Zbliżają się Walentynki, dawniej święto ku czci św. Walentego, katolickiego biskupa i męczennika, dzisiaj celebrowane głównie przez handlowców na całym świecie dla których są to drugie, zaraz po Bożym Narodzeniu, finansowe żniwa. To tak dla przypomnienia gdyby ktoś z grona szanownych Czytelników zapomniał o skromnym upominku dla swojej ładniejszej lub mądrzejszej drugiej połowy. Jeszcze zdążycie, chociaż już na ostatnią chwilę. Single mogą z kolei kupić coś dla siebie, przynajmniej prezent będzie na pewno trafiony.
Miłość to piękna rzecz i każdemu powinna się przytrafić, inaczej życie na tym ziemskim padole łez nie jest do końca spełnione. Jak to pisał św. Paweł w swoim Hymnie o Miłości /1 Kor 13,1/: "Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący." Powiedzmy sobie szczerze, różnie z tą miłością bywa, szczególnie tutaj, na Zielonej Wyspie. Życie na emigracji, w oddaleniu od rodziny i środowiska w którym jesteśmy znani przy jednocześnie lepszym a więc dającym niezależność statusie materialnym, prokuruje różne historie które się ludziom przytrafiają. Co innego życie gdzieś pod Lublinem a co innego pod Dublinem. Z drugiej strony złośliwi mawiają że o ile, jak śpiewał Sławomir, "w Zakopanem polewamy się szampanem" o tyle "pod Dublinem polewamy się tanim winem" ale kto by tam dawał wiarę takim zawistnikom. Niemniej kwestie miłosno - obyczajowe również się zmieniają w zależności od okresu czasu w którym przebywamy na emigracji. Sam mieszkam tutaj od prawie osiemnastu lat, więc na podstawie obserwacji uczestniczącej mogłem przynajmniej pobieżnie przyjrzeć się jak kształtowały się relacje międzyludzkie na przestrzeni czasu.
Na początku, czyli w 2004 roku kiedy Irlandia otworzyła dla nas rynek pracy bez konieczności upokarzającego ubiegania się o pozwolenia na pracę, emigrację z Polski stanowili w zdecydowanej większości mężczyźni. Daleki jestem od zaglądania komuś pod kołdrę ale oczywistym było że taki stan rzeczy na dłuższą metę nie miał racji bytu, więc wkrótce dołączyły tutaj panie. Można by rzec wulgarnie: przyleciały panie i skończyło się sobotnie chlanie ale nie ma co uogólniać. Tym bardziej że bywało i tak że od razu przyjeżdżały pary albo to panie przecierały szlaki. Nie zawsze też samotni faceci przy sobocie, po robocie, brali się za wódkę, wielu miało przecież inne zainteresowania jak filatelistyka czy klejenie modeli żaglowców a przynajmniej - tak słyszałem dawno dawno temu, gdzieś tam w kolejce przed prowadzonym przez Rosjan polskim sklepem.
Życie jak wiadomo układa się parami ale czasami niektóre pary dobrały się wyraźnie nie do pary. Były pary które przestawały nimi być wkrótce po przylocie. Bo imprezowy zawrót głowy, bo kuszący tygiel kultur z całego świata, bo w końcu prawdziwa niezależność finansowa znosiła wcześniejsze zależności. Bywały pary które nie przetrwały czasu oddalenia, bo związek na odległość po prostu nie ma racji bytu i każdy kto ma trochę oleju w głowie zdaje sobie z tego sprawę. Bywały pary które oddaliły się od siebie już tutaj: bo dzieci i konieczność 12-godzinnej pracy na zmianę żeby się niemi zająć a wspólna niedziela to trochę za mało żeby ten związek podtrzymać. Emigracja ma też do siebie że uwypukla negatywne ludzkie cechy i coś co w Polsce wydawało się niegroźną przywarą, tutaj często urosta do poważnego problemu.
Życie na emigracji po prostu ma odmienne prawa niż życie w swojej ojczyźnie. Pięknie ujął to Piotr Czerwiński w swoim genialnym "Przebiegum Życiae", wydanej już w 2009 roku książce będącej obrazem najnowszej unijnej polskiej emigracji w Irlandii: "I tell you, emigracja to jak skok na główkę do zimnej wody. Drzesz się jak noworodek, marzniesz jak mrożonka i rodzisz się–umierasz–rodzisz się–umierasz dwadzieścia razy. (…) I zaciskasz oczy i pięści, tak mocno, że boli cię głowa, like jakby miała eksplodować. I desperacko próbujesz utrzymać się na powierzchni, więc machasz rękami jak najęty, kinda spalając pięćset milionów kalorii na sekundę. Jest szansa, że nie pójdziesz na dno i że w końcu zrobi się cieplej; ale nigdy nie wiadomo. (…) A ludzie naokoło kinda mają cię w dupie, bo albo czują się już dobrze w tej zimnej wodzie, albo krzyczą i zmagają się tak samo jak ty, a ty wiesz, co to znaczy zbliżyć się do kogoś, kto tonie. I tell you, kina po stokroć pierdolisty fun, emigracja". Tak właśnie jest, przynajmniej na początku. Ponad dekadę później dla tych którzy przetrwali jest nieco inaczej ale dla "świeżaków" to jak najbardziej aktualny opis sytuacji w której się znajdą. Dlatego wiele związków po prostu nie przetrwa, bo I tell you kinda nie jest to dobry czas na miłość.
Żeby jednak nie było tak pesymistycznie, to większość historii ma jednak swoje szczęśliwe zakończenie. Wyjazd a tym samym nieco oddalenia od bliższej i dalszej rodziny wielu parom wyszło na dobre. Do tego wspomniana niezależność finansowa również może bardziej cementować związek niż go rozbijać. Wszystko to rzecz bardzo indywidualna i dwie niemal identyczne historie mogą mieć różne zakończenia. Jak w tej pozornie tylko nie na temat przypowieści o rabinie, który na pytanie: "czy można palić tytoń podczas studiowania Tory?" zdecydowanie odpowiedział że nie! Ale na pytanie "czy można podczas palenia tytoniu studiować Torę?" odpowiedział - że tak.
Wróćmy na koniec do naszych Walentynek w Irlandii i ciekawostek z tym związanych: w Dublinie znajdują się relikwie wraz z okazałą figurą świętego Walentego. Przechowuje się je w kościele Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel /Church of Our Lady of Mount Carme/. Sam kościół należy do oo. karmelitów. Warto go odwiedzić nawet czysto turystycznie, bo wybudowany w latach 1826/27 jest jednym z największych kościołów w Dublinie a w 1983 roku powstały dla niego jedne z najlepszych organów w Irlandii. Oczywiście Polacy nie gęsi i swój słowiański odpowiednik Walentynek mają, nawet na Zielonej Wyspie. Przed koronawirusową pandemią nasi Rodacy w Limerick przez pięć lat organizowali "Kupała Night". Udało mi się być na ostatnim takim wydarzeniu, w 2019 roku. Jak napisali wówczas organizatorzy: "Noc Kupały to pradawne święto obchodzone w czasie przesilenia letniego. (...) Kupała - Cúpla - Couple to słowa, które pomogą Wam zrozumieć sens tej tradycji." Było sporo muzyki, warsztaty garncarskie i z plecenia wianków, pokazy tańców a nawet mody słowiańskiej. Na licznych stoiskach można było nabyć produkty oferowane przez polskich rękodzielników. Całość zwieńczył pokaz ognia oraz wrzucenie wianków do przepływającej przez Limerick rzeki Shannon.
Miejmy nadzieję że w tym roku znowu uda nam się wspólnie świętować to Święto Miłości w Limerick a na razie - cieszmy się Walentynkami. Obyśmy lądując w tej zimnej emigracyjnej wodzie nie zapomnieli o tym, co naprawdę ważne. Bo inaczej będziemy jak wspomniany "cymbał brzmiący"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz