzie płacą telefonami wcześniej skanując indywidualny kod QR, który każda z babć miała wydrukowany na kartce papieru - i już. I wilk syty i owca cała: babcia zarobi swoich kilka juanów a fiskus pobierze dolę. Można? Można.

I taka u nas będzie przyszłość. Płatności będą nie tylko elektroniczne, bo to mamy już teraz, ale po prostu mobilne. Najprawdopodobniej nawet fizyczne karty płatnicze w ciągu kolejnej dekady przestaną istnieć. Sam już jedną z kart których używam mam całkowicie wirtualną, bez jej fizycznego odpowiednika. Wkrótce być może będziemy się obchodzili nie tylko bez gotówki ale i bez kart, ich czytników, itp. Wystarczy telefon i indywidualny kod QR, kto wie - może nawet "dla wygody" na stałe umieszczony na ciele, o czym już 2 tysiące lat temu ostrzegała Biblia: "...i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia." /Apokalipsa św. Jana 13:17/. Zdumiewające: jeszcze nia tak dawno był to tylko niejasny i kompletnie hermetyczny tekst, dzisiaj - nagle nabiera cech bardzo dużego prawdopodobieństwa. I jak widać nie trzeba nikomu wszczepiać żadnego chipa, kod QR wystarczy.

Ale może wcale nie będzie tak źle, bo jak wspomniałem - ludzie są kreatywni. W najgorszym razie zatoczymy koło i wrócimy do handlu wymiennego: ja Ci pomaluję mieszkanie a Ty dasz mi worek warzyw ze swojego ogródka. Ktoś inny zmieni koła w moim aucie a Ty go modnie ostrzyżesz. Itd., itp. Najprawdopodobniej będzie jeszcze inaczej: owszem, zejdziemy z płatnościami do podziemia ale przy wykorzystaniu technologii: zamiast wirtualną walutą będziemy płacili równie wirtualną kryptowalutą. Jakkolwiek nie będzie, będzie ciekawie a my mamy ten wątpliwy przywilej życia w ciekawych czasach.

Na wszelki wypadek we wszystkim warto zachować zdrowy rozsądek. Pieniądze, nawet te tylko elektroniczne, lepiej trzymać w kilku miejscach. Może warto kupić trochę metali szlachetnych? No i koniecznie trzeba pomyśleć o własnym ogródku: naprawdę niewielkie poletko wystarczy do wyżywienia człowieka na diecie jarskiej. No i zawsze będzie można sprzedać wyhodowaną marchewkę, buraki i czosnek. Jak nie za wymienną usługę, to za pomocą kodu QR...

niedziela, 1 listopada 2020

49

Dzień Wszystkich Świętych, więc moje urodziny. Jeszcze rok - i będzie pół wieku. A podobno życie tak naprawdę zaczyna się po 50-tce. A najlepiej - po dwóch. Od Agnieszki dostałem m.in. - humidor i 3 cygara na początek. Nie spodziewałem się tego kompletnie, więc tym bardziej miło. Pierwsze wypaliliśmy razem ;-)

Poniżej - z urodzinowym tortem i takież prezenty:


wtorek, 27 października 2020

Koronawirus w Cork /45/: tydzień kwarantanny

Mam za sobą kolejny tydzień kwarantanny /wcześniej byłem na niej przez 2 tygodnie po powrocie z Polski/. 

Okazało się, że jeden pracowników linii na której pracuję źle się poczuł, zrobiono mu test i potwierdzono że ma koronawirusa. Przeprowadzono symulację z kim miał bliski kontakt i wyszło - że również ze mną. Otrzymałem telefon z firmy w której pracuję z prośbą żebym nie przychodził do pracy i oczekiwał na kontakt z kimś z HSE /Ireland's Health Services/ w celu przeprowadzenia testu. 

Tydzień minął, nikt z HSE się ze mną nie skontaktował, za to ponownie dostałem telefon z działu kadr z pytaniem jak się czuję? /cały czas bardzo dobrze/, zdziwieniem że nikt nie kontaktował się ze mną w sprawie tego testu oraz prośbą o powrót do pracy. Co prawda na kwarantannie byłem tylko tydzień, ale ostatni kontakt z tym zarażonym - miałem kolejny tydzień wcześniej. Reasumując, od kontaktu z pracownikiem u którego potwierdzono COVID-19 minęło ponad 2 tygodnie, więc cokolwiek się wydarzyło - nie ma sensu siedzieć dłużej w domu, skoro czuję się bardzo dobrze.

Czy przeszedłem go bezobjawowo? Myślę ze do zarażenia nie doszło a jeżeli już - to nie teraz a w lutym b.r., kiedy przeszedłem krótką, raptem 3-dniową ale bardzo silną jakąś infekcję wirusową, jakiej wcześniej nie doświadczyłem. Ale wtedy nikt jeszcze nie myślał tutaj o koronawirusie, pierwszy potwierdzony przypadek w Cork odnotowano dopiero miesiąc później Tak czy owak, w pracy noszę maseczkę i rękawiczki, zgodnie z zaleceniami dezynfekuję swoje miejsce pracy, nawet posiłki jadam na świeżym powietrzu /mamy taką możliwość/ a nie w kantynie, itd.

Aha - za ten tydzień kwarantanny oczywiście dostałem pełne wynagrodzenie ;-)

niedziela, 25 października 2020

Tramore Valley Park w Cork

 Niedziela, chwilami ładna pogoda, więc wybraliśmy się na spacer. Oczywiście - nie dalej niż 5 km od domu, bo tylko na tyle pozwala teraz irlandzka władza z powodu powrotu koronawirusa. Wybór padł na Tramore Valley Park.

To nowy park na mapie Cork, oficjalnie otworzono go w 2019 roku, ma powierzchnię 65 hektarów. Wcześniej, od lat 60-tych ub.w. aż do 2009 roku mieściło się w tym miejscu wysypisko śmieci. Przez te lata trafiło tutaj 3 miliony ton odpadów z domów i lokalnych firm z Cork. 

/Powyżej: pluszaki na dawnym wysypisku śmieci/

Po zamknięciu wysypiska cały teren wyłożono plastikową wykładziną a pod spodem umieszczono sieć przewodów odprowadzających gaz i zanieczyszczoną wodę w celu usunięcia szkodliwych emisji z terenu. Do tej pory wydano ponad 40 milionów euro na rekultywację terenu. Gaz jest przesyłany do elektrociepłowni, która jest w stanie wyprodukować jeden megawat mocy, wystarczający do zasilania 2% wszystkich domów w Cork. Z kolei cały odciek jest na miejscu wstępnie oczyszczony przed przepompowaniem do oczyszczalni ścieków.

/Powyżej: pluszaki na płocie/

Obecnie znajdują się tutaj boiska sportowe, zewnętrzna siłownia, tor BMX, zaplecze do organizacji imprez, trasa spacerowa o długości 2,5 km i wiele innych ścieżek. Na terenie parku znajduje się też płot z pluszakami które zostały oddane do recyklingu.

Znaleźliśmy tutaj chyba najciekawszą geocachingą skrytkę w Irlandii: do jej otworzenia trzeba było odgadnąć szyfr do kłódki /poprzez odczytanie cyfr w labiryncie które można było odczytać przy pomocy lusterka/ która zamykała misternie skonstruowane pudełko skrywające logbook. Samo pudełko było dodatkowo ukryte w metalowej skrzynce. Ja znalazłem skrytkę, Agnieszka złamała szyfr ;-)

/Powyżej: geocachinge pudełko/

sobota, 24 października 2020

Pirania II

Horrorów z piraniami w roli głównej widziałem już sporo, o dwóch tytułach nawet napisałem na blogu: "Pirania 3D" i "Piraniokonda", tym razem w TV wyświetlili "Pirania II" z 1981 roku.

Jest to, uwaga, pierwszy pełnometrażowy film Jamesa Camerona, który wkrótce później nakręcił "Terminatora" i najlepsze z serii: "Rambo II" i "Obcy II", że o późniejszym "Titanicu" czy "Avatarze" nie wspomnę. Ale najpierw - była "Pirania II".

Fabuła standardowa: zapomniany nielegalny wojskowy eksperyment skutkuje zrodzeniem sporych latających piranii, które dokonują masakry na turystach odpoczywających na jednej z karaibskich wysp. W tle oczywiście te czy inne scenki obyczajowe a czasami wręcz humorystyczne. Typowe niskobudżetowe kino klasy b, no ale - każdy reżyser od czegoś zaczynał ;-)

Dla miłośników gatunku.

piątek, 23 października 2020

Koronawirus w Cork /44/: dostawa maseczek

Listonosz właśnie przyniósł kolejną partię jednorazowych chińskich maseczki /na chińskiego wirusa/. Razem - 200 sztuk. Do końca roku powinno wystarczyć /mam jeszcze z 50 innych, wielorazowych, jakby co/ ;-) Maseczki tradycyjnie zamówione na Aliexpress, przy zakupie 100 wychodzi jakieś niespełna 10 eurocentów /40 groszy/ za sztukę/, przy 600 - już tylko 5 eurocentów /20 groszy/ - razem z wysyłką. To tak dla odnotowania, bo jak widzę niektóre sklepy w Cork znowu wprowadzają ceny z marca/kwietnia.

/Powyżej: moja dzisiejsza przesyłka/

czwartek, 22 października 2020

Jaroslav Hašek: Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej

Po chyba ponad 30-latach ponownie sięgnąłem po "Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej" Jaroslava Haška. Tym razem już w postaci e-booka czytanego na ekranie smartfona. Ot, znak czasów.

Sama książka jednak się nie zestarzała, nadal bawi, czasami wręcz do łez, chociaż dzisiaj inaczej widzę rozłożone akcenty niż wtedy gdy czytałem ją jako nastolatek. Sam Szwejk nie jest już dla mnie tylko udającym idiotę sympatycznym facetem wplątanym w zawieruchę I wojny światowej. To również niestety drobny złodziej i oszust żyjącym ze sprzedaży kradzionych psów z podrobionymi rodowodami, skrajny antyklerykał który w końcu wielokrotnie bierze udział w profanacji, chociaż trzeba przyznać że razem z kapelanem wojskowym /ochrzczonym Żydem a wcześniej - oszustem finansowym/.

W dodatku książkowy Szwejk nie za bardzo lubi Polaków - na bodajże czterech wymienionych w powieści bohaterów o polskim pochodzeniu trzech to niesympatyczne typy: generał-idiota, nauczyciel denuncjujący prawosławnego duchownego i wreszcie zubożały szlachcic będący właścicielem ówczesnej, hm, agencji towarzyskiej, którego Szwejk zrzuca ze schodów. Ten czwarty, ewentualnie pozytywny, to po prostu milczący wartownik. 

Barwnych postaci jest tam mnóstwo ale równie ważne jest oddanie ducha Austro-Węgier, zdegenerowanej monarchii i okupanta części ziem polskich, tłamszących w swoich granicach również inne narody, który to kraj doczekał się dzisiaj swoich polskojęzycznych wielbicieli widzących w nim przedświt UE i próbujących idealizować ten sztuczny państwowy twór, tylko dlatego że u swego schyłku pozwalał na większą swobodę zniewolonych przez siebie narodów niż inni okupanci. Chociaż, pamiętajmy za co wg Haška został aresztowany właściciel knajpy "Pod Kielichem" niejaki Palivec i ile dostał lat do odsiadki.

No dobrze, może trochę poważnie się zrobiło chociaż książka sama w sobie to oczywiście perełka czeskiego humoru. Myślę że dla niej warto by się nauczyć tego języka, żeby przeczytać ją w oryginale ;-)

wtorek, 20 października 2020

Koronawirus w Cork /43/: ponowny lockdown

Rząd wprowadza w Irlandii ponowny lockdown. Nie będzie tak uciążliwy jak ten z marca, niemniej jednak czeka nas znowu sporo ograniczeń: 

- podróż będzie dozwolona tylko w promieniu 5 km od domu;
- otwarte będą tylko niezbędne sklepy;
- zamknięte siłownie, baseny, itp.;
- bary, kawiarnie i restauracje będą serwować wyłącznie na wynos;
- zakaz spotkań, w tym nabożeństw publicznych
- tylko 10 osób będzie mogło uczestniczyć w pogrzebie;
- tylko 25 osób będzie mogło wziąć udział w przyjęciu weselnym;
- budowy, fabryki i zakłady produkcyjne będą funkcjonować normalnie;
- szkoły mają pozostać otwarte

Dzisiaj na mieście sporo ludzi. Pełne ogródki przy restauracjach, pełne sklepy.

/Powyżej: centrum Cork, zdjęcie z dzisiaj. Jak widać ogródki restauracyjne pełne. Zobaczymy, jak to będzie w czasie lockdownu/

piątek, 16 października 2020

Koronawirus w Cork /42/: broszurka o poziomach ograniczeń

W marcu b.r. do wszystkich mieszkańców Irlandii została rozesłana rządowa broszurka informacyjna na temat Covid-19, pisałem o tym tutaj: LINK. W tym tygodniu dostaliśmy kolejną, nieco skromniejszą, zatytułowaną "National framework for living with COVID-19", w której skupiono się na opisaniu ograniczeń jakie obowiązują w zależności od wprowadzonego na danym terenie poziomu zagrożenia infekcją koronawirusa 

/Powyżej: okładka broszurki i spis ograniczeń podczas zagrożenia koronawirusem/

czwartek, 15 października 2020

Koronawirus w Cork /41/: maseczka z wentylatorkiem 2

O maseczce z elektronicznym wentylatorkiem już pisałem: LINK, ale kupiłem jeszcze jedną, na prezent. Maseczka na prezent? W dzisiejszych czasach dlaczego nie, tym bardziej gdy nieco zaawansowana technologicznie? Ta oprócz świetnie działającego wentylatorka ma jeszcze drugi filterek odprowadzający powietrze. 

Wspominam o tym, bo spotkałem się z opiniami że ludzie noszący maseczki oddychają, cytuję: "własnymi spalinami, trującym dwutlenkiem węgla i są mordowani tak jak Niemcy mordowali ludzi w komorach gazowych". Poważnie. No to tutaj mamy wspomniany wentylatorek który skutecznie tłoczy powietrze pod maseczkę tworząc wymuszony obieg powietrza który odprowadza wydychane powietrze przez kolejny filtr. Jak się w niej oddycha? Świetnie :-)

/Powyżej: kolejna maseczka z wentylatorkiem/

środa, 7 października 2020

Galley Head

We wtorkowe popołudnie wybraliśmy się na Galley Head. Głównie po to żeby zebrać pierwsze pieczątki do naszego Wild Atlantic Way ;-) Galley Head to malowniczy cypel ze znajdującą się na nim latarnią morską, leżący na południowym wybrzeżu Irlandii.

Poniżej - kilka zdjęć, więcej znajduje się w galerii na fb: LINK, z kolei na YT można zobaczyć filmik z naszej wycieczki: LINK.




wtorek, 6 października 2020

IndieCork 2020

Wczoraj wybraliśmy się do kina Gate na pokaz filmów krótkometrażowych artystów z Cork, w ramach IndieCork. Blok 8 filmów, tematyka szeroka, o dziwo w tym roku bez LGBT za to jeden o koronawirusie. Generalnie, moim zdaniem, słabo, przynajmniej w porównaniu z innymi festiwalami filmowymi w Cork, na których byłem do tej pory. Nawet festiwalowy katalog, w porównaniu z poprzednimi edycjami jakiś taki - skromny. Być może to z powodu tych dziwnych czasów w których przyszło nam teraz żyć. Na widowni - 20 osób, z czego chyba wszyscy /oprócz nas/ to sami twórcy tych filmów i towarzyszące im osoby.

/Powyżej: przed rozpoczęciem pokazu/


/Powyżej: czekamy na wejście do sali/

poniedziałek, 5 października 2020

Koronawirus w Cork /40/: ponowny zakaz publicznego odprawiania Mszy Świętych

W Irlandii po pewnym "poluzowaniu" obostrzeń związanych z epidemią koronawirusa, dzisiaj ponownie wprowadzono część restrykcji. Tak jak poprzednio - zaczęto od kościołów, ponownie zakazując odprawiania Mszy Świętych z udziałem wiernych.


/Powyżej: zrzut ze strony fb Duszpasterstwa Polskiego w Cork/

niedziela, 4 października 2020

107 Warsztaty z My Little Craft World: Fryderyk Chopin - życie i twórczość

Po ośmiu miesiącach przerwy spowodowanej restrykcjami związanymi z epidemią koronawirusa, w ramach projektu My Little Craft World wracamy do prowadzenia zajęć w trybie stacjonarnym. Oczywiście - w wymaganym obecnie reżimie sanitarnym. W tym celu wynajęliśmy większą salę, tak żeby zapewnić odpowiedni odstęp od siebie małych artystów oraz utworzyliśmy dwie kilkuosobowe grupy, z uwagi na to że wg obecnych wytycznych liczba uczestników takich zajęć nie może przekraczać sześciu osób.

Podczas warsztatów plastycznych dzieci poznały sylwetkę Fryderyka Chopina, wielkiego polskiego kompozytora oraz jego najważniejsze utwory. Każdy z małych artystów namalował portret naszego wybitnego Rodaka a następnie słuchając jego utworów stworzył własny obraz, tym razem inspirowany jego muzyką. Po zajęciach dzieci odebrały również nagrody za udział w konkursach organizowanych przez nas online w ciągu ostatnich miesięcy.

Poniżej - kilka zdjęć, więcej można zobaczyć w galerii na fb: LINK a filmik z zajęć jest dostępny na YT: LINK.

/Powyżej: przed zajęciami/


/Powyżej: nasza sala przygotowana zgodnie z obecnymi zaleceniami /


/Powyżej: uczestnicy I grupy zajęć/

/Powyżej: uczestnicy II grupy zajęć//

piątek, 2 października 2020

Koronawirus w Cork /39/: maseczka z wyświetlaczem

Po maseczce z wentylatorkiem ;-) czas na kolejną maseczkę z AliExpress, która wczoraj do mnie dotarła. Tym razem - jest to maseczka z wyświetlaczem. Wyświetla różne różne proste animacje, ma dedykowaną aplikację na telefon dzięki której można projektować własne napisy i symbole i przez bluetooth przesyłać je na maseczkowy wyświetlacz.

Poniżej - krótki filmik:

czwartek, 1 października 2020

Koronawirus w Cork /38/: Apple wprowadza cotygodniowe testy na COVID-19

W pracy poinformowano nas że wszyscy chętni mogą zapisać się na cotygodniowe bezpłatne /dla pracowników/ testy na koronawirusa. Apple to chyba pierwsza firma w Irlandii która wprowadza takie testy na ta dużą skalę. 

Technicznie wygląda to w ten sposób, że po rejestracji na stronie www, co tydzień poczta dostarczałaby odpowiedni pakiet w skład którego wchodzą: plastikowy "patyczek" do samodzielnego pobrania wymazu z gardła i z nosa, szczelna fiolka w której po dokonaniu wymazu zamyka się ten patyczek i odpowiednie spersonalizowane naklejki na fiolkę. Następnie taki pakiet przynosi się do firmy i wrzuca do specjalniej skrzynki przy stanowisku ochrony. Testy przeprowadza laboratorium w Londynie. Negatywny wynik co tydzień można potwierdzić na "swojej" applowskiej podstronie, chyba że byłby dodatni - wówczas kontakt będzie telefoniczny wraz z poleceniem co dalej należy zrobić.

Na razie jest to zalecane ale nie jest to obowiązkowe, więc po przemyśleniu - nie przystąpiłem do tego programu.

środa, 23 września 2020

Marcin Winkowski: Gdy Polacy nosili dredy. Kołtun – historia prawdziwa

Jak się okazuje, kołtun był "dolegliwością" bardzo popularną na ziemiach polskich /ale nie tylko, rzecz jasna/, stąd jedna z jego nazw: "plica polonica".  Autor systematycznie prowadzi nas przez wieki zaczynając od stanu higieny w po-średniowiecznej Europie po pseudonaukowe teorie, jednak wyznawane swego czasu przez większość lekarzy, którzy kategorycznie zakazywali ścinania kołtunów I tak, mowa tutaj o lekarzach, absolwentach uniwersytetów a nie o prostych wiejskich znachorach, którzy co najwyżej powtarzali te głupoty za "panami doktorami".

"Plica polonica" była problemem dla mieszkańców Polski a później okupowanych przez zaborców ziem polskich przez prawie 300 lat, od XVI do XIX wieku, jednak główne nasilenie miało miejsce w tych dwóch ostatnich wiekach. Co ciekawe, kołtun nie był spotykany w średniowieczu, gdzie - o czym autor chyba nie wspomina - ogólnie poziom higieny był znacznie wyższy niż w epoce renesansu i oświecenia, kiedy to właśnie objawiły się na głowach mieszkańców tytułowe "polskie dredy". To tyle jeżeli chodzi o tzw. "wieki ciemne", ciągle jeszcze demonizowane przez niektórych niedouczonych wykładowców historii.

W książce znajdziemy wiele przykładów pseudonaukowych teorii wyznawanych przez uznane autorytety medyczne swoich czasów, którzy w kołtunie upatrywali nie pospolity brak higieny - ale zewnętrzną emanację choroby która rozwijała się wewnątrz ciała. Kołtun miał być swoistym ujściem dla produktów ubocznych tej choroby, jego ścięcie spowodowałoby rzekomo "zatrucie" jego właściciela wydzielinami powstałymi przy rozwoju tej choroby i niemal pewną ślepotą. Mniej więcej coś w tym stylu, tyle że w dziesiątkach różnych odmianach. Mało tego, panowie doktorzy zamiast sięgać po nożyce napisali na temat kołtuna dziesiątki rozpraw w których uzasadniali konieczność pozostawienia go na głowie pacjenta. Niewiarygodne...

Z tymi przesądami walczył Kościół ale miał związane ręce, bo szereg wspomnianych autorytetów medycznych niemal do końca XIX wieku trzymało się swoich teorii a pacjent, z reguły ubogi i słabo wykształcony, nawet nie próbował polemizować. Dochodziło nawet do tego, że kołtuny zapuszczano celowo, właśnie w celach rzekomo leczniczych, wierząc że pomoże on "wyciągnąć" chorobę z człowieka. 

Dlaczego na ziemiach polskich aż do XIX wieku trwało to kołtunowe szaleństwo? Powody są dwa: oprócz głupoty części ówczesnych medyków, przyczynił się do tego oczywisty brak higieny. Zaborcy nie mieli ani ochoty ani interesu przejmować się stanem ludności polskiej, ciągle zamieszkującej terytorium swojej Ojczyzny, pomimo że startej z map Europy. 

Ciekawa, choć nietypowa lektura.