Wracamy z Krakowa do Cork, przez Londyn /Stansted/. Lot z Krakowa opóźniony ponad godzinę, przez co w Londynie mieliśmy mało czasu na przesiadkę.
Dodatkowo podczas kontroli bagażu, pani celniczka bardzo chciała nam odebrać syrop dla Patryczka, bo podobno był w zbyt dużej butelce /120 ml, a jest dopuszczalne 100/. Żądała najpierw recepty na niego /kupiliśmy go bez recepty/ a później sugerowała żebyśmy kupili podobny syrop na lotnisku, bo "czym on się różni od sprzedawanych tutaj?" W końcu poszła zapytać kogoś bardziej decyzyjnego - i z wielką łaską nas puściła. Niemniej, zabrało nam to dodatkowe 15 minut. Ale oczywiście zdążyliśmy, tyle że już szybkim krokiem.
W Cork - jak zwykle mocno padało. Bałem się że będzie problem z taksówkami, bo wracaliśmy dokładnie w Dzień św. Patryka, największe święto w Irlandii. Tak wielkie, że jeden z Irlandczyków - chociaż świętował w Londynie - zdążył się tak "znieczulić", że przewrócił się na schodach dostawianych do samolotu i zjechał kilka stopni na własnych 4 literach. Pierwszy raz widziałem coś takiego ;-) Wracając: taksówek na postoju nie było, ale udało mi się szybko zamówić z aplikacji, tak że nie czekaliśmy dłużej niż 5 minut.
Z ciekawostek: na lotnisko w Krakowie przywiozła nas pani z Ukrainy. Z paniami taksówkarkami już jechałem kilka razy, ale z Ukrainką - pierwszy raz. Jak to mówią, zawsze jest ten pierwszy raz ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz