Kolejny rok już prawie za nami. Nie wiem, czy zgodzą się ze mną fizycy ze swoim twierdzeniem o dylatacji czasu, ale wedle moich obserwacji, im człowiek jest starszy, tym ten czas szybciej mu upływa. Ważne, żeby go należycie spożytkować i niczego nie żałować, kiedy przyjdzie po nas Zegarmistrz Światła Purpurowy.
Dla mnie ten rok, jak i zresztą ubiegły, upłynął w mgnieniu oka, najczęściej na podróżach pomiędzy Irlandią a Polską. Sprawy osobisto-urzędowe, o których nie czas i miejsce wspominać, ale które spowodowały, że były miesiące, gdy latałem do Polski co tydzień, zdarzało się - nawet na jeden dzień. Na lotnisku w londyńskim Stansted, gdzie z reguły robiłem sobie przesiadkę, obsługę restauracji z moim ulubionym wegańskim sushi, traktowałem niemal jak dobrych znajomych. Bywało i tak, że miałem takie momenty swoistego "zawieszenia", że budząc się rano nie wiedziałem gdzie jestem, w Cork czy w Krakowie? Oczywiście, przy takim trybie życie moje finanse są w opłakanym stanie, ale są w życiu rzeczy ważniejsze od pieniędzy, a nawet od akcji, obligacji czy kamieni szlachetnych.
Przy okazji tych przesiadek w Wielkiej Brytanii, która opuściła Unię Europejską, mogłem sobie porównać ceny unijne - i nieunijne. Z reguły w Londynie czy innym Manchesterze, było dwa razy taniej niż w Dublinie czy w Cork. I tutaj po raz kolejny objawia się ta słynna "prawda czasu i prawda ekranu", ukazana w "Misiu" Stanisława Barei: co innego widzę w tv a co innego za oknem. Wg medialnych doniesień, Wielka Brytania po wyjściu z UE to obraz nędzy i rozpaczy, a Brytyjczycy sobie w brodę plują, że w referendum zagłosowali tak, jak zagłosowali. Tymczasem na ogół wszystko jest tam tańsze a pracy jest sporo. Również mieszkania, bo chociaż też są problemy, to jednak zdecydowanie mniejsze, niż na naszej wiecznie Zielonej Wyspie. Niższe ceny widziałem na własne oczy, o braku problemów z pracą donoszą, chociażby mieszkający tam nasi Rodacy, na własnych kanałach youtubowych. Czasy mamy teraz takie, że każdy może robić własną telewizję i jedyny słuszny prounijny przekaz nie ma racji bytu.
Podróże jak wiadomo kształcą, nawet takie krótkie jak pomiędzy Polską a Irlandią. Co prawda z reguły starałem się je w jak największej części przesypiać, ale zdarzało się, że współpasażerowie mieli inne plany, co skutecznie uniemożliwiało mi samolotowe drzemki. Głównie oczywiście chodzi o alkohol i głośne rozmowy. Przy czym picie na umór dotyczyło z reguły Anglików, lecących do lub wracających z Krakowa, chociaż raz trafił się i Irlandczyk, pijany tak, że ze schodów dostawianych do samolotu zjechał na własnych czterech literach. Anglicy z kolei zawsze podróżują w grupkach, zazwyczaj grzeczni i stateczni, ale w takim Krakowie potrafili do odprawy paszportowej iść z otwartym piwem w garści, czego nigdy nie zrobiliby u siebie. Do tego wzajemne oblewanie się wspomnianym trunkiem już podczas lotu, dopełnia obrazu nędzy i rozpaczy. Nie jest tajemnicą, że taki Kraków jest traktowany jako tania imprezownia, ale to też efekt wieloletnich zaniedbań władz miasta, pozwalających traktować gród Kraka bardziej jako spelunę niż miasto historii i kultury. Gdyby jeszcze kasa się zgadzała, można by na przymknąć oko, ale miasto jest zadłużone po uszy, pomimo że odwiedza je tabuny turystów, zostawiających w nim swoje ciężko zarobione euro lub hrywny.
Po mieście, jak i po naszym ukochanym kRAJu przemieszczamy się z reguły autem, co z kolei pozwala wyciągnąć wnioski na temat kultury naszych kierowców. Więc od razu wyjaśnię: nie ma żadnej. Łamanie przepisów jest nadal absolutnie nagminne, a za niektóre powszechne zachowania, powinno się natychmiastowo i dożywotnio odbierać prawko. Naszym Rodakom wydaje się, że potrafią dobrze jeździć, tak jak i to, że świetnie gramy w piłkę nożną, dlatego z tej dyscypliny, ku pośmiewisku całego świata, uczyniliśmy swój sport narodowy. Jak jest naprawdę, dobrze wiemy, Polska jest mistrzem Polski, i wystarczy. Oczywiście, są w Europie kierowcy gorsi od nas, jak np. Włosi, ale oni przynajmniej lepiej "haratają w gałę".
Takie życie jednocześnie na dwa kraje, dało mi też możliwość porównania, jak szybko rozwija się Polska i jaka stagnacja dosięgnęła Irlandię. Aż żal patrzeć, co z dawnym celtyckim tygrysem uczynili socjaliści z Irlandii i biurokraci z Brukseli. Mieszkam tutaj już prawie 20 lat, więc miałem wystarczająco dużo czasu, by obserwować jak rok za rokiem robi się gorzej, niż było. Ogromny kryzys mieszkaniowy, płace od lat na tym samym poziomie, przy 2-3 krotnym wzroście cen. Tutaj ciągle zarabia się więcej niż w Polsce, ale przy jednocześnie znacznie większych kosztach życia, emigracja ekonomiczna przestaje mieć uzasadnienie. Oczywiście Irlandia ma też inne walory, jak przesympatycznych autochtonów /chociaż mam wrażenie, że mniej sympatycznych niż te dwie dekady temu/, oszałamiające widoki na Wild Atlantic Way, a nawet, co może zdziwi niektórych Czytelników, pogodę. Tak, taka jednostajna pogoda, z małą amplitudą temperatur i licznymi opadami, dla wielu osób jest błogosławieństwem. Sam znam kilku alergików, którzy bez leków nie mogli funkcjonować w Polsce, a tutaj je odstawili i czują się znakomicie. Tak wiem, brak słońca wpędza niektórych w depresję, ale mnie z kolei w depresję wpędza jego nadmiar, od którego dostaję wręcz zapalenia spojówek. Uwierzcie mi Państwo, są na świecie rzeczy o których, jak to mawiał Ferdynand Kiepski, "się fizjologom nie śniło" i są tutaj ludzie, dla których irlandzka pogoda jest idealna.
Co w Polsce jest lepsze? Z pewnością standard mieszkań, procedury związane z ich zakupem, które w Irlandii są drogą przez mękę, większa liczba placów zabaw dla dzieci, chociaż z kolei zabawki są ciągle tańsze na Zielonej Wyspie. Osobiście podoba mi się też postępująca cyfryzacja, chociaż i w Irlandii wcale nie jest źle pod tym kątem. No dobrze, trochę się rozpędziłem: z tą cyfryzacją w Polsce to tak na razie bardziej w formie ciekawostki, bo chcąc załatwić cokolwiek poważniejszego, ciągle trzeba stawiać się przed obliczem Urzędnika przez wielkie "u", gdy w Irlandii faktycznie sporo ważnych rzeczy można załatwić online. No ale - nie tracę nadziei. Niemniej przynajmniej na polu realizacji recept lekarskich, w Polsce jest zdaje się zdecydowanie łatwiej. No i rzecz podstawowa: polska kuchnia, która jest absolutnie najlepsza na świecie. Francuzi, Hiszpanie czy wspomniani Włosi też potrafią nieźle zjeść, ale gdzie tam ich najbardziej wykwintnym potrawom choćby do naszych placków ziemniaczanych, pierogów z grzybami czy naleśników z serem. Ba, samych podstawowych zup mamy ponad dwadzieścia, chociaż niektórzy doliczyli się ich w polskiej kuchni aż... czterystu. Tutaj Irlandczycy mogą jedynie usiąść nad rzeką Liffey - i zapłakać. Tyle że nie samym chlebem i zupą człowiek żyje, a mnogość restauracji z kuchnią całego świata, z pewnością pomoże im zrekompensować ewentualne poczucie niedosytu.
Tak swoją drogą jak to jest, że mając najlepszą kuchnię na świecie, nie potrafimy jej należycie wypromować? Ile mamy w Irlandii prawdziwie polskich restauracji, i to w sytuacji, gdy jesteśmy tutaj jedną z największych mniejszości narodowych? Problem jest głębszy, bo mając piękny kRAJ, z morzem i górami, z absolutnie fantastyczną i dumną historią, ze świetnymi zabytkami i cudami natury - również nie potrafimy tego zrobić. Doszło do tego, że to inni muszą nas chwalić i zachęcać do odwiedzin u nas, bo nasi rodzimi decydenci ciągle są opanowani jakąś niemocą i pochodną pedagogiki wstydu. Zamiast głośno nawoływać: odwiedzajcie Polskę, kraj bezpieczny, tolerancyjny /naprawdę, czasami mam wrażenie, że aż za bardzo tolerancyjny.../, o tysiącletniej wspaniałej historii, to ci jakoś tak opuszczają wzrok i mam wrażenie że mamroczą pod nosem coś w stylu, że "niedobrze jest mówić o tem" i po co zwiedzać Polskę, gdy można zwiedzać Niemcy. Przy czym nie wiem, czy nie mieli na myśli jedynie niemieckich pól szparagów. Ewentualnie, zareklamować Kraków, królewskie miasto, jako tanią imprezownię. Ta skala upadku i zwykłego skundlenia naszych "elit", jest wprost przerażająca. Popatrzmy na dumnych Irlandczyków: nie wstydzą się nawet bratobójczych walk, a z trzech starych kamieni potrafią zrobić sławną na cały świat atrakcję turystyczną. To są prawdziwi mistrzowie marketingu, i w tym przypadku powinniśmy brać z nich przykład.
Samych udanych odwiedzin w Polsce Państwu życzę.