Wydaje się, że po dwóch latach ograniczeń spowodowanych pandemią koronawirusa, wszystko już wróciło do normy. Świadczą o tym również kolejki na lotniskach. Ludzie najwyraźniej chcą odreagować tę separacyjną traumę i już w maju tłumnie ruszyli na wakacje. Osobiście z dalszymi wojażami radziłbym poczekać, aż ten pierwszy kurz opadnie a hotelarzom, restauratorom i przewoźnikom odejdzie ochota do natychmiastowego powetowania sobie strat, spowodowanych tą dwuletnią smutą.
Tak swoją drogą w Polsce przed II wojną światową zachęcano do patriotyzmu nie tylko konsumenckiego, ale również turystycznego, twierdząc, że "prawdziwy patriota spędza urlop w kraju". O to samo w 2020 roku apelowali również najważniejsi polscy politycy. Co do wspomnianego patriotyzmu konsumenckiego, zachęcającego hasłem "swój do swego po swoje" do robienia zakupów polskich produktów w polskich sklepach, znajdujących się w dodatku w polskich rękach, to nie ma on obecnie racji bytu. Przegraliśmy tę walkę, stając się kolonią gospodarczą. Na pocieszenie: w Irlandii jest dokładnie tak samo, chociaż również próbują się ratować, kładąc nacisk na "irlandzkość" produktów, nawet tak egzotycznych dla tej wyspy, jak kawa czy herbata, które jak wiadomo, tutaj nie rosną. Duże zagraniczne sieci handlowe, przy sporym wsparciu polityków, skutecznie przejęły rynek, eliminując z niego drobnych sklepikarzy. Inna rzecz, że ludzie na całym świecie wolą robić zakupy w czystych i wygodnych centrach handlowych, niż w ciasnych sklepikach w dodatku często z wyższymi cenami i przeterminowanymi produktami, bo przecież sprzedać trzeba a wyrzucić nie można. W tak zwanej Polsce B, jedyną jeszcze konkurencję do galerii handlowych /co to w ogóle za nazwa?/ stanowią bazary. Tam naprawdę warto zaglądać. Podobnie jest w Irlandii, przeróżne food markety cały czas cieszą się sporym zainteresowaniem.
Z patriotyzmem konsumenckim co prawda nie wyszło, ale co z patriotyzmem turystycznym? Oczywiście dla gospodarki każdego państwa lepiej jest, jeżeli jego obywatele zostaną na miejscu i tutaj wydadzą pieniądze. Jeszcze lepiej, jeżeli zjadą się turyści z całego świata i też zostawią swoje oszczędności. Ale już taki wywożący gotówkę obywatel to dla państwa żaden profit. My mamy odrobinę lepiej niż Irlandczycy: spędzając urlop czy to w Irlandii, czy w Polsce, zawsze możemy się powoływać na tenże turystyczny patriotyzm. Oni nawet robiąc u nas zestaw obowiązkowy: Kraków - Auschwitz - Wieliczka, już nie za bardzo. No dobrze, większość z nich i tak spędza urlop w Hiszpanii, sącząc guinnessa w irlandzkim pubie, można więc stwierdzić, że przynajmniej promują irlandzki styl życia. Tak swoją drogą, u siebie w pubach od guinnessa wolą zwykłego heinekena, ale to już inna historia.
Przez koronawirusowe zawirowania ostatnie dwa lata większość z nas spędziła urlopy u siebie. W niektórych przypadkach w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdy władza zabroniła oddalać się od domu na więcej niż dwa kilometry, później zwiększone łaskawie do pięciu. Nie ma co narzekać, always look on the bright side of life - jak radził Monty Python, zawsze trzeba wyglądać światełka w tunelu, nawet jeżeli okazałoby się ono światłem nadjeżdżającej lokomotywy. Każde ograniczenie można twórczo wykorzystać i tak na przykład ja razem z Żoną, zamiast przechadzać się po Explanada de España w hiszpańskim Alicante, włóczyliśmy się po zaroślach wokół Cork, wyszukując kolejnych irlandzkich świętych źródełek lub miejsc, w których znajdują się słynne mass rock, czyli kamienie mszalne. Jedne i drugie ukryte po lasach, stanowią integralną część irlandzkiej historii. Z reguły nie są też ujęte w popularnych przewodnikach, więc i satysfakcja z krajoznawczych wycieczek większa. Można? Można.
Sam osobiście wolałbym w tym roku spędzić urlop jeszcze raz w Irlandii. Bez stresu na lotniskach i bez szalonych cen za biletowane turystyczne atrakcje, którymi nadzorujący te miejsca chcą sobie odbić ostatnie dwa lata posuchy. Po osiemnastu latach pobytu tutaj ciągle są miejsca, w których jeszcze nie byłem, a nawet jeżeli byłem, chciałbym je zobaczyć jeszcze raz. Przykład pierwszy z brzegu: taki dajmy na to szlak turystyczny jak Wild Atlantic Way, który jest absolutnie zjawiskowy, zapiera dech w piersiach a wrażenia z niego pozostaną na pewno do końca życia. Świetny pomysł na dowolnie długą podróż. Nawet jeżeli uważacie, że widzieliście tutaj już absolutnie wszystko, to spróbujcie zabawy w geocaching. Jest to swego rodzaju gra terenowa, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Gwarantuję, że szukając kolejnych "skrytek" odkryjecie na Wyspie fantastyczne miejsca o bogatej historii, za to nieznane autorom turystycznych przewodników.
Co do wspomnianych autorów: napisała do mnie kiedyś pewna pani, właśnie pisząca przewodnik po Zielonej Wyspie. Śledziła mój blog, na którym opisałem jedną ze swoich wycieczek i coś tam jej się nie zgadzało się z informacjami, jakie sama posiadała. Od słowa do słowa okazało się, że ta pani zawodowo zajmuje się pisaniem przewodników po różnych krajach. O dziwo, cały czas jest w Polsce i nigdy nawet nie była w miejscach, o których tworzy te publikacje. Jak to możliwe? Ano właśnie, przeczyta się prace kilku innych autorów, wspomoże internetem i już można tworzyć własną kompilację cudzych doświadczeń. Teraz już rozumiem, skąd się brało moje rozczarowanie wieloma nieaktualnymi informacjami, podanymi przez takich "przewodnikopisarzy". Rekordem był chyba przypadek opisujący w bieżącym wydaniu jednej z takich publikacji atrakcję turystyczną, która była na głucho zamknięta od ponad sześciu lat.
Wracając: jednak większość z nas ceni sobie możliwość swobodnego podróżowania, przynajmniej po krajach ościennych. Może więc Wielka Brytania? Po wyjściu z Unii Europejskiej kusi bardzo tanimi biletami, że o alkoholu nie wspomnę. Kiedyś młodzi Brytyjczycy podróżowali do Krakowa na alkoholowe występy, teraz trend może się odwrócić. Po brexicie Wielka Brytania przestała być atrakcyjnym miejscem do poszukiwania pracy, wymaga zezwoleń, paszportu i włącza się roaming, za to stała się dobrym miejscem na turystyczną eskapadę. Byleby uważać z tym roamingiem, rzecz jasna. Jeszcze lepiej mają Polacy mieszkający na Zielonej Wyspie: zarówno Irlandię, jak i Wielką Brytanię łączy Common Travel Area, co znacznie ułatwia podróżowanie, a i roaming w irlandzkich sieciach nie jest zdaje się w żaden sposób uciążliwy. Pamiętajmy, że Wielka Brytania to nie tylko Londyn z Pałacem Buckingham przypominającym bardziej socrealistyczne zabudowania Nowej Huty w Krakowie, niż pałace znane nam z innych części świata. Taki Edynburg jest na przykład uważany za jedno z najpiękniejszych miast na świecie, przynajmniej według wielu turystycznych rankingów. Może nie jest to zły pomysł na najbliższą wakacyjną destynację?
Samych udanych decyzji urlopowych Państwu życzę i każdemu według jego potrzeb: jednym zabawy, innym spokoju, tamtym wysokich gór do wejścia a drugim łagodnych dolin, z których będą mogli podziwiać te góry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz