Wracam do Polski. Tym razem z przesiadką na podparyskim lotnisku Beauvais. Dlaczego tak? Pisałem już o tym wiele razy: nie ma bezpośrednich połączeń Cork - Kraków, a loty z Dublina, do którego i tak muszę jechać przez pół Irlandii, są często są 3-4 razy droższe niż loty z Cork z przesiadką gdzieś po drodze. Kiedy się lata tak często jak ja, czyli co miesiąc, robi to różnicę. Pomijam już fakt, że zawsze coś nowego się zobaczy, a wtedy podróże naprawdę kształcą ;-)
Zacznijmy od Cork: wylot miałem po 5 rano, przyjechałem więc na lotnisko w środku nocy. Wejście na kontrolę bezpieczeństwa było jeszcze zamknięte, otworzyli je dopiero o 4:00 rano. Lotnisko jest otwarte całą dobę, nie zamykają go nawet na te 5-6 godzin, gdy odleciał już ostatni samolot, a jeszcze nie przyleciał pierwszy. Niemniej wszystkie sklepy i kafejki są zamknięte, można jedynie kupić napoje i przekąski z automatów. Naliczyłem ze 40 osób, śpiących gdzie popadnie, chociaż kilka było przygotowanych i miało ze sobą śpiwory. Ot, oszczędność na hotelu znaczna ;-) Od 4 rano można było przejść kontrolę bezpieczeństwa, sklep i bar dostępne w tej strefie odlotów są już również czynne od tej godziny.
Lot standardowo głównie przespałem. Lotnisko Beauvais wygląda tak, jakby je zbudowali z namiotów i blachy falistej i to raptem przed tygodniem. Byłem już tam, stąd wracaliśmy z Agnieszką w 2018 roku po naszym tygodniowym pobycie w Paryżu, ale wtedy nie wywarło na mnie takiego smutnego wrażenia. Dwa niewielkie terminale, w obydwu te same kafejki. W sumie to małe lotnisko dla tanich lotów, więc nie ma czego wymagać.
Obsługa niezbyt niechętnie mówi po angielsku. W kafejce, chłopak od którego kupowałem makaroniki /chociaż o wielkości dłoni/ nie znał ani słowa w tym języku. Kafejka, przypomnę, na lotnisku, gdzie pełno turystów, zostawiających swoje pieniądze. I powiem Wam: bardzo mi się to podoba. Oczywiście, utrudnia komunikację, ale jednocześnie podkreślają, że mają swój język. W tej jednej rzeczy powinniśmy brać przykład z Francuzów, a nie na wyścigi przekładać angielski - nad polski. Spójrzcie na lotniska w Polsce: wszystko po angielsku, po polsku drobnymi literkami albo wcale, chociaż klientami w większości są jednak Polacy.
Dziwna sprawa była z kontrolą: 3 razy sprawdzali mi kartę pokładową, 2 razy ja skanując, za to ominąłem kontrolę paszportową, przechodząc obok pustych budek w których nie było celników. Pojawili się w nich godzinę później, dokładnie sprawdzając każdego. Może akurat wyszli na kawę i crossanta, nie wiem.
1/3 pasażerów samolotu z Paryża do Krakowa - to Ukrainki. Zakładam, że z Krakowa przemieszczały się dalej na Ukrainę, odwiedzić bliskich. Ukraińców było bardzo niewielu, co zrozumiałe /obawa przed zatrzymaniem i skierowaniem na front, pomimo - w zdecydowanej większości - wcześniejszej łapówki, umożliwiającej wyjazd z Ukrainy/.
W Krakowie, chyba po raz pierwszy, wyszedłem już bez kontroli paszportowej, bo przyleciałem ze strefy Schengen. Zainteresowanym polecam filmik na YT z tą moją podróżą: LINK.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz