Dokument z 2018 roku. Raz już obejrzałem, dzisiaj zrobiłem sobie powtórkę, dla utrwalenia. Rzecz o ludziach mieszkających w odległych częściach świata i odwalających dla internetowych gigantów najgorszą robotę za najniższe możliwe wynagrodzenie.
Moderacja treści w internecie jest, niestety, potrzebna, bo przyjmując ewangeliczną skalę gdzie na 12 apostołów trafił się jeden Judasz, tak i tutaj na dwunastu normalnych userów trafi się ten trzynasty, ewidentnie zaburzony. Do tego dochodzi poczucie anonimowości a co za tym idzie i bezkarności. Pytanie tylko: jak tę moderację prowadzić, które treści trzeba bezwzględnie wycinać a które zostawić w ramach wolności wymiany poglądów do której wszyscy mamy prawo? I - kto powinien to robić?Dla takich gigantów jak facebook czy google moderację treści prowadzą ludzie zatrudnieni na Filipinach, gdzie swoją siedzibę ma firma działająca na zlecenie tychże podmiotów. Pracują za stawki umożliwiające im co najwyżej wegetację ale trzymają się tej pracy bo innej najczęściej nie ma. Za to muszą codziennie oglądać - i usuwać - tysiące postów, zdjęć i filmików wzbudzających u każdego normalnego człowieka odruch wymiotny. Nie mają czasu na głębszą refleksję, czas na reakcję mają wyliczony i ilość materiałów do przejrzenia ściśle określoną. Jeden z rozmówców wymienia liczbę, która jest wręcz szokująca: codziennie musi przejrzeć 25 tysięcy zdjęć lub innych materiałów. Na żadne wsparcie psychologiczne nie mogą liczyć, co prowadzi do załamań nerwowych a nawet - samobójstw.
Kiedy chodzi o materiały wizualne sprawa jest jeszcze w miarę prosta: jeżeli jest to nagość, przemoc, itp. to nie trzeba znać języka danego kraju, tylko można ciąć jak leci. Gorzej z symbolami ale i tutaj przechodzą szkolenia, stąd - to już dopowiedzenie ode mnie - zapewne dlatego wycinają ONR-owską falangę, pomimo że ta organizacja działa w Polsce zgodnie z prawem i jej symbole nie są zakazane. Ale nadcenzor wie lepiej a moderator musi słuchać.
A co z cenzurą materiałów pisanych w innych językach, załóżmy tak egzotycznym dla Filipińczyków jak język polski? Tłumacz google nie pomoże zrozumieć niuansów, odniesień historycznych, żartów sytuacyjnych o grze słów nie wspominając. Tutaj, obstawiam, do akcji wchodzą lokalni polskojęzyczni cenzorzy, o czym dość przypadkowo dowiedzieliśmy się w 2015 roku, gdy na facebooku masowo banowano polskie strony patriotyczne, narodowe itp. Jak się okazało, robiło to zaledwie czterech polskojęzycznych osobników zatrudnionych w siedzibie Facebooka w Dublinie, dodatkowo powiązanych z komunizującą partią polityczną w Polsce.
Dobry film, warto zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz