Na naszych oczach na dziejową scenę wchodzi pokolenie wychowane przez internet, zrodzone przez rodziców wychowanych przez telewizję. Bądźmy szczerzy: jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Jeżeli szybko nie podejmiemy kroków zaradczych, przyszłe pokolenia będą miały prawo nami gardzić, za los jaki im, przez własną wygodę i niefrasobliwość, szykujemy.
Wielopokoleniowe rodziny odchodzą w niepamięć. Dziadkowie już nie przekazują wnukom swojej gromadzonej przez dziesięciolecia wiedzy, robią to filmiki na YouTube. Rodzice tych dzieci, sami wychowani przy ciągle włączonym telewizorze, nie zawsze widzą w tym coś złego. Tym samym po raz pierwszy w historii, nową generację wychowują różnej maści nastoletni influencerzy, a rodzice zostali sprowadzeni do kogoś, kto zapełnia lodówkę i płaci rachunki.
Ostatnio mamy wysyp filmików pokazujących skrajnie patologiczne zachowania młodzieży. Zapadła jakaś moda na filmowanie grupowego bicia ofiary i wrzucania tego do sieci. Oczywiście, tak się dzieje nie tylko w Polsce, w Irlandii pod tym względem wcale nie jest lepiej. Pomijając najważniejszy oczywiście, czyli kryminalny aspekt takiego napadu, to dokumentowanie i upublicznianie takiego zachowania, świadczy dodatkowo o skrajnej głupocie. Albo o niczym nieuzasadnionym poczuciu bezkarności.
Za moich szkolnych czasów nigdy nie zdarzyło się, żeby kilka osób pobiło jedną. Owszem, były tak zwane "solówki", ale jak sama nazwa mówi, chłopaki brali się za łby pojedynczo, sam na sam, chociaż często przy sporej publice. Nie wolno było uderzyć leżącego, trzeba było honorowo poczekać, aż delikwent wstanie. Moi starsi koledzy wspominali nieraz, że dawniej nawet kopnięcia były uznawane za niehonorowe, godne co najwyżej nieuczonego plebsu. Zdaje się, że dopiero wyświetlane w polskich kinach w latach 80. "Wejście smoka", trochę przesunęło tę granicę. Niemniej, pewne reguły były ustalone, a kto ich nie przestrzegał, szybko był przywołany do porządku przez kibicującą szkolną gawiedź. Po bójce, zazwyczaj trwającej do "pierwszej krwi", adwersarze podawali sobie ręce i rozchodzili się pogodzeni. Emocje znalazły ujście, męskość i rycerskość się hartowała.
Dzisiaj? Napada się w kilka osób na jedną, dodatkowo ją poniża i jeszcze kręci się z tego filmik. Skąd takie wzorce zachowań? Internet, może trochę gry i telewizja. Bo przecież nie z opowieści dziadka, który przy ciepłym kaloryferze wspominał, jak budował Nową Hutę. Rodzice, od początku lat 90. ub.w. walczący o przetrwanie od wypłaty do wypłaty, względnie od faktury do faktury, na wychowanie dzieci nie mieli już czasu. Pewnie liczyli, że tak jak w ich przypadku, sprawę załatwi telewizja, bo na szkołę przecież nie mieli co liczyć. Tylko że on mieli dwa programy, za to z Sondą, Zwierzyńcem, Klubem sześciu kontynentów, Latającym Holenderem, Spektrum, Kwantem i Przybyszami z Matplanety. Dzisiaj młodzież ma do wyboru tysiące kanałów na YT czy TikToku i zawsze wybierze to, co najgłupsze. No, może prawie zawsze.
Do tego dochodzą skutki eksperymentów pedagogicznych, zwanych pod nazwą "bezstresowe wychowanie". Osobiście mam teorię, że suma stresu musi być równa w społeczeństwie, więc jeśli człowiek nie stresował się w dzieciństwie, to będzie stresował innych w swoim dorosłym życiu, zaczynając zapewne od własnych rodziców, przerażonych pierwszą wizytą policji w domu. To ostatni dzwonek na otrzeźwienie, chociaż często bywa już za późno.
Coraz częściej słyszymy o przypadkach, gdy dzieci zabijają inne dzieci. Ostatnio całe Niemcy były zszokowane zabójstwem 12-latki, dokonanym przez jej dwie koleżanki, w wieku 12 i 13 lat. Prawnie niewiele można im zrobić, bo - to dzieci, nie ukończyły nawet 14 roku życia, od którego w Niemczech odpowiada się za swoje wybryki. Kogo w takim razie winić za ich czyny? Ja tam bym karał rodziców, którzy również w sensie prawnym odpowiadają za zachowania swoich latorośli. Może wtedy jeden z drugim zainteresowałby się, gdzie spędza wieczory jego dziecko oraz co przegląda w internecie. Sam widząc ostatnio dosłownie watahy 10-12 latków, snujące się wieczorową porą po ulicach Corku, zastanawiam się, gdzie są ich rodzice? Nie martwią się, że 11-letniej dziewczynki nie ma jeszcze w domu, chociaż jest to zdecydowanie pora, gdy po wieczornym paciorku powinna kłaść się do łóżka? Co na to funkcjonariusze Gardy, których najczęściej można spotkać kupujących frytki w McDonaldzie, za to od dawna trudno dostrzec na ulicy pieszy patrol?
Spotkać taką zaczepnie nastawioną watahę na swojej drodze, naprawdę nie jest niczym przyjemnym. Owszem, to ciągle dzieci, ale w kupie i wiedzące, że są bezkarne. Lepiej nawet nie próbować się bronić, bo nie daj Panie Boże, niechcący złamie się takiemu smarkowi nos, co zresztą również niedawno przydarzyło się naszemu Rodakowi, który stanął w obronie swojej córeczki, i tragedia gotowa. Wtedy jedyne chyba co pozostaje, to błyskawicznie się pakować i ewakuować z Zielonej Wyspy, bo można wyłapać kilka lat odsiadki i mieć jeszcze paragrafy za pedofilię, bo w końcu dotknęło się cudze dziecko. Oczywiście, irlandzkie media zrobią z ciebie potwora a część tutejszych polskojęzycznych mieszkańców z polskim paszportem, jeszcze będzie bić im brawo i oburzać się na własnego Rodaka.
Starsi Irlandczycy wspominają, że niegdyś takiej patologii nie było. To zrodziło się w latach 90. ub.w., kiedy mieszkańcom Zielonej Wyspy, całe życie klepiącym biedę i zmuszonym od pokoleń emigrować za chlebem, nagle finansowo znacznie się polepszyło. Nastała era "celtyckiego tygrysa", weszły używki do tej pory zarezerwowane dla zdecydowanie bogatszych poszukiwaczy nowych wrażeń. Skutki tego widzimy do dzisiaj, wystarczy wieczorową porą przespacerować się po ścisłym centrum Dublina. Od narkomanów trudno się opędzić. Prawdę pisząc, takich widoków nie widziałem do tej pory w żadnym innym większym mieście europejskim, w którym byłem. Owszem, widziałem tłumy bezdomnych w Rzymie czy dziesiątki nachalnych niedopitych meneli w Liverpoolu. W Paryżu, przesiąkniętym strachem przed zamachami, musiałem pokazywać zawartość torby, zarówno gdy wchodziłem do galerii sztuki, jak i do McDonalda w centrum miasta. Ale tylu narkomanów, w dodatku nachalnie domagających się datków na podtrzymanie swojego nałogu, można spotkać tylko w Dublinie.
Niemniej, to nie alkohol i narkotyki są prawdziwym problemem, a wychowanie czy raczej, jego brak. Być może dostęp do internetu powinien być możliwy tylko dla osób pełnoletnich? To w końcu nie jest takie samo medium jak książki czy gazety, wymaga zdecydowanie większej odpowiedzialności. Skoro limituje się, stosując cezurę wieku, dostęp do pewnych filmów czy używek, dlaczego nie limitować dostępu do tego interaktywnego medium, dającym niespotykane dotychczas możliwości? Tyle tylko, że znaczną część hejtu, /o czym przekonałem się na własnej skórze/, tworzą osoby jak najbardziej dojrzałe, czy wręcz - przejrzałe, i to niezależnie od statusu społecznego czy formalnego wykształcenia. Zdarzyło mi się czytać skrajnie wulgarne wypowiedzi, generowane na przykład przez... nauczycieli. W tym przypadku, bardziej stosowne byłoby ich nazywać co najwyżej pracownikami szkoły, tyle że oni faktycznie mają dostęp do młodzieży i żyją z zatruwania młodych umysłów.
Ograniczenia w dostępie do sieci oczywiście nie mają sensu, wspomniałem o tym tylko dlatego, żeby zwrócić uwagę na rangę problemu. Cenzura internetu również nie powinna być dopuszczalne, oczywiście poza przypadkami ewidentnego łamania prawa. Ale jako społeczeństwo powinniśmy zacząć zwracać baczną uwagę na treści, jaką serwują nam media z internetem na czele, i gdzie tylko się da, głosować własnym portfelem. Trzeba przywrócić autorytet, jakim jeszcze 20-30 lat temu byli darzeni rodzice. To ostatnie może okazać się trudne, ale już reforma szkolnictwa, z proponowanym przez różne partie polityczne "bonem edukacyjnym", będzie przy tym bardzo prosta, wbrew opinii nauczycieli, którym zależy, żeby było tak, jak było.
Jak mówi przysłowie, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Jeżeli przegramy bitwę o kolejne pokolenie młodych dusz, przegramy wojnę o całą naszą cywilizację, jaką znamy. A że życie nie znosi próżni, w miejsce naszej cywilizacji wejdzie kolejna. Tym razem taka, której naprawdę byśmy nie chcieli...
Degrengolada, Piotrze. Co tu dużo mówić. Zgadzam się z tekstem - nota bene bardzo dobrym - sygnalizuję tylko swoje poparcie.
OdpowiedzUsuńWielkim niepokojem napawa mnie kierunek, w którym zmierza nie tylko Irlandia, ale także cały świat.