Przy centrum handlowym "Bonarka" w Krakowie ulokowano Dinosaur Garden Glow, ogród świecących dinozaurów. Wybraliśmy się tam dzisiaj, Patryczkowi się podobało :-)
Poniżej - kilka zdjęć:
Przy centrum handlowym "Bonarka" w Krakowie ulokowano Dinosaur Garden Glow, ogród świecących dinozaurów. Wybraliśmy się tam dzisiaj, Patryczkowi się podobało :-)
Poniżej - kilka zdjęć:
Agnieszka zorganizowała pierwsze po latach spotkanie swoich przyjaciół z Oazy /Ruchu Światło - Życie/. Ja co prawda byłem tam jedynie mężem swojej żony, ale również miło spędziłem czas, słuchając ich wspomnień i wspólnie kolędując ;-)
Poniżej - kilka zdjęć:
Wybraliśmy się do Hali Cracovii, na reklamowany na FB Festiwal Kawy i Czekolady. W rzeczywistości był to zwykły bazar pod dachem, na którym upchnięto że trzy takie "festiwale", z czego największy był też z kuchnią z mniej lub bardziej dla nas egzotyczną. Nic się nie dzieje, dla mnie to nawet lepiej - jak to mówił jeden z bohaterów kabaretowego skeczu. Nabyłem słodycze i przekąski z kuchni perskiej i tureckiej ;-)
Poniżej - bazar w Cracovii i moje kulinarne nabytki:
Dzisiaj odebraliśmy króliczka, dla Patryczka. Razem z klatką i dokumentami. Jego rodzice pochodzą z Wielkiej Brytanii, można by więc rzec, że przygarnęliśmy emigranta ;-) Króliczek należał do kogoś, kto niestety nie mógł się nim dłużej zajmować, i szukano dla niego dobrego domu. Mam nadzieję, że nasz taki będzie. Króliczek miał już swoje imię, ale Patryczek zmienił mu je na "Am-am" /od jedzenia ;-)/.
A sam Patryczek? Zachwycony nowym współlokatorem.
I znowu rozpoczynam swoją kolejną, już 73 wizytę w Polsce ;-) Lecieliśmy z Dublina do Krakowa, więc wcześniej autobus z Cork do stolicy Zielonej Wyspy. Swoją drogą, podróż autobusem z tego miasta do miasta trwa dłużej, niż sam lot. Tak czy owak, jak już kiedyś wyliczyłem, całą podróż od wyjścia z mieszkania w Cork do wejścia do mieszkania w Krakowie, zajmuje nam niemal zawsze dokładnie 12 godzin. I to bez znaczenia czy lecimy z Dublina, czy z Cork z przesiadką w Wielkiej Brytanii. Dopóki nie będzie bezpośrednich lotów Cork - Kraków /a kiedyś były/, jest, jak jest.
Sama podróż bez większych problemów, Patryczek większość czasu przespał w autobusie a w samolocie zajął się książeczkami, malowankami, itp. Jeden mały zgrzyt: mieliśmy przysługujące nam niewielkie 3 podręczne torby, które chciałem umieścić w schowku nad głową, żeby mieć więcej miejsca na nogi. Stewardesa stanowczo stwierdziła, że jest to miejsce tylko na większe torby /których nie mieliśmy/, a te mniejsze musimy trzymać pod nogami, bo mają pełną rezerwację, itp. Z tej "pełnej rezerwacji" nie przyszło co najmniej 1/3 pasażerów, tak więc pani po prostu kłamała, i miejsca było sporo. Oczywiście - załoga polska. Dlatego "oczywiście", bo jeżeli mam jakiekolwiek takie sytuacje, to zawsze przy polskiej załodze. Jakoś przy innych nigdy nie ma problemów.
I jeszcze ciekawostka: lot był opóźniony o godzinę. Tuż przed wylądowaniem padły standardowe komunikaty i informacje, najpierw po angielsku, później po polsku. Po angielsku - przeproszono za opóźnienie, w wersji polskiej - już nie.
Leciało bardzo dużo Ukrainek, ale już nie Ukraińców, jak poprzednio. One, zakładam, na urlop, żeby odwiedzić bliskich na Ukrainie, oni - zostali w domu z obawy przed wcieleniem do armii, nawet jeżeli wcześniej się z tego wykupili. Nie dziwię im się, że nie chcą ginąć za ten skorumpowany do cna kraj, rządzony przez oligarchów i zachodnie koncerny, gdzie nawet pomoc humanitarna zamiast do najbardziej potrzebujących, trafia do normalnych sklepów.
Cecha charakterystyczna podróżnych pochodzących z Ukrainy: przepychają się w kolejce do odprawy. Nie zrozumcie mnie źle: z reguły to bardzo sympatyczne osoby, ale pewne nawyki najwyraźniej trudno wyplenić. To wspólna cecha wszystkich narodów, które przeszły przez komunizm. Polacy przestali się tak zachowywać dobrą dekadę temu, oni - jeszcze muszą odrobić tę lekcję.
Po wylądowaniu, gdy odbieraliśmy wózek /w Dublinie dziecięce wózki zostawiają przy samolocie, co bardzo ułatwia sprawę, w Krakowie trzeba wiedzieć gdzie, przy specjalnej windzie/, Agnieszka chciała zważyć Patryczka na wolno stojącej tam wadze. Zaraz jakaś pracująca tam pani bezceremonialnie fuknęła na nią, że "to nie zabawka". Agnieszka od razu jej odpowiedziała co myśli o takim zachowaniu, pani się schowała na zapleczu. Na tzw. Zachodzie rzecz raczej nie do pomyślenia, tam jednak pracownicy są zawsze grzeczni i uśmiechnięci. Tutaj, po zmianie władzy, miała na nas czekać "uśmiechnięta Polska", o czym zapewniał Donald Tusk. Wychodzi na to, że jest to uśmiech ironiczny. Wraca stare, ot co.
Wylądowaliśmy po północy, mieliśmy spore problemy z zamówieniem taksówki. Tych z postoju nie biorę, w imię zasad. Raz wziąłem, i sobie przyrzekałem, że nigdy więcej. No dobrze, to nie tak, że wziąłem raz w życiu, ale gdy nacięliśmy się na jednego cwaniaczka we Wrocławiu, to od tamtej pory staramy się brać tylko z aplikacji. To też nie jest gwarancją, że nie trafi się kolejny cwaniak, co już nam się też raz przydarzyło, no ale tutaj jest gdzie i jak złożyć reklamację. Korzystam z trzech aplikacji: bolt, freenow i uber, nie było nic. Oczywiście jak to w apce: info że kierowca będzie za 4 minuty, a później przy wyszukiwaniu, że jednak wszyscy są zajęci. W końcu, po 15 minutach, pojawiła się dostępna taxi na którą również musieliśmy chwilę zaczekać.
Zły czas, złe miejsce. O północy jest łatwy zarobek w centrum miasta, a i wjazd na lotnisko zrobili płatny dla taksówkarzy. Jak czytamy na stronie lotniska: "bezpłatny wjazd do 8 minut jest możliwy jeden raz w ciągu jednej doby (00:00-23:59). Każdy kolejny wjazd pojazdu spowoduje naliczenie opłaty w wysokości 5,00 zł za każde rozpoczęte 4 minuty". W 4 minuty raczej ciężko się wyrobić, trzeba odnaleźć taksówkę która z braku miejsca często nie może podjechać dokładnie w punkt gdzie stoimy, załadować bagaże, itp. Wychodzi więc na to, że każdy drugi i kolejny taki wjazd, to minimum 10 zł. Dlatego taksówkarze niechętnie tam jeżdżą, szczególnie w nocy, gdzie jak wspomniałem, łatwiej o zarobek w centrum miasta.
W końcu szczęśliwie dotarliśmy do domu ;-)
Nasz 10-dniowy pobyt w Cork dobiegł końca. Kwiatki podlane, poczta odebrana, itp., więc znowu lecimy do kRAJu, gdyż ciągle mamy do załatwienia Bardzo Ważne Sprawy.
Poniżej - nasz filmik z tego pobytu: LINK.
Dzisiaj świętowaliśmy urodziny Magdy ;-) Było to przyjęcie - niespodzianka, jubilatka nie miała o niczym pojęcia. Agnieszka poprowadziła zabawy dla dzieci.
Poniżej - filmik z urodzin:
Wczoraj natknąłem się na kolejną komunistyczną wlepkę, szpecącą centrum miasta - tym razem z Fidelem Castro. Sierp i młot jest oczywiście obowiązkowy. Wlepka jest sygnowana przez młodzieżową przybudówkę Komunistycznej Partii Irlandii. Tutaj napisałem jak irlandzcy komuniści zbierali wpisy do księgi kondolencyjnej po śmierci Fidela Castro: LINK, a tutaj zamieściłem zdjęcie tego zbrodniarza, którym szczycą się na lotnisku w Shannon: LINK.
Od 15 do 28 stycznia b.r. w Crawford Art Gallery w Cork, można zobaczyć wystawę "Dark Dark Mouth", której autorem jest Dominic Thorpe, irlandzki artysta który w swoich pracach skupia się na współczesnej i historycznej przemocy, prawach człowieka i nadużyciach instytucjonalnych. W ostatnich latach jego zainteresowania rozszerzyły się o badanie indywidualnej i zbiorowej traumy sprawcy. "Dark Dark Mouth" to zbiór rysunków i instalacji, których tematyka porusza kwestię traumy uczestników irlandzkiej wojny domowej (1922–23).
W Kilmurrin w hr. Waterford znajduje się rzeźba "Ice, Fire and Sea" /Lód, Ogień i Morze/. Jak napisano w objaśnieniu: rzeźba ta opowiada historię sił Ognia, Lodu i Morza, które ukształtowały i nadal kształtują ten krajobraz. Ogień symbolizuje czas, kiedy to miejsce było dnem oceanu z podwodnymi wulkanami. Lód reprezentuje epokę lodowcową, kiedy krajobraz został ukształtowany przez przesuwające się lodowce. Morze - to dzisiejszy Ocean Atlantycki, którego przypływy nadal kształtują środowisko.
Wybraliśmy się do Waterford, bo Agnieszka miała do odebrania rzeczy z Polskiej Wioski Bożonarodzeniowej. Po drodze odwiedziliśmy kilka różnych plaż ;-)
Poniżej - kilka zdjęć:
Niemal dokładnie rok temu pisałem o Marina Park w Cork: LINK. Park jest cały czas "w budowie", niemniej niektóre jego części są dostępne. Dzisiaj byliśmy w jego części dedykowanej dzieciom. Są tam w tym momencie cztery zjeżdżalnie, o różnej długości, kącie nachylenia, itp. I to na razie jedyna dostępna tam infrastruktura, niemniej do beztroskiej dziecięcej zabawy - wystarczy ;-) Jak widać, w Cork mamy przymrozki.
Pełny tytuł książki to: "Old Money. Jak żyć lepiej i wydawać mniej. Księga tajemnic amerykańskich elit" Zgodnie z tytułem, książka opowiada o tym "jak żyć lepiej i wydawać mniej", w odniesieniu do tzw. "Old Money", czyli rodzin, które zdobyły i przekazują majątek przynajmniej od trzech pokoleń. Jednak myślę że jest to niezła lektura również dla nowobogackich, ale i wręcz finansowych golasów, bo rady zawarte w niej są uniwersalne. Oczywiście, o żadnych tajemnicach mowy nie ma, to tylko chwytliwy tytuł.
Książkę zażyczyłem sobie pod choinkę, bo wydał ją Tomasz Miler, człowiek - orkiestra, który prowadzi na YT swój kanał o, jak mówi, "stylu życia współczesnego mężczyzny", ze szczególnym uwzględnieniem degustacji whisky. Sam fanem whisky nie jestem, ale p. Tomasz opowiada o niej tak ciekawie, że kupiłem od niego m.in. ręcznie robiony kieliszek, książkę - notes degustacyjny i bodajże ze 45 próbek różnych whisky, co pozwoliło mi utwierdzić się w przekonaniu, że nie jest to trunek dla mnie, bo jeśli już, to najbardziej lubię zwykłego, podstawowego Jacka Danielsa.Czy to przydatna lektura? Dla 20-latka pewnie tak, dla mnie, 50-latka - nie specjalnie, bo autor pisze o rzeczach oczywistych. Oczywistych - dla 50-latka ;-)
Niedzielne popołudnie spędziliśmy na farmie Tír na Sí. To nasza trzecia odwiedzona irlandzka farma, po Leahy's Open Farm i Rumley's Open Farm. Jak zwykle - świetne miejsce do odwiedzin z dziećmi. Z rzeczy, które zobaczyłem pierwszy raz w życiu - to karuzela... na korbkę ;-) W środku budynku znajduje się restauracja oraz "małpi gaj". Farmę można zwiedzać pieszo lub skorzystać ze specjalnego "pociągu", który nas po niej obwiezie.
Poniżej - kilka zdjęć:
W sobotę, 13.01. b.r. w Polskiej Szkole w Cork, odbyły się 117 warsztaty z My Little Craft World. Tym razem, z okazji nadchodzącego Dnia Babci i Dziadka, dzieci przygotowały świeczniki oraz karteczki.
Tak jak w poprzednich zajęciach, na pełnoprawnych zasadach wziął w nich udział również Patryczek ;-)
Zapraszam do obejrzenia na YT mojego filmiku z kolejnego wyjazdu do Polski: LINK.
Jak w tytule tej notki: po dwóch miesiącach spędzonych w Polsce - wracamy do Cork. To jak do tej pory nasz rekord, nigdy na tak długo nie opuszczaliśmy Zielonej Wyspy. Wychodzi na to, że bardziej mieszkamy w Krakowie, niż w Cork, i to raczej wizyty w Cork powinienem zacząć numerować ;-) Wróciliśmy, ale nie na długo. Trzeba podlać kwiatki, odpalić auto, przejrzeć korespondencję z pocztowej skrzynki, itp. Przy okazji - Agnieszka w polskiej szkole poprowadzi warsztaty z okazji Dnia Babci i Dziadka.
Wczoraj wieczorową porą wybraliśmy się na kolędowanie, na Rynku Podgórskim, w Krakowie rzecz jasna. Było to już 17 Podgórskie Kolędowanie, a więc wytworzyła się tam swego rodzaju tradycja. Organizatorzy przygotowali teksty kolęd, a także świece.
Wybraliśmy się do restauracji Magillo w Krakowie, na rodzinny obiad. Teoretycznie, jest to połącznie pizzerni z domową kuchnią, w praktyce - to fantastyczne miejsce szczególnie dla spotkań z dziećmi, które mogą nacieszyć się obecnością egzotycznych zwierząt. Akwaria, papugi, żółw a nawet prawdziwy krokodyl - wzbudzają spore zainteresowanie. Patryczek również nie mógł oczu oderwać od kolorowych rybek i papug. W dodatku smacznie i niedrogo. Dodatkowo - restauracja może poszczycić się kilkoma rekordami w Księdze Guinnessa ;-)
Dzisiaj mamy święto Trzech Króli, a że akurat jesteśmy w Krakowie, więc wybraliśmy się na uroczysty orszak. W Krakowie generalnie są trzy orszaki, które spotykają się na Rynku Głownym. My - poszliśmy w afrykańskim ;-) Pomimo deszczu, przyszły tłumy ludzi. Do tej pory dwa razu udało nam się iść w takim orszaku ale za każdym raem gdy byliśmy w Tomaszowie Lubelskim: w 2013 i w 2023 roku.
Sylwester za nami, mam nadzieję, że dla wszystkich udany, czas wracać do rzeczywistości. Nowej rzeczywistości, bo to nie tylko nowy rok, ale i nowy rząd, chociaż z drugiej strony, jaki nowy? Wszystko już było, więc czeka nas powtórka z rozrywki. Tym samym na pytanie, czy teraz w Polsce będzie lepiej, można śmiało odpowiedzieć, że nie, ale za to na pewno będzie śmieszniej. Chociaż dla wielu Rodaków będzie to śmiech przez łzy...
Kabaret zaczął się już w czasie wyborów, nawet tych tutaj, na Zielonej Wyspie: mieliśmy taką kuriozalną sytuację, że część lewicowych działaczy polonijnych w Irlandii, bezczelnie i na rympał, zniechęcało ludzi biorących udział w wyborach - do udziału w referendum. Pretekstem miało być to, że "komisje mogą się nie wyrobić w ustawowym czasie z liczeniem głosów, przez co wszystkie głosy oddane w danej komisji będą uznane za nieważne". Coś niesamowitego, i to oczywiście bez żadnych konsekwencji. Referendum to największe święto demokracji, za wszelkie próby zniechęcania do udziału w nim, takie persony powinien objąć bezwzględny społeczny ostracyzm. Tymczasem jakby nigdy nic, dalej brylują na salonach, w sposób mniej lub bardziej dosłowny. To samo oczywiście było w Polsce, gdzie członkowie komisji wyborczych masowo nie wydawali kart do referendum, wskutek czego uznano je za nieważne.
Wynik wyborów i ich konsekwencje to kabaretu ciąg dalszy. PiS wygrał, ale przegrał, bo więcej ludzi zagłosowało na "opozycję", chociaż partia o takiej nazwie nie startowała w wyborach. Jednak biznes to biznes, panie i panowie "policzyli głosy" i zawarli wspólny deal, że "teraz k... My!". Oczywiście Prawo i Sprawiedliwość popełniło fundamentalny błąd, od dawna atakując Konfederację, zamiast próbować robić z nimi koalicję. Ba, ostatni atak przypuścili na dzień przed ciszą wyborczą. Socjaliści z PiS z jakiegoś powodu uznali się za jedyną możliwą prawicę w Polsce i ewentualną konkurencję potraktowali nad wyraz poważnie. Nawet do programów telewizyjnych zapraszali skrajną lewicę, ale Konfederacja była na cenzurowanym. Tymczasem gdyby do wyborów poszli razem, mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. Ewentualnie dokupiliby kilku posłów z PSL, no a tak, srogo zapłacą za swój błąd.
Skoro o Konfederacji mowa, to długo nikt nie przebije Grzegorza Brauna, który przykrył miałkie exposé Tuska, gdy ruszył z gaśnicą na chanukowe świece. Aj waj, jakaż się rozpętała przez to awantura. Że idiota, rasista, antysemita, że latami wypracowywane porozumienie między Izraelem a Polską legło przez to w gruzy, no generalnie - koniec świata. Tymczasem w parlamentach wielu państw zachodnich, nie takie rzeczy się działy. No i kruche to porozumienie między Izraelem a Polską, skoro może je zniszczyć jeden facet z gaśnicą. Może tam Izrael się na nas obraził, trudno. Nie graniczymy z nim i nie mamy wspólnych interesów. Ale w przyrodzie nic nie ginie, co prawda Izrael obrażony, nie pierwszy raz zresztą, ale kraje arabskie nagle nabrały do nas sympatii. Trzeba kuć żelazo, póki gorące. Może jakąś zniżkę na ostatnie dostawy ropy dostaniemy, zanim wszędzie ustawią nam niemieckie wiatraki?
Tak swoją drogą, posłowi Braunowi zarzucono przerwanie uroczystości religijnych. Nie wiem doprawdy, dlaczego te uroczystości mają się odbywać akurat w polskim sejmie? Nie wie tego też co najmniej pół Polski, a drugie pół przeciera oczy ze zdumienia dowiadując się, że takie coś ma miejsce w naszym parlamencie. W izraelskim Knesecie nie można nawet małej choinki ustawić, o szopce bożonarodzeniowej nie wspominając, a u nas ustawia się wielką menorę, która zapala sam prezydent Rzeczypospolitej. Gdzie tutaj jest jakaś symetria? To jak z podświetlaniem w Polsce budynków na zielono w Dniu Świętego Patryka i podświetlaniem na biało-czerwono budynków w Irlandii w nasze Święto Niepodległości. Nie łudźcie się, też symetrii nie ma. To, że po 20 latach naszej tutaj masowej bytności podświetlą most w Dublinie i pozwolą wywiesić polską flagę na ratuszu w Cork /podobnie jak flagi wielu innych państw/, nie powoduje, że jesteśmy kwita. Nie ma czego wymagać, oni są u siebie, i my to rozumiemy. Dobrze by było, gdyby Polacy nauczyli się być tak asertywni, jak Irlandczycy.
Skoro jednak nasz sejm ma być miejscem modłów dla wszelkich, nawet niszowych religii, to pokusiłem się o zebranie garści dostępnych statystyk. Według danych GUS z 2021 roku, w Polsce mieszka 2105 osób deklarujących wyznanie judaistyczne. Stanowi to 0,02% ludności kraju. Dwa razy więcej, bo 4 tysiące, jest hinduistów. Buddystów jest z kolei 15 tysięcy a muzułmanów jeszcze więcej, bo aż 30 tysięcy. Skoro więc dla liczącej sobie raptem 2 tysiące członków grupy wyznaniowej udostępniamy sejm na religijne uroczystości, to jak rozumiem, tym bardziej nie odmówimy hinduistom, buddystom i muzułmanom? Skoro się powiedziało A, to trzeba powiedzieć i B... Ja tam jestem za, na pewno widowiskowo będzie wyglądało hinduskie święto Holi, którego uczestnicy obrzucają się kolorowym proszkiem i polewają farbą. Nie inaczej będzie też podczas obchodów muzułmańskiego święta Id al-Adha, podczas którego rytualnie zabija się zwierzęta. I to wszystko w naszym, polskim sejmie. Nareszcie przestaniemy być zaściankiem Europy, prawda? Tak swoją drogą nie wiem, czy Państwo zauważyli, ale tych chanukowych menor pojawia się coraz więcej w większych miastach w Polsce, za to coraz bardziej wycofywane są wszelkie bożonarodzeniowe akcenty. W Krakowie, gdzie obecnie goszczę, ustawiono w różnych miejscach trzy 3-metrowe menory, za to rozświetlone figury aniołów zniknęły z centrum miasta, przesunięte gdzieś na peryferia. W ich miejsce pojawiły się... wielbłądy, niby to nawiązujące do arrasów wawelskich. Tylko co to ma wspólnego z Bożym Narodzeniem?
Wracając do Grzegorza Brauna: gościł on w Irlandii kilkukrotnie, podczas pokazów swoich filmów. Byłem na jego sześciu spotkaniach w Cork, miałem okazję go poznać i posłuchać tego, co mówi i jak mówi. Jest to człowiek o olbrzymiej erudycji, inteligencji i wysokiej kulturze osobistej. Tak wiem, gaśnica nie bardzo pasuje do tego opisu, ale nie on pierwszy i nie po raz pierwszy, sięgnął po zdecydowanie niekonwencjonalne środki, by zaprotestować przeciwko temu, co według niego nie miało prawa się zdarzyć.
Tak swoją drogą, szczególnie zapadło mi w pamięć spotkanie z Grzegorzem Braunem i Marianem Kowalskim w Cork, 12 kwietnia 2015 roku. Obaj panowie kandydowali wtedy na urząd Prezydenta RP i przylecieli do Irlandii na spotkanie z Polonią. Miejscowe lewackie bojówki, podpuszczone przez polskojęzycznych towarzyszy, zrobiły wszystko, żeby zablokować te spotkania. Nie udało im się to, ale narobili sporo złego. Sam wtedy nawet nie wybierałem się na to wydarzenie, ale gdy dowiedziałem się co się dzieje, uznałem, że muszę tam być. Na mojej prywatnej stronie napisałem kilka słów, co sądzę o takich próbach blokowania spotkań, przypomnę, kandydatów na urząd Prezydenta RP. Wtedy po raz pierwszy na własnej skórze przekonałem się, że nawet na Zielonej Wyspie możesz mieć poglądy jakie chcesz, byleby były lewicowe. Inaczej - możesz mieć problemy. Lokalni polskojęzyczni towarzysze napisali na mój temat spory paszkwil, oczywiście po angielsku, i rozesłali go do miejsca, w którym pracowałem, oraz do wszystkich lokalnych mediów. Na szczęście w tutejszych redakcjach, przynajmniej w tamtym czasie, pracowali jeszcze dziennikarze, którzy po krótkiej weryfikacji wiedzieli, że to stek bzdur. Nie inaczej było w pracy, w końcu znano mnie już dość dobrze. Pozostał tylko niesmak i moja jeszcze większa pogarda dla takich faszystowskich prób czerwonej cenzury. Przypomnę, że wtedy próbowano uniemożliwić również spotkania nawet z Pawłem Kukizem. On również na tamtym etapie był "faszystą". I dodam jeszcze, że ambasada RP w Dublinie, pomimo że była dokładnie poinformowana - również przeze mnie - o tym, co się dzieje, nie kiwnęła nawet palcem w tej sprawie, chociaż miała możliwości i wskazywaliśmy wyraźnie, jakie czynności, chociażby symboliczne, należałoby podjąć. No ale, wiadomo, dyplomaci byli z innego politycznego nadania i nie będą tracić czasu na interwencję dotycząca ich politycznej konkurencji. Było, minęło, mam nadzieję, że się nie powtórzy...
Z tym całym incydentem z gaśnicą jest wg mnie jak z kolizją na drodze, w której wzięli udział dwaj kierowcy: jeden z nich był trzeźwy, drugi - nie. Tyle że wypadek spowodował ten trzeźwy. Kogo należy skazać? Praktyka polskich sądów jest różna, ale co do zasady powinno się uznawać zawsze winę nietrzeźwego. Dlaczego? Ano dlatego, że on w ogóle nie powinien znaleźć się na drodze. Gdyby go nie było, nie byłoby kolizji. Piłeś, nie jedź, to chyba oczywiste. Tak jest i tutaj: tej menory i obrzędów nie powinno być w polskim sejmie, tak jak nie powinno być obrzędów innych religii. Sejm to miejsce stanowienia prawa, tylko tyle i aż tyle.
Powie ktoś, a co z choinką, opłatkiem, krzyżem w sali sejmowej? Krzyż, jak pamiętamy, przekazała matka księdza Jerzego Popiełuszki. Ten konkretny krzyż leżał na grobie jej syna, podczas jednej z mszy świętej w intencji ojczyzny. Jest to symbol nie tyle religijny, ile historyczny. To niemy świadek historii, przypominający o ciemnym okresie komunizmu w Polsce i o bestialstwie jego funkcjonariuszy. Dlatego powinien tam zostać, tym bardziej, gdy z upływem lat zaciera się pamięć o tamtym okresie naszej historii, a młodzież często uważa, że komuna była całkiem fajna, bo "wszyscy byli równi", mieszkania dostawało się "za darmo", a jedzenie władza rozdawała "na kartki", a komu było mało, mógł sobie dokupić na "wolnym rynku". Poważnie, taki mamy tragiczny poziom edukacji. Choinka, opłatek to również bardziej element tradycji i historii. W końcu - jesteśmy Polakami, mamy za sobą pewną dziejową drogę i swoje korzenie, o których warto pamiętać, a tym samym kultywować nasze zwyczaje. Nie musimy przejmować tradycji od innych, gdy mamy własną, co najmniej - nie gorszą, a chciałby się wręcz napisać: najlepszą z możliwych. Nie mamy się czego wstydzić, za to mamy prawo czuć dumę.
Grzegorz Braun to przede wszystkim reżyser filmowy, a więc artysta. Dlatego jego występ z gaśnicą należy traktować jako mocny artystyczno - polityczny performance, a nie zaraz wycierać sobie gębę antysemityzmem i holocaustem, bo takie porównanie jednego z drugim to plucie w twarz prawdziwym ofiarom tej potwornej niemieckiej zbrodni. Widząc, jakie persony dostały się do sejmu, myślę, że wkrótce będziemy świadkami kolejnych takich happeningów, tym razem w jeszcze mocniejszym, lewackim wydaniu. Przedsmak tego już pokazano nam w poprzedniej kadencji.
Tak więc proszę Państwa, zapnijmy pasy i jedziemy, bo będzie się działo! Jedyne czego mi żal, to polskich kabaretów i stand-uperów. Ci pierwsi stracą oglądalność na rzecz polskiego sejmu, ci drudzy - na rzecz nowych, politycznych gwiazd z kanałami na tiktoku. No ale - taki jest koszt demokracji. Parafrazując Gałczyńskiego: "skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie, chcieliście Tuska, no to go macie! skumbrie w tomacie pstrąg".