Przed nami grudzień, przez wielu chyba najbardziej ulubiony miesiąc w roku. Na pewno przez handlowców, którzy przystrajając świątecznie witryny sklepowe, zaczynają grudzień obchodzić w listopadzie, a coraz częściej nawet w październiku. Grudzień to dla katolików radosne święta Bożego Narodzenia, w czasie których celebrujemy, że "On to dla nas ludzi, i dla naszego zbawienia, stał się człowiekiem".
Dla dzieci to przede wszystkim czas prezentów, przynoszonych przez Świętego Mikołaja. Dla innych, tworzących alternatywne rzeczywistości, to jakieś Święta Zimowe, a prezenty rozdaje przerośnięty krasnolud z elfami. Swoją drogą, ciekawe jak na taką potwarz zareagowaliby bohaterowie tolkienowskiej sagi "Władca pierścieni", wg której elfy to istoty dumne i wyniosłe, chłodno i z dystansem odnoszące się do innych ras. Ah, o rasach teraz pisać nie można, no chyba że biały coś przeskrobał, wtedy - tak. Ale żeby elfy pomagał krasnoludowi roznosić prezenty dla dzieci? Tego nawet wspomniany Tolkien by nie wymyślił, chociaż wyobraźnię miał nie z tego świata.
Jak to mówią, ludzie którzy nie wierzą w Boga - uwierzą we wszystko. Stąd ostatnio wśród zatwardziałych ateistów taka popularność przeróżnych tarotów, stawianych przez wróżki. Człowiek jest istotą religijną i potrzebuje wiary. W najgorszym wypadku w przeróżne gusła a przynajmniej w zabobony, jak piątek trzynastego, czarnego kota przebiegającego drogę czy pukanie w niemalowane drewno, chociaż bardziej skuteczne byłoby stuknięcie się we własną głowę. Na takie zachowania nasi sąsiedzi, Słowacy, mają nawet przysłowie: "kto věří v pověry ten v Boha neverí" /kto wierzy w przesądy ten nie wierzy w Boga/. Swoją drogą, najbardziej zdumiewają mnie osoby, które z dumą podkreślają swój ateizm a jednocześnie wierzą w gazetowe horoskopy. Ci to naprawdę mają wiarę, chociaż nie zdają sobie z tego sprawy.
Grudzień to w końcu ostatni miesiąc mijającego roku, to wręcz zapowiedź roku następnego, w założeniu - lepszego. A trzeba przyznać, działo się w tym roku tyle, że gdyby ktoś nam to przepowiedział z dwa lata temu, postukalibyśmy się w głowę. Lub w niemalowane drewno, co kto woli. Światowa pandemia i jej skutki, globalna recesja, wystrzelona w kosmos inflacja i w końcu wojna u naszych granic. Co do pandemii, Chińczycy ciągle poważnie do niej podchodzą i gdzieniegdzie nadal izolują całe miasta, chociaż trzeba przyznać że natrafiają na coraz większy opór społeczny, pomimo że społeczeństwem są wysoko zdyscyplinowanym. Przerwane łańcuchy dostaw eliminują z rynku setki firm. Inflacja spowodowana po części dodrukiem pieniędzy, ale również paniką nakręcaną irracjonalnym stadnym zachowaniem /wszyscy podnoszą ceny to i ja muszę, muszę szybko wydać pieniądze, bo za chwilę nie będą nic warte/ staje się realnym zagrożeniem dla całych grup społecznych, w wielu krajach. I w końcu: wojna na Ukrainie i miliony uchodźców, których trzeba wykarmić i zakwaterować. O ile z tym pierwszym nie ma żadnego problemu, bo żywności dla ludzi jest sporo /może być co najwyżej źle dystrybuowana/ to mieszkań czy hoteli jest już ograniczona ilość.
To oczywiście przekłada się na dalsze perturbacje. Zarówno w Polsce jak i w Irlandii poszybowały w górę ceny mieszkań oraz wynajmu pokoi hotelowych. Oczywiście nie ma co porównywać problemów ludzi, którzy musieli zostawić wszystko i uciekać z własnego kraju, z problemami parweniusza, który spędzi tegoroczne święta Bożego Narodzenia nie, jak co roku w ostatniej dekadzie, na jednej z wysp Polinezji Francuskiej, ale, o zgrozo, tam gdzie mieszka. Co gorsze - pewnie z własną rodziną, o ile go zaproszą do wspólnego stołu. Niemniej jednak, ktoś nie zarobi a tym samym straci, ktoś drugi z kolei zyska, chociaż niekoniecznie w wartości przeliczalnej na jakąkolwiek walutę.
Oczywiście nigdy nie ma tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Co prawda w większych miasteczkach w Irlandii pracy ciągle jest sporo, ale brakuje mieszkań. Tam gdzie są, nie ma z kolei pracy. Tam, gdzie jest praca, trzeba za mieszkanie wydać tyle, że sens pobytu na Zielonej Wyspie staje pod znakiem zapytania. I koło się zamyka. Brak mieszkań staje się naprawdę poważnym problemem w Irlandii. Sam mam znajomych, którzy rozważają powrót do Polski, właśnie z powodu problemów mieszkaniowych. Owszem, pracę mają, tę samą od 10 lat i od 10 lat otrzymują tę samą wypłatę. Tymczasem ceny wystrzeliły w górę co najmniej dwukrotnie. I tutaj nie zanosi się na happy end, bo mieszkań nie przybędzie w ciągu kilku tygodni czy nawet miesięcy. Wychodzi na to, że pracujemy za mieszkanie i wyżywienie, czyli za tyle, co dawny niewolnik. Na szczęście mamy paszporty w kieszeni i zawsze, gdzieś tam, trawa jest bardziej zielona. Tyle że łatwo to napisać, ale trudniej zrobić, szczególnie gdy człowiek ma na głowie rodzinę z dziećmi w szkołach a do tego często kredyt na karku, w dodatku niekoniecznie zaciągnięty na dom w Irlandii.
Co więc nas czeka w przyszłym roku? Trudno bawić się we wspomnianą na wstępie wróżkę, kiedy na naszych oczach dzieją się najmniej prawdopodobne rzeczy. Według jednej z tradycji, imiona czterech jeźdźców Apokalipsy to: Wojna, Zaraza, Głód i Śmierć. Dwie pierwsze, czyli wojnę i zarazę, mamy odhaczone, zostaje więc, mało optymistycznie, głód i śmierć. Chociaż z drugiej strony, dziwna to była zaraza. Statystycznie rzecz biorąc, do tej pory niewielu ludzi przez nią zmarło, za to wielu lekarzy dzięki niej wybudowało sobie wille. Wojna również wygląda nieco inaczej. Owszem, ludzie na niej giną ale bardziej prawdopodobna wydaje się tam śmierć z wychłodzenia z powodu nadciągającej zimy, niż od karabinowej kuli. Głód w naszej części świata jest mało prawdopodobny a śmierć - no cóż, czeka każdego. Może więc nie będzie tak źle. Wszystko wskazuje na to, że to jeszcze nie ta właściwa Apokalipsa. Jako osoba wierząca /chociaż bardzo, bardzo zły ze mnie katolik/, kusi mnie żeby napisać: a szkoda! Bo patrząc na to, co robimy z tą naszą Ziemią, ojczyzną ludzi, należy nam się.
Każda wojna kiedyś się kończy, ta na Ukrainie również. Możni tego świata dokonają podziału łupów, bo chyba nikt nie wierzy, że tak jak dzieci dostaną prezenty pod choinkę, tak i Ukraina będzie miała swojego Świętego Mikołaja. Za każdy wystrzelony nabój i każdego rozbitego drona, trzeba będzie zapłacić. Za odbudowę infrastruktury - również. Ukraińcy będą ponosić skutki tej wojny przez wiele, wiele lat. Podobnie zresztą będzie z Rosją i jej niedawnymi sojusznikami, Niemcami. Ci ostatni są zresztą coraz bardziej odpychani od wspólnego stołu przez Amerykanów, którzy zdają się wracać do europejskiej gry. Co to oznacza dla Polski? Że będziemy mieli słabszych sąsiadów, którzy w dodatku nigdy nie byli zbyt przyjaźni wobec nas. Tym samym skoro tamci będą słabsi, to my będziemy silniejsi. Jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało, ale powtarzając za Bismarckiem, Churchillem i, niestety, Stalinem: zwykli ludzie nie powinni widzieć jak robi się politykę, to raz, dwa: w polityce nie ma sentymentów, a trzy: państwa nie mają sojuszników, mają co najwyżej wspólne interesy. Paradoksalnie więc, z tej wojny rosyjsko - ukraińskiej najbardziej zwycięska może wyjść... Polska. Oczywiście pod warunkiem, że nasi rządzący mądrze to rozegrają. Nie my rozpętaliśmy tę wojnę ale to my zachowaliśmy się jak trzeba. To Polacy przyjęli do swoich własnych domów setki tysięcy uchodźców. To Polacy zrównali uchodźców w prawach z własnymi obywatelami. O ogromnej pomocy materialnej nawet nie ma co wspominać. Jak to przyznali sami Ukraińcy: "Polska dała nam więcej niż zostawiła sobie". Słusznym więc będzie zmiana naszej sytuacji geopolitycznej i mam nadzieję, że tak się stanie.
Czy nasza Ojczyzna dostanie taki prezent pod choinkę od Świętego Mikołaja? Bardzo tego Państwu i sobie życzę, chociaż obawiam się że jeszcze nie w tym roku. Wojna może przeciągnąć się na wiele kolejnych miesięcy, bo zbyt wiele krajów jest w to zaangażowanych, które w dodatku mają sprzeczne interesy.
I tylko zwykłych ludzi żal, którzy chcieli sobie spokojnie żyć. Oby nadchodzący rok przyniósł i im, i nam, chociaż w części powrót do normalności...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz