Strony

niedziela, 1 sierpnia 2021

44 wizyta w Polsce (1): ukraińska taksówka

Po roku przymusowej przerwy spowodowanej koronawirusowymi restrykcjami -wreszcie lecimy do Polski. Ja na 2 tygodnie, Agnieszka na nieco dłużej, tym bardziej że musi wykorzystać zeszłoroczny urlop. 

Jak wyglądała nasza podróż do Polski w tych czasach zarazy? Zacznę oczywiście od covidowych certyfikatów. Ja się zaszczepiłem więc dostałem swój koronawirusowy "paszport" i niewiele mnie te ograniczenia dotykały ale moja Żona, sceptycznie nastawiona do tego konkretnego szczepienia, tego nie zrobiła, więc musiała wykonać test. Możliwości były dwie: albo zrobić go w Irlandii, czyli przed wylotem do Polski albo już po przybyciu do kRAJu, licząc się z tym że sanepid nakłada z automatu 2-tygodniową kwarantannę, którą przerywa dopiero zgłoszenie negatywnego wyniku testu. 

Teoretycznie to drugie rozwiązanie przynajmniej gwarantuje dostanie się do kRAJu, bo w przypadku pozytywnego testu wykonanego przed wylotem oczywistym jest, że przynajmniej w teorii nigdzie nie polecimy. Tyle tylko że ten drugi wybór jest jednocześnie - nie chcąc nazywać tego bardziej dosadnie - skrajnym egoizmem i brakiem odpowiedzialności. W przypadku pozytywnego wyniku testu wykonanego przed wylotem co najwyżej przepadnie nam urlop. Ciężko, ale bywają w końcu większe nieszczęścia. Gdyby się jednak już w Polsce okazało że przywlekliśmy ze sobą wirusa, to oprócz skierowania na kwarantannę /też pytanie gdzie ją wówczas odbyć, jeżeli przylatujemy do rodziny w której są osoby o obniżonej odporności?/ możemy też pokrzyżować plany innym uczestnikom wspólnego lotu, nawet jeżeli nikt ich nie poinformuje o bliskim kontakcie z zarażonym. 

W naszym przypadku wybór był oczywisty i Agnieszka zrobiła test przed wylotem, w jednej z aptek w Cork. Żeby było zabawniej, podzieliła się z farmaceutką swoimi obawami o wynik, na co pani która przeprowadzała ten test od razu ją uspokoiła: proszę się nie martwić, na pewno będzie negatywny. Rzeczywiście, był. Skąd wiedziała? Czyżby działała tutaj reguła że klient nasz Pan? Oby nie, ale faktem jest że na tych testach też jest spora kasa do wyjęcia więc i pokusy mogą być różne. Taki test wykonany przez farmaceutę kosztuje 50 euro, tymczasem jest to ten sam test który możemy sami nabyć i na sobie wykonać za raptem 8 euro. Tyle tylko że w tym pierwszym przypadku dostaniemy jego imienne i z kodem QR potwierdzenia na e-mail. Biznes to biznes i apteki też zaczęły rywalizować między sobą: w niektórych można zrobić dokładnie takie same testy już za 30 euro.

Tak więc obydwoje zaopatrzeni w paszporty zwykłe i covidowe wyruszyliśmy w naszą podróż do kRAJu. Mieszkamy w Cork a pierwszym naszym przystankiem w Polsce jest Kraków, więc tak jak rok temu najpierw pojechaliśmy autobusem do Dublina żeby stamtąd polecieć już bezpośrednio do grodu Kraka.

Jest ogromna różnica pomiędzy sierpniem 2020 roku a sierpniem roku 2021: w zeszłym roku ze względu na wprowadzone restrykcje autobus zabierał co najwyżej 1/4 zwykłej ilości pasażerów, teraz wszystkie miejsca w nim były zajęte, bez żadnego "social distancing" chociaż maseczki nadal trzeba zakładać. Rok temu lotnisko w Dublinie było praktycznie puste i śmiało można je było wykorzystać do scenerii jakiegoś postapokaliptycznego horroru, teraz pasażerów było tak wielu że można z kolei śmiało kręcić futurystyczny obraz o przeludnieniu Ziemi.

/Powyżej: w samolocie ;-)/

W Dublinie przy odprawie paszportowej nikt nie wymagał od nas żadnych covidowych certyfikatów czy potwierdzeń że wysłaliśmy online formularze lokalizacyjne a jak czytałem na tej czy innej facebookowej grupce, jedni Rodacy przekonywali drugich że bez tego nikt ich nie wpuści do samolotu. Po wylądowaniu w Krakowie najpierw standardowo odczekaliśmy w długiej kolejce, bo jak zwykle na 12 okienek otwartych było tylko 3. Ot, taka paranoja: z jednej strony podobno mamy pandemię a żółte krzykliwe znaki przypominają nam o konieczności zachowania dystansu od siebie a z drugiej, zamiast otworzyć więcej okienek i jak najszybciej kolejkę rozładować żeby ludzie nie tłoczyli się zanadto, to jak zwykle pełny tumiwisizm. Nie ma to jak państwowa posadka, choćby w takich służbach paszportowo - celnych. Odprawa, celnik dość znudzony ogląda nagorliwie podaną mu przeze mnie kartkę papieru będącą moim oficjalnym unijnym coronavirusowym paszportem ale nie skanuje znajdującego się na nim kodu QR. I już, po wszystkim.

Na lotnisku zamawiamy taksówkę, podjeżdża kierowca z Ukrainy. Bardzo sympatyczny, rozmowny, chwali sobie życie i pracę w Polsce. Nie pytany sam opowiada o swoich dochodach, wychodzi na to że miesięcznie spokojnie zarabia tyle, co my tutaj. I bardzo dobrze, niech Polska rośnie w siłę a ludziom żyje się dostatniej ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz