Ostatnio w mediach szerokim echem odbiła się sprawa Natalii Janoszek i Krzysztofa Stanowskiego. Jeżeli ktoś z Państwa nie jest w temacie, to tak w skrócie: pani Natalia podawała się za gwiazdę Bollywood i Hollywood, której filmy są pokazywane na festiwalu filmowym w Cannes, oraz m.in. za najbardziej utytułowaną Polkę w przeróżnych konkursach miss. Polscy dziennikarze uwierzyli jej na słowo, dzięki czemu kariera pani Natalii błyskawicznie rozwinęła się w naszej Ojczyźnie. Zaczęła być zapraszana od programów śniadaniowych po sylwestrowe gale, po drodze biorąc udział w przeróżnych tańcach z gwiazdami.
Krzysztof Stanowski to dziennikarz zajmujący się głównie sportem, który jako jedyny odkrył, że pani Natalia sobie swoją oszałamiającą karierę po prostu wymyśliła. Chociaż, nie do końca. Pani Natalia rzeczywiście zagrała w kilku filmach, ale były to raptem kilkusekundowe ujęcia, lub kompletnie trzeciorzędowe rólki. Wzięła udział w wielu zagranicznych konkursach miss, ale były to konkursy w stylu naszej "miss Przasnysza" czy też "miss pieczonego ziemniaka", z których nawet przywiozła jakieś korony, ale nie dla najpiękniejszej dziewczyny, tylko tej najmilszej lub najlepiej tańczącej. Festiwale filmowe na których pokazywano "jej" filmy, to absolutnie podrzędne pokazy wyświetlane w małych salkach, które nie interesują nikogo poza ich twórcami. Długo by można o tym pisać, ale redaktor Stanowski przygotował o tym prawie trzygodzinny film na YT, więc materiału jest naprawdę sporo.
Żeby nie było: nic nie mam do pani Janoszek, nigdy o niej wcześniej nie słyszałem, a telewizji śniadaniowej nie oglądam. W sumie to nawet jest dość zabawnie obserwować, jak nabrała naprawdę znane media i ich dziennikarzy, i gdyby nie jeden facet któremu się chciało to sprawdzić, nadal kręciłaby się na tej karuzeli. W wielu miejscach też trudno zarzucić jej kłamstwo, ponieważ ma naprawdę wrodzony talent do manipulacji. Oczywiście, zbyt mocno przekoloryzowała swoje cv, ale kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Koloryzacja swojego cv, swoich osiągnięć zawodowych czy też wyników w pracy mniej lub bardziej społecznej, to również chleb powszedni naszych działaczy polonijnych w Irlandii. Takich Natalii Janoszek, różnej płci i w różnych polonijnych odmianach, mamy w Irlandii sporo. Wiele takich postaci poznałem osobiście, z niektórymi nawet pracowałem w jednej firmie czy współpracowałem w ramach tej lub innej organizacji polonijnej. Dlatego kiedy czasami czytam ich biogramy publikowane na własnych stronkach czy też informacje jakie podają o sobie w mediach, to przecieram oczy ze zdumienia. Facet, który był zwykłym pracownikiem agencyjnym i naklejał jednorazową folię ochronną na monitory komputerów, przedstawiał się niemal jako kluczowy pracownik wielkiej amerykańskiej korporacji. Inny działacz, zorganizowanie zajęć wieczorowych dla dzieci w kilku miejscowościach, nazwał "zespołem szkół". I tak dalej, i tym podobnie, przykładów można mnożyć. Generalnie szumne nazwy, to w tutejszej polonijnej nomenklaturze, chleb powszedni. Tak samo jak "podpinanie" się do cudzych osiągnięć, tytułowanie siebie "organizatorem", gdy było się co najwyżej pomocnikiem, itp.
Podobieństw jest więcej: pani Natalia przerobiła trailer "swojego" filmu, wstawiając swoje zdjęcia z innych sesji. Podobny numer zrobił swego czasu szeroko znany w wąskich kręgach "działacz" z Cork, który wręcz sfałszował fotograficzny zapis parady w Dniu Świętego Patryka w tym mieście, skwapliwie omijając jedną grupę a wstawiając zdjęcia innych ludzi, stojących w tłumie gapiów, sprytnie sugerując że tamci brali udział w paradzie a ci pierwsi - nie. Małe to i głupie, ale w komiksowej rzeczywistości w której żyjemy, dla wielu to wystarczy do wykreowania takiej alternatywnej rzeczywistości. Nie mamy tutaj swoich Stanowskich, więc jest jak jest. Polonijne media też często drukują słowo w słowo to, co im się prześle, bez żadnej refleksji, że o weryfikacji nie wspomnę. Do tego dochodzi sieć powiązań, często towarzyskich, wskutek czego o pewnych rzeczach przeczytamy wszędzie ale o innych - już niekoniecznie.
Nie inaczej jest z projektami realizowanymi przez wspomniane polonijne organizacje. Może dlatego od kilku lat Ambasada RP w Dublinie zaprzestała publikowania na swoich stronach informacji, komu, na co i w jakiej wysokości przyznała środki. Sam w tej sprawie trzy razy do nich pisałem, bez żadnej odpowiedzi. Szkoda, bo lektura byłaby ciekawa, szczególnie za okres koronawirusowych pandemicznych obostrzeń kiedy wszyscy siedzieli w domu, ale jak podejrzewam, kasa na projekty płynęła nadal. Na siłę próbowano wtedy przenosić jakieś te czy inne polonijne aktywności "w internet", co w większości przypadków było po pierwsze - nierealne i wręcz śmieszne, a po drugie - z pewnością nie generowało nawet ułamka takich kosztów, jak wydarzenia "w realu". Ale na papierze i w sprawozdaniu, zapewne wszystko się zgadzało. Jeżeli się mylę w swoich podejrzeniach, łatwo to udowodnić, a ja z chęcią odszczekam i przeproszę: wystarczy opublikować listę dotacji z Ambasady RP w Dublinie dla projektów i organizacji polonijnych w Irlandii za minione lata.
Zmieniła się pani ambasador, miałem nadzieję że tym razem, skoro pochodzi ona z nominacji dokonanej przez #DobrąZmianę, to faktycznie zmiany w ambasadzie będą "szybkie i głębokie", jak to zapowiadał jeden z ministrów polskiego rządu. I co? I nic. Nic się nie zmieniło, nikomu włos z głowy nie spadł, każdy dokończył swoją kadencję, a po powrocie do Polski dostał kolejną intratną posadę. Do tego nadal ten sam krąg ludzi orbituje wokół ambasady, również ci, którzy wprost szkalowali czy bojkotowali polonijne wydarzenia. Na szczęście lata lecą, a im coraz mniej chce się cokolwiek robić, choćby na pokaz. Za to, o dziwo, zaczynają im się marzyć tytuły i stanowiska. Swoją drogą, znaczna część trochę się spóźniła i pomimo zgodnych z poprzednią władzą poglądów, nie załapała się na odznaczenia, nadawane w czasie kampanii wyborczej przez Bronisława Komorowskiego swoim zwolennikom, żeby zmobilizować ich do większej aktywności w czasie kampanii wyborczej. Chłop rozdał ich na kilogramy, ale to se ne vrati, z obecnym prezydentem można sobie co najwyżej zdjątko zrobić, ale z medalami już trudniej. Zresztą, co tam poglądy, wystarczy mieć wyczucie z której strony wiatr wieje. I oczywiście wiedzę, skąd komu nogi wyrastają, ale to już jest w polonijnym światku jest przecież oczywistą oczywistością.
Tak swoją drogą, nie macie Państwo wrażenia, że życie polonijne w Irlandii jakby zamarło? Że nie ma co porównywać do tego z poprzedniej dekady? Sam bym się z chęcią wybrał na jakąś większą polonijną imprezę, mogę spokojnie dojechać do Dublina, jeżeli w Corku nic się nie dzieje, ale - nic nie ma, przynajmniej w chwili kiedy to piszę.
Szkoda. Pani Natalii Janoszek, oprócz opowiadania bajek o swojej bollywodzko - hollywodzkiej karierze, przynajmniej chciało się udzielać w krajowych wydarzeniach. Naszym "działaczom", oprócz orbitowania wokół ambasady i "służbowych" wyjazdach do Polski, gdzie opowiadają podobne bajki, tyle że o tym ile dobrego robią dla nas, wolontaryjnie za tłuste granty i dotacje, nie chce się nawet tego.
Miejmy nadzieję że kolejne pokolenie które właśnie dorasta, będzie inne. Czego Państwu i sobie życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz