Wczoraj z samego rana wybrałem się na kontrolną wizytę lekarską do Cork University Hospital, czyli szpitalu w którym leczyłem się rok temu przez dwa tygodnie, wskutek mojego "incydentu sercowego". Oczywiście wizyta była zaplanowana już kilka miesięcy temu. Niewiele brakowało, żebym się na nią spóźnił. Właściwie - to i tak się spóźniłem, dobry kwadrans, ale to Irlandia, tutaj do wszystkiego podchodzi się na luzie. A dlaczego się spóźniłem? Bo planowałem sobie podjechać taksóweczką. Tyle że to była godzina 8 rano, pogoda jak zwykle taka sobie, ludzie jadą do pracy i taksówek po prostu nie było. Ani bolta, ani ubera, ani nawet takich "zwykłych". Nic, zero. Miejska komunikacja jest w takich godzinach również niewydolna, głównie przez ogromne korki. Do tego pozwężano jezdnie, ścieżki rowerowe /z których naprawdę niewiele osób korzysta/ są w obydwu kierunkach, więc jest, jak jest. Nie ma się co kopać z koniem, chyba trzeba będzie sobie ten rower /znowu/ kupić.
Wracając: przebadano mnie, wszystko w porządku, kolejną wizytę wyznaczono za kolejne 8 miesięcy. Na początku miałem te wizyty co miesiąc, ale kiedy bodajże po pół roku zrobiono mi ponownie badanie tzw. "echo serca" i stwierdzono, że już wszystko wróciło do normy, kolejne kontrolne wizyty są jak widać w coraz większych interwałach czasowych. Z ciekawostek: przy badaniu czy nie występują problemy z sercem, pacjent m.in. pokazuje... stopy ;-) Dlaczego tak? Żeby sprawdzić czy nie są opuchnięte, co może być symptomem gromadzenia się wody, z powodu mało wydolnej pracy serca.
Na razie, odpukać, wszystko jest ze mną ok. ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz