Dzisiaj razem z Agnieszką odprowadziłem Patryczka do przedszkola, pożegnałem się z nim, Agnieszka zawiozła mnie na lotnisko - i poleciałem do Cork, przez Londyn. Na szczęście - znowu tylko na kilka dni.
Patryczek wie, że tak musi na razie być, ciągle funkcjonujemy niejako w dwóch rzeczywistościach, tej polskiej i irlandzkiej, i chociaż obecnie zdecydowaną większość czasu jesteśmy w Polsce, czego wymaga od nas załatwianie tutaj Bardzo Ważnych Spraw, to jednak do domu w Cork zaglądać trzeba. Od trywialnych rzeczy jak podlanie kwiatków i odpalenie auta, po odbiór korespondencji i ewentualne reagowanie na nią. Niby wszystko jest już online, ale papier ciągle trzyma się mocno. A my, mieszkając tutaj od 20 lat, bardzo mocno tkwimy w tym systemie, czy tego chcemy, czy nie.
Sama podróż minęła szybko, wydaje mi się że na lotnisku w Stansted znacznie wzrosły ceny. Ciągle jest taniej niż w Krakowie, gdzie za małą puszkę redbulla trzeba zapłacić 14 złotych /w Londynie - 2 funty/, ale jednak. Oczywiście nie zrzucałbym tego na brexit, ale za covidowe szaleństwa tudzież szeroko rozumianą nieprzemyślaną politykę - płacić trzeba. I za to zapłacą wszyscy, bez wyjątku, albo raczej - z wyjątkiem tych, którzy na tym zarobią...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz