Ostatnio cały świat obiegły informacje o zestrzeleniu przez amerykańskie myśliwce "niezidentyfikowanych obiektów latających". W chwili kiedy piszę ten felieton - trwa zażarta dyskusja wśród różnych miłośników teorii spiskowych, sugerująca że Amerykanie zestrzelili... UFO. Poniekąd jest to prawdą, bo UFO to nic innego jak skrót od angielskiego wyrażenia "Unidentified Flying Object", czyli właśnie niezidentyfikowany obiekt latający. W czasach mojej młodości, gdy bardziej dbano o czystość języka polskiego i starano się nie zaśmiecać go niepotrzebnymi zwrotami zapożyczonymi z języków obcych, takie obiekty nazywano zresztą NOL, co stanowiło skrót właśnie od "Niezidentyfikowany Obiekt Latający".
Czy dany obiekt nazwiemy NOL czy UFO, nadal znaczy to samo, czyli określa latający obiekt, który nie został rozpoznany. Czasami warunki atmosferyczne lub brak odpowiednich przyrządów optycznych może spowodować, że za UFO/NOL może zostać uznany balon meteorologiczny, modne ostatnio drony a nawet takie naturalne zjawiska, jak piorun kulisty czy deszcz meteorytów. Niemniej, w powszechnej świadomości utarło się, że UFO/NOL to nic innego jak statek Obcych, czyli pojazd cywilizacji pozaziemskiej.
Wierzyć w istnienie Obcych, czy nie wierzyć? Ja osobiście - tego nie wykluczam, mając tylko bardzo pobieżne pojęcie o ogromie Kosmosu. Skoro życie zostało stworzone na naszej planecie i w naszym, leżącym w dość peryferyjnie położonym Układzie Słonecznym, to dlaczego nie mogłoby powstać również gdzie indziej? Statystycznie, jest to jak najbardziej prawdopodobne. Odstawiając na bok statystykę, dodam że sam kiedyś obserwowałem UFO/NOL. Było to dokładnie 18 września 1982 r., a zanim któryś z Czytelników odsądzi mnie od czci i wiary, niech sobie wpisze w wyszukiwarkę frazę "ufo nad zamojszczyzną 18 września 1982 r." Sam się przekona, że oprócz mnie, 11-letniego wówczas dzieciaka, obserwowało to wydarzenie tysiące ludzi. Ale, uwaga: ja tylko twierdzę że widziałem UFO/NOL, nie twierdzę, że widziałem statek kosmitów, pamiętajmy o tym. Zresztą, sami dorośli którzy razem ze mną wpatrywali się wtedy w niebo, jednoznacznie twierdzili że to musi być jakaś zabłąkana satelita, albo że "Ruscy coś kombinują", a pamiętajmy, że wtedy w Polsce był środek stanu wojennego, i ludzie liczyli się z różnymi możliwościami. Nikt natomiast nie uważał, że to statek Obcych. Ale - do dzisiaj nie wiadomo co to było, wersja z satelitą okazała się nierealna, więc żadnej, choćby minimalnie prawdopodobnej wersji, wykluczyć nie można. Kto wie, może to byli rzeczywiście "nasi starsi bracia" z odległej galaktyki? A to, że nie nawiązali z nami kontaktu, świadczy tylko o ich wyższej inteligencji.
Niemniej tego typu wydarzenia, są wodą na młyn wielbicieli teorii spiskowych. Czasami zresztą tak kretyńskich, że słuchając wywodu tego czy innego mówcy o reptilianach czy korzyściach płynących z używania foliowych czapeczek, zastanawiam się, czy jesteśmy przedstawicielami tego samego gatunku ssaków naczelnych. Co nie znaczy, że nie wierzę w istnienie takich czy owakich spisków. Weźmy na przykład taki "spisek żarówkowy", czyli planowane postarzanie produktów. Dawniej przeróżne przedmioty wytwarzano dbając o ich długą trwałość, ale kilku przedsiębiorców stwierdziło, że to się kompletnie nie opłaca. Lepiej robić produkty znaczniej mniej trwałe, co będzie wymuszało na konsumentach zakup kolejnych, takich samych przedmiotów.
Dlaczego nazwano to spiskiem żarówkowym? Bo zaczęło się od amerykańskich producentów żarówek, którzy w 1924 roku zawarli porozumienie, na mocy którego ograniczyli żywotność swoich produktów do 1000 godzin pracy. Wcześniej mogły działać zdecydowanie dłużej, co udowadnia przykład tzw. "Centennial Light", żarówki wyprodukowana w 1890 roku która świeci praktycznie nieprzerwanie do dzisiaj, czyli przez... 133 lata. Obecnie ta żarówka znajduje się w siedzibie straży pożarnej w Livermore w Kalifornii, oraz ma własną stronę internetową. Ale takich żarówek było znacznie więcej. W czasach PRL, gdy panowała socjalistyczna ekonomia i powszechne braki w zaopatrzeniu, o postarzaniu produktów nikt nie myślał, bo konsumenci i tak kupowali wszystko, co pojawiało się na półkach. I, o dziwo, wiele sprzętów pamiętających słusznie miniony ustrój, działa bez zarzutu do dzisiaj. Sam mam co najmniej 40 letni odkurzacz, który co prawda w porównaniu do współczesnych głośno pracuje, ale nadal działa bez zarzutu. Czy teraz kupicie taki sprzęt? A pamiętajmy, że do jego produkcji nie używano żadnych kosmicznych technologii, ale raczej kiepskich materiałów, jak to w socjalistycznej gospodarce niedoboru bywało. Tyle, że wtedy nikt nie myślał o ograniczeniu jego żywotności.
No dobrze, a przykład znacznie bardziej współczesny, z którym każdy z nas się styka? To na przykład używanie do pakowania chleba ciemnych toreb papierowych. My myślimy, że hipermarkety zaczęły dbać o ekologię, tymczasem chodzi o to, ze w takich torbach pieczywo znacznie szybciej robi się czerstwe - i trzeba kupić nowe. Co więc należy robić? Natychmiast po przyjściu do domu przełożyć chleb z torby papierowej do foliowej, i szczelnie ją zawiązać. Ot, taka sztuczka.
Rajem dla miłośników teorii spiskowych była pandemia covid-19 i obostrzenia z nią związane. Oczywiście, zagrożenie było, chociaż może nie tak duże, jak przedstawiły nam to media i niedouczeni lub skorumpowani medycy. Za to ile fantastycznych teorii wtedy wymyślono i podawano jako prawdę objawioną. Pierwsza z brzegu: każdy, kto nosi maseczkę, niechybnie dostanie grzybicy płuc. Znacie Państwo kogoś, komu się to, przez noszenie maseczki, przytrafiło? Sam ją nosiłem w miejscach w których to było wymagane, jak również w pracy, gdzie w dodatku pracowałem ciężko fizycznie i gdzie bardzo pilnowano, by tych maseczek nie opuszczać wystawiając nos na wierzch. Dezynfekowałem też dłonie i trzymałem "social distance", co dla mnie, jako raczej introwertyka, było to czymś naprawdę świetnym. Mało tego: przez te dwa pandemiczne lata byłem wyjątkowo zdrowy, nie dostałem nawet kataru.
Kolejna bzdura: raz wprowadzony reżim sanitarny, już z nami zostanie. Ograniczenia łatwo wprowadzić ale zdjąć będzie już trudno, i w tym reżimie zostaniemy na lata. Będzie trwała selekcja sanitarna i będą getta dla niezaszczepionych. No i co? Gdzie te getta, gdzie ta selekcja? Oczywiście ktoś może twierdzić, że to wojna na Ukrainie spowodowała odejście od obostrzeń, bo pamiętamy przecież ten moment, gdy Polacy wracający z zagranicznych wojaży i przekraczający granicę na zachodzie byli sprawdzani czy mają przepustki covidowe /bo paszportem przecież tego nazwać nie można/, a na wschodzie w tym samym czasie wlewała się milionowa rzesza uchodźców, których nikt pod tym kątem nie weryfikował. Tyle, że ograniczenia zniesiono na całym świecie, również tam, gdzie wojna na Ukrainie to news ledwie na piątą stronę codziennej gazety.
Wniosek z tego taki, że trzeba iść za przykładem ex-prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego, który w czasie swojej prezydentury radził zdumionemu tym oświadczeniem prezydentowi USA, Barackowi Obamie, że "żonie należy ufać, ale trzeba sprawdzać, czy jest wierna". Oczywiście niczego nie przebije opowieść o "bigosowaniu", ale to już zupełnie inna historia, chociaż równie interesująca. Niemniej chyba wtedy amerykańskie elity polityczne podjęły decyzję, że dopóki w Polsce rządzą ludzie o takim poziomie intelektualnym, nie ma co traktować nas poważnie. No dobrze, co prawda rada Komorowskiego o "sprawdzaniu" żony, została udzielona kompletnie nie tej osobie, i w zupełnie nieodpowiednim miejscu i czasie, co nie znaczy że nie tkwi w niej jakaś ludowa mądrość, którą warto wykorzystać.
Gdy znowu usłyszymy w mediach kolejną opowieść, a to o zestrzeleniu przez Amerykanów statku z kosmitami, a to o dzielnych obrońcach Wyspy Węży, którzy wszyscy co do jednego zginęli, pamiętajmy o radzie pana Komorowskiego: ufać ale sprawdzać, z naciskiem na sprawdzać. A jeszcze lepiej: sprawdzać przed zaufaniem.
Bo niestety, mediów mamy coraz więcej ale rzetelnych informacji w nich - coraz mniej.