Człowiek uczy się całe życie. Mam wrażenie że wcześniej świat był o wiele prostszy a wiedza przekazywana przez pokolenia zachowywała swoją aktualność. Nawet dla mnie, urodzonego na początku dekady lat 70-tych ubiegłego wieku, przez całe dziesięciolecia pewne sprawy wydawały się oczywiste, jak to że na przykład są tylko dwie płcie a małżeństwo to z definicji związek kobiety i mężczyzny. W tym przeświadczenie miałem nadzieję dożyć jasnego końca swoich dni ale ostatnia dekada pokazała, jak bardzo się myliłem. Otóż jak twierdzą absolwenci przeróżnych tam "studiów" genderowych, płci może być dowolna ilość w dodatku płeć może się płynnie zmieniać nawet kilka razy w ciągu dnia. Widzicie Państwo sami w jakiej ciemnocie tkwiłem. O małżeństwie nawet pisać nie chcę, chociaż nadal nie rozumiem dlaczego nie można zachować tego terminu wyłącznie dla określenia związku osób dwóch różnych płci? Ach, pewnie dlatego że płeć jest przecież zmienna, prawda?
Wydawać by się mogło że takie problemy z nieaktualna wiedzą mają tylko dziadersi w moim wieku ale ze zdumieniem odkryłem że wielu młodych mężczyzn również zaczyna mieć inne zdanie. I tak oto ze zdumieniem chociaż dość przypadkowo trafiłem na ruch MGTOW, czyli skrót od Men Going Their Own Way a w polskim tłumaczeniu: Mężczyźni, którzy poszli własną drogą. Zrobiłem mały research wśród pokolenia obecnych 20-30 latków i okazuje się że nie jest to jakaś tam forumowo - internetowa nisza ale niemal wszyscy o tym słyszeli a co drugi wręcz się z tym identyfikuje. Jak podaje wikipedia, jest to ruch: "heteroseksualnych mężczyzn, pochodzących ze świata zachodniego i w różnym stopniu zdystansowanych od kobiet, zwłaszcza od instytucji małżeństwa. Będąc częścią współczesnego uniwersalnego ruchu praw mężczyzn, MGTOW podziela pogląd na współczesne problemy społeczne mężczyzn, ale zwolennicy widzą ich rozwiązanie w dobrowolnym usunięciu się, oraz usunięciu (częściowo lub całkowicie) wszelkich instytucji publicznych i konstrukcji prawnych, które wymagałyby bliskich kontaktów z kobietami. MGTOW to gotowość trzymania się z dala od poważnych związków z kobietami i nieposiadania dzieci".
Tyle polska encyklopedia bo jej wersja angielska zarzuca sympatykom tego niesformalizowanego ruchu standardowo... rasizm a dalej to nawet nie wiem, bo przestałem czytać. Jeżeli ktoś wszędzie widzi rasizm to na wizytę u okulisty już za późno ale za to ostatni dzwonek na wizytę u psychiatry. Zarzut rasizmu jest jak wiadomo w społeczeństwach zachodnich traktowany absolutnie priorytetowo, bezapelacyjnie i dotyczy wszystkiego z czym dana persona się nie zgadza. Taka ciekawostka: kiedyś na moim blogu opisałem jeden z obrazków jakie miał miejsce w sobotnie popołudnie przy głównej ulicy w Cork, mianowicie naprzeciwko siebie rozstawili swoje stoliki zwolennicy ateizmu oraz muzułmanie nawołujący do przejście na islam. Czyli pełny pluralizm, proszę Państwa. Co zarzucił mi w komentarzu jeden z mieszkających tutaj niespełnionych polskojęzycznych artystów? Oczywiście - rasizm. Gdzie tu rasizm? No cóż, on wie a ja nie muszę. Dlatego jak czytam jakieś wyssane z brudnego palucha zarzuty o "rasizmie" to w głowie zapala mi się nie tyle lampka ostrzegawcza co wręcz cała latarnia morska.
Wracając: jak do tego doszło że heteroseksualni mężczyźni nie chcą poważnych związków z kobietami? Co poszło nie tak? Zarzuty są skierowane oczywiście w kierunku kobiet a raczej do wojujących feministek, które wg nich nie tyle zmieniły co wręcz zniszczyły tradycyjne struktury społeczne. Dawniej wiadomo jak było: panna wydawała się za mąż w możliwie wczesnym wieku, rodziła dzieci i zajmowała się domem. Gdy którejś z dziewcząt przytrafiło się dziecko przed ślubem, była społecznie napiętnowana i ponosiła tego ogromne konsekwencje. Wszystko zmienił powszechny dostęp do nowoczesnej antykoncepcji: panie mogły w końcu w tym względzie zrównać się z mężczyznami, czyli bez obaw o konsekwencje rozpocząć współżycie przed ślubem. W dodatku często z wieloma partnerami i to o wiele atrakcyjniejszymi niż potencjalni kandydaci na męża.
Ale, jak to śpiewała Anna Jantar: "nic nie może przecież wiecznie trwać, co zesłał los trzeba będzie stracić, nic nie może przecież wiecznie trwać, za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić". Lata przemijają, ludzie się zmieniają, również fizycznie. A u pań średni wiek nie oznacza wcale średnich szans na zamążpójście, to z reguły są już żadne szanse. Oczywiście można z tym polemizować, ba - próbować zakrzyczeć, ale rzeczywistość jest właśnie taka. Tak wiem, od każdej reguły są wyjątki, teraz ludzie pobierają się później niż kiedyś, niemniej im bardziej odkładana decyzja o wejściu w poważny związek tym trudniej o taki związek i z reguły pani zostaje sama, chociaż na osłodę często z rozkosznym dzieciaczkiem który jednak dla wielu mężczyzn nie stanowi atutu, co wręcz odstrasza. Już tak jakoś jest, że mało który facet chce wychowywać nie swoje dziecko, mając dodatkowo świadomość że jego partnerka czerpała z życia pełnymi garściami i dopiero nieplanowana ciąża /pomimo wspomnianego pełnego dostępu do antykoncepcji/ spowodowała że zaczęła szukać nie tyle partnera dla siebie, co ojca dla dziecka.
Na polskim twitterze w dyskusjach użytkowników powiązanych z MGTOW "cykl życia" takiej kobiety opisano frazą: "studia, kariera, zabawy karuzela, Ściana, kot, wino, antydepresanty". Ściana, obowiązkowo pisana z wielkiej litery, to cezura wieku po której drastycznie spadają szanse na zamążpójście. Po Ścianie atencja przystojnych mężczyzn gwałtownie spada, bowiem kierują swoje zainteresowania ku młodszym partnerkom. Faceci ze średniej półki z reguły już są żonaci, może z mniej atrakcyjnymi paniami ale za to tworzą udane związki. Zostaje ewentualnie ten margines męskiej populacji z samego dna, który przecież dla wykształconej i ciągle atrakcyjnej kobiety po kilku/kilkunastu przelotnych związkach z samcami alfa jest absolutnie nie do przyjęcia. Frustracja narasta, stąd pojawia się wino i w końcu antydepresanty, o biednym kocie nie wspominając.
Zaznaczam że cała ta opisana powyżej teoria nie jest mojego autorstwa, tylko przynależy do ruch MGTOW. Mało tego, uważam że można z nią polemizować bo przecież jak pisał ponad dwa tysiące lat temu Kohelet: "jeśli jest coś, o czym by się rzekło: «Patrz, to coś nowego» - to już to było w czasach, które były przed nami". Wszystko już było, nic nowego pod słońcem a historia lubi się powtarzać. Panie zawsze starały się, choćby podświadomie, wybrać na potencjalnego ojca swoich dzieci nosiciela najlepszych genów. Jeżeli byłby do tego również majętny to stanowi dodatkowy ogromny atut, bo każdy ma rachunki do opłacenia i generalnie lepiej być młodym, pięknym i bogatym niż starym, brzydkim i biednym. Tyle tylko, że rzeczywiście coraz więcej młodych mężczyzn decyduje się na życie bez kobiet, więc może w każdej bajce jest ziarnko prawdy?
Wychodzi na to, że pozorna wolność obyczajowa może zaszkodzić samym paniom a panowie, jak zwykle i tak sobie poradzą. Szczególnie w Polsce - ale to już jest temat na inny felieton...