Sezon wakacyjny trwa, lotniska są pełne podróżnych, wybierających się do mniej lub bardziej egzotycznych miejsc. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, wyjazd na drugi koniec świata to był spory wyczyn, również finansowy. Dzisiaj, szeregowy pracownik w irlandzkiej fabryce sztucznych kwiatów, może co roku odwiedzać Indie. Dlaczego akurat Indie? Może sobie oczywiście zwiedzać co chce, ale tak mi się skojarzyło z Dromana Gate, jedną z najdziwniejszych budowli w Irlandii, położonej niedaleko miasteczka Cappoquin w hrabstwie Waterford. Ta pochodząca z 1926 roku hindusko-gotycka brama została wybudowana początkowo z drewna, na przywitanie właścicieli leżących nieopodal włości, którzy wracali z podróży poślubnej. Młodej parze brama tak się spodobała, że cztery lata później wybudowali ją na nowo, tym razem już z kamienia.
Sami Państwo widzicie: niegdyś, na taką egzotyczną podróż, mogli sobie pozwolić jedynie właściciele sporych posiadłości. W dodatku, skoro to była podróż poślubna, to zapewne raz w życiu. Dzisiaj bilety lotnicze do takich Indii, i to w obie strony, przy częstych promocjach można nabyć za równowartość jednej tygodniówki. Czy to znaczy, że w porównaniu z nimi jesteśmy znacznie bogatsi? Chyba tylko w doświadczenia podróżnicze. Oni, po swojej podróży życia, wracali do własnych majętności. My, po takiej samej egzotycznej wycieczce, najczęściej wracamy do wynajętego, względnie kupionego na kredyt mieszkania, które w obydwu przypadkach możemy łatwo stracić, przy pierwszych poważniejszych problemach finansowych.
Świat się znacznie skurczył, ale jednocześnie skurczyły się nasze portfele. Tak naprawdę, mamy coraz mniej prawdziwych zasobów. Rządzący zapewniają nam igrzyska, ale zaczyna brakować chleba. No dobrze, może jeszcze nikt naprawdę głodny nie chodzi, chociaż i takich przypadków nie można wykluczyć, ale poza rozrywką, czy to serwowaną przez biura podróży, czy tylko tą sączącą się z ekranu telewizora, mamy coraz mniej środków, na zakup naprawdę wartościowych rzeczy.
Powie ktoś: zawsze tak było, robotnicy mieszkali w czynszowych mieszkaniach i klepali biedę. Zauważcie jednak, że kiedyś ta jedna robotnicza pensja, z reguły wystarczała na opłacenie czynszu i zapewnienie bytu co najmniej kilkorgu dzieciom wraz z żoną, która rezygnowała z pracy, żeby się tymi dziećmi i domem zajmować. Którego robotnika dzisiaj na to stać, nawet w ciągle zamożnej Irlandii? Dzisiaj, żeby opłacić czynsz i nakarmić dzieci, muszą pracować oboje. Postępująca pauperyzacja i dobrze zakamuflowana bieda, wraz z szerokim dostępem do tanich środków antykoncepcyjnych, najczęściej wymusza decyzję o rezygnacji z posiadania dzieci. Ludzie na Zachodzie są odpowiedzialni, nie chcą skazywać dzieci na biedę. Oczywiście, chcą też wieść wygodne życie, ale z reguły jedno się wiąże z drugim. Gdyby młode rodziny było stać na własny dom, z których nikt ich nie może wyrzucić, oraz na bezpieczeństwo finansowe, to i dzietność od razu poszłaby w górę.
Rządzący obecnie na całym Zachodzie socjaliści, jak zwykle nieudolnie próbują rozwiązać problem malejącej demografii, gasząc pożar benzyną. Najpierw wymyślili, że trzeba zabrać jednym i dać drugim. Tyle, że naprawdę bogaci nic sobie odebrać nie pozwolą, od tego mają księgowych, różne fundacje i rezydencje podatkowe. Trzeba więc łupić tych mniej zamożnych, ale im z kolei za dużo zabrać nie można, bo wtedy gotowi wyprowadzić się z mieszkań wartych setki tysięcy, pod mosty warte co prawda miliony, ale nie o to przecież chodzi. To, co zabiorą tym mniej zamożnym, po potrąceniu swojej prowizji, dają tym jeszcze mniej zamożnym, z nadzieją że przynajmniej ci ostatni zwiększą dzięki temu dzietność. Stąd dopłaty do mieszkań i różnego rodzaju zasiłki "na dzieci". Jak to działa? Źle. Jedni pracują od świtu do zmierzchu i niewiele z tego mają, inni nie pracują, ale też niewiele z tego mają. Oczywiście ci drudzy są w lepszej sytuacji, bo przynajmniej oszczędzają zdrowie a wkrótce i na kosztach wizyt lekarskich, kiedy ci pierwsi słono zapłacą za nadwyrężanie kręgosłupa i stawów. Czy się z tego rodzą dzieci? Tak, ale po pierwsze, nie na tyle żeby ratować demografię, a po drugie, obserwując swoich rodziców, od razu mają niewłaściwe wzorce społeczne.
Wspomniani socjaliści wpadli więc na kolejny, genialny w ich mniemaniu pomysł: skoro w jednym kraju dzieci przybywa, a w innym maleje, to trzeba ściągnąć ludzi z tego pierwszego kraju, do drugiego. I ściągają, co łatwo zaobserwować na ulicach Londynu, Paryża i Berlina, ale również Dublina, a wkrótce - Warszawy. Jednak co innego nawet najbardziej szlachetne idee, a co innego zwykłe życie. Pół biedy, kiedy sprowadza się osoby z podobnego kręgu kulturowego. Spójrzmy na Polaków w Irlandii: nie różnimy się od Irlandczyków, za wyjątkiem może własnego języka, który oni zarzucili, posługując się narzuconą angielszczyzną, a my ciągle kultywujemy i przekazujemy naszym dzieciom, bo wiemy że jest to jeden z najtrudniejszych języków świata i jeżeli nie opanuje się go w dzieciństwie, to później może być już zwyczajnie za późno. Ponieważ większych różnic między nami nie ma, świetnie się tutaj asymilujemy i nie sprawiamy żadnych problemów autochtonom. Pamiętamy też, że to my przyjechaliśmy do nich, i że oni świetnie radzili sobie wcześniej bez nas, i prawdopodobnie poradzą sobie również, gdybyśmy nagle wszyscy wsiedli na ogromny kontenerowiec i odpłynęli w kierunku wschodzącego słońca.
Co innego jednak, gdy te różnice są. Żeby od razu uciąć jakiekolwiek rasistowskie wymysły: kolor skóry ma takie samo znaczenie, jak kolor oczu, czyli - żadne. Ale już wyznawana religia, światopogląd, zwyczaje panujące w danych krajach i bez pardonu implementowane wraz z obcymi kulturo przybyszami, to zupełnie inna sprawa. To musi rodzić emocje i napięcia i jak pokazują doświadczenia tzw. krajów Zachodnich - rzeczywiście rodzi. Szczególnie, gdy o przybyszów politycy dbają bardziej, niż o autochtonów.
Tyle że przybysze, szczególnie z tych bardziej egzotycznych krajów, do których niegdyś turystycznie wyjeżdżała irlandzka elita a obecnie pracownicy z fabryk sztucznych kwiatów, faktycznie mają znaczne osiągnięcia w demograficznym rozwoju. Patrzą też przez swój własny pryzmat i awans społeczny: u siebie mogli mieć chatkę skleconą z dykty i chińskiej blachy pseudo falistej, tutaj dostaną dom socjalny ze wszelkimi cywilizacyjnymi wygodami. Potrafią docenić nawet to, na co my nie zwracamy uwagi. Że toaleta nie musi być dziurą w ziemi, a prawdziwą świątynią dumania, w której część z nas spędza zdecydowanie za dużo czasu, szczególnie gdy ma smartfon w garści. Że zamiast miski z zupą z kukurydzy czy innej soczewicy, mogą zjeść porządny trzydaniowy obiad. I wiedzą, że nikt od nich nawet nie oczekuje pracy, a jedynie prokreacji, bo trzeba zastąpić pokolenia, po które właśnie przychodzi Zegarmistrz Światła Purpurowy. Wiedzą też, że wystarczą im zwykłe zasiłki na dzieci i na mieszkanie oraz paczki żywnościowe hojnie rozdawane przez organizacje dobroczynne. W końcu na zagraniczne egzotyczne wojaże się nie wybierają, bo można rzec - właśnie z takiej egzotyki przyjechali.
Czy ten plan się powiedzie? I tak, i nie. Faktycznie dzieci urodzi się więcej, ale przykład nawet Stanów Zjednoczonych, niegdyś dumnych z bycia "tyglem narodów" a obecnie społecznie chylących się ku upadkowi, pokazuje, że nie każdy naród do tego tygla pasuje. Zdaje się, że bardzo dobrze zrozumieli to w Azji. Coraz wyraźniej promują tam swoich, a nie obcych. Mają mocne ograniczenia w zakupie ziemi przez obcokrajowców, a dostać lokalne obywatelstwo, jest praktycznie niemożliwe, a przynajmniej bardzo, bardzo trudne. W takiej Irlandii, jak wiadomo, po kilku latach pobytu, obywatelstwo każdy może sobie dosłownie kupić, teraz już nawet online.
Jakie z tego płyną wnioski? Przynajmniej trzy: pierwszy to taki, że świat się zmienia, a zmiany chociaż korzystne dla jednych, nie muszą być korzystne dla drugich. Obawiam się, że to my jesteśmy tymi drugimi i trzeba być na to gotowym. Drugi to taki, że trzeba się uczyć na błędach innych a przede wszystkim chodzić na wybory i brać udział w referendach, choćby polscy czy polonijni działacze do tego zniechęcali, tak jak to było ostatnio, zarówno w Polsce jak i w Irlandii. Trzeci to z kolei taki, że warto podróżować do egzotycznych miejsc, żeby zobaczyć jak wkrótce może być u nas, i czy to nam się podoba, czy nie?
Kolejnych, tym razem mądrych wyborów, Państwu i sobie - życzę.
Drogi Piotrze: be happy and eat ze bugs!
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=InAKOZdsJw0
Króciutko, bo co tu więcej pisać? Jak zawsze: nic dodać, nic ująć. Ze wszystkim się zgadzam :(