I znowu lecimy do Polski, tym razem na ponad 2 tygodnie. Już w trójkę, z Patryczkiem.
Niestety przez Dublin, czyli: taksówka na przystanek, autobus do Dublina i lot do Krakowa. Wróć, tym razem - zamówiona 10! godzin wcześniej /przez aplikację free now/ taksówka nie przyjechała. Informację o tym że kierowca odrzucił wcześniej zaakceptowany kurs dostałem 5 minut po planowanej godzinie przyjazdu. Noc z soboty na niedzielę, żniwa dla taksówkarzy, o zamówieniu kolejnej można zapomnieć. Decydujemy się iść piechotą, w końcu Cork to niewielkie miasto a my mieszkamy blisko centrum. Liczyliśmy że uda nam się zatrzymać jakąś taxi z ulicy. Niestety, każda zajęta. Finalnie - spóźniliśmy się jakieś 2 minuty, które straciliśmy na bezowocne machanie i wcześniejsze niepotrzebne czekanie. Następny autobus mieliśmy za 1,5 godziny. Zdecydowaliśmy się zaczekać i pojechać, pomimo że teoretycznie nie mieliśmy żadnych szans, żeby zdążyć na samolot. Bilety oczywiście przepadły, kupiłem nowe. Zdążyliśmy, tylko dlatego że autobus dojechał na lotnisko nieco wcześniej, dosłownie cały czas biegliśmy i uprosiliśmy osoby stojące w kolejce do odprawy - o przepuszczenie nas. Sam lot przebiegł bez problemu, Patryczek trochę pospał a trochę ładnie się bawił.
Na lotnisku w Krakowie zamówiliśmy jak zwykle Bolta i jak zwykle mieliśmy problem z komunikacją z kierowcą, żeby mu wytłumaczyć gdzie jesteśmy. GPS powinien wskazywać dokładnie naszą lokalizację, no ale - tam jakoś to nie działa. Tak czy owak, zdecydowanie musimy popracować nad naszym rosyjskim, ot co. Wieczorem przysiadłem do telefonu i napisałem reklamację w sprawie tej taksówki w Cork. Przeprosili, uznali swój błąd i dali voucher na 15 euro, ważny miesiąc i tylko w Irlandii /na nowe bilety wydałem 40 euro, stresu wyliczyć nie potrafię/.
Najważniejsze, że szczęśliwie dotarliśmy i Patryczek - też szczęśliwy, co widać na załączonych obrazkach ;-)
Poniżej - lecimy z Patryczkiem: